Czas uciekał w
tak szybkim tempie, że nawet się nie zorientowałam, a mieliśmy grudzień. Byłam
w Olsztynie już od czterech miesięcy i musiałam przyznać, że z każdym dniem coraz
bardziej mi się tu podobało, co… zaczynało mnie przerażać. Obiecałam sobie
bowiem, że już nigdy więcej nie przywiążę się do jakiegoś miejsca. A tym bardziej
do jakiejkolwiek osoby! Niestety, rzeczywistość pokazała, że nie jest to takie
łatwe, jak pierwotnie sądziłam… Ostatnie tygodnie uświadomiły mi, że naprawdę dobrze
jest mieć w miarę poukładane życie – wiedzieć, jak będzie wyglądał następny
dzień i czego można się po nim spodziewać. Teraz tak właśnie było i z każdym
dniem podobało mi się to coraz bardziej. Wciąż jednak gdzieś tam miałam przeświadczenie,
że to jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Czekałam tylko na moment, w
którym wszystko się zawali jak domek z kart, jednocześnie próbując cieszyć się
codziennością – dopóki można. A ta była zwyczajna. I chyba właśnie takiej zwyczajności
mi teraz było trzeba. Dzień w dzień większość mojego czasu spędzam z
najwspanialszym małym mężczyzną, jakiego poznałam w moim dotychczasowym życiu.
Olek bowiem nigdy nie pozwalał mi się nudzić. Ciągle miał pełno nowych pomysłów
do zrealizowania, mnóstwo pokładów energii w sobie na wspólne zabawy i dziesiątki
pytań, dzięki którym poznawał ten świat. I na które nie raz ciężko było mi znaleźć odpowiedź… W gratisie był też i jego ojciec, z którym,
mimowolnie, spędzałam coraz więcej czasu. Dzięki temu poznawałam go coraz
lepiej i lepiej, i coraz bardziej przekonywałam się, że naprawdę fajny jest z
niego facet. Szkoda tylko, że taki nieogarnięty… Oprócz Hajnusów dużo czasu
spędzałam także z Miłym i jego żoną, Moniką, którzy stali się już niemal
stałymi gośćmi mieszkania o numerze jedenastym, jakby chcieli mieć naszą trójkę
na oku, co byśmy znowu nie poróżnili się o coś niedorzecznego. Od reszty olsztyńskiej
drużyny natomiast starałam się zachować odpowiedni dystans i – na moje
szczęście – nawet mi się to udawało. Mimo usilnych starań Olka, wciąż nie
znałam się na siatkówce na tyle, by móc z nimi o niej swobodnie rozmawiać, nie zastanawiając
się ciągle, czy właśnie nie mam zamiaru palnąć największej głupoty świata. Co
prawda mało interesowało mnie ich zdanie, jednak… innego tematu do rozmów z
nimi zwyczajnie nie widziałam. Ale to nie był jedyny powód mojego braku chęci
do spotkań z zawodnikami olsztyńskiego zespołu i, uprzedzając różnego rodzaju domysły,
nie nazywał się on Bedni. Zwyczajnie nie miałam zamiaru stać się maskotką
drużyny. Od tego mieli swojego Indyka. A ów zgraja wielkoludów wciąż mnie
trochę przerażała, nie tylko swoim wzrostem, ale przede wszystkim
nieprzewidywalnym zachowaniem, wolałam więc trzymać się od nich jak najdalej
tylko mogłam. Tak było najlepiej przede wszystkim dla mnie. I dla mojego
zdrowia psychicznego.
W zupełności
wystarczało mi dwoje siatkarzy i ich mały kibic w moim aktualnym życiu.
I wszystko
byłoby zupełnie sensowne, gdybym się tego trzymała. Był jednak pewien
drobny szczegół, który psuł tę układankę. Szczegół ten nazywał się… Paweł.
No właśnie. Adamajtis.
Spotykaliśmy się od ponad miesiąca, gdy tylko udawało nam się zgrać wolne
terminy. A to nie było wcale takie proste, jakby się mogło komuś wydawać – ich
terminarz był zapełniony po brzegi, przez co i mój taki był, w końcu z kimś
Olek musiał zostawać pod nieobecność Piotrka. Zawsze jednak udawało nam się z
Pawłem dogadać, zapewne dzięki temu, że moja praca była zależna od pracy
Piotrka, która jest również pracą Adamajtisa. Zawsze wtedy widywaliśmy się na
neutralnym gruncie, bez znajomych jako niepotrzebnych świadków. Nie chcieliśmy
rozgłosu dla naszej znajomości i gapiów, którzy z chęcią rozkładaliby na części
naszą relację. A ją ciężko było przypasować do jakiejkolwiek kategorii. Tak
właściwie to… nie miałam pojęcia, co jest między nami! Musiałam przyznać, że świetnie
czułam się w Pawła towarzystwie, dobrze mi się z nim rozmawiało, wiedziałam, że
mogłabym opowiedzieć mu o wszystkim, a jednak… wiele rzeczy zachowywałam dla
siebie, jakby coś mnie przed powiedzeniem całej prawdy powstrzymywało.
Traktowałam go jak mojego dobrego kumpla, który zawsze mnie wysłucha, który zrozumie
moje problemy i wątpliwości, a nawet jeśli nie, to przynajmniej spróbuje je
zrozumieć. Starałam się nie dawać mu jakichkolwiek sygnałów, z których mógłby
wysnuć coś niepożądanego dla naszej znajomości. To jednak nie oznaczało, że
byłam ślepa, o nie. Dobrze widziałam, że Adamajtis z każdym kolejnym naszym
potajemnym spotkaniem coraz bardziej liczył z mojej strony na coś więcej niż
mogę mu w tym momencie zaoferować. Dla jego dobra powinnam więc z nich
zrezygnować, ale… zwyczajnie nie potrafiłam tego zrobić. Gdy tylko pomyślałam,
że tak nagle, z dnia na dzień, miałoby zabraknąć Adamajtisa w mojej
codzienności, w momencie, w którym dopiero co go do niej wpuściłam, i to przez
podjętą przeze mnie decyzję, robiło mi się ciężko na sercu. I ciągnęłam tę
naszą niezidentyfikowaną relację, jednocześnie uciekając i lgnąc do niego jak
mucha do lepu. Postępowałam egoistycznie, wiedziałam o tym doskonale, ale… nie
umiałam inaczej. Nie teraz. Nie chciałam go ranić, jednak przez ostatnie
miesiące brakowało mi właśnie kogoś takiego jak Paweł, do kogo mogłabym się
przytulić, z kim mogłabym pobyć, pomilczeć, wyjść na kawę czy do kina. Kogoś, kto
zastąpiłby w moim życiu pustkę po Darku. Bo mimo że ten drań tak bardzo mnie
zranił, to przez ostatnie pięć lat był przy mnie. A Paweł? Paweł robił
dokładnie to samo co Darek jeszcze kilka miesięcy temu. Czy go potrzebowałam,
czy nie, był tuż obok. I to mi w zupełności wystarczało. Był na każde moje
zawołanie – o ile nie grał na drugim końcu Polski, choć chyba nawet i w takim
wypadku zrobiłby wszystko, aby jak najszybciej wrócić do Olsztyna (nie miałam jednak zamiaru tego sprawdzać). Nie robił
niczego, czego bym nie chciała. Dobrze wiedziałam, że nigdy nie postąpiłby
wbrew mojej woli. I chyba dlatego tak go wykorzystywałam. Paweł bowiem rzadko
dawał mi do zrozumienia, że chciałby być dla mnie kimś więcej niż moim przyjacielem.
Gdybym nie była domyślną osobą, pewnie bym się nawet w tym nie zorientowała. Nie
robił niczego, aby nasza znajomość ewoluowała w zadowalający go sposób.
Tkwiliśmy więc w takim niezidentyfikowanym stanie zawieszenia i choć obojgu nam
on przeszkadzał (tyle tylko, że każdemu z nas w innym sensie), nic z tym nie
robiliśmy.
A przynajmniej
tak było do tej pory.
To był jeszcze
szósty grudnia, Mikołajki. Jeszcze, bowiem za dwadzieścia minut miała wybić
północ, a data w kalendarzu zmienić się z szóstego na siódmy. Siedziałam w moim
małym pokoju na poddaszu opatulona kocem, delektując się ciszą i gorącą
czekoladą. Cholernie wymarzłam dziś na Uranii, na którą Olkowi po raz kolejny w
tym sezonie udało się mnie wyciągnąć, a do tego chłopcy przegrali 1:3 z
Gdańskiem, nie dopisując sobie żadnego punktu do tabeli. Wszystko było nie tak,
jak miało być. Mecz skończył się po siedemnastej i gdy tylko Hajnus się po nim
ogarnął, zabrał Olka ze sobą, zwalniając mnie od obowiązków aż do najbliższego
poniedziałku, co mnie ucieszyło, bo rzadko kiedy miałam wolny weekend. Cieszyłam
się również z tego, że Olek coraz lepiej dogaduje się ze swoim ojcem. Kibicowałam
im gorąco, aby ich kontakt z każdym kolejnym dniem był coraz lepszy. Było mi
jednak trochę smutno bez obecności Olka, który był dla mnie niczym promień
słońca w pochmurny dzień. Siedziałam więc sama w mieszkaniu, bowiem Kora poszła
na mikołajkową randkę w ciemno, z której jeszcze nie wróciła, i mimowolnie
analizowałam w ciszy dzisiejsze niecodzienne zachowanie Pawła. Ten bowiem po
zakończonym meczu jak zawsze podszedł do naszej trójki, przywitał się ze mną
całusem w policzek, wymienił kilka uprzejmych zdań ze wszystkimi i odszedł,
mówiąc na odchodne, abym dzisiaj na niego nie czekała. Nie zaprosił mnie
nigdzie, tak jak to zawsze robił po meczu. Ponadto był jakiś taki przybity, nieobecny,
zamyślony, jakby coś go męczyło. Byłam ciekawa, o co może chodzić, jednak nie
chciałam na niego w żaden sposób naciskać i dlatego dałam sobie spokój. Jakby
chciał, to sam by mi o tym powiedział – powtarzałam sobie dla uspokojenia. Starałam
się więc tym nie przejmować, jednak coś w środku i tak mnie zabolało.
Przyzwyczaiłam się już do naszych wspólnych pomeczowych wyjść i ta nagła
odmiana nie była dla mnie przyjemna. I nawet Hajnus z Miłym nie byli w stanie
poprawić mi humoru, mimo że się starali, co doceniałam. Chciałam tylko jak
najszybciej stamtąd wyjść i zamknąć się u siebie, co zrobiłam po drodze
odmawiając jeszcze Piotrkowi wyjścia z nim i Olkiem do kina. Chłopcy powinni więcej czasu spędzać ze sobą tylko we dwójkę, a poza tym w takim humorze nie byłam
dobrym kompanem. Teraz więc samotnie w ciszy i ciemności kontemplowałam nad
swoim życiem, nie wychodząc dalej z mojego pokoju aniżeli do łazienki. Nawet
jeść mi się nie chciało.
To nie było
normalne zachowanie. Nie rozumiałam już samej siebie.
Mój spokój
zakłóciło pukanie do drzwi mieszkania. Z początku pomyślałam, że się przesłyszałam
i że to pewnie ktoś się dobija do naszych sąsiadów, w końcu w tej kamienicy
wszystko i wszystkich było słychać tak dobrze, jakby znajdowali się u nas, w środku. Gdy jednak ów dźwięk się powtórzył, okazało się, że nie mam jeszcze
problemów ze słuchem. Pomyślałam więc, że to pewnie Kora zapomniała zabrać ze
sobą kluczy, tak bardzo się spieszyła na randkę i nie może teraz wejść do mieszkania.
Pewnie nie chce też wciskać dzwonka, co by naszych narwanych sąsiadów nie
rozwścieczyć tą nagłą pobudką, zanim ci na dobre nie pokładli się jeszcze spać. Zdziwiło mnie jednak trochę, że Kora – moja Kora imprezowiczka – wraca tak wcześnie, ale
może koleś okazał się kompletnym idiotą i randka się jej nie udała albo… wręcz
przeciwnie i ta w końcu spotkała porządnego faceta, któremu zależy bardziej na
relacji uczuciowej, a nie fizycznej. Nie wiedziałam tylko, która opcja była dla
niej gorsza…
Rozmyślając nad
tym wszystkim zwlekłam się niechętnie z rozgrzanego już łóżka i poszłam jej otworzyć. Owinięta w koc
odryglowałam trzy zamki, chroniące nas przed niepożądanymi gośćmi, których w
tej okolicy nie brakowało, nie sprawdzając nawet kto stoi po drugiej stronie
drzwi. I dlatego byłam tak bardzo zdziwiona, gdy zobaczyłam… Pawła.
- Cześć Miśka –
powiedział niemrawo, gdy tylko mnie ujrzał, jakby nie wiedział do końca, czy
dobrze robi będąc tutaj.
- Cześć –
odpowiedziałam wciąż zaskoczona jego obecnością.
Bo po co
przyszedł do mnie o tej porze, zwłaszcza, że widział mnie kilka godzin temu? I
nie chciał wtedy ze mną gadać!
- Słuchaj, wiem,
że jest późno, ale… mogę zająć ci chwilę? – spytał nieśmiało.
- Wejdź –
skinęłam nieznacznie głową i wpuściłam go do środka, zamykając za nim drzwi tym
razem tylko na górny zamek. – Co cię do mnie sprowadza? –
spytałam, obracając się w jego stronę.
Nie mogłam znieść już dłużej tej ciszy między
nami. Pawłowi bowiem jakoś nie spieszyło się do zabrania głosu, jakby sam nie
wiedział, po co tu przyszedł i co takiego chciał mi powiedzieć.
- Musiałem cię
zobaczyć. Jeszcze dziś.
Spojrzałam na
niego dziwnie. Tego się po nim nie spodziewałam.
Paweł chyba też
był zaskoczony, że wypowiedział te słowa na głos. I tak jak ja nie potrafił się
z tego otrząsnąć. Po chwili jednak przełknął ślinę, jakby podjął ważną decyzję i
wyciągnął przed siebie rękę.
- Proszę. To dla
ciebie. Z okazji mikołajek.
Nawet nie zauważyłam,
że coś ze sobą przyniósł, tak bardzo byłam tym wszystkim zaskoczona! Drżącą ręką
wzięłam więc od niego pakunek. Po rozpakowaniu go znalazłam w środku komplet:
czapkę, szalik i rękawiczki w ciemnozielonym kolorze. Idealny na aktualnie
panującą w Polsce porę roku.
- Ciągle
narzekasz, że jest ci zimno, więc może dzięki temu będzie ci choćby odrobinę
cieplej – mówił, jednocześnie wyjmując z moich rąk czapkę i nakładając mi ją na
głowę. – Tak jak myślałem. Pasują do koloru twoich oczu – szepnął, wpatrując
się w moją twarz, jakby była najpiękniejszym na świecie dziełem sztuki.
A ja zarumieniona, co się rzadko w ostatnim czasie zdarzało, patrzyłam
na niego jak zahipnotyzowana, nie wiedząc, co powinnam teraz zrobić. Nie byłam
przyzwyczajona do takiego zachowania z jego strony.
- Paweł, ale ja
nie mogę tego przyjąć… – szepnęłam z przerażeniem, uświadomiwszy sobie coś
nagle. – Przecież ja niczego dla ciebie nie mam!
Jak ja mogłam
zapomnieć o Adamajtisie? JAK?! Kupiłam wszystkim moim chłopakom po małym
drobiażdżku z okazji dzisiejszych Mikołajek, nawet temu zgryźliwcowi Zniszczołowi,
ale w tym wszystkim zapomniałam o Pawle! Pawle, który o mnie nigdy by nie
zapomniał! Jak ja mogłam to zrobić?!
- Mylisz się,
masz… – szepnął Adamajtis tymczasem, w ogóle nie przejmując się moimi słowami i
wpatrując mi się prosto w oczy.
Dobrze
wiedziałam, co się kroi w powietrzu, a mimo to nie zrobiłam nic, by temu
zapobiec. Tak, jakbym na to czekała. Jakbym właśnie tego chciała. Po chwili
odległość dzieląca nasze twarze zaczęła się zmniejszać, aż stała się
nieistotna, a ja czułam jego wargi na swoich. Z początku całował mnie z lekkim
wahaniem, jakby bał się, że za chwilę go odepchnę, jakby pytał się, czy może to
zrobić, czy nie przekracza nieustalonej nigdy między nami granicy, jednak gdy
tylko oddałam jego pocałunek, zaczął na mnie napierać z coraz większą mocą. Tak,
że zaczęło brakować mi tchu. Nie było to jednak brutalne, tylko czułe, jakby nie
widział mnie przez długi czas i cholernie mocno się za mną stęsknił. Jakby
chciał mi pokazać, jak bardzo tego pragnął, jak długo czekał na tę chwilę.
Jakby tym pocałunkiem wyrażał wszystko, co do mnie czuje bez używania zbędnych
słów.
Kiedy tylko oderwał
się ode mnie, zauważyłam, że w międzyczasie zarzuciłam mu ręce na szyję i
oddałam się tej chwili bez reszty, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Nie chciałam, aby ta chwila się kończyła – a co za tym
idzie, aby dotarła do mnie bolesna prawda, co właśnie między nami zaszło i czy
to było dobre dla nas, czy złe.
- Musisz
wiedzieć, że to były najpiękniejsze mikołajki w moim życiu – powiedział
Adamajtis, głaszcząc mnie po policzku i patrząc głęboko w oczy.
Po chwili
westchnął ciężko, jakby nie chciał, ale musiał się ze mną rozstać, wyswobodził
się z moich objęć i wyszedł, dokładnie w momencie, w którym u naszych sąsiadów
rozbrzmiał zegar z kukułką, świadczący o tym, że właśnie wybiła północ. I nawet
gdy ta zamilkła, ja wciąż stałam na środku korytarza, w miejscu, w którym
zostawił mnie Adamajtis i wpatrywałam się tępo w niedomknięte drzwi wejściowe z
kompletnym mętlikiem w głowie…
***
- Miśka, a tak
właściwie, to co robisz jutro? – spytał Piotrek, gdy żegnałam się z nim w
przeddzień wigilii.
Właśnie stałam w
drzwiach z zamiarem wyjścia z ich mieszkania. Wystarczyło tylko nacisnąć
klamkę, przekroczyć próg, zamknąć za sobą drzwi i zejść po schodach ku wyjściu
z bloku. To pytanie jednak udaremniło moje zamiary.
- Dlaczego
pytasz? – spytałam, obracając się i spoglądając na niego podejrzliwie.
Bo coś mi w tym
jego nagłym zainteresowaniu śmierdziało. Nie wiedziałam jeszcze tylko co to
takiego.
- A to już
spytać nie wolno? – zdziwił się, wzruszając ramionami. – Po prostu wspominałaś
kiedyś, że praktycznie nie masz rodziny ani znajomych, a w ten świąteczny czas
nikt nie powinien być sam, więc pomyślałem, że… że może miałabyś ochotę spędzić
święta… z nami? – wydukał wreszcie, siląc się na najbardziej obojętny ton.
Jeśli mam być
szczera, to średnio mu to wyszło.
- Z wami? –
powtórzyłam, jakbym nie zrozumiała. – To znaczy z tobą, Olkiem i twoimi
rodzicami?
Tak, dobrze
widzicie, pani Hain przyjeżdża na święta do swojego syna i wnuka. I to jeszcze
z mężem, ojcem i dziadkiem zarazem. A Piotrek tymczasem zaprasza mnie na
wigilię. Mnie. Na wigilię. Na której będzie pani Hain, która – łagodnie mówiąc
– za mną nie przepada.
Nie no, on rzeczywiście
postradał zmysły!
- Nie mów mi
tylko, że boisz się mojej mamy – zaśmiał się Piotrek, ale od razu wyczułam w
tym geście sztuczność.
- Ty sam się jej
boisz – wypaliłam, zanim ugryzłam się w język. Nie powinno się bowiem docinać
swojemu pracodawcy. A już zwłaszcza, gdy ma się u niego dług. I to nie tylko wdzięczności.
– Poza tym to chyba dobry czas, abyście ze sobą spokojnie porozmawiali o tym,
co zaszło i wszystko sobie wyjaśnili. Święta w większości przypadków dobrze
wpływają na relacje międzyludzkie.
W większości
przypadków. Mój, niestety, był tym beznadziejnym.
Tego mu jednak
nie powiedziałam.
- No właśnie! –
przyklasnął mi Hain. – Może więc…
- Nie, Piotrek –
przerwałam mu stanowczo. – Moja obecność tutaj by wszystko zepsuła. Poza tym
jestem tylko opiekunką, mam się zajmować Olkiem wtedy, gdy ty nie możesz tego robić,
a z tego co pamiętam, to jutrzejszy dzień masz wolny – spojrzałam na niego
sugestywnie.
- Wiem –
westchnął Piotrek niemalże cierpiętniczo – po prostu miałem nadzieję, że się
pogodzicie.
- Żeby się
pogodzić, trzeba się najpierw pokłócić, a ja nie pokłóciłam się z twoją mamą –
przypomniałam mu, bo chyba o tym zapomniał. – Ja byłam tylko powodem…
- Nie, nie ty.
Powodem były różne wyobrażenia dotyczące wychowywania Aleksa – sprostował od
razu Piotrek, przerywając mi.
Uśmiechnęłam się
nieznacznie pod nosem, bo to było naprawdę miłe. Nie chciałam jednak, aby
Hajnus zauważył, jak bardzo ważne były dla mnie te słowa.
- Sam jednak
widzisz, że lepiej będzie, jeśli mnie tutaj jutro nie będzie.
- Wiem –
westchnął ciężko, spoglądając w dół, jakby dawno swoich laczków nie widział. – Po prostu nie chcę, abyś jutro była sama… – szepnął tak cicho, jakby nie
chciał, abym to usłyszała, jednocześnie licząc, że tak się właśnie stanie.
Tymczasem ja usłyszałam
to dość dobrze, tyle tylko, że nie wiedziałam, w jaki sposób mam na te słowa
zareagować.
- To miłe,
naprawdę, ale nie musisz się o mnie martwić – powiedziałam w końcu odrobinę
spięta. – Nie będę sama, mam przecież Korę.
- To Kora nie
jedzie do rodziny? – zdziwił się Piotrek, podnosząc na mnie uważny wzrok.
Widocznie jego
laczki nie były już tak ciekawe jak przed chwilą.
- Nie –
odpowiedziałam. – Także spokojnie, nie będę jutro sama – uśmiechnęłam się.
Piotrka to
zapewnienie uspokoiło na tyle, że już mnie dłużej nie zatrzymywał. Pożegnałam
się więc z nim raz jeszcze, życząc mu jutro udanej kolacji wigilijnej i ruszyłam
w stronę mieszkania. Pustego mieszkania.
Tak, tak, skłamałam.
Kora wczoraj wyjechała w swoje rodzinne strony. Ale tego Hajnusowi powiedzieć
nie mogłam. Dla jego dobra.
Bo po co miałam
ich wszystkich martwić?
***
Siedziałam na
parapecie kuchennego okna okryta kocem z ciepłą herbatą w ręce i wpatrywałam
się w niebo w oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę. Zastanawiałam się właśnie, czy
zaraz po wypiciu barszczu z proszku mam otworzyć puszkę z rybą w galarecie, czy
może tę w sosie pomidorowym. Była to bowiem ważna decyzja z perspektywy tego
wieczoru.
A może powinnam
sobie usmażyć paluszki rybne? Ech, ten niecodzienny dobrobyt przyprawi mnie o siwe włosy.
W rozmyślaniu
przerwał mi dzwonek do drzwi. Długi, wręcz natarczywy, jakby ktoś nie mógł się
doczekać aż mu otworzę. Zdziwiona zeskoczyłam z parapetu, kątem oka zauważając jeszcze
pojawienie się pierwszej gwiazdki na niebie. Mogłam więc już z czystym
sumieniem zasiąść do wigilijnego stołu i
przełamać się opłatkiem sama ze sobą, z życzeniami wszystkiego co najlepsze. A
raczej mogłabym tak zrobić, gdyby ktoś nie przerwał mi tej doniosłej chwili. Po
jakie licho do mnie przychodził? Bo raczej to nie święty Mikołaj, w końcu nie
byłam w minionym roku grzeczną dziewczynką, nie zasłużyłam więc na jakiekolwiek
prezenty. A poza tym jeśli już by to miał być on, to wskoczyłby przez komin, a
nie pchał się do środka frontowymi drzwiami. W strudzonego wędrowca też nie
wierzyłam, mimo że wedle tradycji jedno puste nakrycie przy stole zostawiłam.
Tradycja
tradycją, a to była rzeczywistość. Na bosaka dotarłam do drzwi w duchu
przeklinając, że nie posiadają one wizjera, by móc sprawdzić, kto za nimi stoi.
Odryglowałam jeden, drugi i trzeci zamek, zostawiając tylko łańcuch, tak na
wszelki wypadek i wyjrzałam przez szparę między framugą a skrzydłem. I mnie
zatkało, bo na wycieraczce od drzwi klitki na poddaszu kamienicy, która od
kilku miesięcy robiła mi za mieszkanie, stał nie kto inny jak… święty Mikołaj!
Z początku myślałam, że może mam zwidy spowodowane głodem, ale nawet po kilkunastokrotnym
przetarciu oczu on wciąż tam był.
- Hoł, hoł, hoł!
– rzekł, siląc się, by jego głos zabrzmiał dostatecznie nisko i jednocześnie
przyjaźnie. – Czy są tu grzeczne dzieci?
- Niestety, nie
ma. To jakaś pomyłka, Mikołaju – odpowiedziałam rzeczowo.
W końcu bowiem
moje zaskoczenie ustąpiło i znowu mogłam myśleć racjonalnie.
- Nie, panno
Michalino, Mikołaje w tych sprawach się nie mylą – powiedział poważnie. – A tak
naprawdę to ja, Paweł, wpuścisz mnie? – spytał po chwili konspiracyjnym szeptem
i odchylił delikatnie brodę, co bym poznała, że to na pewno on, uprzednio
jednak rozglądając się na boki, jakby bał się, że zza zakrętu zaraz wyjdzie
jakieś dziecko i jego przebieranka zepsuje mu dzieciństwo.
Zaśmiałam się,
po czym odryglowałam do końca drzwi i wpuściłam go do środka. Paweł od razu
zrzucił z siebie płaszcz, pod którym był brany w elegancką koszulę i dżinsy, a
jedyne, co mogło go upodabniać do Mikołaja, to długa biała doczepiana broda i
czerwona czapka z pomponem, tak charakterystyczna dla Świętego. Bo przecież nie
był to duży brzuch, którego u niego się nie znajdzie, choćby nie wiem jak
bardzo się go szukało.
- Tak właściwie
to masz rację, nie jesteś grzeczną dziewczynką. Okłamałaś mnie – spojrzał na
mnie z wyrzutem.
- Ty też. Miałeś
być u rodziców.
- A tu miała być
dziś z tobą Kora, a jakoś nigdzie jej nie widzę – odpowiedział, rozglądając się
na boki, co by się upewnić, że ma rację.
- Jesteśmy więc
kwita, panie Mikołaju, oboje skłamaliśmy – skwitowałam z krzywym uśmiechem. – A
tak właściwie, to co tutaj robisz? – spytałam już całkiem poważnie.
- Myślałaś, że
nie zorientuję się, że kłamiesz? – zdziwił się. Po krótkim namyśle,
przytaknęłam nieznacznie, ale Paweł chyba tego nie zauważył. – Miałem cię
zostawić tu samą w wigilię? – ciągnął dalej niezrażony.
- Tak, właśnie
tak miałeś zrobić.
- Nie mógłbym! –
zaperzył się.
Spojrzałam na
niego. Mówił to z powagą i pełną świadomością, jakby był święcie przekonany o
słuszności swoich słów.
- Ty naprawdę
nie pojechałeś do swojej rodziny z mojego powodu? – zdziwiłam się nie na żarty,
słysząc, z jakim przekonaniem mi odpowiada. – Przecież tak dawno ich nie
widziałeś! Tak bardzo za nimi tęsknisz!
- To prawda, ale
nie czułbym się tam dobrze wiedząc, że jesteś tu sama – odpowiedział z
rozbrajającą szczerością.
- Paweł! –
przeraziłam się. – Ale tak nie można! Co na to twoja rodzina?
- Miśka, nie
martw się tym tak. Oni wszystko rozumieją, naprawdę – powiedział, łapiąc mnie
za dłonie.
Patrzyłam na
niego szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, co mam teraz zrobić, a tym
bardziej, co mu powiedzieć. Czy powinnam mu za to podziękować? Czy może na
niego nakrzyczeć i kazać mu jechać w tej chwili do swojej rodziny? Byłam tak
spanikowana, że nawet nie czułam zimna przeszywającego moje stopy.
- Miśka, proszę
cię, nie patrz tak na mnie – szepnął w końcu Paweł, nie mogąc już dłużej znieść ciszy
między nami. – Powiedz coś… cokolwiek! – prosił.
- Paweł, ja… ja
nie wiem, co mam ci powiedzieć – szepnęłam bezradnie, przeskakując z nogi na
nogę.
- Boże, Miśka,
ty jesteś na bosaka! – przeraził się Paweł, dostrzegając brak obuwia na moich
nogach. – Przeziębisz się! – krzyknął, po czym usadził mnie na pobliskiej kanapie,
okrywając mnie kocem.
- Jeszcze nikt
nigdy dla mnie czegoś takiego nie zrobił – szepnęłam.
Widziałam, że
Paweł ma zamiar biec szybko do kuchni po coś ciepłego dla mnie do picia albo do
mojego pokoju po skarpetki i buty, żebym mogła jakoś rozgrzać moje stopy,
jednak w tym zamiarze coś go zatrzymało. Dopiero po chwili zorientowałam się,
że byłam ja sama. Widocznie musiałam tę myśl wypowiedzieć na głos.
- Przecież to
nic takiego, Miśka, każdy by tak zrobił na moim miejscu – odpowiedział,
zajmując miejsce tuż obok mnie na kanapie.
Pokręciłam
przecząco głową. Nie każdy, na pewno.
- Misia, mój
Boże, nie płacz! – przestraszył się Adamajtis, ocierając kciukiem łzę, która
nawet nie wiem, kiedy pojawiła się na moim policzku. – Dlaczego płaczesz?
- Bo nie
wierzyłam, że jeszcze kiedyś… że w ogóle kiedykolwiek będę dla kogoś w jakiś
sposób ważna… – szepnęłam przerażona tym odkryciem. – Paweł, dlaczego? Dlaczego
ja? Przecież ty tak naprawdę prawie mnie nie znasz! Tak niewiele o mnie wiesz,
a tyle dobrego dla mnie robisz. I to całkiem bezinteresownie. To dla mnie coś
zupełnie nowego, innego – mówiłam i sama nie wiedziałam, czy te słowa bardziej
kierowałam do niego czy do siebie samej.
Adamajtis natomiast
nie wiedział za bardzo, jak powinien w tym momencie postąpić. Wahał się, czy
powinien mi coś odpowiedzieć, coś, co już dawno chciał mi powiedzieć, czy
jednak lepiej będzie, jak przemilczy sprawę i poczeka na mój ruch, pozwalając
mi mówić, skoro w końcu się przed nim otworzyłam. Ostatecznie wybrał opcję B.
Objął mnie ramieniem, w który z ufnością się wtuliłam. Było mi przyjemnie na
ciele, sercu i duszy. Czułam się dobrze – bezpieczna, kochana, chciana.
I nawet sama nie
wiedziałam, kiedy z moich ust popłynął potok słów.
- Pamiętasz, kiedyś
pytałeś mnie, dlaczego wybrałam Olsztyn? Powiedziałam ci wtedy, że sama nie
wiem, po prostu mnie tu przywiało. To prawda, nie okłamałam cię. Było jednak
jeszcze coś – szepnęłam. – Zanim tu przyjechałam, straciłam wszystko, co do tej
pory miałam. A przynajmniej wydawało mi się, że miałam. Bo musisz wiedzieć, że
kiedyś kochałam kogoś nad życie. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko.
Wydawał mi się być idealny, bez wad. To miał być ten, z którym spędzę całe swoje
życie – mówiłam z kwaśnym uśmiechem. – Ale nie był. Wykorzystywał mnie i
pozycję mojej dość zamożnej rodziny. Liczył tylko na grubość mojego portfela,
który miałam odziedziczyć po ojcu prawniku. A ja dla niego zrezygnowałam ze
wszystkiego, wyjechałam z rodzinnego miasta na drugi koniec Polski, zerwałam
kontakty z ojcem, który nie chciał się zgodzić na mój związek z Darkiem. Nie
wierzyłam nikomu, kto mówił, że on chce być tylko moim utrzymankiem, że mnie
nie kocha. Byłam jedną z tych głupich, naiwnych dziuń, z którymi faceci mogą
zrobić wszystko, co zechcą, bo one wierzą im bezgranicznie. A tak się
zapierałam, że jestem na tyle mądra, że nigdy się w takie bagno nie wpakuję –
zaśmiałam się z własnej głupoty. – Aż w końcu wyszło szydło z worka. Zostawił
mnie, bo zostałam bez grosza i nie byłam mu już potrzebna. Nie kochał mnie,
tylko moje pieniądze. A ja zrozumiałam to wszystko dopiero, gdy zobaczyłam go w
towarzystwie nowej opiekunki z grubym portfelem… z grubszym od mojego. Poszłam
tam prosić go, by do mnie wrócił, że razem sobie poradzimy bez pieniędzy, w końcu mamy siebie, i tak boleśnie się
rozczarowałam… Ale to dobrze, to dobrze…
Byłam w swoim
świecie, w swoich gorzkich wspomnieniach tak bardzo, że niemal zapomniałam o
obecności Pawła. Dopiero, gdy mocniej ścisnął moje ramię, przypomniałam sobie,
że nie jestem sama w pomieszczeniu.
- Co za skurwysyn!
– krzyknął Adamajtis. A takie słowo w jego ustach to naprawdę rzadkość. – Przepraszam za wyrażenie, Misia – dodał od
razu przepraszającym tonem. – Nie rozumiem po prostu, jak można coś takiego zrobić… komukolwiek, a już
zwłaszcza tobie!
Uśmiechnęłam się
mimowolnie.
- Jak widzisz,
można wszystko – odpowiedziałam gorzko, wyswobadzając się z jego objęć, by móc
swobodnie spojrzeć mu w twarz. – I takim oto sposobem wszystko w Gdańsku
kojarzyło mi się już tylko z Darkiem. Nie mogłam tam dłużej żyć, nie dawałam sobie rady. A że już nic mnie tam nie trzymało, to wzięłam
mapę i… jakoś tak Olsztyn rzucił mi się w oczy. Spakowałam się i… oto jestem –
uśmiechnęłam się, kończąc tę opowieść.
Paweł wpatrywał
się we mnie przez dłuższą chwilę, podczas której można by było usłyszeć
latającą muchę, gdyby tylko gdzieś się napatoczyła. Ale o tej porze roku jest o
to trudno.
- Wiem, że ten
gnój cholernie mocno cię zranił i nie powinienem tak mówić – zaczął z
wyczuwalnym wahaniem w głosie – ale dobrze się stało, wiesz? On już cię w żaden
sposób nie oszukuje, uwolniłaś się od tej chorej relacji.
- Masz rację.
Wyszło mi to na dobre – przytaknęłam.
- Widzisz! –
uśmiechnął się, pokrzepiony moimi słowami i odrobinę lepszym humorem. – Poza
tym gdyby nie to, co się stało, nigdy bym cię nie poznał… – dodał, łapiąc mnie
za rękę i patrząc mi prosto w oczy.
- Może lepiej by
się było, gdybyś nigdy mnie nie poznał… – szepnęłam.
- Miśka! Nie pozwalam
ci tak mówić! Nigdy! – krzyknął oburzony. – Jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka
mi się tu, w Olsztynie, przydarzyła – mówił, całując moją twarz.
Policzki,
powieki, podbródek, czoło…
- Nie mów tak…
nie wolno ci…
Próbowałam coś
powiedzieć. Coś zrobić. Zaprzeczyć. Przerwać to wszystko. Nie chciałam go ranić,
naprawdę. Nie chciałam, żeby się angażował, żeby przeze mnie cierpiał. A
wiedziałam, że kiedyś tak się stanie. Podobał mi się, to fakt. Był taki dobry,
czuły, porządny. Zauroczył mnie sobą. Ale nie wiedziałam, czy to jest miłość,
czy to kiedykolwiek przerodzi się w tak głębokie uczucie. Nie wiedziałam, czy
ja potrafię jeszcze kogoś kochać. Nie powinnam więc mu robić jakichkolwiek
nadziei. Ale jego dotyk… jego bliskość… jego pocałunki… to wszystko mnie
rozpraszało. Nie mogłam zebrać myśli. Nie umiałam podjąć decyzji.
- A co, jeśli właśnie
taka jest prawda? – spytał Paweł pomiędzy kolejnymi pocałunkami. – Miśka, czy
ty tego nie widzisz, że ja za tobą szaleje?! Że cię…
Chyba zrobiłam
to, co zrobiłam, tylko dlatego, że nie chciałam, aby on to powiedział na głos. Aby
powiedział, że mnie kocha – bo właśnie to miał zamiar zrobić, doskonale to
wiedziałam. Nie zniosłabym tych słów, wiedząc, że w tym momencie nie mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć tego samego. A ja go potrzebowałam. Jego dobrego słowa. Obecności
obok mnie. Poczucia bezpieczeństwa, które mi dawał.
Chciałam się na
kimś wesprzeć. Na nim.
Wpiłam się więc w
jego usta z całą mocą, jaką w sobie miałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać, że
Paweł tak skrzętnie omija moje wargi swoimi delikatnymi pocałunkami. Adamajtis z
początku był zaskoczony moim zachowaniem, po chwili jednak zaczął odwzajemniać
moje pocałunki z coraz większą i większą mocą. Usiadłam okrakiem na jego kolanach,
tak aby było nam wygodniej i wplotłam dłonie w jego włosy. Paweł przyciągnął
mnie mocniej do siebie, głaskał mnie po włosach, policzkach, szyi, plecach.
Całowaliśmy się długo i namiętnie, tak jakby nic obok nas nie było, świat
przestał istnieć i liczyliśmy się tylko my i ten moment. I pewnie dlatego Paweł
był tak zaskoczony, kiedy przerwałam to wszystko, wyswobadzając się z jego
objęć, by móc zejść mu z kolan. Przestraszył się, że uświadomiłam sobie powagę
sytuacji. I że tego nie chcę. A było wręcz odwrotnie.
Uśmiechnęłam się
do niego i złapałam go za rękę. Od razu zrozumiał, o co chodzi.
- A co z
wigilią? – spytał lekko zachrypniętym głosem, oddychając ciężko.
- Z wigilią? –
spytałam, zaskoczona jego pytaniem. Bo kto by myślał o jakiejś tam wigilii w
takim momencie? – Wigilia poczeka. Choć w sumie… czy zupka w proszku może
czekać? – zaśmiałam się, a Paweł mi zawtórował.
A po chwili
zniknęliśmy w moim pokoju, bez reszty zajęci sobą.
________________________________
Wieeem. Dawno
mnie tu nie było. Ponad trzy miesiące! Szmat czasu. Nie planowałam tego, po
prostu tak wyszło z różnych względów. Wiele się wydarzyło u mnie przez ten czas
i pewnie wiele się jeszcze mogło wydarzyć. Sporo zmian, złych, jak i dobrych.
Sporo stresów, ale także i radości. Teraz jednak wracam, można rzec, że w końcu
i mam nadzieję, że już obędzie się bez takich długich przerw. Na szczęście
Hajnusy mi tę rozłąkę wybaczyły i nawet zaczęły ze mną współpracować. Mam
nadzieję, że i Wy pójdziecie w ich ślady, bo bez Was to moje bajanie tutaj nie
ma najmniejszego sensu…