Idąc za radą
Miłego, kupiłem największy bukiet róż, jaki tylko dostałem w jednej z jeszcze
otwartych o tak późnej porze dnia kwiaciarni w tym mieście i pojechałem do
Miśki, by ją przeprosić i przekonać do powrotu do nas. Byłem na tyle
zmotywowany i zdeterminowany, że nie wyobrażałem sobie, bym mógł wyjść z jej
mieszkania bez niej u boku. Nawet jeśli blondynka wyrzuciłaby mnie drzwiami,
wszedłbym z powrotem do środka oknem albo nawet wcisnąłbym się przez kratkę
wentylacyjną, byleby tylko mnie wysłuchała. Nie miałem zamiaru się ugiąć, nawet
jeśli przyszłoby mi koczować pod jej drzwiami dniami i nocami, zostać
sprzątniętym przez to przez policyjny patrol i oskarżonym o nękanie. Miśka musiała
mnie wysłuchać, musiała mnie zrozumieć, musiała dać mi się przeprosić i – co
najważniejsze – musiała do nas wrócić. Nie mogłem zawieźć Aleksa, nie tym
razem. Dałem ciała na tylu polach jego życia, że już nie było miejsca na
kolejną pomyłkę, na kolejny zawód. Tym razem musiałem pokazać małemu, że może
na mnie liczyć. Zawsze i wszędzie. Aleks musi wiedzieć, że jego starszy potrafi
załatwić każdą sprawę, nawet tak bardzo beznadziejną. Nawet tę, którą sam spieprzył.
Miśka – na
szczęście – w odróżnieniu ode mnie nie popełniała tak karygodnych błędów. Ona
nie nawala na całej linii, zwłaszcza jeśli chodzi o Aleksa. I ta świadomość
podnosiła mnie na duchu. W końcu to pokazywało, że nie może być tak źle.
Chyba.
A nawet jeśli,
to i tak nie miałem zamiaru się poddać. I właśnie dlatego udałem się na obrzeża
miasta. Mieszkałem w Olsztynie już czwarty rok, ale dopiero dzisiaj po raz
pierwszy przyszło mi się pojawić w tej dzielnicy. W sumie nic w tym dziwnego,
skoro moje egzystowanie tutaj ograniczało się głównie do treningów, meczów i
wyjazdów, a gdy nawet miałem chwilę czasu dla siebie, to obracałem się jedynie
w Śródmieściu i okolicach. Na obrzeża miasta nigdy nie dane mi było dotrzeć, bo
nie miałem ku temu powodów – na przykład tak ważnych, jak ten dzisiejszy. Kamienica,
w której mieszkała Hradecka, była stara i ewidentnie domagała się remontu,
bowiem… cóż będę ukrywał – wszystko się w niej sypało. A przynajmniej z
wierzchu. Mieszkając tu bałbym się, że jeden silniejszy podmuch wiatru
zdmuchnie ją z powierzchni ziemi. Naprawdę! Patrząc na to wszystko nie dziwiłem
się już, dlaczego czynsz był tu tak niski. A i okolica nie nastrajała do
ponownych odwiedzin. Gdy spojrzałem na te wszystkie nieoświetlone zaułki,
chaszcze i ludzi wyglądających jak spod ciemnej gwizdy, i wystających pod
sklepami monopolowymi zapewne dniami i nocami (a głównie nocami), włos mi się jeżył
na głowie. Zwłaszcza, gdy przypomniałem sobie, że nie tak dawno mój własny mały
dzieciak samotnie zapuścił się w te okolice, nic mi o tym nie mówiąc… To cud,
że nic mu się tutaj nie stało!
Z sercem na
dłoni zostawiłem jednak swój samochód na okolicznym parkingu, mając nadzieję,
że nikt się nim nie zainteresuje do tego stopnia, abym nie miał do czego (i
czym) wracać. Zabrałem kwiaty z tylnego siedzenia i szybkim, zdecydowanym krokiem
podążyłem w stronę wejścia do klatki, w której mieszkała Miśka. Starałem się
przemknąć niepostrzeżenie, bowiem czułem, że totalnie nie pasuję do tego
miejsca i tutejszego środowiska, i… zwyczajnie nie chciałem wzbudzić sensacji.
Kiedy stanąłem pod drzwiami, próbując się zorientować, na który guzik
powinienem nadusić, żeby dodzwonić się do mieszkania Hradeckiej, okazało się,
że… w ogóle tego nie potrzebuję, bowiem drzwi frontowe były na tyle naderwane
(jakby ktoś próbował się włamać i – co ważniejsze – mu się to udało), że
domofon okazał się być zbędny – drzwi same się otwierały. Po otrząśnięciu się z
lekkiego oszołomienia ruszyłem na górę w poszukiwaniu numeru trzynastego. Gdy w
końcu dotarłem do celu, okazało się, że jest to… poddasze, idealnie ukryte w
czteropiętrowym budynku bez windy. Musiałem się nawet trochę przygarbić, żeby
nie uderzyć głową o belkę, jednak to mnie nie odstraszało. Po wzięciu
głębokiego wdechu, zdecydowanie zapukałem do drzwi, bowiem… dzwonka nigdzie nie
potrafiłem odnaleźć, co tutaj chyba było normalne.
A przynajmniej
takie odnosiłem wrażenie.
Stałem tak i
czekałem, aż wreszcie ktoś się pofatyguje i mi z łaski swojej otworzy, już od
dobrych trzech minut, ale jak na złość nikt się nie pojawiał. Pomyślałbym
pewnie, że nikogo nie ma w środku, gdybym nie słyszał kroków i ściszonych
głosów za ścianą. Zapukałem więc ponownie i zrobiłem to troszkę głośniej, chcąc
tym pokazać, że nie odpuszczę. Tym razem jednak nie musiałem długo czekać, by drzwi
się otworzyły. No dobra, będąc dokładniejszym – uchyliły. Po chwili między
framugą, a skrzydłem drzwiowym pojawiła się głowa… niestety nie Miśki, a jakieś
dziewczyny w brązowych dredach, co poniektórych nawet przeplatanych białą nitką.
Pewnie
to jej współlokatorka, pomyślałem i uśmiechnąłem się pięknie,
co by jakoś tym gestem wzbudzić jej zaufanie i sympatię. I by zrobić dobre
pierwsze wrażenie.
- Kim jesteś i
czego chcesz? – spytała ostro na wstępie, łypiąc na mnie groźnie.
Co prawda
widziałem tylko jedno jej oko, bowiem drugie było ukryte za drzwiami, ale to
nie przeszkadzało mi w zorientowaniu się, że dziewczyna jest nastawiona do
odwiedzających niczym Cerber strzeżący bram świata zmarłych. Zachowywała
wszelkie środki ostrożności i była gotowa w każdym momencie zamknąć drzwi z
hukiem tuż przed moim nosem, gdyby tylko zorientowała się, że jestem niepowołanym
w ich progach gościem. Do tego dzieliła nas nie tylko szpara między drzwiami a
framugą, przez którą ciężko byłoby się prześlizgnąć nawet mojemu Aleksowi, ale
również łańcuch, którymi ów drzwi były przyczepione do ściany, co miało dawać
kolejny bufor bezpieczeństwa.
W tej okolicy może
to było normalne, ja jednak nie byłem przyzwyczajony do tak bardzo widocznej
rezerwy i trochę mnie to zaskakiwało.
- Piotrek. Ja do
Miśki – przedstawiłem się jej ze spokojem, starając się nie robić przy tym
jakichkolwiek ruchów, które „zmusiłyby” ją do odcięcia mnie od Michaliny.
Dziewczyna
tymczasem zmierzyła mnie jeszcze groźniejszym spojrzeniem, jakby skądś mnie
kojarzyła i nie były to dla niej dobre wspomnienia. Po chwili jej twarz
drastycznie zmieniła wyraz, jakby jej się ta sztuka udała i wiedziała już, kim
jestem.
- Piotrek?
Piotrek Hain? – upewniała się jeszcze. A gdy tylko przytaknąłem głową,
krzyknęła: – Czego tu szukasz? Jeszcze ci mało, po tym wszystkim co jej
zrobiłeś?!
Jej reakcja i
teraz już ewidentnie wrogie nastawienie do mojej osoby kompletnie mnie
zaskoczyło. I zdezorientowało.
- Chciałbym
porozmawiać z Miśką, wszystko jej wyjaśnić, przeprosić ją… – z tego wszystkiego
aż się jąkać zacząłem, niczym dziecko z podstawówki wzięte z zaskoczenia do
odpowiedzi przy tablicy.
- Miśka nie
będzie z tobą rozmawiać – dziewczyna przerwała mi kategorycznie, nawet mnie nie
słuchając.
- Może niech
sama o tym zdecyduje – odrzekłem hardo, wracając do swojego ja.
Wkurzała mnie
już bowiem trochę jej pewność siebie i przeświadczenie, że wie wszystko lepiej.
A tak przecież nie było. Poza tym nie ma prawa się wtrącać w nie swoje sprawy.
A to zdecydowanie nie było jej sprawą, tylko moją i Miśki.
- Na szczęście
nie ma jej w domu – odpowiedziała z szelmowskim uśmiechem, a w jej oczach
pojawił się triumf.
Zazgrzytałem
zębami, widząc jej reakcję.
- W takim razie
poczekam – zdecydowałem od razu, nie mając zamiaru odpuścić.
W tym momencie nie
chodziło już tylko o to, że obiecałem Aleksowi, iż bez Miśki do domu nie wrócę.
Teraz zwyczajnie nie mogłem pozwolić, by ta baba z dredami zatriumfowała!
- Jak tam sobie
chcesz – wzruszyła ramionami, uśmiechając się kąśliwie w moim kierunku.
Westchnąłem.
Szczerze? Nie tak to sobie wyobrażałem. Ale to nie oznaczało, że zostały mi
podcięte skrzydła, a wiara w powodzenie mojej misji legła w gruzach, o nie, nie.
Obiecałem, że bez Miśku do domu nie wrócę i tak właśnie będzie, inaczej nie nazywam
się Piotr Hain, ot co!
- Kora, co ty
pieprzysz?! Jak to mnie nie ma?
Właśnie miałem
zamiar zejść na dół, by być blisko wejścia do klatki, dzięki czemu od razu
mógłbym zauważyć, kiedy Hradecka będzie wracać do siebie, ale… nie dane mi to
było zrobić. W tym zamiarze powstrzymał mnie tak dobrze znany mi głos,
dobiegający zza niedomkniętych jeszcze przez wrogo nastawioną do mnie
współlokatorkę Miśki.
I to był głos
Hradeckiej. Ewidentnie.
- Dla niego cię
nie ma – odrzekła zacięcie jej współlokatorka.
- Jego akurat
nie unikam, więc z łaski swojej wpuść go.
- Co? – zdziwiła
się Kora. Chyba nie mieściło jej się w głowie to, o co blondynka ją w tej
chwili poprosiła. – Już nie pamiętasz, jak cię potraktował? Jak trzeba cię było
do pionu stawiać?
- Pamiętam,
pamiętam doskonale.
- No! –
krzyknęła triumfująco. – Ej, tylko mi nie mów, że po tym wszystkim jeszcze masz
zamiar z nim gadać! – dodała po chwili Kora, jakby mina Hradeckiej jej się nie
spodobała.
- A i owszem,
mam taki zamiar. Mówię ci, Kora, wpuść go – odpowiedziała Miśka, będąca oazą
spokoju. Ja na jej miejscu już dawno podniósłbym głos, a ona wciąż cierpliwie
odpowiadała swojej nabzdyczonej współlokatorce. – Wpuść go i najlepiej zostaw
nas samych. Nie miałaś iść przypadkiem do sklepu? – spytała ją, kończąc tym temat.
Co prawda w
ogóle nie widziałem, co się działo w środku, ale nie wydaje mi się, aby tylko
te słowa wypowiedziane przez Hradecką przekonały jej współlokatorkę do
odpuszczenia tej sprawy… Ale wiecie, to są tylko moje domysły.
- Jak tam sobie
chcesz! – fuknęła Kora finalnie. – Ale żeby potem nie było, że nie mówiłam. Że cię
nie ostrzegałam.
Po chwili jej
dredy ponownie zamajaczyły mi w drzwiach. Dziewczyna z krzywym uśmiechem
wykonała gest zapraszający mnie do środka, nie omieszkując jeszcze pokazać mi, że
mi nie ufa i ma mnie na oku. A kiedy tylko przekroczyłem próg ich naprawdę
malutkiego mieszkanka (gdybym miał klaustrofobię, to uciekłbym stamtąd z
krzykiem), zamknęła za sobą drzwi z hukiem i pobiegła na dół.
- Jestem w
kuchni – krzyknęła do mnie Miśka, gdy tylko usłyszała trzask zamykanych za sobą
drzwi. – To drugie wejście na prawo. Ale najpierw zaklucz za sobą, bo Kora jak
zwykle o tym zapomniała – dodała, jakby była już tym wszystkim zmęczona.
Zrobiłem więc
to, o co mnie poprosiła. Zakluczyłem wszystkie trzy zamki, w które były
wyposażone ich drzwi (co w tej dzielnicy nie powinno mnie w ogóle dziwić), po
czym ruszyłem w stronę pomieszczenia, z którego dochodził do mnie jej głos, po
drodze układając sobie w głowie, co powinienem jej powiedzieć oraz w jaki
sposób mam ją przeprosić i przekonać do powrotu. Kiedy wszedłem do środka,
dziewczyna stała do mnie tyłem i szukała czegoś w szafce powieszonej na
ścianie.
- Siadaj. Kawy?
Herbaty? – spytała, nawet się nie obracając.
- Herbaty, jeśli
mogę prosić.
- Jasne, już
robię – powiedziała, wrzucając torebkę do jednego z kubków postawionych na
blacie i wstawiając wodę w czajniku. – Powiedz, co cię do mnie sprowadza? –
spytała po chwili, obracając się w końcu twarzą do mnie.
- Chciałem cię
prze… Na Boga! Kto ci to zrobił?! – krzyknąłem.
Momentalnie zapomniałem
o celu mojej wizyty, gdy tylko ujrzałem jej twarz. Pod jej prawym okiem
widniała wielka śliwa, która zdążyła już zsinieć, a nawet nabrać żółtych
refleksów. Widocznie nie była świeża. Podbródek miała opuchnięty, tak jak i
policzki, które oprócz tego był jeszcze podrapane. Dziewczyna ewidentnie
wystraszyła się mojej reakcji, bowiem ponownie obróciła się do mnie tyłem,
niemal przyklejając się do kuchennej szafki i chowając twarz w dłoniach. Od
razu rzuciłem kwiaty na stół i podszedłem do niej. Obróciłem ją w swoim
kierunku, by móc dokłądniej przyjrzeć się jej obrażeniom.
- To Paweł? –
spytałem ostrożnie.
- Paweł? –
zdziwiła się, robiąc przy tym wielkie oczy. A to wrażenie potęgowało jeszcze
jej podbite oko. – Czyż ty zgłupiał?! On by przecież muchy nie skrzywdził!
- Tacy są
właśnie najgorsi – zawyrokowałem.
W końcu przecież
tyle się teraz mówi w mediach o sprawcach podobnych czynów, że wydawali się
wszystkim tacy mili, grzeczni, niepozorni, ułożeni…
- To nie
Adamajtis, wierz mi – powtórzyła uparcie Miśka, przerywając mi w układaniu
profilu sprawcy. – On nawet o tym – pokazała na swoją twarz – nie wie i proszę
cię, nic mu nie mów – spojrzała na mnie błagalnie.
Widząc jej minę
i ogólne zachowanie, wiedziałem, że mówi prawdę.
- W porządku,
nic mu nie powiem, choć uważam, że skoro się spotykacie, on powinien o tym wiedzieć
– wyraziłem swoje zdanie.
- Dzięki. Że mu
nie powiesz – uśmiechnęła się nikle. – I za radę też dziękuję, ale z niej nie
skorzystam. Na szczęście, to ja wciąż decyduję, co komu powiem, a co nie –
dodała zgryźliwie.
Uśmiechnąłem się
kwaśno pod nosem, bo w tej chwili przypominała mi trochę swoją współlokatorkę.
Dobrały się, nie ma co.
- Dobra, ale
skoro to nie Adamajtis, to kto? – dopytywałem, wracając do tematu.
Nie wiem
dlaczego, ale miałem poczucie, że muszę to się tego dowiedzieć. Nie wiedziałem
tylko jednego – co bym zrobił z tą wiedzą…
- To nieważne. Poza
tym to nie jest twoja sprawa. Powiedz mi lepiej, po co tu przyszedłeś? –
spytała, szybko zmieniając temat i wyswobadzając swoją twarz z moich rąk, w
które jeszcze chwilę temu ją ująłem, by jej się lepiej przyjrzeć.
Zrozumiałem, że to
koniec jej szczerości i że teraz już niczego więcej się od niej nie dowiem.
Poza tym dziewczyna ma rację – to nie jest mój biznes. Nie chce mówić, to nie,
nie zmuszę jej przecież do tego.
Poza tym mam ważniejszą
sprawę do załatwienia.
- Chciałbym
wszystko z tobą wyjaśnić – powiedziałem więc, obracając się na pięcie i łapiąc
bukiet róż ponownie w swoje ręce. – Proszę, to dla ciebie – wręczyłem jej go po
chwili.
- Ojej, jakie
piękne! – zachwyciła się, odbierając go ode mnie swoimi malutkimi dłońmi. – Nie
wiem tylko, w co go włożę. Nie mamy tutaj takich dużych pucharów, jakie stoją u
ciebie w mieszkaniu – zaśmiała się.
Zawtórowałem
jej, bo doskonale pamiętałem tę sytuację i z biegiem czasu stała się ona dla
mnie naprawdę zabawna. Dziewczyna tymczasem przeprosiła mnie i poszła szukać
czegoś odpowiedniego, by móc ów bukiet włożyć do wody. Minęło dobre kilka
minut, zanim wróciła, zalała herbatę i postawiła oba kubki na stole, siadając
naprzeciwko mnie.
- Nie wiem
tylko, czy my mamy jeszcze coś, co powinniśmy sobie wyjaśniać – powiedziała,
wracając momentalnie do tematu. – Tak właściwie to nie powinnam cię w ogóle
tutaj dziś wpuszczać…
- Dobrze, że to
zrobiłaś – uśmiechnąłem się pod nosem, przerywając jej wpół zdania – bo ja wiem
już wszystko. Wiem, że źle cię oceniłem. I przepraszam. Nawet nie wiesz, jak mi
jest przykro, że cię tak pochopnie oskarżyłem. Wiem, że to nie ty. Emocje
wzięły wtedy nade mną górę. Gdyby nie to, nigdy by mi do głowy nie przyszło cię
o coś takiego oskarżać, dobrze wiedząc, jak zależy ci na Aleksie.
- A mimo to, to
zrobiłeś – wypomniała mi.
- A ty mi nie
zaprzeczyłaś, nie broniłaś się.
- Bo mnie
zaskoczyłeś! – krzyknęła rozdrażniona tym, że próbuję się usprawiedliwiać w tak
marny sposób. – Nie spodziewałam się po tobie czegoś takiego. Ja nawet nie
wiedziałam, o co ci chodzi!
- A dlaczego
później nie próbowałaś…
- Się tłumaczyć?
– spytała, przerywając mi. Pokiwałem twierdząco głową, bo idealnie rozgryzła
to, o co chciałem ją zapytać. – Tylko winni się tłumaczą, a ja się taką nie
czułam. Poza tym gdybym do was poszła i zobaczyła Olka… chyba już bym się nie
pozbierała, za bardzo się do niego przywiązałam… – szepnęła.
- Przepraszam,
że cię tak zraniłem. Ciebie i Aleksa – odpowiedziałem ze skruchą, widząc jej
reakcję. Ona naprawdę kochała mojego syna… – Miłosz jednak ma rację, jestem
głupi. Wybacz mi.
Dziewczyna momentalnie
uśmiechnęła się pod nosem na wzmiankę o Zniszczole.
- Niech ci
będzie, wybaczam – machnęła ręką, jakby to było nic takiego. Ja jednak
niesamowicie się ucieszyłem, gdy tylko usłyszałem jej słowa. – Ale to niczego
nie zmienia – dodała, co osłabiło mój entuzjazm.
W sumie byłoby
za prosto, gdybyśmy ot tak doszli do porozumienia.
- Jak to? –
zdziwiłem się. – Znalazłaś już coś innego? Nie chcesz do nas wrócić? Olek tak
cholernie mocno za tobą tęskni i czeka na ciebie… – próbowałem grać na jej
uczuciach.
A co, w końcu
tonący to i brzytwy się chwyta.
- Ja też za nim
tęsknię, nawet nie wiesz jak bardzo… – na wspomnienie mojego syna w jej oku
pojawiła się łza – ale nie mogę do was wrócić i to nie dlatego, że coś
znalazłam. Wciąż jestem bezrobotna.
- To o co chodzi?
– nie rozumiałem. – Miśka, przecież nic nie stoi na przeszkodzie…
- Nie! –
przerwała mi kategorycznie, wstając od stołu. – Piotrek, zrozum, że dobrze się
stało, że mnie zwolniłeś.
- Słucham? O
czym ty mówisz? – spytałem zszokowany, bowiem nie spodziewałem, że kiedykolwiek
usłyszę od niej coś takiego.
Blondynka
tymczasem zaczęła krążyć po pomieszczeniu, bijąc się z myślami.
- Ty tak
naprawdę nic o mnie nie wiesz. Ta sytuacja pokazała mi jak bardzo mi nie ufasz
– powiedziała, a kiedy już chciałem jej przerwać, dodała coś, co zbiło mnie kompletnie
z pantałyku – i masz w tym całkowitą rację.
Teraz to już
kompletnie nie rozumiałem, co się tu teraz dzieje.
- Że co proszę?
– spytałem głupio.
Michalina
westchnęła i ponownie zajęła miejsce naprzeciwko mnie, jakby była gotowa
wyciągnąć na stół najcięższą artylerię.
- Pamiętasz
dzień w którym przyjąłeś mnie do pracy? Wtedy, gdy pytałeś się mnie, dlaczego
przeniosłam się z Gdańska do Olsztyna? – Przytaknąłem. – Odpowiedziałam ci, że
to przez koniec miłości. I to była prawda, ale… nie do końca. Żebyś zrozumiał,
muszę opowiedzieć ci niemal całe moje dorosłe życie. Masz na to czas? I co
ważne, chcesz to usłyszeć? – spytała.
Od razu pokiwałem
głową. Po pierwsze musiałem skłonić ją do powrotu, a żeby to zrobić musiałem
obalić jej teorię. Przyda mi się więc poznanie jej podstaw. Po drugie czułem,
że Miśka potrzebuje się w końcu komuś wygadać, z tego, co ukrywa. A że akurat
ma mnie pod ręką?
- Jak już wiesz,
moja mama zmarła, gdy miałam 8 lat – zaczęła po chwili niemalże ze stoickim
spokojem. – Długo chorowała, powinnam więc być na to przygotowana, ale… nie
byłam. Kiepsko to znosiłam, mój ojciec tym bardziej. Żeby się nie załamać,
poszedł w pracę do tego stopnia, że prawie mnie nie dostrzegał. A jeśli już, to
miałam robić dokładnie to, co on chciał. Wiesz, gdy byłam dzieckiem łatwiej
było mi znosić jego nakazy i zakazy, ale kiedyś w końcu musiałam wejść w wiek
buntu. I wtedy poznałam Darka – skrzywiła się na samo wspomnienie. – Boże, to
była miłość od pierwszego wejrzenia i wydawała się, że aż po grób. Jaka byłam
głupia, przecież takie rzeczy nie zdarzają się w wieku szesnastu lat! Byliśmy
nierozłączni, nadawaliśmy na tych samych falach, niemal jak jeden organizm.
Ojcu kompletnie się on nie podobał, ale to sprawiało, że jeszcze bardziej
chciałam z nim być. Wiesz, zrobić mu na złość. I nawet nie zauważyłam kiedy
próbując uniezależnić się od ojca, uzależniłam się od Darka. Stał się dla mnie
najważniejszy, nie widziałam jego wad, wierzyłam mu w każde jego słowo. A on
okazał się być zwykłą szują. Zanim jednak się o tym zorientowałam, zdecydowałam
się przenieść wraz z nim na drugi koniec Polski na studia. Powodem był… mój
ojciec, jakżeby inaczej, który próbował nas rozdzielić. Uważał, że Darkowi
chodzi tylko o nasz majątek, a musisz wiedzieć, że mój ojciec jest jednym z
najbardziej wziętych prawników w Krakowie, przez co pieniędzy nigdy nam nie
brakowało. Ja oczywiście w to nie wierzyłam, bo jakżeby on mógł na mnie
żerować? Zorientowałam się dopiero niecały rok temu, gdy po latach gróźb ojciec
w końcu odciął mnie od swojego konta, wydziedziczył, czy jakby to nie nazwać, a
dla Darka stałam się… bezużyteczna. Nie miałam szmalu, to już mnie nie kochał.
Smutne, ale prawdziwe – pociągnęła teatralnie nosem. – A wiesz, co w tym
wszystkim było najgorsze? Że z początku chciałam go błagać o to, aby mnie nie
zostawiał. Aby ze mną był, bo razem jakoś sobie bez pieniędzy poradzimy.
Kobiety naprawdę są takie głupie w uczuciach, tak bardzo się uzależniają od
obecności mężczyzny u swego boku…
Westchnęła i na
chwilę się zamyśliła, jakby analizowała w głowie sytuację współczesnych kobiet.
Tymczasem ja wciąż czekałem aż w końcu mi wyjaśni, o co jej dokładnie chodzi, bo
wciąż nie widziałem powodu, dla którego już nie może zajmować się Aleksem. Oczywiście,
było mi przykro, że facet wykorzystał ją w tak perfidny sposób, ale to nie był
powód, aby nie móc u mnie pracować.
- Pytałeś się
mnie, skąd wzięła się ta śliwa – zaczęła na nowo po chwili. – Otóż dogoniła
mnie przeszłość. Całe szczęście, że byłam na tyle zaradna i odpowiedzialna, że
Darek nie miał dostępu do konta, które zostawiła dla mnie mama, bo po naszym
rozstaniu byłabym kompletnym bankrutem. On tylko ogołocił konto, które założył
mi ojciec i na które wysyłał mi swoją
pomoc finansową. Nie powiem, że tamtych pieniędzy mi nie szkoda, zwłaszcza, że
większość z nich Darek przegrał. Bo widzisz, byłam w niego tak ślepo zapatrzona,
że nawet nie zauważyłam, kiedy stał się hazardzistą. Ale to nie jest w tym
wszystkim najgorsze – zaśmiała się kwaśno, jakby ubolewając nad własną głupotą.
– Tak ślepo mu wierzyłam, że… z własnej, nieprzymuszonej woli zobowiązałam się
spłacić jego długi. I gdy on teraz grzeje dupsko na Hawajach z nową pindzią,
która go utrzymuje, bo jakżeby inaczej, ja mam na karku kolesi, którzy nagle
zażądali ode mnie jakiś odsetek, o których nie było wcześniej mowy. Myślałam,
że spłaciłam wszystko, że w końcu się od tego uwolniłam, że mogę się wynieść z
tego pieprzonego Gdańska i nikt już mnie nie będzie szukał. Och, jak bardzo się
myliłam! Powinnam była wiedzieć, że tacy ludzie nigdy nie rezygnują ze swojego
źródła dochodu… – westchnęła.
Musiała minąć
dobra chwila, zanim wszystkie te rewelacje przetrawiłem i zdecydowałem się
zabrać głos.
- To oni ci to
zrobili? – spytałem, próbując połączyć wątki.
- Tak, dzień po
tym jak mnie zwolniłeś – przytaknęła ze smutkiem. – I właśnie dlatego muszę ci
odmówić, Piotrek, mimo iż potrzebuję teraz kasy dwa razy bardziej. Kocham Olka
jednak tak mocno, że nie mogłabym pozwolić, aby przeze mnie coś mu się stało. A
jak widzisz po mojej twarzy, bo reszty ciała ci nie zaprezentuję, oni są zdolni
do wszystkiego. Nie mogę więc tak bardzo narażać twojego syna.
Byłem tym
wszystkim zszokowany. Dziewczyna o twarzy anioła, słodkim uśmiechu, ogromnej
dawce cierpliwości i życzliwości do otaczających ją ludzi… oraz w ogóle całej
swojej cudownej osobowości ma na karku jakiś gangsterów.
Miły miał rację,
nie powinno się zatrudniać ludzi ot tak z ulicy.
- Wiem, że
powinnam była ci powiedzieć o tym pierwszego dnia, ale wiedziałam, że po
usłyszeniu całej tej historii nie zatrudniłbyś mnie. Czy nie mam racji? –
uśmiechnęła się krzywo, spoglądając na mnie ze smutkiem. – Poza tym myślałam,
że spłaciłam wszystko, że nie będę narażać dziecka… W innym wypadku nawet nie
szukałabym pracy jako opiekunka.
Nie wiem
dlaczego, ale jej wierzyłem. W każde jej słowo, a przede wszystkim w to, że
nigdy umyślnie nie naraziłaby Aleksa na jakąkolwiek krzywdę. Wierzyłem, że
zrobiłaby wszystko, aby go ochronić. Tak jak i ja. Zdrowy rozsądek podpowiadał
mi więc, że powinienem był teraz wstać i wyjść z mieszkania, nigdy więcej już
do niego nie wracając i w ogóle zapominając, że taka Hradecka kiedykolwiek
pojawiła się w naszym życiu. Ja jednak wciąż stałem jak ten ciul w jej kuchni,
bijąc się z myślami. Wciąż bowiem miałem w głowie obietnicę, którą złożyłem
dziś Olkowi – że nie wrócę bez Miśki do domu, choćby nie wiem co. Nie mogłem go
zawieźć. Nie tym razem. Poza tym polubiłem blondynkę na tyle, że nie
potrafiłbym odejść tak bez słowa i zostawić ją z tym wszystkim.
- Ile jesteś im
winna? – spytałem więc.
- Dziesięć
tysięcy.
- I jak je
spłacisz, będziesz mieć wszystko uregulowane?
- Tak. Nie. Nie
wiem – złapała się za głowę. To wszystko chyba już ją powoli przerastało. –
Ostatnio też mówili, że jesteśmy kwita, a sam widzisz, jak teraz wyglądam.
Westchnąłem.
Podjąłem decyzję. I nie była ona nawet taka trudna
- Zadzwoń do
nich i powiedz im, że masz tę kasę.
- Ale ja jej nie
mam! – przerwała mi oburzona.
- Pożyczę ci –
oznajmiłem więc.
- Co? O czym ty
mówisz? – jeszcze nigdy nie widziałem tak zaskoczonej twarzy. Nawet moja mama
wyglądała na mniej zszokowaną, gdy powiedziałem jej, że zostanie babcią. – Ja nie
mogę tego przyjąć. Ja ci nawet nie będę miała jak oddać. Ty nie możesz… Nie –
plątała się.
- Miśka, spokojnie
– powiedziałem twardo. Byłem pewien tego, co robię jak nigdy przedtem. Musiałem
jej pomóc, przecież nie mogłem zostawić ją z tym wszystkim samą. – Pożyczę ci
te pieniądze i pójdziemy do nich razem, by oddać im ten dług. Muszę upewnić
się, że już nikt nie będzie cię więcej niepokoił. A potem wracasz do mnie do
pracy. I z twojej pensji będę ci obcinał tyle, ile będziesz uznawała za słuszne,
dzięki czemu powoli oddasz mi wszystko.
Spojrzałem na
jej zdezorientowaną, zaskoczoną i przejętą tym wszystkim (ni wspominając już o
tym, że poobijaną) twarz. W jej oczach ujrzałem łzy.
- Piotrek… ja
nie wiem, co mam teraz powiedzieć. Ale jesteś tego pewien? Wiesz co robisz? –
dopytywała.
Pokiwałem
twierdząco głową.
- Chyba lepiej,
że będziesz dłużna mnie niż im – stwierdziłem.
- Wow, nawet nie
wiem, jak mam ci za to dziękować – szepnęła, patrząc mi prosto w oczy. A w nich
widziałem przeogromną wdzięczność. I podziw. – Dlaczego ty to robisz?
- Obiecałem
Aleksowi, że bez ciebie nie wrócę do domu, a nie widzę innego sposobu, abyś
mogła u nas pracować – odpowiedziałem to, co podpowiadał mi rozsądek. Nie
kłamałem, tak przecież było. – Poza tym… bądźmy szczerzy, lepszej opiekunki dla
Aleksa od ciebie nie znajdę – dodałem już ciszej.
Dziewczyna z
załzawionymi oczami objęła mnie za szyję, dziękując mi za to.
- No już dobrze,
dobrze, nie dziękuj – byłem zakłopotany tą jej nagłą wylewnością. – Jesteśmy
kwita. Ja cię pochopnie oceniłem, uraziłem, niepotrzebnie zwolniłem… – mówiłem
bez składu i ładu, klepiąc ją po plecach, bo nie wiedziałem, jak mam się w tej
sytuacji zachować.
Nigdy nie
umiałem być sobą w towarzystwie płaczącej kobiety, jeśli mam być szczery.
- Ty robisz dla
mnie zdecydowanie więcej – zaprzeczyła od razu. – Nie dość, że mi pożyczasz
kasę na czas nieokreślony, dajesz mi pracę, to jeszcze pozwalasz zajmować się swoim
synem. Dziękuję.
- Nie ma za co,
naprawdę – uśmiechnąłem się pod nosem, będąc wciąż tym wszystkim zakłopotany. –
A skoro już o nim mowa, to dasz radę jakoś zatuszować to limo? Bo nie
chciałbym, aby Aleks się wystraszył, gdy cię taką zobaczy. A bez ciebie nie mam
po co wracać do domu…
Miśka zaśmiała
się, widząc moją strapioną minę.
- Myślę, że to
da się zrobić – pokiwała głową, po czym wyszła z kuchni w pośpiechu, by
„przypudrować nos”.
I oko. I
szczękę. I policzki.
Och, to może
trochę potrwać…