czwartek, 14 sierpnia 2014

3. Nieokrzesane wielkoludy.



Siedziałam w kuchni, naprzeciwko Piotrka, przeglądającego dokumenty, które ze sobą zabrałam, by starać się o pracę u niego i cierpliwie czekałam aż Hain zacznie pytać. Po raz pierwszy w życiu nie byłam zbytnio stremowana rozmową kwalifikacyjną, która mnie czekała, jakby podświadomie czując, że co by się nie działo, to i tak mam tą pracę. Jedyne, czego mogłam się obawiać w tej chwili, to to, że właśnie ta zbytnia pewność siebie mnie zgubi… A na to nie mogłam sobie pozwolić.
- Na początek musisz wiedzieć – zaczął Piotrek po dłuższej chwili ciszy, podczas której czytał przyniesione przeze mnie papierzyska, starając się wyglądać najpoważniej jak tylko umiał – że praca u mnie nie ma określonych ram godzinowych. Wszystko jest zależne od terminarza ligowych rozgrywek, treningów i tym podobnych czynników, składających się na życie zawodowego sportowca. Czasem więc będziesz musiała być z małym dwadzieścia cztery godziny na dobę i to kilka razy z rzędu, czasem będą to tylko trzy godziny dziennie. Mówię ci to od razu, żebyś była tego świadoma i jeśli ci to nie odpowiada…
- Nie, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia – przerwałam mu zdecydowanie, potrząsając głową. – Jestem do pełnej dyspozycji, od poniedziałku do niedzieli, dwadzieścia cztery godziny na dobę, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował.
- Na pewno? – upewniał się trochę zdziwiony. – Poprzednia opiekunka zrezygnowała właśnie z tego powodu, bo u mnie nie miałaby czasu dla siebie, znajomych, rodziny…
- Nikogo nie mam w Olsztynie – przyznałam cicho. – W sumie to jesteście pierwszymi ludźmi, których tutaj poznałam, za wyjątkiem smakoszy piwa, koczujących wciąż pod monopolowym obok mojego bloku. Ja nawet nie znam swojej współlokatorki! – krzyknęłam, uświadamiając to sobie.
I trochę mnie to przeraziło. Ale jak miałam ją poznać, kiedy praktycznie cały czas nie było jej w mieszkaniu? To samo tyczyło się jakichkolwiek ludzi. Gdzie niby miałam kogoś poznać, skoro na  imprezie nie byłam od bardzo, bardzo dawna, bo zwyczajnie nie miałabym się na niej za co porządnie napić, a jedno piwo to sobie mogę i w supermarkecie kupić, i wypić w domowym zaciszu. Studiów w Olsztynie jeszcze nie podjęłam i w najbliższym roku na pewno tego nie zrobię. A pracy nie miałam, ta dopiero będzie moją pierwszą (mam nadzieję), więc trudno było mi się z kimś zaznajomić. Nie byłam też aż tak zdesperowana, aby zaczepiać ludzi na ulicy i bawić się w „znasz Michalinę?”. Choć w sumie do tej zabawy potrzeba kogoś, kto by postukał daną osobę w ramię i wypowiedział to pytanie…
Wracaliśmy więc do punktu wyjścia.
- Rozumiem, ale wiesz, że pracując u mnie, raczej nie będziesz też mogła wyjechać na jakiś czas, by odwiedzić swoją rodzinę, czy przyjaciół? – pytał, jakbym była niespełna rozumu i nie wiedziała, jakie konsekwencje będzie miała moja deklaracja.
Z drugiej strony jednak rozumiałam go, że chce się upewnić, że na pewno wiem, na co się pisze, zwłaszcza, jeśli został już przez kogoś wystawiony. Pokiwałam więc zamaszyście głową. Miałam nadzieję, że mu to wystarczy, bo nie chciałam opowiadać o moich zawiłych relacjach z ludźmi, które… nie były najlepsze. A co za tym idzie – nie miałabym kogo odwiedzać, nawet gdybym mogła to zrobić.
Na szczęście Piotrek nie drążył tematu, tylko ponownie zaczął wczytywać się w papierzyska, leżące przed nim.
- Widzę, że mieszkasz w najgorszej dzielnicy Olsztyna… – mruknął Piotrek po chwili, nie patrząc na mnie, tylko na czarne literki na biały papierze.
- Chyba chciałeś powiedzieć w najtańszej – zaśmiałam się, nie widząc w tym jakiegokolwiek problemu.
- Ja bym się bał tam mieszkać – stwierdził.
- Nie jest tak źle, jak się słyszy – uśmiechnęłam się beztrosko. – Jak się dało ze dwa razy na winiacza panom spod sklepu, to ma się ich dozgonną przyjaźń, dzięki czemu wiem, że z moimi sąsiadami lepiej jest się bliżej nie zaznajamiać, bo to nie są normalni ludzie. A! I że warto zainwestować w trzy kłódki przy drzwiach frontowych, bo jeden zamek nie wystarczy – dodałam ze śmiechem.
Nie ruszała mnie opinia o najniebezpieczniejszym miejscu w mieście, o licznych napadach w okolicy, o dzielnicy, w której po ciemku lepiej nie wyściubiać nosa z mieszkania. Nie bałam się. Nie miałam niczego, co mogłoby skusić potencjalnych złodziei do wdarcia się do mojego lokum. A poza tym nawet i w najbardziej bezpiecznej dzielnicy świata zdarzają się napady, więc jeśli miałoby mnie coś złego spotkać, to nawet w drewnianym kościele cegła na głowę mi może spaść – z właśnie takiego założenia wychodziłam. Dla mnie najważniejsze było, że miałam gdzieś spać, schronić się przed zimnem i deszczem, i to za niewielką cenę. Inne aspekty życia w tym momencie nie były aż tak istotne.
- Tak właściwie, to dlaczego Olsztyn? – zdziwił się Piotrek. – Z tego, co widzę, urodziłaś się w Krakowie, studiowałaś i pracowałaś w Gdańsku… Skąd taki rozrzut? – spojrzał na mnie z ciekawością.
- W skrócie to do Gdańska pojechałam za miłością – skrzywiłam się na samą myśl o tym, jaka kiedyś byłam ślepa – a w Olsztynie wylądowałam przez koniec tej miłości. To nie jest piękna historia i jeśli nie muszę, to wolałabym ją w tej chwili zostawić dla siebie… – dodałam po chwili z nadzieją, że Piotrkowi te dwa zdania wystarczą i że nie okaże się być ciekawskim człowiekiem.
W końcu do tej pracy nie musiał wiedzieć o mnie i moim życiu wszystkiego, najważniejszymi informacjami dla niego były te, czym (a raczej kim) się do tej pory zajmowałam i jak mi to wychodziło. Reszta nie jest aż tak istotna i w sumie lepiej dla mnie byłoby, gdyby Hain za bardzo nie rozgrzebywał mojej przeszłości… Jeszcze by mnie zwolnił zanim na dobre zaczęłabym u niego pracować i dopiero wtedy miałabym poważny problem.
- Jasne, rozumiem – Piotrek tymczasem pokiwał głową, w ogóle na mnie nie naciskając. – Każdy ma jakiś tam bagaż doświadczeń, czyż nie? – spytał, ale jakby retorycznie.
- Tak, zazwyczaj nie jest to przyjemne obciążenie… – mimo wszystko mu odpowiedziałam, czując taką potrzebę. – Czasami się zastanawiam, jak kiedyś można było być takim głupcem?
- Ja też tak mam – Piotrek się zamyślił, potakując nieznacznie głową. – Gdyby teraz Olka przyszła do mnie i powiedziała mi, że jest ze mną w ciąży, nigdy nie powiedziałbym jej tego, co wtedy – palnął.
Dopiero po chwili zorientował się, że powiedział to na głos i nie końca wiedział, co ma teraz zrobić. Ciągnąć temat, czy go uciąć? A może udać, że w ogóle tego nie powiedział? Ja też nie bardzo wiedziałam, jak mam się zachować. Czułam się zakłopotana przebiegiem tej rozmowy. Chyba powinnam była zbagatelizować sprawę, ale najzwyczajniej w świecie nie zdążyłam tego zrobić.
- W sumie, skoro już zacząłem… – mruknął po chwili Piotrek, doprowadzając się do porządku. – I tak powinnaś wiedzieć, dlaczego wychowuję Aleksa sam.
- Nie musisz mi tego wyjaśniać, naprawdę. To nie jest moja sprawa – przerwałam mu, nie chcąc się wtrącać w jego prywatne sprawy, zwłaszcza, że on nie naciskał, abym wyjawiła mu swoją przeszłość.
- I tak uważam, że pewne rzeczy musisz wiedzieć, żeby umieć zachować się w niektórych sytuacjach – odpowiedział stanowczo, nie słuchając moich zaprzeczeń. – Ola, to znaczy mama Aleksa…
- Mały ma imię po mamie – zauważyłam, uśmiechając się pod nosem.
Nawet nie zauważyłam, kiedy mu przerwałam w dopiero co zaczynającym się monologu. I zrobiłam to po raz kolejny dzisiejszego popołudnia. Czasami powinnam ugryźć się w język, zanim się odezwę, naprawdę.
- Tak, to taki swego rodzaju hołd w jej stronę. Skromny, ale nic więcej nie mogłem zrobić… – westchnął Piotrek. Już chciałam powiedzieć, że wpadł na bardzo fajny pomysł, jednak Hain mówił dalej, a ja nie chciałam mu znowu przerywać: – No więc Ola… ona nie żyje. Wystąpiły poporodowe komplikacje i zmarła dzień po narodzinach Aleksa.
- Bardzo mi przykro – szepnęłam.
Piotrek pokiwał tylko głową, nie zważając w ogóle na moje słowa.
- Ja byłem wtedy nieodpowiedzialnym gówniarzem – ciągnął dalej – który nie miał pojęcia o dzieciach. W sumie chyba do tej pory nie mam o nich wielkiego pojęcia… Wtedy jednak jeszcze bardziej nie byłem gotowy na taką odpowiedzialność, jaka na mnie spadła, na samotne ojcostwo, zwłaszcza, że dopiero co moja kariera sportowa zaczęła się rozkręcać… I właśnie dlatego mały zamieszkał z moimi rodzicami, którzy się nim należycie zajęli, a ja byłem takim wakacyjnym tatusiem – uśmiechnął się kwaśno na samo wspomnienie. – Teraz jednak chyba w końcu dorosłem, a przynajmniej tak mi się wydaje, i dlatego też postanowiłem go ściągnąć do Olsztyna. Nie chciałem, aby mały mnie nie znał, nie chciałem o kolejnych ważnych wydarzeniach z jego życia dowiadywać się przez telefon z relacji mojej mamy… i tak już dużo straciłem. Co prawda mama nie była zachwycona moim pomysłem, sądząc, że sam sobie nie poradzę, ale jak na razie jeszcze żyjemy i mamy się całkiem dobrze, choć chyba oboje potrzebujemy odrobiny kobiecej ręki… którą, mam nadzieję, ty do nas wyciągniesz – spojrzał na mnie z nadzieją, kończąc swój monolog z nieodgadnioną miną i z wyczuwalnym wyczekiwaniem w głosie na to, jaką decyzję podjęłam.
- Wiem jak to jest wychowywać się bez mamy… – szepnęłam, bo jego słowa przypomniały mi o moim dzieciństwie. – Moja zmarła na raka, gdy miałam 8 lat. Zostałam sama z ojcem i choć wiem, że on naprawdę się starał, bym nie odczuła jej braku, to… mu się to nie udało – zakończyłam, nie mając zamiaru wdawać się w zbędne szczegóły z mojego życia, które nie powinny go interesować. – Dlatego możesz na mnie liczyć. Olkowi mamy nie zastąpię, bo to nie leży w moich kompetencjach, ale zajmę się wami, w końcu mam w tym wprawę. Zajmowałam się samotnym ojcem przed 10 lat – zaśmiałam się, starając się mu pokazać, że biorę na klatę to, co zsyła na mnie los.
- W takim wypadku nawet nie muszę czytać twoich referencji, bo ta informacja sprawiła, że już jestem pewien, iż jesteś idealna na to stanowisko. Najważniejsze, żebyś zajęła się małym, bo o to, że się polubicie chyba już nie muszę się martwić – uśmiechnął się promiennie. – Choć… gdybyś czasem ugotowała tak pyszny obiad jak dziś, to byłbym niezmiernie szczęśliwy i wdzięczny – spojrzał na mnie niemal błagalnie.
- Nie ma sprawy, o ile przed wyjściem zostawisz mi jakieś kieszonkowe na uzupełnienie zapasów w kuchni – zaśmiałam się – bo moja kieszeń aktualnie groszem nie grzeszy…
- Ma się rozumieć, ale pod jednym warunkiem – zarzekł Hain. Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie miałam bowiem pojęcia, o co może mu chodzić. – Będziesz jadła obiady z nami.
- Nie, nie mogę, to… – naprawdę zaskoczona próbowałam mu jakoś zaprzeczyć, bo to byłoby totalnie nieprofesjonalne.
- Nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu z twojej strony. Napracujesz się i jeszcze masz nic z tego nie mieć? Poza tym po co masz jadać samotnie, jak możesz w naszym skromnym towarzystwie? No chyba, że ci nie odpowiadamy… – zrobił smutną minę.
- Nie, to nie to – zaprzeczyłam.
Doskonale wiedziałam, iż ostatnim zdaniem próbuje na mnie wymusić zgodę poprzez poczucie winy. Dzieciaki robiły podobnie, gdy na przykład nie chciałam kupić im czegoś słodkiego albo zostać jeszcze pięć minut z nimi na placu zabaw.
- W takim razie postanowione – przyklasnął Piotrek z uśmiechem, nawet nie dając mi dojść do głosu.
Ja, mimo to, również byłam zadowolona z przebiegu sytuacji. Miałam pracę i to jeszcze całkiem fajną. A przynajmniej na taką się zapowiadała. Nie posiadałam się więc ze szczęścia, chcąc już tylko złożyć podpis na papierku i być wszystkiego na sto procent pewna.
- Ach! – westchnął Piotrek, nagle zamierając z długopisem w powietrzu. – Zapomniałbym kompletnie! Zanim podpiszemy umowę i ustalimy grafik na najbliższy tydzień, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę – zaczął ściszonym tonem głosu.
Trochę się przestraszyłam, bo ta jego nagła powaga mogła nie wróżyć dobrych wiadomości.
- Jaką? – spytałam.
- Chciałbym, abyś nie mówiła nikomu, u kogo pracujesz – powiedział całkiem poważnie,. – Nie chcę, aby mały miał jakieś problemy przez to, że ma ojca siatkarza. A musisz wiedzieć, że ostatnio siatkówka stała się dość popularnym sportem w Polsce i od moim zamężnych i dzieciatych kolegów już się sporo nasłuchałem, jak znane nazwisko ojca może dziecku uprzykrzyć życie… Chciałbym więc tego Aleksowi oszczędzić najdłużej, jak się tylko da – wyjaśnił.
Byłam przyzwyczajona do podobnych próśb, ponieważ wcześniej pracowałam u ludzi, dla których zachowywanie niektórych informacji tylko dla siebie było na porządku dziennym. Choć, gdy pierwszy raz weszłam do tego mieszkania, przez myśl by mi nie przeszło, że mam do czynienia z jakąś szychą. Ale nic w tym dziwnego – w końcu ja o sporcie wiem tyle, co było mi potrzebne na lekcjach wychowania fizycznego, czyli… nic.
- Tak właściwie to i tak nikomu bym o tym nie powiedziała, bo nikogo tu jeszcze nie znam – zaczęłam – ale obiecuję ci to. Możesz być pewny, że pary z gęby nie puszczę – dodałam poważnie, skoro tak mu na tym zależało.
- Mam nadzieję, że tak się stanie – mogłoby się wydać, że zabrzmiało to trochę złowrogo, jednak uśmiech na twarzy minimalizował to wrażenie. – Na razie o istnieniu Aleksa wiedzą moi rodzice, przyjaciele i zespół. A teraz także i ty. I chciałbym, aby tak to zostało.
- Ma się rozumieć, szefie – przytaknęłam z uśmiechem.
A potem złożyłam ten upragniony przeze mnie podpis w odpowiednim do tego miejscu.


***


Piotrek miał rację, ostrzegając mnie przed swoimi kolegami z zespołu. Myślałam, że niepotrzebnie wyolbrzymia, przepraszając mnie już z góry za ich zachowanie, gdy dzień wcześniej podpisywaliśmy umowę. Ostrzegał mnie wtedy, że lada dzień zapewne zjawi się cała zgraja, co by mnie poznać. Nie sądziłam jednak, że będzie to równoznaczne z ocenianiem mojego wyglądu. W końcu poznałam już Miłego i nic mi się w jego towarzystwie nie stało, a do tego jego kumpel okazał się być całkiem sympatycznym wielkoludem, na co w sumie wskazuje jego przezwisko. Dzisiaj jednak przekonałam się, że z resztą jest zupełnie inaczej niż z Miłoszem. Może i również byli sympatyczni, jednak… w trochę inny sposób, którego ja najwidoczniej nie rozumiałam.
A poza tym okazali się być cholernie namolni.
Tak w ogóle, to kompletnie nie spodziewałam się ich najścia. Co prawda Piotrek ostrzegał mnie, że lada moment coś takiego nastanie, ale nie sądziłam, że już następnego dnia po podpisaniu naszej umowy zechcą mnie poznać. Wparowali do mieszkania zaraz po treningu, z którego Piotrek miał wrócić, zwalniając mnie tym do domu, i to w momencie, gdy żelazkiem suszyłam mokrą plamę na moim podkoszulku, spowodowaną przez Aleksa i jego nieuwagę. Tak właściwie to dziękowałam sobie w duchu, że zrezygnowałam z jej wywabiania, co początkowo miałam w zamiarze zrobić, bo zastaliby mnie w samym staniku… A tego to już bym mogła nie przeżyć.
- Jak to nie zna się na siatkówce? – to było pierwsze, co usłyszałam po otwarciu drzwi od mieszkania.
To pytanie wyzwoliło we mnie czujność, jakbym podświadomie czuła, że tematem rozmowy jest moja osoba. I że Piotrek nie przyszedł do domu sam. W pośpiechu więc założyłam nie wysuszony jeszcze podkoszulek na siebie.
- No, normalnie – usłyszałam głos starszego Haina. – Myślałem, że się zgrywa, wiecie, żeby nie wyjść na jakąś moją fankę, czy coś, co by ją w moich oczach mogło zdyskredytować, ale ona naprawdę nie zna zasad, zawodników, zespołów… kompletnie nic nie wie o siatkówce – wyjaśnił ku ich kompletnemu zdziwieniu. – A do tego w ogóle nie interesuje się sportem. Nie lubi go. Nienawidziła wuefu. Powiedziała mi, że jedynym sportem, jaki uprawia, jest…
- Gonienie uciekających mi sprzed nosa autobusów, co naprawdę często mi się zdarza – dokończyłam monolog Piotrka, wychodząc z łazienki, bo głupio się czułam słuchając, jak rozmawiają o mnie i to prawie w moim towarzystwie.
Gdybym wiedziała, co będzie dalej, pewnie siłą by mnie z tej łazienki nie wyciągnęli. A tak… dostałam się w paszczę lwa z własnej, nieprzymuszonej woli. A raczej w paszczę siedmiu lwów, jeśli w tą zgraję wliczyłabym dwoje już znanych mi towarzyszy – czyli Piotrka i Miłosza. Wszyscy byli podobnego wzrostu, co potęgowało uczucie mrówki, która za chwilę straci swoje życie za pomocą jednego kroku wielkoluda. No, może jeden z nich był sporo mniejszy od reszty, ale i tak wyższy ode mnie. Najgorsze jednak było to, że patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczyma, jakby ducha zobaczyli.
- Chłopaki, to jest właśnie Miśka – zaczął Piotrek, trochę spięty, nie bardzo wiedząc jak ma się zachować i już wysyłając mi przepraszający uśmiech, dokładnie taki sam jak wczoraj, gdy uczulał mnie na ich wizytę. – Miśka, to są…
Nic więcej nie usłyszałam, bo jeden z nich, brunet o twarzy chomika, doskoczył do mnie czym prędzej, jakby chciał zdążyć przed całą zgrają i ujął moją rękę w swoje wielkie łapska.
- Bartek, ale mówią na mnie Bedni – przedstawił się uśmiechając się chyba zalotnie, ale nie bardzo mu to wyszło moim zdaniem – choć ty pewnie i tak doskonale wiesz, z kim masz do czynienia – wyszczerzył się cwaniacko.
- Nie bardzo – spojrzałam na niego z ukosa. – Ale miło mi się poznać?
I chyba naprawdę moje ostatnie zdanie było bardziej pytaniem, niż stwierdzeniem.
- No oczywiście, że ci miło! Wszystkim jest miło – kolejny raz się uśmiechnął, tym razem byłam pewna, że jest to cwaniacki uśmieszek. – Na pewno masz ochotę, abym ci potowarzyszył dzisiejszego popołudnia – nawet o to nie spytał, tylko tak po prostu stwierdził. – Oprowadzę cię po mieście, bo z tego, co słyszałem, jesteś tu nowa.
- Bardzo mi miło, ale… – próbowałam jakoś delikatnie wybrnąć z tej sytuacji, jednak nie dane mi było nawet dokończyć zdania.
- Ty też jesteś tu nowy i nie znasz Olsztyna – któryś z wielkoludów, stojących za jego plecami, mu o tym przypomniał szorstkim tonem głosu, bo najwidoczniej „Biedni” miał kiepską pamięć. – Jeszcze się zgubisz, tak jak ostatnio i znowu będziemy musieli ruszać z akcją ratunkową.
- Ale tym razem zrobimy to szybciej, co by uratować Miśkę z twoich szponów – zaśmiał się inny.
Nie wiedziałam, który z nich był tak dowcipny, bo wciąż nie znałam imion.
- Ze mną nic jej nie grozi – odrzekł poważnie chomik, po czym zwrócił się do mnie: – Nie martw się, kochana, otoczę cię swoją opieką, tak, że…
- Więcej nie będziesz tego chciała – dokończył któryś ze śmiechem.
Po chwili rechotała już cała zgraja za plecami „Biedniego”. A ja coraz mniej ogarniałam to, co się wokół mnie działo. I coraz mniej podobała mi się ta sytuacja.
- Nie słuchaj ich, kochana, bo plotą głupoty – koleś ciągnął niezrażony szyderstwem swoich towarzyszy. – Po prostu mi zazdroszczą, że taka piękna kobieta zainteresowana jest mną, a nie nimi.
- Skąd wiesz, że jestem tobą zainteresowana? – zdziwiłam się.
- Mówią mi to twoje oczy. Wręcz krzyczą do mnie – drugie zdanie wypowiedział do mnie konspiracyjnym szeptem. Tak konspiracyjnym, żeby słyszeli go też i jego towarzysze.
Doszłam do wniosku, że chyba jest ślepy, bo moje oczy mówią mu, aby się ulatniał. I to jak najszybciej.
- Poza tym dlaczego mówią na ciebie Biedni? – spytałam, ignorując poprzednie zdanie, bo nie widziałam sensu w odpowiadaniu mu na to. – Nigdy nie byłam dobra z polskiego, ale czy przezwisko nie powinno być przypadkiem w liczbie pojedynczej? Na przykład… no nie wiem… Chomik? Idealnie by do ciebie pasowało – odpowiedziałam całkiem serio.
Chłopaki z tym zaczęli rechotać, tak, że niemal poskręcali się ze śmiechu, a ja nie bardzo rozumiałam, dlaczego. Co było śmiesznego w tym, że chciałam poznać prawdę? I pozbyć się tego natręta przy okazji, którego w tym momencie policzki nabrały koloru dorodnego buraka.
Chyba wyszłam na wredną. Ups?
- Grasz niedostępną, rozumiem – szepnął Chomik z miną znawcy, próbując jakoś wyjść z tej sytuacji z twarzą.
Chciałam dać mu jasno do zrozumienia, że się myli, jednak na ramieniu bruneta pojawiła się wielka dłoń, która odciągnęła go ode mnie. Odetchnęłam z ulgą.
Niestety, nie na długo.
- Bednorz, daj jej wreszcie spokój, bo jeszcze przez ciebie się nas wystraszy – powiedział mój „wybawiciel”. – Bartek jestem. Kiedy kończysz? – spytał, będąc totalnie bezpośrednim człowiekiem.
W sumie to to było lepsze, niż takie owijanie w bawełnę, jakie prezentował jego poprzednik.
- Z tobą to za chwilę, jeśli nie już – skomentował kolejny, który pojawił się obok drugiego Bartka, tego nie z rodziny chomikowatych, dosłownie znikąd. – Paweł – powiedział, wyciągając dłoń w moim kierunku.
Nie zdążyłam jej nawet uścisnąć, bo zaraz przed nim wyrósł kolejny wielkolud.
- O, aniele, nie bacz na nich i ich prostackie zachowania, zwłaszcza, gdy masz do czynienia z prawdziwym facetem z twych snów – rzekł.
- W sumie dzisiaj śnił mi się Kubuś Puchatek – powiedziałam, mając już totalnie gdzieś to, co sobie o mnie pomyślą. Chciałam mieć tylko święty spokój. – I masz rację, chyba jesteś do niego podobny.
W sumie koleś brzuszek miał całkiem niezły, ale chyba nie od miodku. Raczej od innego złotego płynu.
- A co ten Kubuś robił? – zainteresował się, nie zauważając nawet, że najzwyczajniej w świecie robię sobie z niego jaja. – Coś nieprzyzwoitego? Możemy ten sen zrealizować w realu, tylko jedno twoje słowo – szepnął do mnie porozumiewawczo.
- W sumie z tego, co się orientuję, to możemy – odpowiedziałam – bo w Realu miód mają całkiem niezły. I chyba jest nawet w promocji – zastanowiłam się, próbując przypomnieć sobie jakąś cenę.
- Zapowiada się pysznie – uśmiechnął się, w ogóle nie rozumiejąc moich słów.
Czy on był idiotą, czy tylko takiego zgrywał? Nie wiedziałam, ale obojętnie co, nic tym u mnie nie wskórałby. Chłopaki z tył przynajmniej zrozumieli mój tok myślenia, bo ledwo powstrzymywali się od śmiechu. Mi tymczasem udało się odnaleźć twarz mojego pracodawcy i spojrzeć mu niemal błagalnie w oczy. Ten – na moje szczęście – zrozumiał mój gest, bo przedarł się przez tłum (niby nie było ich tak dużo, ale w mieszkaniu o dość małym metrażu, kilku wysokich chłopów potrafiło sprawić, że od razu robiło się tłoczno) i odsunął mnie od nich.
- Dobra, chłopaki, dosyć tej rozrywki. Do salonu marsz! – krzyknął na nich, starając się być stanowczy.
- Jaka szkoda – westchnął Miły, w końcu się odzywając – bo lepszej komedii od tego przedstawienia nigdy nie widziałem – zaśmiał się. – Misia, jesteś moją mistrzynią! – krzyknął jeszcze, przybijając sobie ze mną piątkę, kiedy tylko znalazł się obok mnie.
Jedyny normalny. I chyba jego zachowanie sprawiło, że ze spokojem (a nawet szerokim uśmiechem na ustach) wysłuchałam przeprosin z ust Piotrka, nawet nie widząc niczego niestosownego w tym, co przed chwilą miało miejsce.
W sumie jak sobie żartować, to w większym gronie, no nie?
- Obiecuję ci, że już więcej nie pozwolę, aby cię tak dręczyli. Boże, co za pacany, przy kobiecie się zachować nie umieją – mruczał pod nosem.
- Nic się nie stało, naprawdę – próbowałam jakoś załagodzić sytuację, choć jeszcze kilka minut temu nie było mi za bardzo do śmiechu.
- A właśnie, że się stało – Hain uparcie trwał przy swoim. – Ale mam nadzieję, że cię nie wystraszyli? Zaraz sobie z nimi pogadam, a ty możesz już iść do domu.
- A mogę najpierw pozbyć się tej plamy? – spytałam.
Piotrek zgodził się, a ja ponownie zniknęłam w łazience, zamiast dać sobie spokój z tą bluzką i wrócić do domu. Miałam jednak nadzieję, że to koniec wrażeń na dziś i że wreszcie będę miała spokój. Myliłam się jednak. Minęło może kilkanaście, czy kilkadziesiąt minut, nie wiem dokładnie ile, bo zgubiłam rachubę czasu, męcząc się z tym przekleństwem, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Miałam nadzieję, że ów delikwent sobie odpuści, jednak… nic na to nie wskazywało.
- Misia, mogę wejść? – usłyszałam.
Na szczęście głos wskazywał na jedynego faceta w tym domu, z którym chciałam mieć do czynienia w tym momencie. Dlatego przekręciłam klucz w zamku i wpuściłam go do środka, zamykając za nim drzwi.
- Miśka, oni cię obgadują – poinformował mnie Aleks, gdy tylko wparował do łazienki. – A mi się już nie chce ich słuchać. Mogę posiedzieć z tobą? – spytał.
Przytaknęłam, bo jego towarzystwo w ogóle mi nie przeszkadzało, po czym usadziłam go na pralce, a sama za pomocą suszarki suszyłam bluzkę, by móc wyjść w niej na dwór i się nie zaziębić.
- Wiesz co, Misia? – spytał Mały po kilku chwilach, kiedy już skończyłam swoje zajęcie, czym zwrócił moja uwagę na siebie. – Oni twierdzą, że najładniejsze w tobie są nogi, a ja się z nimi w ogóle nie zgadzam. Najładniejsze masz serce – powiedział z rozbrajającą szczerością.
Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Nie spodziewałam się czegoś takiego po tym malcu. Wzruszyły mnie jego słowa tak, że ledwo co powstrzymałam się przed rozpłakaniem się. Wychodziło na to, że Aleks to jedyny facet w tym domu, który potrafi prawić kobiecie komplementy z prawdziwego zdarzenia. Przytuliłam go do siebie mocno, bo tylko taka reakcja wydała mi się być właściwą. Dawno nie usłyszałam tak pięknych słów o samej sobie. Z tego wszystkiego aż zapomniałam, że moja praca tak właściwie na dziś dobiegła już końca i zaproponowałam mu wyjście na spacer. Mały ochoczo pokiwał głową, przystając na moją propozycję. Wzięłam go więc za rękę i wyszłam z łazienki akurat w chwili, potwierdzającej relację Aleksa.
- No Hajnus, niezłą masz tą opiekunkę – zaśmiał się któryś.
Wciąż nie potrafiłam rozpoznać ich tożsamości po głosie. Nie znałam ich na tyle.
- Ile razy mam wam powtarzać, że Miśka jest opiekunką Aleksa, a nie moją? – może i nie znałam Piotrka zbyt długo, ale wydało mi się, że powoli brakuje mu do nich cierpliwości i że zaraz zacznie się tutaj prawdziwa rozróba.
I chyba nie chciałam być przy tym, kiedy w końcu powie dość tej wymianie zdań na mój temat… W sumie to obgadywanie mnie w momencie, gdy byłam za ścianą, nie było dla mnie przyjemne. Ale im to najwidoczniej nie przeszło przez myśl. Faceci.
- To kiedy się za nią bierzesz? – spytał któryś i jeśli dobrze poznałam, to był to ten o wyglądzie chomika, w ogóle nie zwracając uwagi na poprzednie zdanie Haina. W sumie to by do niego pasowało. – No chyba, że ja mam się wziąć?
- Ja radziłabym ci się wziąć za obiad – odpowiedziałam spokojnie, mając już dość tej wymiany zdań. – Stoi na gazówce w kuchni, wystarczy sobie tylko podgrzać. Jeśli radzenie sobie z elektrycznością idzie wam równie świetnie, co ocenianie kobiet po pozorach, to na pewno sobie dacie radę – rzekłam szorstko. – My tymczasem wychodzimy na plac zabaw, żeby dać wam więcej czasu na dogłębne zanalizowanie mojego wyglądu.
W tym momencie Miłosz nie wytrzymał i prychnął gromkim śmiechem, krzycząc, że szkoda iż chłopaki nie widzą swoich min, bo są przekomiczne.
- Szkoda, że tego nie nagrałem, bo w chwilach smutku bym to sobie puszczał i od razu poprawiłby mi się humor – dodał, śmiejąc się.
Miał do tego pełne prawo, bo jako jedyny nie rozpowiadał o moich „licznych zaletach”. A poza tym dostrzegł mnie w momencie, gdy wyszłam z Aleksem za rękę z łazienki i nawet puścił do mnie oko, żebym trzymała fason. Przekomiczny z niego człowiek. Reszta natomiast naprawdę miała nieciekawe miny. Piotrek chyba najbardziej. Ewidentnie był zażenowany zaistniałą sytuacją, wyglądał, jakby chciał się zapaść pod ziemię ze wstydu, spowodowanego przez swoich kolegów. A oni? Oni chyba też powoli zaczęli żałować swoich słów i to tak bardzo, że nagle głos uwiązł im w gardłach.
I bardzo dobrze! – pomyślałam z triumfem, obracając się na pięcie i idąc w stronę wyjściowych drzwi, by pomóc ubrać się małemu i samej narzucić na siebie jesienne odzienie.
- Długo ona tam stała? – usłyszałam jeszcze, zanim zdążyłam wyjść z mieszkania. Ktoś musiał przytaknąć, bo za chwilę Bedni oburzył się: – Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, do kurwy nędzy?!
- Bo wtedy nie byłoby zabawy – odpowiedział mu Miłosz z rozbrajającą szczerością.
- Teraz przez was nie mam u niej żadnych szans – jęknął, chyba załamany.
- Nawet bez tego nie miałeś ani krzty szansy – Miły pozbawił go złudzeń.
Dalej nie wiem, co się działo. Miałam na dziś już serdecznie dość wielkoludów, dlatego wyszłam, zostawiając ich samych sobie i udając się na spacer z jedynym facetem, który nie był idiotą. Z Olkiem.


____________________

Nie spodziewałam się, że tak łatwo się pisze na lekach przeciwbólowych.