poniedziałek, 28 grudnia 2015

13. Poświąteczny cud.



Miałam duszę na ramieniu, idąc dzisiaj do pracy, co mi się nigdy wcześniej nie zdarzyło. No dobra, może pierwszy dzień w mojej pierwszej pracy w życiu był gorszy od dzisiejszego, ale poza tym to nigdy tak nie miałam. Czułam się tak nie dlatego, że bałam się ponownego spotkania z babcią Olka (choć musiałam przyznać sama przed sobą, że mimo wszystko gdzieś tam we mnie odrobinę jakiegoś dziwnego stresu z tego powodu było; ale cii, bo jeszcze ktoś się o tym dowie). To wszystko działo się tylko dlatego, że nie miałam pojęcia, czego mogę się po tym spotkaniu spodziewać. Nie lubiłam niespodzianek i może dlatego nigdy nie umiałam odnaleźć się w podobnych sytuacjach. Piotrek, co prawda, zarzekał się, że jego mama wiele zrozumiała od ostatniego wydarzenia i jej nastawienie do jego decyzji o zabraniu Małego do Olsztyna znacznie się poprawiło, ale mimo to uczulał mnie na jej zachowanie. Wolał dmuchać na zimne, wiecie, tak dla świętego spokoju. Miałam więc nie brać wszystkiego za bardzo do siebie i zachować zimną krew, cokolwiek by się nie działo. To pierwsze nie było dla mnie czymś nadzwyczajnym – przecież od zawsze miałam spory dystans do siebie i tego, co ludzie o mnie myśleli i mówili na mój temat. To chyba jedyne, co zawdzięczałam ojcu i za co mogłam mu podziękować. Wyłączając to, że mnie spłodził. Nieważne. Poza tym wydaje mi się, że oprócz tej jednej cechy umiem także postawić się w sytuacji innego człowieka i dzięki temu lepiej zrozumieć jego reakcje na daną sprawę. To pierwsze więc nie było dla mnie problemem. Za to tej drugiej obietnicy teraz nie byłam już taka pewna. Bo z moim charakterem utrzymanie ciętego języka na wodzy będzie sporym sukcesem i – niestety – nie jest to zależne tylko ode mnie. Bo co ja biedna mogę zrobić? No co? W razie ataku mam pozwolić, by ktoś sobie na mnie poużywał? A ja mam wtedy siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą? O, niedoczekanie jego!
Ech, niepotrzebnie mu to obiecywałam. Głupia!
Wzięłam więc głęboki, uspokajający wdech, zanim nacisnęłam przycisk uruchamiający dzwonek do drzwi. Co prawda miałam klucze do mieszkania, których mogłam do woli używać, jednakże w tej sytuacji wolałam tego nie robić. W końcu im mniej powodów do zaczepek, tym lepiej.
- Dzień dobry – zaświergotałam przymilnie, gdy tylko w drzwi od mieszkania się otworzyły, a w nich pojawiła się twarz pani Hain.
Chciałam zrobić już na wstępie na niej jak najlepsze wrażenie. Bo przecież nie miałam zamiaru tak z rana pluć jadem na prawo i lewo. W ogóle nie miałam takiego zamiaru. Tak naprawdę nic nie miałam do tej kobiety. A już zwłaszcza nic osobistego. Była mi obojętna, tak jak powinna być matka szefa. A że ona miała coś do mnie? To już nie był mój problem.
A przynajmniej na razie.
- Dzień dobry – odpowiedziała tym swoim poważnym i zrównoważonym tonem po uprzednim dokładnym otaksowaniu wzrokiem mojej osoby. Nic się nie zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Nadal emanował od niej spokój, dostojność i powaga, mimo że w jej spojrzeniu można wciąż było dostrzec nutkę młodzieńczego szaleństwa, o którym mi nawet niechcący zdążyła napomknąć. – Piotrka nie ma – dodała, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, nawet nie zdążywszy się rozeznać w sytuacji panującej w środku. – Wyszedł chwilę temu. Stwierdził, że skoro ma mnie, to choć raz może wyjść wcześniej na trening.
- Mój Boże, a ja już się wystraszyłam, że się spóźniłam! A musi pani wiedzieć, że koszmarnie tego nie lubię – jęknęłam, łapiąc się za serce.
Zawsze uważałam brak punktualności za jedną z najgorszych wad ludzkich, obok wścibstwa i fałszywości. Dlatego tak bardzo starałam się być punktualną, szczerą i prostą dziewczyną.
Szkoda, że tak często wychodziło mi to bokiem…
- Choć właściwie to trochę tego nie rozumiem. Przecież mógł powiedzieć, że chce wychodzić wcześniej na treningi… dla mnie to żaden problem, aby przychodzić te kilka minut wcześniej do Olka. A on nawet słowem się na ten temat nie zająknął! Chyba muszę z nim o tym porozmawiać… – zastanawiałam się na głos, na moment kompletnie zapominając o obecności pani Hain w pomieszczeniu.
- A ja na przykład nie rozumiem, po co pani tu dziś przyszła, skoro chłopaki mają mnie – ta jednak przypomniała mi o swojej obecności w najlepszy z możliwych sposobów. – Mogła pani zrobić sobie wolne, z pewnością się ono pani należy. Jest pani przecież na każde zawołanie mojego syna, powinna więc pani korzystać z wolnego póki się da.
- Tak ustaliłam z Piotrkiem i wybaczy pani, ale będę się tego trzymać – odpowiedziałam szorstko. – Poza tym nie jestem żadną panią, proszę mi mówić po imieniu – dodałam spokojnie, uśmiechając się przy tym miło, wiecie, tak dla kontrastu.
No i przy okazji, żeby zatrzeć wydźwięk pierwszego zdania i nie wyjść na kompletną zołzę. Ale chyba mi to nie bardzo mi wyszło, bo niestety, ale nie zauważyłam pozytywnych odczuć na twarzy pani Hain po usłyszeniu mojej odpowiedzi. No trudno. Zignorowałam więc to i zajęłam się ściąganiem z siebie zimowych ciuchów i zakładaniem kapci, które dostałam od Hajnusów dwóch - seniora i juniora - na Mikołajki, tak abym mogła choć po trosze czuć się u nich w mieszkaniu jak we własnym domu. Kochani są, czyż nie?
Pani Hain tymczasem przyglądała mi się z ukosa i już otwierała usta, by mi o czymś, niewątpliwie o czymś bardzo ważnym, powiedzieć, jednak nie zdążyła tego zrobić, bo nagle ze swojego pokoju wyłoniła się czarna główka, zapewne zwabiona większą liczbą głosów w salonie, aniżeli wskazywałaby na to liczba osób przypuszczalnie znajdujących się w tym momencie w mieszkaniu. A gdy tylko jego ciemne oczy mnie ujrzały, Olek momentalnie pokazał się nam w całej swej okazałości, przybiegając do mnie czym prędzej z krzykiem, który gdyby mógł, obudziłby połowę bloku:
- Miśkaaaaaaaaaaa!
A kiedy już do mnie dopadł, objął szczelnie moją osobę w udach, dokąd to sięgały jego ręce. A mi serce zaczęło bić szybciej. Jejku, nikt nigdy nie cieszył się tak bardzo na mój widok, jak ten mały rozrabiaka. Nawet gdy jako ośmioletnia dziewczynka dostałam od ojca psa, który miał sprawiać, że nie będę w domu tak samotna po śmierci mamy, nie potrafiłam sobie go tak wychować i przywiązać do siebie jak Olka. Ferdek był w stanie sprzedać mnie za czekoladkę, którą ofiarował mu obojętnie jaki obcy człowiek, spotkany przypadkiem na ulicy, a Olek nigdy by tego nie zrobił, wiedziałam to na pewno. I dałabym sobie za to rękę ukroić.
Najgorsze jednak było to, że nie miałam pojęcia, kiedy on się do mnie tak bardzo przywiązał. Jak to się stało? Dlaczego? Gdzie popełniłam błąd? I jak go odkręcić, żeby tylko Małemu nie zrobić nieświadomie krzywdy?
- O, a któż to się tak pięknie cieszy na mój widok? – uśmiechnęłam się szeroko w kierunku malucha.
- Ja! – Olek wypiął dumnie pierś przed siebie. – Tęskniłem za tobą – szepnął, zadzierając do góry swoją dziecięcą twarzyczkę.
- Ja też, kochanie – szepnęłam, kucając przy nim i czochrając go po włosach. – Ale miałeś dobre święta, prawda?
- Tak – przytaknął – choć bez ciebie to nie to samo – pociągnął nosem.
- Bez przesady, skarbeńku. Był tata, była babcia, był dziadek, nie można mieć wszystkiego – mówiłam z uśmiechem. – A my jeszcze zdążymy wszystko nadrobić. Tak a propos, to mam do ciebie wielką prośbę. Ogromną! Potrzebuję konsultanta, który podpowie mi, jaką sukienkę mam kupić na sylwestra, a ty nadajesz się do tego doskonale, mój mały mężczyzno. To co, pomożesz? – pstryknęłam go w nos.
- Jasne! – krzyknął rozradowany. – To kiedy idziemy? – spytał, będąc gotowy wyjść z mieszkania tu i teraz, zaraz, natychmiast.
- Spokojnie, maluchu, najpierw trzeba ogarnąć jakiś obiad… – zaczęłam, chcąc ostudzić na moment jego zapędy.
- Babcia nagotowała wczoraj tyle rosołu, że ty nic dzisiaj nie musisz robić – przerwał mi Olek z przekonaniem, śmiejąc się od ucha do ucha. – I dla ciebie starczy!
- To ten twój ulubiony? – spytałam, a Olek żywo przytaknął. – W takim razie muszę go spróbować, o ile twoja babcia mi na to pozwoli… – dodałam, doskonale wiedząc, że dzisiaj jestem na cenzurowanym, dokładnie obserwowana i podsłuchiwana. Nie mogłam podpaść, nawet przez jakieś małe niedociągnięcie. – Ale zaraz – uzmysłowiłam sobie coś nagle, nie pozwalając nikomu dojść do słowa – przecież ty mi się jeszcze w ogóle nie pochwaliłeś tym, co w tym roku Święty Mikołaj zostawił ci pod choinkę! No chyba, że nie masz się czym chwalić, bo to była rózga… – podpuszczałam go.
- No co ty, Miśka, przecież byłem w tym roku bardzo grzeczny! – zapewnił mnie. – Chodź! – krzyknął. po czym złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do swojego pokoju, by z dumą zaprezentować mi swoje nowe trofea.


***


W przedostatni dzień roku w głowie miałam już tylko obawy związane z jutrzejszą zabawą sylwestrową. A było ich mnóstwo i to w przeróżnych sferach życia, począwszy od tych estetycznych (bo czy ja dobrze zrobiłam, że kupiłam tę, a nie tamtą sukienkę? czy powinnam swoje włosy i twarz oddawać w ręce Kory? może lepiej zaufać samej sobie i swoim sprawdzonym możliwościom?), poprzez towarzyskie (bo czy ja dam sobie radę wśród tych wszystkich wielkoludów? co prawda, sama nie będę, ale…) i właśnie, to był ten ostatni problem - Paweł (bo czy ja w ogóle dobrze robię, idąc tam jutro z nim? przecież jeszcze jest czas, żeby się z tego wycofać...). Myślałam już tylko o tym, a że problemów miałam, jak sami widzicie, sporo, nie zauważałam niczego innego. Sądziłam bowiem, że w mijającym już roku nic i nikt mnie nie zaskoczy… Och, jakże się myliłam!
Otóż ów niespodzianka czekała na mnie przy wyjściu z pracy. Pani Hain bowiem zaoferowała się, że ze mną wyjdzie, bo chce się przejść. Okeeeej, pomyślałam, co prawda to było trochę dziwne, że naszła ją taka ochota w momencie, w którym ja wychodzę na dwór, ale niech jej będzie, przecież nikt nie zabroni jej spacerować. Uznałam to za czysty zbieg okoliczności.
Dopiero po chwili okazało się, że to była dobrze przemyślana strategia.
- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli odprowadzę cię kawałek? – spytała, kiedy znalazłyśmy się na dole, przed wejściem do bloku, w którym mieszkał Piotrek, a ja próbowałam nieudolnie się z nią pożegnać.
Bo wiecie, odchodzić bez pożegnania to tak nieładnie.
Nie powiem, że jej pytanie mnie nie zaskoczyło, bo byłaby to nieprawda. Dobrą chwilę zajęło mi przyswojenie i zrozumienie jego sensu. Zamrugałam gwałtownie i nerwowo, po czym wzruszyłam ramionami i jak gdyby nigdy nic odpowiedziałam:
- Skądże znowu.
Próbowałam nie dać po sobie poznać, jak ów sytuacja na mnie wpłynęła – jak bardzo się przez to spięłam i zestresowałam. No bo, helloł, skąd ja mogę wiedzieć, o co może jej chodzić? Skąd to nagłe zainteresowanie moją osobą? I do czego to prowadzi? Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to to, że to nie może być coś dobrego… Do tej pory przecież tak właśnie było, dlatego tak bardzo odpowiadało mi, że przez ostatnie dni pani Hain unikała mnie jak ognia, mijałyśmy się niemalże bez słowa w mieszkaniu Piotrka. To przynajmniej nie rodziło niepotrzebnych konfliktów między nami. Skąd więc ta nagła zmiana?, zastanawiałam się. I czy nie mogło zostać tak, jak było, skoro było dobrze?
No cóż. Widocznie nie.
- Tak właściwie to chciałam cię przeprosić – zaczęła pani Hain po chwili złowrogo brzmiącej ciszy.
- Mnie? – zdziwiłam się całkiem na serio. – A za co?
- Źle cię oceniłam – powiedziała szczerze, spoglądając na mnie. – Przepraszam.
- Proszę pani, ale ja nie oczekuję od pani przeprosin. Naprawdę nie widzę powodów, abym miała je od pani otrzymać.
- Dziecko, może ty nie, za to ja widzę je doskonale – pani Hain uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili jednak na nowo spoważniała. – Naprawdę nie powinnam była oceniać cię po pozorach. Sama nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło…
- Myślę, że to z czystej troski o pani ukochanych chłopców – odpowiedziałam tak z automatyzmu, mimo że kobieta chyba nie oczekiwała uzyskać ode mnie odpowiedzi na ostatnie jej stwierdzenie. – Na pani miejscu pewnie też przyjrzałabym się każdemu, kto zbliżałby się do mojego syna i wnuka, i zawsze widziałabym coś, co by dyskredytowało taką osobę w moich oczach.
- Tyle tylko, że ja koszmarnie się co do ciebie pomyliłam. Proszę mi nie przerywać – zaznaczyła, gdy tylko otwierałam usta, żeby po raz kolejny jej zaprzeczyć – bo wiem, co mówię. Przez ostatnie dni przyglądałam ci się bacznie i dotarło do mnie, co zrobiłam. I co jeszcze mogłam swoim pospiesznym osądem zrobić. Dlatego cię przepraszam. Z całego serca.
- Jeśli to pani ulży, to przeprosiny zostały przyjęte, mimo że nie były potrzebne. Tak naprawdę ja już dawno o całej sprawie zapomniałam. Zwłaszcza, że doskonale panią rozumiem. Troszczy się pani o tych, których kocha. To piękne.
- Ale ty też się o nich troszczysz, tylko trochę późno zauważyłam, jak ważna jesteś dla Olka. Jak on na ciebie patrzy, jak cię bacznie słucha, jak lgnie do ciebie... całym sobą... to jest dopiero piękne.
Spojrzałam na nią z ukosa. Musiałam się upewnić, czy to na pewno ona w tej chwili ze mną rozmawia. Bo może ktoś ją podmienił podczas naszego spaceru i ja tego nie zauważyłam? Nie wiem kto, może jacyś kosmici? Czy naprawdę rozmawiam z tą samą kobietą, która kilka tygodni temu uważała mnie za całe zło świata, które nie powinno zbliżać się do jej syna i wnuka?
- Skoro już sobie tak szczerze rozmawiamy, to muszę się pani do czegoś przyznać – zaczęłam po krótkiej chwili ciszy, a jej czujność automatycznie się wzmogła, tak, jakby czekała na moment, w którym będzie mogła odwołać wszystkie swoje poprzednie słowa i stwierdzić, że znów się co do mnie pomyliła. – Trochę się tego boję. Tego przywiązania Olka do mojej osoby. Nigdy czegoś podobnego nie miałam, a przed Olkiem zajmowałam się trójką przeróżnych dzieci, i z każdym z nich miałam dość dobry kontakt. Dlatego tego nie rozumiem. Nie wiem, kiedy i jak to się stało, że on się do mnie tak przywiązał – wypowiadałam na głos swoje obawy, dokładnie te same, które są w mojej głowie już od jakiegoś czasu i na które nie potrafiliśmy z Piotrkiem znaleźć recepty. – I wiem, że to nie powinno mieć miejsca. Oczywiście, proszę mnie źle nie zrozumieć, ja go uwielbiam, ale nie chcę, aby później cierpiał. Bo przecież nie wiem, co będzie za pół roku, za rok, gdzie on będzie, gdzie ja... a przecież doskonale wiemy, że nie będę przy nim zawsze.
Spodziewałam się, że pani Hain na mnie wrzaśnie, zrobi srogą minę, pogrozi mi palcem, przytaknie z niechęcią albo przynajmniej spróbuje znaleźć na to złoty środek – może nie taki, jaki by mi odpowiadał, ale zawsze, tymczasem ona uśmiechnęła się. Tak, dobrze widzicie. Uśmiechnęła się. Do mnie.
Ja już naprawdę nie wiedziałam, co tu się odpierdala.
- Jesteś naprawdę mądrą dziewczyną i wierzę, że sobie z tym poradzisz – powiedziała. – Gdy tak cię słucham, to pluję sobie jeszcze bardziej w brodę, że wtedy tak cię wtedy potraktowałam. Nie zasłużyłaś sobie na to. Gdy słucham Olka jak o tobie mówi, widzę, jak dobry wpływ na niego masz. Jak bardzo wsłuchuje się w twoje słowa, jak jest przejęty samą twoją obecnością, jak za tobą tęskni, gdy cię nie ma obok, w jaki sposób o tobie mówi. On świata nie widzi poza tobą. A najlepsze, że nie czuję takich obaw jak ty, bo wiem, że on się może od ciebie wiele nauczyć. Stałaś się dla niego wzorem do naśladowania i muszę przyznać, że chyba lepszego nie mógł sobie wybrać.
Słuchałam jej, nie wierząc w to, co słyszę, wpatrując się w nią jak w kosmitkę i mrugając nerwowo oczami dla lepszego przyswojenia informacji. Bo to się nie dzieje naprawdę. Ktoś mnie wkręca, prawda? Jakaś nowa odsłona „Mamy cię” dla niesławnych ludzi? Bo jakie może być inne logiczne wyjaśnienie? Jedynie takie, że zwariowałam i sobie to wszystko wymyśliłam. Ewentualnie dobrze uszu wczoraj nie wyczyściłam i przez to źle rozumiem sens wypowiadanych przez nią słów. No bo, do cholery, skąd taka nagła zmiana u pani Hain? Co ją spowodowało? Nigdy przez myśl by nie przeszło, że nasłucham się od niej tylu komplementów w ciągu zaledwie kilkunastu minut! To było nie do pomyślenia!
A może w tej świątecznej zupie grzybowej, którą to dzisiaj pani Hain odgrzewała na obiad, były jakieś grzybki halucynogenne? I ona je przedawkowała i teraz mówi to, czego później będzie żałować?
- Wybaczy pani, że o to spytam, ale skąd nagle u pani takie refleksje? – spytałam najłagodniej jak tylko umiałam, co by przypadkiem nie obudzić jej uśpionego gniewu. – Bo jeśli mam być szczera, to nie chce mi się wierzyć, że to tylko dlatego, że się mi pani przez ostatnie dni bacznie przyglądała…
- Masz rację, nie tylko dlatego – przytaknęła. – Dojrzewałam do tych wniosków już jakiś czas, ale po wczorajszej rozmowie z małym dotarło do mnie, jak bardzo się myliłam co do ciebie.
- Rozmawiał z panią? Naprawdę? – Kobieta pokiwała głową. – Powiedział wszystko, co chciał? O tym, jak bardzo was kocha, jak za wami tęskni, jak lubi spędzać z wami czas, ale też o tym, jak bardzo chce zostać tu w Olsztynie, z tatą, którego mu zawsze tak brakowało? – Znów pokiwała głową. – To dobrze. To bardzo dobrze. Siedziało to w nim już od jakiegoś czasu, widziałam to.
Tak, od tej całej ostatniej historii z panią Hain, Olek był totalnie nie swój. Bo właśnie wtedy po raz pierwszy przeciwstawił się woli swojej ukochanej babci, z którą wciąż jest bardzo zżyty i czuł się z tym źle. Tak, jakby był niewdzięczny za to, co dla niego zrobiła. A przecież tak nie było. Przecież kochał ją i dziadka równie mocno, co swojego ojca. Dlatego musiałam mu uświadomić, że warto o tym wszystkim opowiedzieć babci. O swoich uczuciach. O tęsknocie. I o tym, że przecież wciąż robi najlepszy rosół na świecie.
- Dziwię się, naprawdę, że nie zdecydowałaś się na psychologię albo przynajmniej na pedagogikę – z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Hain. – Masz bardzo dobre podejście do ludzi, a do dzieci to już w szczególności.
- W końcu w każdym z nas jest odrobina dziecka, trzeba tylko umieć dobrze poszukać – zaśmiałam się. – Ale dziękuję za te słowa. Możliwe, że poszłam na łatwiznę, bo w tamtym okresie mojego życia miałam na głowie tyle innych zmartwień, że już nie miałam siły, aby walczyć z ambitniejszymi kierunkami – zastanawiałam się na głos. – Ale nie powiem, że nie myślę czasem o tym, aby to kiedyś w przyszłości nadrobić…
- Dla chcącego nic trudnego – uśmiechnęła się zachęcająco. Tak ciepło. Po matczynemu.
Szłyśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Chyba dla nas obu ta odmiana, nasza nagła komitywa była zupełnie nową sytuacją, z którą musiałyśmy się oswoić.
- Wiesz, naprawdę się cieszę, że Piotrek cię ma. I nie mówię tego tylko dlatego, by zatrzeć tym swoje pierwsze fatalne wrażenie – zaśmiała się pani Hain, przerywając tymi słowami błogą ciszę, która do tej pory była między nami. – Będę o wiele spokojniejsza, gdy już w nowym roku wrócimy z mężem do naszego domu, a to dlatego, że będę wiedziała, że ktoś tu tych moich chłopaków będzie trzymał w ryzach, żeby głupot nie robili.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
- Nie chcę, żeby to zabrzmiało niegrzecznie, bo pytam tak tylko z czystej ciekawości. Ale kiedy państwo wracają?
- Pierwszego.
- Czyli Piotrek ma z kim zostawić Olka, by pójść na sylwestra? – spytałam, a pani Hain pokiwała głową. – To super! – autentycznie się ucieszyłam.
Bo ze świadomością, że on będzie tam gdzie ja w tych ostatnich godzinach roku, że będzie gdzieś niedaleko, obok mnie, w towarzystwie, które przecież poznałam dzięki niemu… po prostu od razu zrobiło mi się raźniej. Poczułam się pewniej, jakbym wiedziała, że z jego obecnością poradzę sobie ze wszystkim.
- Co prawda ten mój uparty synalek zapiera się przed tym wyjściem rękami i nogami, ale przecież mimo wszystko wciąż jest młody i czasem powinien się zabawić. Dlatego nie pozwolę, aby siedział w taki dzień w domu – uśmiechnęła się pod nosem i jeśli mnie wzrok nie mylił, ujrzałam w jej spojrzeniu błysk, który mógł świadczyć tylko o jednym: kobieta miała już plan.
Nie wiedziałam tylko jaki był to plan. Wiedziałam jednak jedno - Piotrkowi się on na pewno nie spodoba.
- Trochę mu się nie dziwię, głupio jest być tak samemu pomiędzy parami w ostatni dzień roku…
- Ale nie można się zamykać w czterech ścianach, on musi wychodzić do ludzi. A takie okazje w jego profesji zdarzają się rzadko – przerwała mi kategorycznie. – Poza tym Olkowi przyda się kobieca ręka, to widać doskonale na twoim przykładzie, a gdzie ma Piotrek kogoś poznać, jeśli będzie siedział albo w hali, albo w autobusie z kumplami, albo w domu?
- No w sumie racja – przytaknęłam, bo coś w tym było, musiałam to przyznać, mimo że na myśl o tym, iż Piotrek miałby sobie przygruchać jakąś pannę, zrobiło mi się tak jakoś... dziwnie źle. I nie wiedziałam dlaczego.
- Dlatego też tak bardzo się cieszę, że chłopaki cię mają ciągnęła niczym niezrażona matka Hajnusa. Dopóki Piotrek sobie z kimś życia nie ułoży, twoja pomoc jest nieoceniona.
- Dziękuję – odpowiedziałam, będąc totalnie zmieszaną.
Od tych pochwał aż na moment zakręciło mi się w głowie.
- Wiesz, muszę ci się przyznać, że kiedy Piotrek przyjechał do domu i oznajmij nam, że zabiera Olka ze sobą, do Olsztyna, myślałam, że postradał zmysły. Do tej pory mam momentami takie myśli, że nie powinnam mu na to wszystko pozwalać, bo niepotrzebnie miesza dzieciakowi w głowie. Że w końcu stwierdzi, że nie daje rady, wróci do punktu wyjścia i złamie Małemu serce. Bo dla mnie Piotrek wciąż jest dzieckiem…
- To chyba normalne u rodziców, że obojętnie, ile mielibyśmy lat, dla nich zawsze pozostaniemy dzieckiem – zaśmiałam się. – Tyle tylko, że to pani dziecko jest już dorosłe i ma własne dziecko.
- Tak – przytaknęła i zamyśliła się na moment. – Do tej pory pamiętam, jak przyjechał do domu ze zgrupowania. Był taki zagubiony i zdezorientowany. Pamiętam, jakby to było wczoraj, mimo że minęło od tego już pięć lat! Nie wiedział, jak zacząć. Widzieliśmy z mężem, że coś go gryzie, ale nie chciał nam powiedzieć, więc w końcu przestaliśmy pytać, czekając aż zbierze się na odwagę i sam nam powie. Było widać, że ewidentnie boi się naszej reakcji. Aż w końcu któregoś dnia przy kolacji wypalił, ni z gruchy, ni z pietruchy, że za pięć miesięcy zostanie ojcem, a my dziadkami. Pamiętam, że z wrażenia stłukłam talerz z naszej ślubnej zastawy! A on mimo tego całego rabanu, jakiego narobiłam, mówił dalej. Wyrzucał z siebie wszystko, co w nim do tej pory siedziało. A najlepsze było to, że w ogóle nie miał zamiaru nam o tym powiedzieć, ale… nie radził już sobie. Ola źle znosiła ciążę, nie mogła już pracować w spalskiej recepcji, a że wychowała się w domu dziecka, nie dałaby rady sama się utrzymać, bo nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc. Nikogo prócz ojca dziecka, tyle, że on... nie miał zamiaru się ustatkować. W jego głowie były tylko mecze, treningi i imprezy, dokładnie w tej kolejności, nie był gotowy na takie zobowiązania. Wściekliśmy się z mężem na niego strasznie, ale co mieliśmy zrobić? Musieliśmy mu pomóc… w końcu to nasz syn. A Ola nosiła naszego wnuka.
- Nie musi mi pani o tym opowiadać… ja nawet nie wiem, czy powinnam… – zaczęłam niezgrabnie, ale kobieta była jakby w swoim świecie i w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Widocznie siedziało to w niej już długi czas i musiała komuś o tym opowiedzieć. I padło na mnie.
- Przyjęliśmy więc Olę pod swój dach i po jakimś czasie zaczęliśmy traktować ją jak własną córkę – ciągnęła niczym niezrażona. – To była wspaniała dziewczyna, naprawdę, na nic się nie skarżyła, mimo że miała do tego pełne prawo. Była bardzo wdzięczna nam za pomoc, sama pomagała jak tylko mogła, na ile pozwalał jej stan zdrowia. W ogóle nie narzekała na Piotrka, który rzadko kiedy się do niej odzywał. Wtedy zwyczajnie nie rozumiałam własnego syna, zastanawiałam się, gdzie zrobiliśmy z mężem błąd, że wychowaliśmy go w taki sposób, aby kompletnie nie obchodził go los matki własnego dziecka. Na nic się zdały nasze umoralniające gadki, nic do niego nie trafiało. Dopiero pod koniec ciąży coś się zmieniło. Sama nie wiem, co się takiego stało, ale Piotrek zaczął częściej bywać w domu, spędzać więcej czasu z Olą… zaczęli się docierać, poznawać. Nie zapomnę jak tydzień przed narodzinami Olka, Piotrek usiadł z nami i powiedział, że wszystko przemyślał, dojrzał, że chce wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, jest na to gotowy, dlatego ma zamiar związać się z Olą, zabrać ją i dziecko do Olsztyna, by wychować go razem, stworzyć rodzinę. Byłam z niego taka dumna, a Ola była wtedy taka szczęśliwa! Kochała go, mimo że na początku tak bardzo ją ranił swoim postępowaniem. Widocznie musiał się wyszaleć, widocznie dłużej zajęło mu poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie… Ale niestety, tydzień później to, co oboje zaczęli na nowo układać, rozwaliło się. Ola zmarła przy porodzie. Piotrek strasznie to przeżył. Z początku nie chciał mieć nic do czynienia z Olkiem, jakby winił go za jej śmierć. Zamknął się w sobie, z nikim nie rozmawiał, całe dnie spędzał na hali… Widząc jego ból stwierdziliśmy z mężem, że najlepiej będzie, jak Mały zostanie na początek z nami. On i tak miał dużo spraw na głowie. Treningi, mecze, wyjazdy, gdzie tu czas dla niemowlęcia, któremu trzeba na początku poświęcić się bez reszty? A my mieliśmy dużo czasu, aby się nim zająć... Przez pierwsze pół roku Piotrek był może w domu trzy razy. Codziennie wysyłaliśmy mu mnóstwo SMS-ów z postępami Olka, jego nowe zdjęcia, by widział, jak się zmienia, rośnie, ale Piotrka to nie ruszało. Znów wpadł w swój treningowy rytm, jakby chciał tym sobie coś zastąpić. Albo kogoś. Dlatego widząc, co się dzieje, na kilka miesięcy przenieśliśmy się z mężem do Olsztyna. Nie mogło być tak, aby Piotrek nie miał w ogóle żadnej więzi ze swym synem. W końcu to miało być tymczasowe wyjście, to był jego syn, a nie nasz, nie mogliśmy wychować go za niego. I myślę, że dobrze zrobiliśmy, bo potem było już lepiej. Częściej bywał w domu, interesował się, budował swoją więź z Olkiem, ale… nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek zdecyduje się, aby Mały zamieszkał z nim. Nie naciskaliśmy na niego, przecież wciąż był młody i trudno mu było to wszystko udźwignąć. Miał karierę przed sobą, nie mógł z niej zrezygnować, jeszcze nie teraz, gdy tak wiele było przed nim. Dlatego wydawało mi się, że uważa ten układ za najlepszy. Myśleliśmy, że może gdy Olek podrośnie, pójdzie do szkoły… że wtedy go do siebie zabierze, bo będzie mu łatwiej pogodzić opiekę nad nim z byciem siatkarzem. Dlatego, gdy nam powiedział, że go zabiera do siebie, do Olsztyna i to nie na wakacje, a na stałe, myślałam, że coś mu zrobię. Bo wciąż widziałam w nim tego nieodpowiedzialnego gówniarza, którym był przez ostatnie lata. Wyobrażałam sobie same straszne rzeczy, utwierdzając się tym w przekonaniu, że sam sobie nie poradzi z małym dzieckiem, którego tak naprawdę mało zna. Wiem, brzmi to okrutnie, jakbym nie wierzyła we własnego syna, ale to wszystko, co się wydarzyło…
- Ja panią doskonale rozumiem – przerwałam jej, widząc cień szansy na zakończenie tego monologu. Nie chciałam, żeby za bardzo zagalopowała się w swoich zwierzeniach i powiedziała mi coś, czego będzie żałować. – Wiele państwo przeszli w ciągu ostatnich lat i nic dziwnego, że tak pani reagowała.
- Właśnie. Właśnie – powtórzyła, jakby moja opinia była jej bardzo potrzebna dla utwierdzenia się w słuszności swojego postępowania. – Dlatego tak bardzo się cieszę, że Piotrek cię znalazł, że zatrudnił, że znów nie posłuchał swojej matki i postawił na swoim. Bo tym razem wyszło mu na dobre, a ja dzięki temu jestem spokojna o to, że Olek ma naprawdę dobrą opiekę i to nie tylko pod nieobecność naszego syna, ale również wtedy, gdy on jest. Dobrze widzę, jaki masz pozytywny wpływ na Piotrka. Jak rozmowy z tobą dużo mu dają. Jak dzięki temu dojrzewa, mądrzeje, robi się z niego naprawdę dobry ojciec.
- On już był dobrym ojcem i to bez mojej pomocy – zaprzeczyłam. – Każdy z nas ma ten instynkt rodzicielski w sobie…
- Ale czasami bez pomocy drugich trudno jest go w sobie obudzić – przerwała mi pani Hain, będąc pewna słuszności swym słów. – A ty go w Piotrku obudziłaś. Naprawdę dziękuję ci za wszystko, co dla nich robisz.
Nie spodziewałam się, że ta rozmowa zajdzie aż tak daleko. Nie spodziewałam się tego, że poznam całą historię, którą Piotrek nawet chciał mi opowiedzieć na samym wstępie naszej współpracy, ale ja nie chciałam. Nie uważałam, żeby to było mi do czegoś potrzebne. Do tej pory tak uważam. Nie byłam ciekawa tego, jak potoczyło się jego życie. A mimo to wiedziałam już wszystko.
I nie wiem, czy dobrze się stało, że to wszystko dzisiaj usłyszałam. Czułam się z tym dziwnie źle.
- Nie ma za co, naprawdę – powtórzyłam się. – I żeby nie było, że tylko ja daję, jak to pani przedstawiła, ja od nich też wiele dostaję, musi mi pani uwierzyć.
- Wierzę – odpowiedziała, uśmiechając się pod nosem jakoś tak sugestywnie.
- Poza tym uważam, że Piotrek ma wielkie szczęście, że ma tak mądrych i kochających rodziców. Nie każdy w takiej sytuacji postąpiłby jak państwo. I wiem, że on to bardzo docenia, mimo że może czasem tego nie okazuje… – powiedziałam szczerze.
Po tym wszystkim, co dziś usłyszałam, zupełnie inaczej spojrzałam na rodzinę Hainów. A już zwłaszcza na postępowanie pani Hain. Teraz w ogóle nie dziwiłam się, dlaczego zachowywała się w taki sposób. I jeśli mam być szczera, to cholernie zazdrościłam Piotrkowi takich rodziców. Ma chłopak szczęście. Nie to, co niektórzy.
- Dziękuję Ci, kochanie – odpowiedziała pani Hain, uśmiechając się do mnie z wdzięcznością. – Wiem, że może dużo od ciebie wymagam, ale czy mogę mieć do ciebie prośbę? – spytała po chwili ciszy. Pokiwałam głową, nie wiedząc do końca, w co się pakuję. – Proszę cię tylko o jedno. Wiem, że pewnie jeszcze wiele wyzwań przed tobą w życiu, w końcu jesteś młoda, i że nie zostaniesz z nimi na zawsze, ale gdy nadarzy ci się jakaś okazja, zastanów się dwa razy, czy jest dla ciebie dobra, ok? A gdy podejmiesz już decyzję o odejściu, to nie zrób tego z dnia na dzień… nie złam moim chłopakom serc, proszę – powiedziała, spoglądając na mnie oczami, w których zbierały się łzy. – Wiem, że to dziwnie brzmi w ustach osoby, która do tej pory krytykowała decyzję Piotrka o zatrudnieniu ciebie na każdym kroku, ale…
- Po tym, co dziś od pani usłyszałam, to nie brzmi dziwnie, proszę mi wierzyć – przerwałam jej, zanim by mi się tu rozkleiła, bo tego nie dałabym rady udźwignąć. Nie byłabym w stanie ją pocieszyć. Nawet nie wiem, czy umiałabym się zachować w takiej sytuacji. – I obiecuję, że nie zrobię chłopakom krzywdy. A już na pewno nie umyślnie.
- Dziękuję ci. Za to, że się nimi zajmiesz. Za to, że jesteś i masz na nich tak dobry wpływ. I za tę rozmowę. Jestem teraz o wiele spokojniejsza.
Tak naprawdę to chyba ja powinnam była jej podziękować za te wszystkie słowa, które dziś od niej usłyszałam, ale ona nawet nie dała mi szansy tego zrobić, bo obróciła się na pięcie, uznając tę rozmowę za zakończoną i ruszyła w stronę mieszkania Piotrka, zostawiając mnie samą na chodziku z kompletnym mętlikiem w głowie.
Boże, czy to, co się przed chwilą wydarzyło, było snem czy prawdą?


***


Moja mama zachowywała się dziwnie, odkąd tylko wczoraj wróciła ze spaceru. Była jakaś taka roześmiana. Spokojna. Rozluźniona. Nie powtarzała co chwila, jak to ja tu sobie bez niej poradzę. Nie wspominała w ogóle o tym, co ja robię ze swoim życiem. I dokąd te wszystkie moje decyzje prowadzą. Nie snuła czarnych wizji. Normalnie jak nie ona. Nie miałem pojęcia, co się wydarzyło po jej wczorajszym wyjściu z Miśką z mieszkania, czy potrącił ją jakiś szalony rowerzysta na chodniku, czy potknęła się i uderzyła w głowę, czy doznała jakiegoś nagłego olśnienia, łaska pańska na nią spłynęła, stał się świąteczny cud… nieważne jednak, co to było, bo było to dobre. Podobało mi się tak jak jest. I oby zostało tak jak najdłużej.
Podejrzewałem jednak po cichu, że w jej nagłej przemianie, maczała swe palce Miśka. Nie wiem, co ta dziewczyna ma w sobie takiego i jak ona to robi, że każdego potrafi sprowadzić na właściwą drogę – nawet moją mamę. Naprawdę nie wiem, ale ta wiedza nie była mi jakoś specjalnie do szczęścia potrzebna. Najważniejsze, że sprawiła, iż wróciła moja stara, dobra mama, ta, którą miałem zanim Ola zaszła w ciążę. Wtedy było idealnie. I dlatego miałem zamiar dzisiaj podziękować Miśce za to wszystko, musiałem to zrobić, ale dopiero podczas sylwestrowej zabawy będę miał ku temu okazję. Bo mimo że tak bardzo nie chciałem tam iść, zostałem do tego niemalże zmuszony. I to przez własną matkę, która zaoferowała się, że zostanie dzisiejszego wieczoru z Olkiem, rezygnując z wyjścia z ojcem do znajomych. A zrobiła to w taki sposób, jakby doskonale wiedziała, co obiecałem Miśce – że jak będę miał z kim zostawić małego, to przyjdę. Coś mi w tym śmierdziało, ale nie chciałem brnąć za daleko w swym domysłach i posądzać kobiety o tak dobrą komitywę, mając jeszcze w pamięci to, co było kilka dni temu. Bo tak właściwie to kiedy miałaby się ona między nimi zawiązać? I dlaczego ja niczego nie zauważyłem? Co mi umknęło, do cholery?!
Próbowałem jeszcze dzisiaj coś wskórać, ale jak mama się zaparła, to na nic się zdały moje protesty, prośby, groźby, czy nawet... próby udania choroby.
- Taki stary, a zachowuje się jak dziecko. Myślisz, że zapomniałam o numerze z termometrem na kaloryferze, który stosowałeś w podstawówce, by nie iść do szkoły? Piotrek, do diaska, dałbyś Olkowi choć raz dobry przykład! – skwitowała całą akcję.
Siedziałem więc przy barze w klubie i przypatrywałem się swojemu odbiciu w lustrze, wiszącym naprzeciwko mnie. Nie wiedziałem, po co tu przyszedłem. Lubiłem imprezy, to fakt, ale nie, kiedy wszyscy obok siebie mieli kogoś, a ja byłem sam jak taki palec. Nie pasowałem tutaj ze swoją samotnością. Kiedyś mi to może aż tak bardzo nie przeszkadzało, ale teraz… naprawdę wolałbym ten wieczór spędzić z Olkiem. Razem z nim pożegnać stary rok i wejść w nowy, lepszy dla nas. Robiłem to jednak dla Miśki. Bo jej obiecałem. Bo mnie o to prosiła. Bo jej zależało, abym przyszedł. Nie wiedziałem dlaczego, skoro miała Pawła, ale blondynka tak bardzo nalegała na moje przyjście, że nie mogłem jej więc zawieść.
Szkoda tylko, że Miśka spóźniała się już niemalże godzinę…
Po kilkunastu minutach siedzenia w loży i dość nieskładnej rozmowy, stwierdziliśmy, że to czas, by przenieść się do baru i zamówiić pierwszą partię shotów, tak na rozluźnienie atmosfery. Bo co będziemy czekać za spóźnialskimi? Impreza przecież musi się rozkręcić, a bez alkoholu ani rusz! Zostawiliśmy więc kobiety na kanapach, a sami usiedliśmy na wysokich stołkach przy barze i czekaliśmy za naszym zamówienie. A po chwili już trącałem się kieliszkiem z Bednim, z Buczkiem, z Dobrowolskim, z Miłym, jednocześnie zaczynając żałować, że tu w ogóle jestem, że dałem się namówić na to całe wyjście. I gdy już planowałem jakoś cichaczem ulotnić się stąd i wrócić do domu, nie przejmując się tym, że mama pewnie będzie mi o to suszyć głowę przez najbliższe pół roku, zobaczyłem ją.
Anioła. W blond włosach. Wchodzącego do klubu.
Miśka wyglądała idealnie w lokach swobodnie opadających jej na ramiona przykryte koronką. Cała jej sukienka w jasnym kolorze (nie wiem, jak się ów kolor zwie, w końcu jestem facetem, więc nie znam się na tych wszystkich odmianach) była w koronce przylegającej do jej idealnego ciała, która kończyła się przed kolanami. Miała na sobie wysokie buty, pewnie żeby nie czuć się wśród nas – siatkarzy – jak krasnoludek. Ostrożnie schodziła po schodach, uważając, aby z nich nie spaść, jednocześnie lustrując zagubionym spojrzeniem pomieszczenie. Była wystraszona tym wszystkim, co się tu dziś działo. A może bardziej tym, co się miało wydarzyć? Najlepsze jednak było to, że gdy tylko odnalazła mnie swoim spojrzeniem, cała się rozpromieniła. Jakby nad jej blond włosami zajaśniała jakaś poświata, która zaraz miała wypełnić całe pomieszczenie.
Tylko jedno mi nie pasowało w tym zestawie. A mianowicie to, na czyim boku się wspiera, schodząc po tych cholernych schodach.
Boże, Hajnus, lecz się.




_____________________________

Przepraszam za to, co widzicie powyżej. W mojej głowie wyglądało to zupełnie inaczej, lepiej, jednak tak to już jest, kiedy swojego pomysłu nie zapisze się od razu, tylko bierze się za niego po pewnym czasie. Ech. I gdyby nie moja Pierwsza Recenzentka, która swymi przypominajkami o Hajnusach zmobilizowała mnie do skończenia tego rozdziału, nie byłoby mnie tutaj jeszcze przed końcem roku ze świeżynką. Dlatego teraz na trzy-cztery wszyscy ślemy ogromne DZIĘ-KU-JE-MY dla Pauliny!
Pytanie jest jednak zasadnicze:  czy Wy jesteście tu jeszcze?
Wiem, że ostatnio strasznie nawalam, mam jednak jedno postanowienie na ten zbliżający się wielkimi krokami Nowy Rok (patrzcie, jak żeśmy trochę niezamierzenie zgrali się z opowiadaniem – oni mają Sylwestra i my zaraz też będziemy go mieli; szkoda tylko, że rok później niż u Hajnusów i spółki, ale cii, to się wytnie:)). A mianowicie mam zamiar wreszcie wrócić do pisania, tak, abyście nie musieli już tyle czasu czekać na nowości. Zwłaszcza, że pomysłów mi nie brakuje! Tylko czasu i weny mam niedobór… ale popracuję nad tym. Obiecuję. Ponadto przepraszam za wszystko, co złe w tym roku z mojej strony i obiecuję w 2016 wziąć się w garść. A Wam życzę dobrego wskoku do nowego roku, szampańskiej zabawy, dużo weny na najbliższe 12 miesięcy, żebym miała co czytać i gdzie się inspirować… reasumując, aby 2016 był lepszy niż 2015!
I na koniec – zapraszam na mojego wywiadera. Taaaaaak, postanowiłam znowu się trochę „pobawić”, można więc zadawać pytania. Śmiało! Chętnie poodpowiadam.
Love you all <3

niedziela, 1 listopada 2015

12. Przywiązanie.



Następnego dnia – w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia – zostałam obudzona przez... czyiś dotyk. Ktoś delikatnie głaskał mnie po policzku i szeptał moje imię tuż obok mojego ucha, uśmiechając się przy tym. Mimo że wciąż miałam zamknięte oczy, wiedziałam, że się uśmiecha. To było czuć na odległość. Było to tak przyjemne uczucie, że aż zamruczałam niczym dopieszczone kocisko. Tak dawno nie doświadczałam tego typu przyjemności i dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo mi ich brakowało...
Wiedziałam jednak, że ten przyjemny sen długo nie potrwa i żeby się nie przyzwyczajać do niego, wolałam się od razu obudzić. Zaczęłam się więc powoli przeciągać, by wrócić do mojego niełatwego życia i zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Po chwili usłyszałam brzdęk naczyń, czego w tej chwili kompletnie się nie spodziewałam. Wystraszyło mnie to do tego stopnia, że od razu otworzyłam szeroko oczy.
Nici ze spokojnej pobudki, no!
- Boże, Paweł – szepnęłam zaskoczona.
Obok mnie na łóżku, jak gdyby nigdy nic, siedział Adamajtis i wpatrywał się jak urzeczony w moją nierozbudzoną do końca twarz, uśmiechając się przy tym z czułością. Zaczęłam się zastanawiać, co on tutaj do cholery robi. W moim pokoju. W moim łóżku. W świąteczny poranek. Rano naprawdę ciężko kojarzyło mi się fakty i zanim w głowie odblokowała mi się odpowiednia klepka, dzięki której przypomniało mi się, co się wydarzyło wczorajszego wieczora, minęło trochę czasu. A kiedy już dotarł do mnie sens tamtejszych wydarzeń, byłam tym trochę przerażona.
Nie! Wróć! Bardziej niż trochę.
- Dzień dobry, Misia – tymczasem Paweł, nieświadomy burzy toczącej się aktualnie w moim mózgu, ucałował mnie z czułością w policzek. – Co prawda to nie te święta, ale pomyślałem sobie, że możemy przenieść wczorajszą wigilijną kolację na dzisiejsze śniadanie – dodał, wskazując ręką na stolik nocny po prawej stronie.
A tam stała taca ze śniadaniem. Na jej widok momentalnie zaburczało mi w brzuchu. Przecież ostatni posiłek jadłam wczoraj przed czternastą, a teraz mamy… dziesiątą. Rano. Dnia następnego. Minęło więc ponad 20 godzin bez jedzenia.
W sumie na mnie i moje ostatnie kompletnie niezdrowe wyczyny żywieniowe, to nic.
Paweł tymczasem dalej wpatrywał się we mnie, jakby czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony. A mnie z rana tak ciężko się myślało! Uśmiechnęłam się jednak nieznacznie do niego, nie bardzo wiedząc, co mam teraz zrobić. Wyjaśniać to, co wczoraj między nami zaszło? Pytać go o jego odczucia? Rozmawiać z nim jak gdyby nigdy nic się nie stało? Czy złapać się innej taktyki? Po krótkiej analizie postanowiłam jednak pójść na żywioł, zobaczyć jak się sytuacja rozwinie i dostosowywać się do niej na bieżąco. Dlatego też usiadłam wyprostowana, wskazując Pawłowi miejsce obok siebie.
Po chwili siedzieliśmy już ramię w ramię, z tacą ze śniadaniem przygotowanym przez Adamajtisa pomiędzy naszymi nogami. A był na niej barszczyk z proszku, paluszki rybne, grzanki z masłem i ryba w galarecie. I dwa kubki z zieloną herbatą.
- Na bogato – uśmiechnęłam się na ten widok.
- Wiem, powinienem był się bardziej postarać – mruknął Paweł, skubiąc grzankę – ale sklepy są dzisiaj zamknięte, a w twojej lodówce…
- Paweł, źle odebrałeś moje słowa. To nie była ironia – przerwałam mu z rozdrażnieniem. Jejku, jaki on jest momentami przewrażliwiony na swoim punkcie! – Poza tym mam świadomość, jakie mam zapasy w lodówce i wiem, że cudów z nich nie da się zrobić. A ty, chłopie, nie powinieneś tak bardzo przejmować się moimi słowami.
- Jak mam się nie przejmować słowami mojej dziewczyny? – zdziwił się. I zrobił to całkiem poważnie.
Przełknęłam nieznacznie ślinę, gdy tylko usłyszałam jego słowa. Czyli tak to wygląda. Niedobrze.
- W takim razie liczę na to, że teraz przejmiesz się moimi słowami i zachowasz się prawidłowo, i pojedziesz dzisiaj do swoich rodziców – powiedziałam, postanawiając wykorzystać tę sytuację i jego własne słowa przeciwko niemu.
- Wyganiasz mnie? – spytał smutno.
- To nie tak – zaprzeczyłam. – Po prostu święta powinno się spędzać z rodziną, zwłaszcza, gdy tak rzadko ma się okazję, by ją odwiedzać. I gdy tak bardzo się tego chce.
Mówiłam prawdę. Serio. Nie chodziło mi o to, że mam go dość i ma sobie iść. Teraz, zaraz, już, natychmiast. Było mi zwyczajnie źle ze świadomością, że z mojego powodu Adamajtis nie pojechał do swojego rodzinnego domu. Tak nie powinno być. Nie cierpiałam uczucia, które pojawiało się we mnie wraz ze świadomością, że ktoś coś zrobił dla mnie, zaniedbując przy tym innych i to tak ważnych ludzi w swoim życiu. Zwłaszcza, gdy nie czułam się tego „poświęcenia” warta.
Poza tym lepiej, żeby nie popełniał moich błędów w kontaktach z rodzicami.
- I mam cię tutaj zostawić samą? – spytał Adamajtis.
- A co to za problem? – zdziwiłam się, wzruszając przy tym ramionami. – Paweł, poradzę sobie, naprawdę. Jestem już dużą dziewczynką. A wczoraj i tak dotrzymałeś mi towarzystwa…
Czego się kompletnie nie spodziewałam. Tej wizyty, jak i sposobu, w jaki się ona zakończy, chciałam dodać, ale w odpowiedniej chwili udało mi się ugryźć w mój niewyparzony jęzor, który nie raz przysparzał mnie o nie lada kłopoty.
- Hm, dobrze, zrobimy tak – zastanawiał się na głos – ale pod jednym warunkiem.
- No proszę, już mi warunki stawia! – zarzuciłam rękoma, śmiejąc się, wiecie, tak dla rozładowania atmosfery.
Paweł jednak w ogóle nie przejął się moimi słowami, jakby w ogóle nie zauważył mojej reakcji, tylko błądził myślami w swoim świecie. Nie wiem, czy właśnie zastanawia się, czy ma prawo stawiać mi warunki i czy mnie to nie zirytuje?
Jeśli tak, to dobrze, że o czymś takim myśli. Niech tylko jeszcze dojdzie do odpowiednich wniosków.
- Pojadę do rodziców, jeśli pójdziesz ze mną na sylwestra – wydusił z siebie w końcu, hardo patrząc mi w oczy.
- To ma być zaproszenie? – zdziwiłam się. – Nie powiem, oryginalne.
- Tak, Miśka, zapraszam cię. Chcę, żebyś była moją osobą towarzyszącą – wyjaśnił, spoglądając mi prosto w oczy z poważną miną. – To co, pójdziesz ze mną?
- A co to za Sylwester? – zainteresowałam się.
Tak w ciemno nie można się zgadzać na cokolwiek. Nawet jeśli komuś się w pewnym stopniu ufa. Najpierw trzeba poznać szczegóły. Zawsze, bo potem można wpakować się w niezłą kabałę. Poza tym dzięki temu będę miała więcej czasu do namysłu, mimo że raczej za wiele mi to nie pomoże w moim aktualnym położeniu. Bo niestety wciąż nie miałam pojęcia, co mam z jego niespodziewanym zaproszeniem począć. Nie posiadałam odpowiedniej instrukcji dotyczącej tego typu wydarzeń.
Nie posiadałam jakiejkolwiek instrukcji, która tyczyłaby Pawła.
- Mamy taki drużynowy sylwester. Co prawda nie zajmowałem się organizacją, ale wiem, że chłopaki zamówili lożę dla nas i naszym partnerek w jakimś klubie. Także na pewno będziesz znała towarzystwo – Adamajtis próbował przekonać mnie do tego pomysłu.
- Nawet w święta jest się wam ciężko ze sobą rozstać – skwitowałam ze śmiechem. – Tyle tylko, że jest pewien problem. Ja i chłopaki z drużyny to dwa różne światy, powinieneś o tym wiedzieć dość dobrze…
- Wiem, wiem to, kochanie, ale wśród ludzi, których widziałabyś po raz pierwszy w życiu, czułabyś na pewno bardziej obco niż wśród nich. Ich przynajmniej kojarzysz i wiesz mniej-więcej na co ich stać – tłumaczył i musiałam przyznać, że miał w tym sporo racji. – Poza tym, jakby co, to przecież cały czas będę obok ciebie i nie pozwolę, aby ktokolwiek cię denerwował – obiecał.
A ja wiedziałam, że zrobi wszystko, aby tak właśnie było. Był jednak jeszcze jeden problem i nie nazywał się on: nie mam się w co ubrać.
Choć nie miałam. Ale o tym pomyślę później.
- Ale skoro to drużynowy sylwester, to Piotrek też tam będzie, prawda? – spytałam go.
Adamajtis przytaknął nieznacznie, potwierdzając tym moje spostrzeżenie. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że na samo wspomnienie przeze mnie imienia Hajnusa, Adamajtis się spiął. I to znacząco.
Ale może tylko mi się wydawało.
- W takim razie niestety, ale muszę ci odmówić – ciągnęłam niezrażona jego dziwnym zachowaniem, nie zaprzątając sobie tym głowy – bo skoro on tam będzie, to przecież ktoś musi się zająć Olkiem. A kto jak nie ja, jego opiekunka? – tłumaczyła mu.
- Miśka no, proszę cię, nie rób mi tego! – zajęczał Paweł błagalnie, nie mając żadnych racjonalnych pomysłów, by rozwiązać ten problem.
Trochę nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo mu zależało, abym z nim poszła.
- Paweł, naprawdę, chętnie bym z tobą poszła, bo tak dawno się nigdzie nie bawiłam – nie kłamałam, tak właśnie było – ale podpisując umowę z Piotrkiem, obiecałam mu, że będę dostępna zawsze, gdy tylko będzie mnie potrzebował. A wtedy na pewno będzie mnie potrzebował, bo przecież nie pójdzie na imprezę z Olkiem. Wiesz, jakby to wyglądało? Dziecko na imprezie z samymi dorosłymi? W klubie? – starałam się obrazowo mu to wyjaśnić, aby lepiej zrozumiał powagę sytuacji.
- A nie da się tego jakoś załatwić? Przecież nic nie wiedziałaś o tej imprezie, czyli Piotrek nie rozmawiał z tobą na ten temat, prawda? Nie prosił cię, abyś pracowała w Sylwestra? – Adamajtis tymczasem próbował z każdej możliwej strony, jakby nie docierały do niego moje słowa.
- Prawda, do dziś nic o tej imprezie nie wiedziałam, ale zrozum, Paweł, że to dla Piotrka normalne. On już się przyzwyczaił do tego, że nigdy nie robię mu problemów, kiedy muszę zostać z małym, że jestem na każde jego zawołanie, niezależnie czy to ma trwać godzinę, czy dwa dni. Obiecałam mu przecież, że zawsze będę do jego dyspozycji, a że w Olsztynie za wyjątkiem Kory nikogo nie mam... – Paweł od razu spojrzał na mnie krzywo, jakbym o nim zapomniała. A nie zapomniałam. – Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że między nami tak wyjdzie. Wtedy jeszcze cię nie znałam, więc nie patrz tak na mnie! – zirytowałam się.
- Ale trochę się zmieniło od tamtego czasu – przypomniał mi.
- Nie zmieniło się jednak jedno, Paweł – odpowiedziałam oschle. Bo zdenerwował mnie tymi swoimi reakcjami. – Ja zawsze dotrzymuję obietnic.
Adamajtis zamyślił się na chwilę. Chyba wyczuł, że ze mną i z moim poczuciem obowiązku nie wygra tak łatwo.
- Porozmawiam z nim – wypalił nagle.
- O nie! Ani mi się waż! – wystraszyłam się, natychmiast zrywając się z łóżka. Bo jeszcze tego mi brakowało, aby mój (podobno) chłopak ustalał moją codzienność z moim pracodawcą. I to co, że to jego kolega? Nie pozwolę sobie, aby ktokolwiek kiedykolwiek ustalał cokolwiek dotyczącego mojej osoby za moimi plecami! – To jest moje życie i nic nie uprawnia cię do sterowania nim! – zaperzyłam się, ale widząc jego minę szybko spuściłam z tonu i dodałam: – Ale jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to mogę ci obiecać, że porozmawiam o tym z Piotrkiem i zrobię wszystko, by z tobą pójść. Ale za wiele sobie nie obiecuj! – dodałam od razu, widząc jego minę.
Paweł od razu się rozpromienił i wyciągnął te swoje długi ręce w moim kierunku, chcąc przycisnąć mnie nimi do siebie.
- Oczywiście, zrobię to pod warunkiem, że pojedziesz dzisiaj do rodziców – dodałam, żeby o tym nie zapomniał.
- Tak jest, pani kapitan! – zasalutował Paweł ze śmiechem. – Ale najpierw pozwól mi jeszcze chwilkę się tobą nacieszyć…– dodał, po czym objął mnie, przyciągnął do siebie i położył na łóżku tuż przy swoim boku.
I tak przytuleni, leżeliśmy jeszcze w moim łóżku (które było dla niego trochę za krótkie) z jakąś godzinę. A potem Adamajtis pojechał do swoich rodziców ze świąteczną wizytą, zostawiając mnie z kompletnym mętlikiem w mojej blond głowie.
Chyba moje życie właśnie wymknęło mi się spod kontroli. Znów.


***


Drugi dzień świąt, a człowiek spędza go w pracy. I to jeszcze na treningu, na którym nie można liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową w związku z Bożym Narodzeniem. Wiem, że powinienem był się do tego przyzwyczaić przez te wszystkie lata, podczas których święta wyglądały dokładnie w taki sam sposób, ale wciąż uważałem, że to nie jest wobec nas fair. A mówią, że życie sportowca jest usłane różami, tymczasem zamiast spędzać ten czas z rodziną, z synem, przy stole pełnym jedzenia, wspominając czasy, w których byłem młody (bo przecież nie mały, mały to ja nigdy nie byłem), ja oglądam dwudziestkę spoconych facetów, będących w zupełnie nieświątecznym nastroju. To naprawdę nie jest przyjemny widok, stwierdziłem, pchając z całej siły drzwi od Hali Urania i wychodząc na dwór. Momentalnie wstrząsnęło mną zimno. Niby nigdy w Uranii na gorąc nie mogliśmy narzekać, ale jednak zawsze wychodząc z pomieszczenia można było odczuć zmianę temperatury. Zwłaszcza, jeśli przez minioną godzinę (ponad godzinę!) mięśnie pracowały na najwyższych obrotach.
I pewnie dalej bym narzekał na wszystko, co mnie dzisiaj spotyka, na każdą nawet najmniejszą pierdołkę, gdyby zaraz po wyjściu z hali moim oczom nie ukazał się blond anioł, uśmiechający się najprawdopodobniej w moim kierunku. Momentalnie zmieniło się moje postrzeganie świata, nastrój i stosunek do otoczenia.
- Cześć – powiedziała Miśka tymczasem, szczękając przy tym zębami, czego nie była w stanie ukryć, mimo wzmożonych prób.
Nie widziałem jej trzy dni, a wydawało mi się, jakby minął co najmniej miesiąc. A to spora różnica. Wynosiła dni dwadzieścia siedem.
- Miśka! Ty się cała trzęsiesz! – przeraziłem się, widząc jak dygocze z zimna. – Długo tutaj czekasz? Dlaczego nie weszłaś do środka? – pytałem zaniepokojony.
Podszedłem do niej z zamiarem objęcia jej i rozgrzania jej ramion moimi rękoma, jednak w ostatniej chwili się przed tym powstrzymałem. Nie powinienem... Nie mogłem... Nie...
Co ja sobie w tej chwili myślałem?
- Nikt nie chciał mnie wpuścić – odpowiedziała Miśka bez grama wyrzutu.
Walnąłem się z otwartej ręki w czoło.
- Na śmierć o tym zapomniałem! Przepraszam! Najmocniej cię przepraszam! – krzyczałem przejęty sytuacją. – Już dawno powinienem był ci wyrobić identyfikator, żebyś w nagłej sytuacji mogła wejść do środka. Ale ze mnie głupek. Nieodpowiedzialny głupek!
- No już bez przesady – zaśmiała się, widząc moją reakcję – nie jest jeszcze z tobą tak źle.
Mimo że cała się trzęsła, poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu, abym tak o sobie nie myślał, szeroko się przy tym uśmiechając. Bez cienia złości, żalu, czy wyrzutu co do mojego zapominalstwa. Anioł, nie kobieta.
Czy ja przypadkiem już tego kiedyś nie mówiłem?
Wszystko to, ten moment, psuł pewien element. Otóż Adamajtis dokładnie w tej chwili wyszedł z hali i zbliżył się do nas, gdy tylko zauważył Miśkę stojącą tuż obok mnie. Ale w sumie nie to było najgorsze. Bez cienia krępacji, gdy tylko do nas podszedł, objął ją od tyłu i pocałował w szyję.
- Cześć kochanie. Jak fajnie, że jesteś – zamruczał, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi, jakby mnie tu nie było.
Choć chyba nie to było w tym wszystkim najbardziej denerwujące, tylko to, że byłem jedyną niepoinformowaną osobą w tym gronie. I było mi z tym dziwnie źle.
- Cześć – uśmiechnęła się Miśka do niego, ale jakby tak mniej pięknie, jak w moim kierunku. A może tak sobie to tylko wmawiałem? – Ja też się cieszę, że cię widzę, ale dzisiaj nie przyszłam do ciebie. Tylko do Piotrka – spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
- Do mnie? – zdziwiłem się, starając się zachować trzeźwy umysł i nie rozpraszać za bardzo jej osobą.
Boże, co się ze mną dzieje?
Miśka tymczasem w odpowiedzi posłała mi piękny uśmiech i potaknęła żywo głową, po czym wyswobodziła się z objęć Pawła i obróciła się w jego kierunku, tyłem do mnie.
- Mam pewną sprawę do obgadania, przecież wiesz – szepnęła tajemniczo w jego kierunku.
Widać było, że mają swoje tajemnice, że są naprawdę w dobrej komitywie, lepszej niż do tej pory. Nie widziałem jej tylko przez trzy dni, ale jak widać, nawet przez tak krótki okres czasu może się wiele w życiu człowieka zmienić. I nie powinienem był być tym jakoś specjalnie zaskoczony, przecież doskonale wiedziałem, że Paweł ma wobec Miśki spore plany. Nawet o tym ze mną rozmawiał, a ja widziałem co się dzieje... że coś się kroi...
A mimo to byłem tym wszystkim zaskoczony. Niezbyt mile.
- Jasne – odpowiedział jej Adamajtis ze skrzywioną miną. – Ale przecież mogę ci towarzyszyć – zaproponował.
- Nie – zaoponowała gwałtownie. – Takie sprawy załatwiam sama.
Pawłowi chyba nie bardzo podobała się myśl, że Miśka ma spędzić to popołudnie ze mną a nie z nim. Tylko nie bardzo rozumiałem dlaczego.
- Robię to także w twoim imieniu, nie zapominaj – dodała oschle Miśka, którą chyba zirytowała jego reakcja, po czym pocałowała go krótko w usta i odwróciła się do mnie. – To co, Piotrek, możesz mi poświęcić kilka minut? – spytała z zawadiackim uśmiechem.
- Tobie? Zawsze! – zapewniłem.
I zrobiłem to trochę nazbyt żywo aniżeli planowałem. Ale Miśka wydawała się tego w ogóle nie zauważać.
- To co, idziemy do domu? – zaproponowałem szybko, aby zatrzeć tym pytaniem moją poprzednią reakcję. – Olek się ucieszy, gdy cię zobaczy.
- O nie, nie – pokręciła przecząco głową od razu, czym mnie zaskoczyła. Nie takiej odpowiedzi się po niej spodziewałem. – Przecież dzisiaj mam wolne, zapomniałeś? Żadnej pracy – zaśmiała się. – A Olkowi przyda się parę dni beze mnie, nie uważasz? Potem się za bardzo przyzwyczai, a to nie jest dla niego dobre.
- To w takim razie co robimy? – spytałem.
 - Może spacer?
- O nie, jesteś tak zmarznięta, że nie pozwolę ci spędzać kolejnych minut na tym zimnie, żebyś się jeszcze bardziej doprawiła – rzekłem. I w tym momencie zupełnie nie chodziło mi o to, że gdy Miśka się rozchoruje, to nie będzie miał kto zająć się Olkiem. – To może kawa na rozgrzanie? – zaproponowałem. – Tu za rogiem jest kawiarnia, chyba dzisiaj powinna być otwarta...
- Dobrze, o ile zamiast kawy, wypijemy gorącą czekoladę z bitą śmietaną.
- Na lepszy pomysł to bym nie wpadł – uśmiechnąłem się. – To co, idziemy? – spytałem, wysuwając ramię.
- Jasne – przytaknęła z ochotą. – Pa, kochanie – dodała jeszcze w stronę Adamajtisa, który wciąż stał niedaleko nas i uważnie się nam przysłuchiwał, po czym posłała mu buziaka w powietrzu.
- Widzimy się wieczorem? – spytał Paweł na odchodne, jakby chciał zaakcentować, że to on ma do blondynki większe prawo.
- Pomyślę o tym. Zdzwonimy się, jak zawsze – rzekła Miśka, puszczając mu oczko.
A po chwili szedłem ramię w ramię z dziewczyną moich ma… Wróć! Z opiekunką mojego syna. I dziewczyną mojego kolegi.
Z Michaliną Hradecką w jednym.


***


Jeszcze chwilę stałem pod Uranią i patrzyłem jak Miśka odchodzi w towarzystwie Piotrka. Było mi z tym dziwnie. Nie miałem podstaw, by posądzać go o cokolwiek, zwłaszcza, że rozmawiałem z nim jeszcze nie tak dawno na temat Hradeckiej. Coś jednak nie pozwalało mi spać spokojnie. Temu „czemuś” nie podobała się bliska zażyłość Miśki z Hajnusem. I to bardzo. I nawet fakt, że znałem powód jej spotkania z Hajnusem, nie ujmował mojego niepokoju.
Byłem o nią zazdrosny, to fakt.
A widząc ją, oddalającą się w objęciach Haina, moja czujność wzmagała się jeszcze bardziej. Bo ona była moja i nikomu nie pozwolę jej sobie odebrać!
Nikomu. Zaprawdę powiadam wam.


***

Piotrek miał rację, mimo świąt kawiarnia była otwarta. Tylko... pusta. Za wyjątkiem naszej dwójki w środku siedziały jeszcze dwie znudzone kelnerki, zapewne chcące być w tym momencie w zupełnie innym miejscu. Wśród rodziny i znajomych. Przy świątecznym stole. Niestety, przyszło im pełnić tę niewdzięczną zmianę i pracować w święta, a my postanowiliśmy pomóc im zarobić. Nasze wejście wywołało spore poruszenie w pomieszczeniu, chyba dziewczyny nie spodziewały się, że ktokolwiek dzisiaj do nich zajrzy. My tymczasem usiedliśmy w najdalszym kącie lokalu i to nie ze względów ostrożności przed kibicami Piotrka, tylko dla bliskości rozgrzanego kaloryfera. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo zmarzłam czekając na koniec treningu AZS-u. Od razu położyłam ręce na kaloryferze, zadowolona z ciepła, które było w pomieszczeniu i które teraz rozchodziło się po moim ciele w tak przyjemny sposób, że aż na chwilę przymknęłam oczy.
- Przemarzłaś na kość – stwierdził Hajnus, przyglądając mi się uważnie.
- Nie jest tak źle – odparłam. – A za chwilę będzie lepiej.
- To co? Obiecana czekolada? – spytał. – Z podwójną porcją bitej śmietany?
Przytaknęłam ochoczo, a Piotrek z uśmiechem złożył zamówienie kręcącej się obok naszego stolika kelnerce.
- Wybacz, że pytam – zaczął po chwili ciszy między nami – ale nie mogę przejść obojętnie wobec tego, co przed chwilą zobaczyłem. Jesteście razem z Pawłem? – zapytał.
A mnie ścięła prostota tego pytania. Bo co ja mam teraz powiedzieć?
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Wiem, że z boku wygląda to, jakbyśmy byli, ale to jest jeszcze tak świeża sprawa, że... nie wiem. Naprawdę nie wiem.
- Z Pawła strony wygląda to jednoznacznie – skwitował.
- Nie wiem, nie rozmawiałam z nim jeszcze na ten temat. Poza tym wybacz Piotrek, ale to chyba nie jest twoja sprawa – spojrzałam mu prosto w twarz z zaciętą miną.
Bo co go, kurczę, obchodzi moje prywatne życie? Dopóki nie koliduje z pracą, z opieką nad Olkiem, on nie ma nic do tego.
- Tak, masz rację – stropił się. – Przepraszam.
Tyle tylko, że właśnie zaczyna kolidować. Bo przecież po to się tu z nim dzisiaj spotkałam. Nie mogę zająć się Olkiem, bo mam iść na imprezę z Pawłem.
Sama sobie zaprzeczasz, dziewczyno.
- Nie ma sprawy – odpowiedziałam już zdecydowanie mniej ostrym tonem głosu.
- Ale w jakimś celu się dzisiaj spotkaliśmy – Piotrek postanowił przejść do sedna. – I z tego co zauważyłem, to ów sprawa tyczy się także Adamajtisa.
- Tak, poniekąd chodzi o niego.
- Tylko nie mów mi, że rezygnujesz z pracy u mnie, że Paweł ci tego zabrania! – krzyknął nagle, jakby przeraziła go taka świadomość. – Jeśli tak, to nigdy mu tego nie daruję!
- Piotrek, wyluzuj – szepnęłam. – Po pierwsze on niczego nie może mi zabronić, choćby nie wiem jak bardzo tego chciał, bądź o to spokojny. A po drugie on tego nie chce, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo – wyjaśniłam mu. – Także z pracy u ciebie tak szybko nie zrezygnuję. Tak łatwo to się mnie nie pozbędziesz – pogroziłam mu ze śmiechem.
- Nie chciałbym tego. W ogóle – zapewnił mnie. – W takim razie o co chodzi? – spytał, szybko zmieniając temat.
Był dzisiaj jakiś dziwny. Jak nie on. Sama nie wiedziałam, jak ja mam nazwać jego stan. Może święta nie poszły po jego myśli? Może znów wywiązała się w domu jakaś awantura?
- O sylwestra – odpowiedziałam tymczasem. Postanowiłam najpierw załatwić tę sprawę, a dopiero później pociągnąć go za język. – Ja wiem, że obiecałam ci być na każde twoje zawołanie i głupio mi jest nie dotrzymywać danego ci słowa, ale Paweł tak bardzo nalega, żebym z nim poszła, że nie miałam serca i obiecałam mu, że z tobą o tym porozmawiam. Ja wiem, że skoro to wasz drużynowy Sylwester, to ty też na niego pójdziesz, a ktoś z Olkiem musi zostać...
- Miśka, czekaj – przerwał mi nagle Piotrek – spokojnie, bo nie nadążam za tobą. Gdzie tkwi problem?
- No jak to gdzie? – zdziwiłam się. Jak można tego nie rozumieć? – W tym, kto zostanie z Olkiem w ostatni dzień tego roku.
- A, w tym! – odrzekł, jakby to było nic nadzwyczajnego. – Ja tam nie widzę problemu, tak naprawdę ja nie chciałem iść. Nie mam z kim, głupio bym się czuł wśród tych wszystkich zakochanych par, a tobie należy się trochę rozrywki, odpoczynku ode mnie i od Olka. Poza tym nie dziwię się Pawłowi, że tak bardzo nalega, abyś z nim poszła. Na jego miejscu też chciałbym się pochwalić taką dziewczyną u swojego boku, zwłaszcza, że sama wiesz jak ironiczne i nieraz niesprawiedliwe jest to towarzystwo – mówił.
To było na mnie za wiele, jak na ten moment.
- Czekaj, czekaj... teraz to ja nie rozumiem – pokręciłam głową. – To ja mam iść, a ty w tym czasie będziesz siedział w mieszkaniu? Nie zgadzam się! – zaperzyłam się.
- Miśka, ale...
- Nie, nie ma mowy – przerwałam. – Albo idziemy oboje, albo idziesz ty, a ja zostaję z Olkiem. Nie pozwolę na to, abyś siedział w domu i wykonywał moje obowiązki, gdy ja się będę bawić.
- Miśka, nie bierz tego aż tak bardzo do siebie. Poza tym to zaproszenie dla ciebie ze strony Pawła jest mi nawet na rękę. Naprawdę. Nie będę musiał szukać wymówki, żeby nie iść, a musisz wiedzieć, że właśnie tak miałem zrobić.
Nie wiem dlaczego, ale wierzyłam mu. Po pierwsze nic mi na temat Sylwestra nie mówił. Po drugie nie dziwiłam się, że jako singiel nie ma ochoty spędzać ostatniego dnia roku w towarzystwie pijących sobie z dzióbków par. A po trzecie, dlaczego nie miałby ostatni dzień roku spędzić ze swoim synem? Zwłaszcza, że przez wykonywany przez siebie zawód ma dla niego tak mało czasu.
- No super, teraz chłopaki będą winili mnie za twoją nieobecność – poddałam się.
- Kogoś muszą pognębić. Padło na ciebie – zaśmiał się Hajnus tymczasem. – A tak naprawdę to jestem ci wdzięczny. Ratujesz mi tyłek.
Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam już siły się z nim kłócić.
- Dobrze. Powiedzmy, że się zgadzam, ale pod jednym warunkiem – nie miałam zamiaru tak łatwo kapitulować. – Jeśli będziesz miał okazję by jednak iść na tego Sylwestra, to pójdziesz.
- Miśka... – zaczął.
- Byłoby mi raźniej – ciągnęłam niezrażona tym, że Piotrek chciał coś powiedzieć – gdyby obok mnie był ktoś, kogo znam i wiem, że mi nie zagraża w żaden sposób.
- Przecież będziesz miała Pawła – przypomniał mi.
- Ciebie znam dłużej – powiedziałam, zanim pomyślałam nad tym, co mówię. – Poza tym ze mną nie zatańczysz? – brałam go pod włos, uśmiechając się zawadiacko.
- Nooo... dobrze – Piotrek skapitulował, nie mogąc już dłużej znieść mojego wzroku. – Obiecuję, że jeśli będę miał kogoś, z kim będę mógł zostawić Aleksa samego w domu, to przyjdę. Ale tylko po to, by z tobą zatańczyć – dodał.
- Okej, rezerwuję taniec dla ciebie. I to nie jeden – uśmiechnęłam się.
- Jestem ciekaw, co na to powie Paweł – zaśmiał się Hajnus.
- On akurat nie ma zbyt wiele do gadania w kwestii doboru moich partnerów do tańca. Powinien być zadowolony, że mam wolne i mogę z nim iść – skwitowałam. – Czyli jesteśmy umówieni? – upewniałam się, a Hajnus przytaknął. – Dobrze, w takim razie teraz mów mi jak atmosfera w domu? Jak Olek zniósł spotkanie z babcią? Nie powiem, ale cholernie mocno mnie to ciekawi.
I nie kłamałam. Martwiłam się o Olka i to bardzo. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce po wystąpieniu pani Hain. Trzeba było zrobić wszystko, aby nie dopuścić do powtórki z rozrywki.
- Powiem ci, że spodziewałam się, że będzie gorzej – rzekł Piotrek, rozluźniając się, jakby taki temat była dla niego zdecydowanie łatwiejszy. – Co prawda z początku Aleks bawił się tylko z dziadkiem, w ogóle na moją mamę nie zwracając uwagi. W sumie było to nawet lepsze dla nas, bo mieliśmy czas, by porozmawiać ze sobą, by wszystko do końca wyjaśnić. A później chodziło już tylko o to, by całą sytuację, jaka wtedy miała miejsce, jakoś wyjaśnić małemu.
- I po minie widzę, że się udało.
- O tak – Piotrek uśmiechnął się szeroko. – Twoje rady jak zwykle zdały egzamin. Zresztą sama zobaczysz jutro, jak wygląda sytuacja. Co prawda widzę sporą rezerwę w zachowaniu Aleksa w stosunku do babci, ale na pewno jest lepiej. Nawet lepiej niż sądziłem. Wydaje mi się, że gdy mały zobaczy, w jaki sposób mama odnosi się do ciebie, podejdzie do wszystkiego inaczej.
Nie wiedziałam tylko, skąd on ma pewność, w jaki sposób jego mama będzie się do mnie odnosić. Poza tym, chwila, coś tu ewidentnie nie grało.
- A to twoja mama zostaje? – spytałam zaskoczona.
- Tak, w sumie to jeszcze nie wiem, jak długo z tatą u nas zostają – odpowiedział Piotrek, kompletnie nie zauważając mojej miny. – Możliwe, że nawet do szóstego stycznia...
- Czyli miałbyś z kim zostawić Olka na Sylwestra, świetnie! – uradowałam się. – Ale czekaj, czy to znaczy, że przez najbliższe tygodnie nie będę miała pracy? – spytałam spanikowana, uświadamiając to sobie.
To nie była dla mnie dobra perspektywa. Zdecydowanie. Nie dość, że przecież potrzebowałam tej kasy jak nigdy wcześniej, to jeszcze nie wyobrażałam już sobie tak długiej rozłąki z Olkiem.
- Nie – Piotrek od razu zaprzeczył ku mojej wielkiej uldze. – Rzeczywiście, mogłoby tak być, ale wiem jak bardzo jest ci potrzebna ta praca. Ale przede wszystkim jak bardzo ty jesteś potrzebna Olkowi. Nam potrzebna – dodał już ciszej. – Nie mogę więc pozwolić, by cię tak długo u nas w mieszkaniu nie było.
Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę. Nie wiem, kiedy to się stało, ale stało się – nie wyobrażam już sobie dnia bez obecności Hajnusów. Przywiązałam się do nich.
A tak nie powinno być.
Rozmawialiśmy jeszcze ze sobą kilkadziesiąt minut. O wszystkim i o niczym. W naprawdę miłej atmosferze. Jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi, którzy znają się od lat. Nigdy nie sądziłam, że tu, w Olsztynie spotkam tak wspaniałych ludzi na swojej krętej drodze. Małego mężczyznę, dla którego będę tak ważna. Faceta, który da mi nadzieję, że jeszcze mogę być szczęśliwa. I przyjaciela, na którego zawsze będę mogła liczyć.
Niemożliwe stało się jednak możliwe.
Jedyne, czego się bałam, to to, że za chwilę ta sielanka się skończy. Bo przecież jest dobrze, a to długo nie może trwać. Zwłaszcza w moim przypadku.

________________
Jestem.
I nie odpowiadam za to, co wydarzyło się powyżej.


edit. 04-11-2015 poniżej nowa ankietka. będę zobowiązana, jeśli zechcecie kliknąć we właściwą wg Was odpowiedź. Wasza L.