Siedziałam w
kuchni, naprzeciwko Piotrka, przeglądającego dokumenty, które ze sobą zabrałam,
by starać się o pracę u niego i cierpliwie czekałam aż Hain zacznie pytać. Po
raz pierwszy w życiu nie byłam zbytnio stremowana rozmową kwalifikacyjną, która
mnie czekała, jakby podświadomie czując, że co by się nie działo, to i tak mam
tą pracę. Jedyne, czego mogłam się obawiać w tej chwili, to to, że właśnie ta
zbytnia pewność siebie mnie zgubi… A na to nie mogłam sobie pozwolić.
- Na początek
musisz wiedzieć – zaczął Piotrek po dłuższej chwili ciszy, podczas której czytał
przyniesione przeze mnie papierzyska, starając się wyglądać najpoważniej jak
tylko umiał – że praca u mnie nie ma określonych ram godzinowych. Wszystko jest
zależne od terminarza ligowych rozgrywek, treningów i tym podobnych czynników,
składających się na życie zawodowego sportowca. Czasem więc będziesz musiała
być z małym dwadzieścia cztery godziny na dobę i to kilka razy z rzędu, czasem
będą to tylko trzy godziny dziennie. Mówię ci to od razu, żebyś była tego
świadoma i jeśli ci to nie odpowiada…
- Nie, to nie ma
dla mnie żadnego znaczenia – przerwałam mu zdecydowanie, potrząsając głową. –
Jestem do pełnej dyspozycji, od poniedziałku do niedzieli, dwadzieścia cztery
godziny na dobę, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował.
- Na pewno? – upewniał
się trochę zdziwiony. – Poprzednia opiekunka zrezygnowała właśnie z tego
powodu, bo u mnie nie miałaby czasu dla siebie, znajomych, rodziny…
- Nikogo nie mam
w Olsztynie – przyznałam cicho. – W sumie to jesteście pierwszymi ludźmi,
których tutaj poznałam, za wyjątkiem smakoszy piwa, koczujących wciąż pod
monopolowym obok mojego bloku. Ja nawet nie znam swojej współlokatorki! – krzyknęłam,
uświadamiając to sobie.
I trochę mnie to
przeraziło. Ale jak miałam ją poznać, kiedy praktycznie cały czas nie było jej
w mieszkaniu? To samo tyczyło się jakichkolwiek ludzi. Gdzie niby miałam kogoś
poznać, skoro na imprezie nie byłam od
bardzo, bardzo dawna, bo zwyczajnie nie miałabym się na niej za co porządnie
napić, a jedno piwo to sobie mogę i w supermarkecie kupić, i wypić w domowym
zaciszu. Studiów w Olsztynie jeszcze nie podjęłam i w najbliższym roku na pewno
tego nie zrobię. A pracy nie miałam, ta dopiero będzie moją pierwszą (mam
nadzieję), więc trudno było mi się z kimś zaznajomić. Nie byłam też aż tak
zdesperowana, aby zaczepiać ludzi na ulicy i bawić się w „znasz Michalinę?”.
Choć w sumie do tej zabawy potrzeba kogoś, kto by postukał daną osobę w ramię i
wypowiedział to pytanie…
Wracaliśmy więc
do punktu wyjścia.
- Rozumiem, ale
wiesz, że pracując u mnie, raczej nie będziesz też mogła wyjechać na jakiś
czas, by odwiedzić swoją rodzinę, czy przyjaciół? – pytał, jakbym była niespełna
rozumu i nie wiedziała, jakie konsekwencje będzie miała moja deklaracja.
Z drugiej strony
jednak rozumiałam go, że chce się upewnić, że na pewno wiem, na co się pisze,
zwłaszcza, jeśli został już przez kogoś wystawiony. Pokiwałam więc zamaszyście
głową. Miałam nadzieję, że mu to wystarczy, bo nie chciałam opowiadać o moich zawiłych
relacjach z ludźmi, które… nie były najlepsze. A co za tym idzie – nie miałabym
kogo odwiedzać, nawet gdybym mogła to zrobić.
Na szczęście
Piotrek nie drążył tematu, tylko ponownie zaczął wczytywać się w papierzyska,
leżące przed nim.
- Widzę, że
mieszkasz w najgorszej dzielnicy Olsztyna… – mruknął Piotrek po chwili, nie
patrząc na mnie, tylko na czarne literki na biały papierze.
- Chyba chciałeś
powiedzieć w najtańszej – zaśmiałam się, nie widząc w tym jakiegokolwiek
problemu.
- Ja bym się bał
tam mieszkać – stwierdził.
- Nie jest tak
źle, jak się słyszy – uśmiechnęłam się beztrosko. – Jak się dało ze dwa razy na
winiacza panom spod sklepu, to ma się ich dozgonną przyjaźń, dzięki czemu wiem,
że z moimi sąsiadami lepiej jest się bliżej nie zaznajamiać, bo to nie są
normalni ludzie. A! I że warto zainwestować w trzy kłódki przy drzwiach
frontowych, bo jeden zamek nie wystarczy – dodałam ze śmiechem.
Nie ruszała mnie
opinia o najniebezpieczniejszym miejscu w mieście, o licznych napadach w
okolicy, o dzielnicy, w której po ciemku lepiej nie wyściubiać nosa z
mieszkania. Nie bałam się. Nie miałam niczego, co mogłoby skusić potencjalnych
złodziei do wdarcia się do mojego lokum. A poza tym nawet i w najbardziej
bezpiecznej dzielnicy świata zdarzają się napady, więc jeśli miałoby mnie coś
złego spotkać, to nawet w drewnianym kościele cegła na głowę mi może spaść – z
właśnie takiego założenia wychodziłam. Dla mnie najważniejsze było, że miałam
gdzieś spać, schronić się przed zimnem i deszczem, i to za niewielką cenę. Inne
aspekty życia w tym momencie nie były aż tak istotne.
- Tak właściwie,
to dlaczego Olsztyn? – zdziwił się Piotrek. – Z tego, co widzę, urodziłaś się w
Krakowie, studiowałaś i pracowałaś w Gdańsku… Skąd taki rozrzut? – spojrzał na
mnie z ciekawością.
- W skrócie to
do Gdańska pojechałam za miłością – skrzywiłam się na samą myśl o tym, jaka
kiedyś byłam ślepa – a w Olsztynie wylądowałam przez koniec tej miłości. To nie
jest piękna historia i jeśli nie muszę, to wolałabym ją w tej chwili zostawić
dla siebie… – dodałam po chwili z nadzieją, że Piotrkowi te dwa zdania
wystarczą i że nie okaże się być ciekawskim człowiekiem.
W końcu do tej
pracy nie musiał wiedzieć o mnie i moim życiu wszystkiego, najważniejszymi
informacjami dla niego były te, czym (a raczej kim) się do tej pory zajmowałam
i jak mi to wychodziło. Reszta nie jest aż tak istotna i w sumie lepiej dla
mnie byłoby, gdyby Hain za bardzo nie rozgrzebywał mojej przeszłości… Jeszcze
by mnie zwolnił zanim na dobre zaczęłabym u niego pracować i dopiero wtedy
miałabym poważny problem.
- Jasne,
rozumiem – Piotrek tymczasem pokiwał głową, w ogóle na mnie nie naciskając. –
Każdy ma jakiś tam bagaż doświadczeń, czyż nie? – spytał, ale jakby retorycznie.
- Tak, zazwyczaj
nie jest to przyjemne obciążenie… – mimo wszystko mu odpowiedziałam, czując
taką potrzebę. – Czasami się zastanawiam, jak kiedyś można było być takim
głupcem?
- Ja też tak mam
– Piotrek się zamyślił, potakując nieznacznie głową. – Gdyby teraz Olka przyszła
do mnie i powiedziała mi, że jest ze mną w ciąży, nigdy nie powiedziałbym jej
tego, co wtedy – palnął.
Dopiero po
chwili zorientował się, że powiedział to na głos i nie końca wiedział, co ma
teraz zrobić. Ciągnąć temat, czy go uciąć? A może udać, że w ogóle tego nie
powiedział? Ja też nie bardzo wiedziałam, jak mam się zachować. Czułam się
zakłopotana przebiegiem tej rozmowy. Chyba powinnam była zbagatelizować sprawę,
ale najzwyczajniej w świecie nie zdążyłam tego zrobić.
- W sumie, skoro
już zacząłem… – mruknął po chwili Piotrek, doprowadzając się do porządku. – I
tak powinnaś wiedzieć, dlaczego wychowuję Aleksa sam.
- Nie musisz mi
tego wyjaśniać, naprawdę. To nie jest moja sprawa – przerwałam mu, nie chcąc
się wtrącać w jego prywatne sprawy, zwłaszcza, że on nie naciskał, abym
wyjawiła mu swoją przeszłość.
- I tak uważam,
że pewne rzeczy musisz wiedzieć, żeby umieć zachować się w niektórych
sytuacjach – odpowiedział stanowczo, nie słuchając moich zaprzeczeń. – Ola, to
znaczy mama Aleksa…
- Mały ma imię
po mamie – zauważyłam, uśmiechając się pod nosem.
Nawet nie
zauważyłam, kiedy mu przerwałam w dopiero co zaczynającym się monologu. I
zrobiłam to po raz kolejny dzisiejszego popołudnia. Czasami powinnam ugryźć się
w język, zanim się odezwę, naprawdę.
- Tak, to taki
swego rodzaju hołd w jej stronę. Skromny, ale nic więcej nie mogłem zrobić… –
westchnął Piotrek. Już chciałam powiedzieć, że wpadł na bardzo fajny pomysł,
jednak Hain mówił dalej, a ja nie chciałam mu znowu przerywać: – No więc Ola… ona
nie żyje. Wystąpiły poporodowe komplikacje i zmarła dzień po narodzinach
Aleksa.
- Bardzo mi
przykro – szepnęłam.
Piotrek pokiwał
tylko głową, nie zważając w ogóle na moje słowa.
- Ja byłem wtedy
nieodpowiedzialnym gówniarzem – ciągnął dalej – który nie miał pojęcia o
dzieciach. W sumie chyba do tej pory nie mam o nich wielkiego pojęcia… Wtedy
jednak jeszcze bardziej nie byłem gotowy na taką odpowiedzialność, jaka na mnie
spadła, na samotne ojcostwo, zwłaszcza, że dopiero co moja kariera sportowa
zaczęła się rozkręcać… I właśnie dlatego mały zamieszkał z moimi rodzicami,
którzy się nim należycie zajęli, a ja byłem takim wakacyjnym tatusiem –
uśmiechnął się kwaśno na samo wspomnienie. – Teraz jednak chyba w końcu
dorosłem, a przynajmniej tak mi się wydaje, i dlatego też postanowiłem go
ściągnąć do Olsztyna. Nie chciałem, aby mały mnie nie znał, nie chciałem o kolejnych
ważnych wydarzeniach z jego życia dowiadywać się przez telefon z relacji mojej
mamy… i tak już dużo straciłem. Co prawda mama nie była zachwycona moim pomysłem,
sądząc, że sam sobie nie poradzę, ale jak na razie jeszcze żyjemy i mamy się
całkiem dobrze, choć chyba oboje potrzebujemy odrobiny kobiecej ręki… którą,
mam nadzieję, ty do nas wyciągniesz – spojrzał na mnie z nadzieją, kończąc swój
monolog z nieodgadnioną miną i z wyczuwalnym wyczekiwaniem w głosie na to, jaką
decyzję podjęłam.
- Wiem jak to
jest wychowywać się bez mamy… – szepnęłam, bo jego słowa przypomniały mi o moim
dzieciństwie. – Moja zmarła na raka, gdy miałam 8 lat. Zostałam sama z ojcem i
choć wiem, że on naprawdę się starał, bym nie odczuła jej braku, to… mu się to
nie udało – zakończyłam, nie mając zamiaru wdawać się w zbędne szczegóły z
mojego życia, które nie powinny go interesować. – Dlatego możesz na mnie
liczyć. Olkowi mamy nie zastąpię, bo to nie leży w moich kompetencjach, ale
zajmę się wami, w końcu mam w tym wprawę. Zajmowałam się samotnym ojcem przed
10 lat – zaśmiałam się, starając się mu pokazać, że biorę na klatę to, co zsyła
na mnie los.
- W takim
wypadku nawet nie muszę czytać twoich referencji, bo ta informacja sprawiła, że
już jestem pewien, iż jesteś idealna na to stanowisko. Najważniejsze, żebyś
zajęła się małym, bo o to, że się polubicie chyba już nie muszę się martwić –
uśmiechnął się promiennie. – Choć… gdybyś czasem ugotowała tak pyszny obiad jak
dziś, to byłbym niezmiernie szczęśliwy i wdzięczny – spojrzał na mnie niemal
błagalnie.
- Nie ma sprawy,
o ile przed wyjściem zostawisz mi jakieś kieszonkowe na uzupełnienie zapasów w
kuchni – zaśmiałam się – bo moja kieszeń aktualnie groszem nie grzeszy…
- Ma się
rozumieć, ale pod jednym warunkiem – zarzekł Hain. Spojrzałam na niego
zaskoczona. Nie miałam bowiem pojęcia, o co może mu chodzić. – Będziesz jadła obiady
z nami.
- Nie, nie mogę,
to… – naprawdę zaskoczona próbowałam mu jakoś zaprzeczyć, bo to byłoby totalnie
nieprofesjonalne.
- Nie chcę słyszeć
żadnego sprzeciwu z twojej strony. Napracujesz się i jeszcze masz nic z tego
nie mieć? Poza tym po co masz jadać samotnie, jak możesz w naszym skromnym
towarzystwie? No chyba, że ci nie odpowiadamy… – zrobił smutną minę.
- Nie, to nie to
– zaprzeczyłam.
Doskonale wiedziałam,
iż ostatnim zdaniem próbuje na mnie wymusić zgodę poprzez poczucie winy. Dzieciaki
robiły podobnie, gdy na przykład nie chciałam kupić im czegoś słodkiego albo
zostać jeszcze pięć minut z nimi na placu zabaw.
- W takim razie
postanowione – przyklasnął Piotrek z uśmiechem, nawet nie dając mi dojść do
głosu.
Ja, mimo to,
również byłam zadowolona z przebiegu sytuacji. Miałam pracę i to jeszcze
całkiem fajną. A przynajmniej na taką się zapowiadała. Nie posiadałam się więc
ze szczęścia, chcąc już tylko złożyć podpis na papierku i być wszystkiego na
sto procent pewna.
- Ach! –
westchnął Piotrek, nagle zamierając z długopisem w powietrzu. – Zapomniałbym
kompletnie! Zanim podpiszemy umowę i ustalimy grafik na najbliższy tydzień, mam
do ciebie jeszcze jedną prośbę – zaczął ściszonym tonem głosu.
Trochę się
przestraszyłam, bo ta jego nagła powaga mogła nie wróżyć dobrych wiadomości.
- Jaką? – spytałam.
- Chciałbym,
abyś nie mówiła nikomu, u kogo pracujesz – powiedział całkiem poważnie,. – Nie
chcę, aby mały miał jakieś problemy przez to, że ma ojca siatkarza. A musisz
wiedzieć, że ostatnio siatkówka stała się dość popularnym sportem w Polsce i od
moim zamężnych i dzieciatych kolegów już się sporo nasłuchałem, jak znane
nazwisko ojca może dziecku uprzykrzyć życie… Chciałbym więc tego Aleksowi
oszczędzić najdłużej, jak się tylko da – wyjaśnił.
Byłam
przyzwyczajona do podobnych próśb, ponieważ wcześniej pracowałam u ludzi, dla
których zachowywanie niektórych informacji tylko dla siebie było na porządku
dziennym. Choć, gdy pierwszy raz weszłam do tego mieszkania, przez myśl by mi
nie przeszło, że mam do czynienia z jakąś szychą. Ale nic w tym dziwnego – w
końcu ja o sporcie wiem tyle, co było mi potrzebne na lekcjach wychowania
fizycznego, czyli… nic.
- Tak właściwie
to i tak nikomu bym o tym nie powiedziała, bo nikogo tu jeszcze nie znam –
zaczęłam – ale obiecuję ci to. Możesz być pewny, że pary z gęby nie puszczę –
dodałam poważnie, skoro tak mu na tym zależało.
- Mam nadzieję,
że tak się stanie – mogłoby się wydać, że zabrzmiało to trochę złowrogo, jednak
uśmiech na twarzy minimalizował to wrażenie. – Na razie o istnieniu Aleksa
wiedzą moi rodzice, przyjaciele i zespół. A teraz także i ty. I chciałbym, aby
tak to zostało.
- Ma się
rozumieć, szefie – przytaknęłam z uśmiechem.
A potem złożyłam
ten upragniony przeze mnie podpis w odpowiednim do tego miejscu.
***
Piotrek miał
rację, ostrzegając mnie przed swoimi kolegami z zespołu. Myślałam, że niepotrzebnie
wyolbrzymia, przepraszając mnie już z góry za ich zachowanie, gdy dzień
wcześniej podpisywaliśmy umowę. Ostrzegał mnie wtedy, że lada dzień zapewne
zjawi się cała zgraja, co by mnie poznać. Nie sądziłam jednak, że będzie to
równoznaczne z ocenianiem mojego wyglądu. W końcu poznałam już Miłego i nic mi
się w jego towarzystwie nie stało, a do tego jego kumpel okazał się być całkiem
sympatycznym wielkoludem, na co w sumie wskazuje jego przezwisko. Dzisiaj jednak
przekonałam się, że z resztą jest zupełnie inaczej niż z Miłoszem. Może i
również byli sympatyczni, jednak… w trochę inny sposób, którego ja najwidoczniej
nie rozumiałam.
A poza tym
okazali się być cholernie namolni.
Tak w ogóle, to
kompletnie nie spodziewałam się ich najścia. Co prawda Piotrek ostrzegał mnie,
że lada moment coś takiego nastanie, ale nie sądziłam, że już następnego dnia
po podpisaniu naszej umowy zechcą mnie poznać. Wparowali do mieszkania zaraz po
treningu, z którego Piotrek miał wrócić, zwalniając mnie tym do domu, i to w
momencie, gdy żelazkiem suszyłam mokrą plamę na moim podkoszulku, spowodowaną
przez Aleksa i jego nieuwagę. Tak właściwie to dziękowałam sobie w duchu, że
zrezygnowałam z jej wywabiania, co początkowo miałam w zamiarze zrobić, bo
zastaliby mnie w samym staniku… A tego to już bym mogła nie przeżyć.
- Jak to nie zna
się na siatkówce? – to było pierwsze, co usłyszałam po otwarciu drzwi od
mieszkania.
To pytanie
wyzwoliło we mnie czujność, jakbym podświadomie czuła, że tematem rozmowy jest
moja osoba. I że Piotrek nie przyszedł do domu sam. W pośpiechu więc założyłam
nie wysuszony jeszcze podkoszulek na siebie.
- No, normalnie
– usłyszałam głos starszego Haina. – Myślałem, że się zgrywa, wiecie, żeby nie
wyjść na jakąś moją fankę, czy coś, co by ją w moich oczach mogło zdyskredytować,
ale ona naprawdę nie zna zasad, zawodników, zespołów… kompletnie nic nie wie o
siatkówce – wyjaśnił ku ich kompletnemu zdziwieniu. – A do tego w ogóle nie
interesuje się sportem. Nie lubi go. Nienawidziła wuefu. Powiedziała mi, że
jedynym sportem, jaki uprawia, jest…
- Gonienie
uciekających mi sprzed nosa autobusów, co naprawdę często mi się zdarza – dokończyłam
monolog Piotrka, wychodząc z łazienki, bo głupio się czułam słuchając, jak
rozmawiają o mnie i to prawie w moim towarzystwie.
Gdybym
wiedziała, co będzie dalej, pewnie siłą by mnie z tej łazienki nie wyciągnęli.
A tak… dostałam się w paszczę lwa z własnej, nieprzymuszonej woli. A raczej w
paszczę siedmiu lwów, jeśli w tą zgraję wliczyłabym dwoje już znanych mi
towarzyszy – czyli Piotrka i Miłosza. Wszyscy byli podobnego wzrostu, co
potęgowało uczucie mrówki, która za chwilę straci swoje życie za pomocą jednego
kroku wielkoluda. No, może jeden z nich był sporo mniejszy od reszty, ale i tak
wyższy ode mnie. Najgorsze jednak było to, że patrzyli na mnie szeroko
otwartymi oczyma, jakby ducha zobaczyli.
- Chłopaki, to
jest właśnie Miśka – zaczął Piotrek, trochę spięty, nie bardzo wiedząc jak ma
się zachować i już wysyłając mi przepraszający uśmiech, dokładnie taki sam jak
wczoraj, gdy uczulał mnie na ich wizytę. – Miśka, to są…
Nic więcej nie
usłyszałam, bo jeden z nich, brunet o twarzy chomika, doskoczył do mnie czym prędzej,
jakby chciał zdążyć przed całą zgrają i ujął moją rękę w swoje wielkie łapska.
- Bartek, ale
mówią na mnie Bedni – przedstawił się uśmiechając się chyba zalotnie, ale nie
bardzo mu to wyszło moim zdaniem – choć ty pewnie i tak doskonale wiesz, z kim
masz do czynienia – wyszczerzył się cwaniacko.
- Nie bardzo –
spojrzałam na niego z ukosa. – Ale miło mi się poznać?
I chyba naprawdę
moje ostatnie zdanie było bardziej pytaniem, niż stwierdzeniem.
- No oczywiście,
że ci miło! Wszystkim jest miło – kolejny raz się uśmiechnął, tym razem byłam
pewna, że jest to cwaniacki uśmieszek. – Na pewno masz ochotę, abym ci
potowarzyszył dzisiejszego popołudnia – nawet o to nie spytał, tylko tak po
prostu stwierdził. – Oprowadzę cię po mieście, bo z tego, co słyszałem, jesteś
tu nowa.
- Bardzo mi
miło, ale… – próbowałam jakoś delikatnie wybrnąć z tej sytuacji, jednak nie
dane mi było nawet dokończyć zdania.
- Ty też jesteś
tu nowy i nie znasz Olsztyna – któryś z wielkoludów, stojących za jego plecami,
mu o tym przypomniał szorstkim tonem głosu, bo najwidoczniej „Biedni” miał
kiepską pamięć. – Jeszcze się zgubisz, tak jak ostatnio i znowu będziemy
musieli ruszać z akcją ratunkową.
- Ale tym razem
zrobimy to szybciej, co by uratować Miśkę z twoich szponów – zaśmiał się inny.
Nie wiedziałam,
który z nich był tak dowcipny, bo wciąż nie znałam imion.
- Ze mną nic jej
nie grozi – odrzekł poważnie chomik, po czym zwrócił się do mnie: – Nie martw
się, kochana, otoczę cię swoją opieką, tak, że…
- Więcej nie
będziesz tego chciała – dokończył któryś ze śmiechem.
Po chwili
rechotała już cała zgraja za plecami „Biedniego”. A ja coraz mniej ogarniałam
to, co się wokół mnie działo. I coraz mniej podobała mi się ta sytuacja.
- Nie słuchaj
ich, kochana, bo plotą głupoty – koleś ciągnął niezrażony szyderstwem swoich
towarzyszy. – Po prostu mi zazdroszczą, że taka piękna kobieta zainteresowana
jest mną, a nie nimi.
- Skąd wiesz, że
jestem tobą zainteresowana? – zdziwiłam się.
- Mówią mi to
twoje oczy. Wręcz krzyczą do mnie – drugie zdanie wypowiedział do mnie
konspiracyjnym szeptem. Tak konspiracyjnym, żeby słyszeli go też i jego
towarzysze.
Doszłam do
wniosku, że chyba jest ślepy, bo moje oczy mówią mu, aby się ulatniał. I to jak
najszybciej.
- Poza tym
dlaczego mówią na ciebie Biedni? – spytałam, ignorując poprzednie zdanie, bo
nie widziałam sensu w odpowiadaniu mu na to. – Nigdy nie byłam dobra z
polskiego, ale czy przezwisko nie powinno być przypadkiem w liczbie pojedynczej?
Na przykład… no nie wiem… Chomik? Idealnie by do ciebie pasowało –
odpowiedziałam całkiem serio.
Chłopaki z tym
zaczęli rechotać, tak, że niemal poskręcali się ze śmiechu, a ja nie bardzo
rozumiałam, dlaczego. Co było śmiesznego w tym, że chciałam poznać prawdę? I
pozbyć się tego natręta przy okazji, którego w tym momencie policzki nabrały
koloru dorodnego buraka.
Chyba wyszłam na
wredną. Ups?
- Grasz
niedostępną, rozumiem – szepnął Chomik z miną znawcy, próbując jakoś wyjść z
tej sytuacji z twarzą.
Chciałam dać mu
jasno do zrozumienia, że się myli, jednak na ramieniu bruneta pojawiła się
wielka dłoń, która odciągnęła go ode mnie. Odetchnęłam z ulgą.
Niestety, nie na
długo.
- Bednorz, daj
jej wreszcie spokój, bo jeszcze przez ciebie się nas wystraszy – powiedział mój
„wybawiciel”. – Bartek jestem. Kiedy kończysz? – spytał, będąc totalnie
bezpośrednim człowiekiem.
W sumie to to było
lepsze, niż takie owijanie w bawełnę, jakie prezentował jego poprzednik.
- Z tobą to za
chwilę, jeśli nie już – skomentował kolejny, który pojawił się obok drugiego
Bartka, tego nie z rodziny chomikowatych, dosłownie znikąd. – Paweł –
powiedział, wyciągając dłoń w moim kierunku.
Nie zdążyłam jej
nawet uścisnąć, bo zaraz przed nim wyrósł kolejny wielkolud.
- O, aniele, nie
bacz na nich i ich prostackie zachowania, zwłaszcza, gdy masz do czynienia z
prawdziwym facetem z twych snów – rzekł.
- W sumie
dzisiaj śnił mi się Kubuś Puchatek – powiedziałam, mając już totalnie gdzieś
to, co sobie o mnie pomyślą. Chciałam mieć tylko święty spokój. – I masz rację,
chyba jesteś do niego podobny.
W sumie koleś
brzuszek miał całkiem niezły, ale chyba nie od miodku. Raczej od innego złotego
płynu.
- A co ten Kubuś
robił? – zainteresował się, nie zauważając nawet, że najzwyczajniej w świecie robię
sobie z niego jaja. – Coś nieprzyzwoitego? Możemy ten sen zrealizować w realu,
tylko jedno twoje słowo – szepnął do mnie porozumiewawczo.
- W sumie z tego,
co się orientuję, to możemy – odpowiedziałam – bo w Realu miód mają całkiem
niezły. I chyba jest nawet w promocji – zastanowiłam się, próbując przypomnieć
sobie jakąś cenę.
- Zapowiada się
pysznie – uśmiechnął się, w ogóle nie rozumiejąc moich słów.
Czy on był
idiotą, czy tylko takiego zgrywał? Nie wiedziałam, ale obojętnie co, nic tym u
mnie nie wskórałby. Chłopaki z tył przynajmniej zrozumieli mój tok myślenia, bo
ledwo powstrzymywali się od śmiechu. Mi tymczasem udało się odnaleźć twarz
mojego pracodawcy i spojrzeć mu niemal błagalnie w oczy. Ten – na moje
szczęście – zrozumiał mój gest, bo przedarł się przez tłum (niby nie było ich
tak dużo, ale w mieszkaniu o dość małym metrażu, kilku wysokich chłopów
potrafiło sprawić, że od razu robiło się tłoczno) i odsunął mnie od nich.
- Dobra,
chłopaki, dosyć tej rozrywki. Do salonu marsz! – krzyknął na nich, starając się
być stanowczy.
- Jaka szkoda –
westchnął Miły, w końcu się odzywając – bo lepszej komedii od tego
przedstawienia nigdy nie widziałem – zaśmiał się. – Misia, jesteś moją
mistrzynią! – krzyknął jeszcze, przybijając sobie ze mną piątkę, kiedy tylko
znalazł się obok mnie.
Jedyny normalny.
I chyba jego zachowanie sprawiło, że ze spokojem (a nawet szerokim uśmiechem na
ustach) wysłuchałam przeprosin z ust Piotrka, nawet nie widząc niczego
niestosownego w tym, co przed chwilą miało miejsce.
W sumie jak
sobie żartować, to w większym gronie, no nie?
- Obiecuję ci,
że już więcej nie pozwolę, aby cię tak dręczyli. Boże, co za pacany, przy
kobiecie się zachować nie umieją – mruczał pod nosem.
- Nic się nie
stało, naprawdę – próbowałam jakoś załagodzić sytuację, choć jeszcze kilka
minut temu nie było mi za bardzo do śmiechu.
- A właśnie, że
się stało – Hain uparcie trwał przy swoim. – Ale mam nadzieję, że cię nie
wystraszyli? Zaraz sobie z nimi pogadam, a ty możesz już iść do domu.
- A mogę
najpierw pozbyć się tej plamy? – spytałam.
Piotrek zgodził
się, a ja ponownie zniknęłam w łazience, zamiast dać sobie spokój z tą bluzką i
wrócić do domu. Miałam jednak nadzieję, że to koniec wrażeń na dziś i że
wreszcie będę miała spokój. Myliłam się jednak. Minęło może kilkanaście, czy
kilkadziesiąt minut, nie wiem dokładnie ile, bo zgubiłam rachubę czasu, męcząc
się z tym przekleństwem, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Miałam nadzieję, że
ów delikwent sobie odpuści, jednak… nic na to nie wskazywało.
- Misia, mogę
wejść? – usłyszałam.
Na szczęście
głos wskazywał na jedynego faceta w tym domu, z którym chciałam mieć do czynienia
w tym momencie. Dlatego przekręciłam klucz w zamku i wpuściłam go do środka,
zamykając za nim drzwi.
- Miśka, oni cię
obgadują – poinformował mnie Aleks, gdy tylko wparował do łazienki. – A mi się
już nie chce ich słuchać. Mogę posiedzieć z tobą? – spytał.
Przytaknęłam, bo
jego towarzystwo w ogóle mi nie przeszkadzało, po czym usadziłam go na pralce,
a sama za pomocą suszarki suszyłam bluzkę, by móc wyjść w niej na dwór i się
nie zaziębić.
- Wiesz co,
Misia? – spytał Mały po kilku chwilach, kiedy już skończyłam swoje zajęcie,
czym zwrócił moja uwagę na siebie. – Oni twierdzą, że najładniejsze w tobie są
nogi, a ja się z nimi w ogóle nie zgadzam. Najładniejsze masz serce – powiedział
z rozbrajającą szczerością.
Nie wiedziałam,
co mam teraz zrobić. Nie spodziewałam się czegoś takiego po tym malcu. Wzruszyły
mnie jego słowa tak, że ledwo co powstrzymałam się przed rozpłakaniem się.
Wychodziło na to, że Aleks to jedyny facet w tym domu, który potrafi prawić
kobiecie komplementy z prawdziwego zdarzenia. Przytuliłam go do siebie mocno,
bo tylko taka reakcja wydała mi się być właściwą. Dawno nie usłyszałam tak pięknych
słów o samej sobie. Z tego wszystkiego aż zapomniałam, że moja praca tak
właściwie na dziś dobiegła już końca i zaproponowałam mu wyjście na spacer.
Mały ochoczo pokiwał głową, przystając na moją propozycję. Wzięłam go więc za
rękę i wyszłam z łazienki akurat w chwili, potwierdzającej relację Aleksa.
- No Hajnus,
niezłą masz tą opiekunkę – zaśmiał się któryś.
Wciąż nie
potrafiłam rozpoznać ich tożsamości po głosie. Nie znałam ich na tyle.
- Ile razy mam
wam powtarzać, że Miśka jest opiekunką Aleksa, a nie moją? – może i nie znałam
Piotrka zbyt długo, ale wydało mi się, że powoli brakuje mu do nich
cierpliwości i że zaraz zacznie się tutaj prawdziwa rozróba.
I chyba nie
chciałam być przy tym, kiedy w końcu powie dość tej wymianie zdań na mój temat…
W sumie to obgadywanie mnie w momencie, gdy byłam za ścianą, nie było dla mnie
przyjemne. Ale im to najwidoczniej nie przeszło przez myśl. Faceci.
- To kiedy się
za nią bierzesz? – spytał któryś i jeśli dobrze poznałam, to był to ten o
wyglądzie chomika, w ogóle nie zwracając uwagi na poprzednie zdanie Haina. W
sumie to by do niego pasowało. – No chyba, że ja mam się wziąć?
- Ja radziłabym
ci się wziąć za obiad – odpowiedziałam spokojnie, mając już dość tej wymiany
zdań. – Stoi na gazówce w kuchni, wystarczy sobie tylko podgrzać. Jeśli
radzenie sobie z elektrycznością idzie wam równie świetnie, co ocenianie kobiet
po pozorach, to na pewno sobie dacie radę – rzekłam szorstko. – My tymczasem wychodzimy
na plac zabaw, żeby dać wam więcej czasu na dogłębne zanalizowanie mojego
wyglądu.
W tym momencie
Miłosz nie wytrzymał i prychnął gromkim śmiechem, krzycząc, że szkoda iż chłopaki
nie widzą swoich min, bo są przekomiczne.
- Szkoda, że tego
nie nagrałem, bo w chwilach smutku bym to sobie puszczał i od razu poprawiłby mi
się humor – dodał, śmiejąc się.
Miał do tego
pełne prawo, bo jako jedyny nie rozpowiadał o moich „licznych zaletach”. A poza
tym dostrzegł mnie w momencie, gdy wyszłam z Aleksem za rękę z łazienki i nawet
puścił do mnie oko, żebym trzymała fason. Przekomiczny z niego człowiek. Reszta
natomiast naprawdę miała nieciekawe miny. Piotrek chyba najbardziej. Ewidentnie
był zażenowany zaistniałą sytuacją, wyglądał, jakby chciał się zapaść pod
ziemię ze wstydu, spowodowanego przez swoich kolegów. A oni? Oni chyba też powoli
zaczęli żałować swoich słów i to tak bardzo, że nagle głos uwiązł im w
gardłach.
I bardzo dobrze!
– pomyślałam z triumfem, obracając się na pięcie i idąc w stronę wyjściowych
drzwi, by pomóc ubrać się małemu i samej narzucić na siebie jesienne odzienie.
- Długo ona tam
stała? – usłyszałam jeszcze, zanim zdążyłam wyjść z mieszkania. Ktoś musiał
przytaknąć, bo za chwilę Bedni oburzył się: – Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł,
do kurwy nędzy?!
- Bo wtedy nie
byłoby zabawy – odpowiedział mu Miłosz z rozbrajającą szczerością.
- Teraz przez
was nie mam u niej żadnych szans – jęknął, chyba załamany.
- Nawet bez tego
nie miałeś ani krzty szansy – Miły pozbawił go złudzeń.
Dalej nie wiem,
co się działo. Miałam na dziś już serdecznie dość wielkoludów, dlatego wyszłam,
zostawiając ich samych sobie i udając się na spacer z jedynym facetem, który
nie był idiotą. Z Olkiem.
____________________
Nie spodziewałam
się, że tak łatwo się pisze na lekach przeciwbólowych.