poniedziałek, 28 grudnia 2015

13. Poświąteczny cud.



Miałam duszę na ramieniu, idąc dzisiaj do pracy, co mi się nigdy wcześniej nie zdarzyło. No dobra, może pierwszy dzień w mojej pierwszej pracy w życiu był gorszy od dzisiejszego, ale poza tym to nigdy tak nie miałam. Czułam się tak nie dlatego, że bałam się ponownego spotkania z babcią Olka (choć musiałam przyznać sama przed sobą, że mimo wszystko gdzieś tam we mnie odrobinę jakiegoś dziwnego stresu z tego powodu było; ale cii, bo jeszcze ktoś się o tym dowie). To wszystko działo się tylko dlatego, że nie miałam pojęcia, czego mogę się po tym spotkaniu spodziewać. Nie lubiłam niespodzianek i może dlatego nigdy nie umiałam odnaleźć się w podobnych sytuacjach. Piotrek, co prawda, zarzekał się, że jego mama wiele zrozumiała od ostatniego wydarzenia i jej nastawienie do jego decyzji o zabraniu Małego do Olsztyna znacznie się poprawiło, ale mimo to uczulał mnie na jej zachowanie. Wolał dmuchać na zimne, wiecie, tak dla świętego spokoju. Miałam więc nie brać wszystkiego za bardzo do siebie i zachować zimną krew, cokolwiek by się nie działo. To pierwsze nie było dla mnie czymś nadzwyczajnym – przecież od zawsze miałam spory dystans do siebie i tego, co ludzie o mnie myśleli i mówili na mój temat. To chyba jedyne, co zawdzięczałam ojcu i za co mogłam mu podziękować. Wyłączając to, że mnie spłodził. Nieważne. Poza tym wydaje mi się, że oprócz tej jednej cechy umiem także postawić się w sytuacji innego człowieka i dzięki temu lepiej zrozumieć jego reakcje na daną sprawę. To pierwsze więc nie było dla mnie problemem. Za to tej drugiej obietnicy teraz nie byłam już taka pewna. Bo z moim charakterem utrzymanie ciętego języka na wodzy będzie sporym sukcesem i – niestety – nie jest to zależne tylko ode mnie. Bo co ja biedna mogę zrobić? No co? W razie ataku mam pozwolić, by ktoś sobie na mnie poużywał? A ja mam wtedy siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą? O, niedoczekanie jego!
Ech, niepotrzebnie mu to obiecywałam. Głupia!
Wzięłam więc głęboki, uspokajający wdech, zanim nacisnęłam przycisk uruchamiający dzwonek do drzwi. Co prawda miałam klucze do mieszkania, których mogłam do woli używać, jednakże w tej sytuacji wolałam tego nie robić. W końcu im mniej powodów do zaczepek, tym lepiej.
- Dzień dobry – zaświergotałam przymilnie, gdy tylko w drzwi od mieszkania się otworzyły, a w nich pojawiła się twarz pani Hain.
Chciałam zrobić już na wstępie na niej jak najlepsze wrażenie. Bo przecież nie miałam zamiaru tak z rana pluć jadem na prawo i lewo. W ogóle nie miałam takiego zamiaru. Tak naprawdę nic nie miałam do tej kobiety. A już zwłaszcza nic osobistego. Była mi obojętna, tak jak powinna być matka szefa. A że ona miała coś do mnie? To już nie był mój problem.
A przynajmniej na razie.
- Dzień dobry – odpowiedziała tym swoim poważnym i zrównoważonym tonem po uprzednim dokładnym otaksowaniu wzrokiem mojej osoby. Nic się nie zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Nadal emanował od niej spokój, dostojność i powaga, mimo że w jej spojrzeniu można wciąż było dostrzec nutkę młodzieńczego szaleństwa, o którym mi nawet niechcący zdążyła napomknąć. – Piotrka nie ma – dodała, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, nawet nie zdążywszy się rozeznać w sytuacji panującej w środku. – Wyszedł chwilę temu. Stwierdził, że skoro ma mnie, to choć raz może wyjść wcześniej na trening.
- Mój Boże, a ja już się wystraszyłam, że się spóźniłam! A musi pani wiedzieć, że koszmarnie tego nie lubię – jęknęłam, łapiąc się za serce.
Zawsze uważałam brak punktualności za jedną z najgorszych wad ludzkich, obok wścibstwa i fałszywości. Dlatego tak bardzo starałam się być punktualną, szczerą i prostą dziewczyną.
Szkoda, że tak często wychodziło mi to bokiem…
- Choć właściwie to trochę tego nie rozumiem. Przecież mógł powiedzieć, że chce wychodzić wcześniej na treningi… dla mnie to żaden problem, aby przychodzić te kilka minut wcześniej do Olka. A on nawet słowem się na ten temat nie zająknął! Chyba muszę z nim o tym porozmawiać… – zastanawiałam się na głos, na moment kompletnie zapominając o obecności pani Hain w pomieszczeniu.
- A ja na przykład nie rozumiem, po co pani tu dziś przyszła, skoro chłopaki mają mnie – ta jednak przypomniała mi o swojej obecności w najlepszy z możliwych sposobów. – Mogła pani zrobić sobie wolne, z pewnością się ono pani należy. Jest pani przecież na każde zawołanie mojego syna, powinna więc pani korzystać z wolnego póki się da.
- Tak ustaliłam z Piotrkiem i wybaczy pani, ale będę się tego trzymać – odpowiedziałam szorstko. – Poza tym nie jestem żadną panią, proszę mi mówić po imieniu – dodałam spokojnie, uśmiechając się przy tym miło, wiecie, tak dla kontrastu.
No i przy okazji, żeby zatrzeć wydźwięk pierwszego zdania i nie wyjść na kompletną zołzę. Ale chyba mi to nie bardzo mi wyszło, bo niestety, ale nie zauważyłam pozytywnych odczuć na twarzy pani Hain po usłyszeniu mojej odpowiedzi. No trudno. Zignorowałam więc to i zajęłam się ściąganiem z siebie zimowych ciuchów i zakładaniem kapci, które dostałam od Hajnusów dwóch - seniora i juniora - na Mikołajki, tak abym mogła choć po trosze czuć się u nich w mieszkaniu jak we własnym domu. Kochani są, czyż nie?
Pani Hain tymczasem przyglądała mi się z ukosa i już otwierała usta, by mi o czymś, niewątpliwie o czymś bardzo ważnym, powiedzieć, jednak nie zdążyła tego zrobić, bo nagle ze swojego pokoju wyłoniła się czarna główka, zapewne zwabiona większą liczbą głosów w salonie, aniżeli wskazywałaby na to liczba osób przypuszczalnie znajdujących się w tym momencie w mieszkaniu. A gdy tylko jego ciemne oczy mnie ujrzały, Olek momentalnie pokazał się nam w całej swej okazałości, przybiegając do mnie czym prędzej z krzykiem, który gdyby mógł, obudziłby połowę bloku:
- Miśkaaaaaaaaaaa!
A kiedy już do mnie dopadł, objął szczelnie moją osobę w udach, dokąd to sięgały jego ręce. A mi serce zaczęło bić szybciej. Jejku, nikt nigdy nie cieszył się tak bardzo na mój widok, jak ten mały rozrabiaka. Nawet gdy jako ośmioletnia dziewczynka dostałam od ojca psa, który miał sprawiać, że nie będę w domu tak samotna po śmierci mamy, nie potrafiłam sobie go tak wychować i przywiązać do siebie jak Olka. Ferdek był w stanie sprzedać mnie za czekoladkę, którą ofiarował mu obojętnie jaki obcy człowiek, spotkany przypadkiem na ulicy, a Olek nigdy by tego nie zrobił, wiedziałam to na pewno. I dałabym sobie za to rękę ukroić.
Najgorsze jednak było to, że nie miałam pojęcia, kiedy on się do mnie tak bardzo przywiązał. Jak to się stało? Dlaczego? Gdzie popełniłam błąd? I jak go odkręcić, żeby tylko Małemu nie zrobić nieświadomie krzywdy?
- O, a któż to się tak pięknie cieszy na mój widok? – uśmiechnęłam się szeroko w kierunku malucha.
- Ja! – Olek wypiął dumnie pierś przed siebie. – Tęskniłem za tobą – szepnął, zadzierając do góry swoją dziecięcą twarzyczkę.
- Ja też, kochanie – szepnęłam, kucając przy nim i czochrając go po włosach. – Ale miałeś dobre święta, prawda?
- Tak – przytaknął – choć bez ciebie to nie to samo – pociągnął nosem.
- Bez przesady, skarbeńku. Był tata, była babcia, był dziadek, nie można mieć wszystkiego – mówiłam z uśmiechem. – A my jeszcze zdążymy wszystko nadrobić. Tak a propos, to mam do ciebie wielką prośbę. Ogromną! Potrzebuję konsultanta, który podpowie mi, jaką sukienkę mam kupić na sylwestra, a ty nadajesz się do tego doskonale, mój mały mężczyzno. To co, pomożesz? – pstryknęłam go w nos.
- Jasne! – krzyknął rozradowany. – To kiedy idziemy? – spytał, będąc gotowy wyjść z mieszkania tu i teraz, zaraz, natychmiast.
- Spokojnie, maluchu, najpierw trzeba ogarnąć jakiś obiad… – zaczęłam, chcąc ostudzić na moment jego zapędy.
- Babcia nagotowała wczoraj tyle rosołu, że ty nic dzisiaj nie musisz robić – przerwał mi Olek z przekonaniem, śmiejąc się od ucha do ucha. – I dla ciebie starczy!
- To ten twój ulubiony? – spytałam, a Olek żywo przytaknął. – W takim razie muszę go spróbować, o ile twoja babcia mi na to pozwoli… – dodałam, doskonale wiedząc, że dzisiaj jestem na cenzurowanym, dokładnie obserwowana i podsłuchiwana. Nie mogłam podpaść, nawet przez jakieś małe niedociągnięcie. – Ale zaraz – uzmysłowiłam sobie coś nagle, nie pozwalając nikomu dojść do słowa – przecież ty mi się jeszcze w ogóle nie pochwaliłeś tym, co w tym roku Święty Mikołaj zostawił ci pod choinkę! No chyba, że nie masz się czym chwalić, bo to była rózga… – podpuszczałam go.
- No co ty, Miśka, przecież byłem w tym roku bardzo grzeczny! – zapewnił mnie. – Chodź! – krzyknął. po czym złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do swojego pokoju, by z dumą zaprezentować mi swoje nowe trofea.


***


W przedostatni dzień roku w głowie miałam już tylko obawy związane z jutrzejszą zabawą sylwestrową. A było ich mnóstwo i to w przeróżnych sferach życia, począwszy od tych estetycznych (bo czy ja dobrze zrobiłam, że kupiłam tę, a nie tamtą sukienkę? czy powinnam swoje włosy i twarz oddawać w ręce Kory? może lepiej zaufać samej sobie i swoim sprawdzonym możliwościom?), poprzez towarzyskie (bo czy ja dam sobie radę wśród tych wszystkich wielkoludów? co prawda, sama nie będę, ale…) i właśnie, to był ten ostatni problem - Paweł (bo czy ja w ogóle dobrze robię, idąc tam jutro z nim? przecież jeszcze jest czas, żeby się z tego wycofać...). Myślałam już tylko o tym, a że problemów miałam, jak sami widzicie, sporo, nie zauważałam niczego innego. Sądziłam bowiem, że w mijającym już roku nic i nikt mnie nie zaskoczy… Och, jakże się myliłam!
Otóż ów niespodzianka czekała na mnie przy wyjściu z pracy. Pani Hain bowiem zaoferowała się, że ze mną wyjdzie, bo chce się przejść. Okeeeej, pomyślałam, co prawda to było trochę dziwne, że naszła ją taka ochota w momencie, w którym ja wychodzę na dwór, ale niech jej będzie, przecież nikt nie zabroni jej spacerować. Uznałam to za czysty zbieg okoliczności.
Dopiero po chwili okazało się, że to była dobrze przemyślana strategia.
- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli odprowadzę cię kawałek? – spytała, kiedy znalazłyśmy się na dole, przed wejściem do bloku, w którym mieszkał Piotrek, a ja próbowałam nieudolnie się z nią pożegnać.
Bo wiecie, odchodzić bez pożegnania to tak nieładnie.
Nie powiem, że jej pytanie mnie nie zaskoczyło, bo byłaby to nieprawda. Dobrą chwilę zajęło mi przyswojenie i zrozumienie jego sensu. Zamrugałam gwałtownie i nerwowo, po czym wzruszyłam ramionami i jak gdyby nigdy nic odpowiedziałam:
- Skądże znowu.
Próbowałam nie dać po sobie poznać, jak ów sytuacja na mnie wpłynęła – jak bardzo się przez to spięłam i zestresowałam. No bo, helloł, skąd ja mogę wiedzieć, o co może jej chodzić? Skąd to nagłe zainteresowanie moją osobą? I do czego to prowadzi? Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to to, że to nie może być coś dobrego… Do tej pory przecież tak właśnie było, dlatego tak bardzo odpowiadało mi, że przez ostatnie dni pani Hain unikała mnie jak ognia, mijałyśmy się niemalże bez słowa w mieszkaniu Piotrka. To przynajmniej nie rodziło niepotrzebnych konfliktów między nami. Skąd więc ta nagła zmiana?, zastanawiałam się. I czy nie mogło zostać tak, jak było, skoro było dobrze?
No cóż. Widocznie nie.
- Tak właściwie to chciałam cię przeprosić – zaczęła pani Hain po chwili złowrogo brzmiącej ciszy.
- Mnie? – zdziwiłam się całkiem na serio. – A za co?
- Źle cię oceniłam – powiedziała szczerze, spoglądając na mnie. – Przepraszam.
- Proszę pani, ale ja nie oczekuję od pani przeprosin. Naprawdę nie widzę powodów, abym miała je od pani otrzymać.
- Dziecko, może ty nie, za to ja widzę je doskonale – pani Hain uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili jednak na nowo spoważniała. – Naprawdę nie powinnam była oceniać cię po pozorach. Sama nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło…
- Myślę, że to z czystej troski o pani ukochanych chłopców – odpowiedziałam tak z automatyzmu, mimo że kobieta chyba nie oczekiwała uzyskać ode mnie odpowiedzi na ostatnie jej stwierdzenie. – Na pani miejscu pewnie też przyjrzałabym się każdemu, kto zbliżałby się do mojego syna i wnuka, i zawsze widziałabym coś, co by dyskredytowało taką osobę w moich oczach.
- Tyle tylko, że ja koszmarnie się co do ciebie pomyliłam. Proszę mi nie przerywać – zaznaczyła, gdy tylko otwierałam usta, żeby po raz kolejny jej zaprzeczyć – bo wiem, co mówię. Przez ostatnie dni przyglądałam ci się bacznie i dotarło do mnie, co zrobiłam. I co jeszcze mogłam swoim pospiesznym osądem zrobić. Dlatego cię przepraszam. Z całego serca.
- Jeśli to pani ulży, to przeprosiny zostały przyjęte, mimo że nie były potrzebne. Tak naprawdę ja już dawno o całej sprawie zapomniałam. Zwłaszcza, że doskonale panią rozumiem. Troszczy się pani o tych, których kocha. To piękne.
- Ale ty też się o nich troszczysz, tylko trochę późno zauważyłam, jak ważna jesteś dla Olka. Jak on na ciebie patrzy, jak cię bacznie słucha, jak lgnie do ciebie... całym sobą... to jest dopiero piękne.
Spojrzałam na nią z ukosa. Musiałam się upewnić, czy to na pewno ona w tej chwili ze mną rozmawia. Bo może ktoś ją podmienił podczas naszego spaceru i ja tego nie zauważyłam? Nie wiem kto, może jacyś kosmici? Czy naprawdę rozmawiam z tą samą kobietą, która kilka tygodni temu uważała mnie za całe zło świata, które nie powinno zbliżać się do jej syna i wnuka?
- Skoro już sobie tak szczerze rozmawiamy, to muszę się pani do czegoś przyznać – zaczęłam po krótkiej chwili ciszy, a jej czujność automatycznie się wzmogła, tak, jakby czekała na moment, w którym będzie mogła odwołać wszystkie swoje poprzednie słowa i stwierdzić, że znów się co do mnie pomyliła. – Trochę się tego boję. Tego przywiązania Olka do mojej osoby. Nigdy czegoś podobnego nie miałam, a przed Olkiem zajmowałam się trójką przeróżnych dzieci, i z każdym z nich miałam dość dobry kontakt. Dlatego tego nie rozumiem. Nie wiem, kiedy i jak to się stało, że on się do mnie tak przywiązał – wypowiadałam na głos swoje obawy, dokładnie te same, które są w mojej głowie już od jakiegoś czasu i na które nie potrafiliśmy z Piotrkiem znaleźć recepty. – I wiem, że to nie powinno mieć miejsca. Oczywiście, proszę mnie źle nie zrozumieć, ja go uwielbiam, ale nie chcę, aby później cierpiał. Bo przecież nie wiem, co będzie za pół roku, za rok, gdzie on będzie, gdzie ja... a przecież doskonale wiemy, że nie będę przy nim zawsze.
Spodziewałam się, że pani Hain na mnie wrzaśnie, zrobi srogą minę, pogrozi mi palcem, przytaknie z niechęcią albo przynajmniej spróbuje znaleźć na to złoty środek – może nie taki, jaki by mi odpowiadał, ale zawsze, tymczasem ona uśmiechnęła się. Tak, dobrze widzicie. Uśmiechnęła się. Do mnie.
Ja już naprawdę nie wiedziałam, co tu się odpierdala.
- Jesteś naprawdę mądrą dziewczyną i wierzę, że sobie z tym poradzisz – powiedziała. – Gdy tak cię słucham, to pluję sobie jeszcze bardziej w brodę, że wtedy tak cię wtedy potraktowałam. Nie zasłużyłaś sobie na to. Gdy słucham Olka jak o tobie mówi, widzę, jak dobry wpływ na niego masz. Jak bardzo wsłuchuje się w twoje słowa, jak jest przejęty samą twoją obecnością, jak za tobą tęskni, gdy cię nie ma obok, w jaki sposób o tobie mówi. On świata nie widzi poza tobą. A najlepsze, że nie czuję takich obaw jak ty, bo wiem, że on się może od ciebie wiele nauczyć. Stałaś się dla niego wzorem do naśladowania i muszę przyznać, że chyba lepszego nie mógł sobie wybrać.
Słuchałam jej, nie wierząc w to, co słyszę, wpatrując się w nią jak w kosmitkę i mrugając nerwowo oczami dla lepszego przyswojenia informacji. Bo to się nie dzieje naprawdę. Ktoś mnie wkręca, prawda? Jakaś nowa odsłona „Mamy cię” dla niesławnych ludzi? Bo jakie może być inne logiczne wyjaśnienie? Jedynie takie, że zwariowałam i sobie to wszystko wymyśliłam. Ewentualnie dobrze uszu wczoraj nie wyczyściłam i przez to źle rozumiem sens wypowiadanych przez nią słów. No bo, do cholery, skąd taka nagła zmiana u pani Hain? Co ją spowodowało? Nigdy przez myśl by nie przeszło, że nasłucham się od niej tylu komplementów w ciągu zaledwie kilkunastu minut! To było nie do pomyślenia!
A może w tej świątecznej zupie grzybowej, którą to dzisiaj pani Hain odgrzewała na obiad, były jakieś grzybki halucynogenne? I ona je przedawkowała i teraz mówi to, czego później będzie żałować?
- Wybaczy pani, że o to spytam, ale skąd nagle u pani takie refleksje? – spytałam najłagodniej jak tylko umiałam, co by przypadkiem nie obudzić jej uśpionego gniewu. – Bo jeśli mam być szczera, to nie chce mi się wierzyć, że to tylko dlatego, że się mi pani przez ostatnie dni bacznie przyglądała…
- Masz rację, nie tylko dlatego – przytaknęła. – Dojrzewałam do tych wniosków już jakiś czas, ale po wczorajszej rozmowie z małym dotarło do mnie, jak bardzo się myliłam co do ciebie.
- Rozmawiał z panią? Naprawdę? – Kobieta pokiwała głową. – Powiedział wszystko, co chciał? O tym, jak bardzo was kocha, jak za wami tęskni, jak lubi spędzać z wami czas, ale też o tym, jak bardzo chce zostać tu w Olsztynie, z tatą, którego mu zawsze tak brakowało? – Znów pokiwała głową. – To dobrze. To bardzo dobrze. Siedziało to w nim już od jakiegoś czasu, widziałam to.
Tak, od tej całej ostatniej historii z panią Hain, Olek był totalnie nie swój. Bo właśnie wtedy po raz pierwszy przeciwstawił się woli swojej ukochanej babci, z którą wciąż jest bardzo zżyty i czuł się z tym źle. Tak, jakby był niewdzięczny za to, co dla niego zrobiła. A przecież tak nie było. Przecież kochał ją i dziadka równie mocno, co swojego ojca. Dlatego musiałam mu uświadomić, że warto o tym wszystkim opowiedzieć babci. O swoich uczuciach. O tęsknocie. I o tym, że przecież wciąż robi najlepszy rosół na świecie.
- Dziwię się, naprawdę, że nie zdecydowałaś się na psychologię albo przynajmniej na pedagogikę – z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Hain. – Masz bardzo dobre podejście do ludzi, a do dzieci to już w szczególności.
- W końcu w każdym z nas jest odrobina dziecka, trzeba tylko umieć dobrze poszukać – zaśmiałam się. – Ale dziękuję za te słowa. Możliwe, że poszłam na łatwiznę, bo w tamtym okresie mojego życia miałam na głowie tyle innych zmartwień, że już nie miałam siły, aby walczyć z ambitniejszymi kierunkami – zastanawiałam się na głos. – Ale nie powiem, że nie myślę czasem o tym, aby to kiedyś w przyszłości nadrobić…
- Dla chcącego nic trudnego – uśmiechnęła się zachęcająco. Tak ciepło. Po matczynemu.
Szłyśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Chyba dla nas obu ta odmiana, nasza nagła komitywa była zupełnie nową sytuacją, z którą musiałyśmy się oswoić.
- Wiesz, naprawdę się cieszę, że Piotrek cię ma. I nie mówię tego tylko dlatego, by zatrzeć tym swoje pierwsze fatalne wrażenie – zaśmiała się pani Hain, przerywając tymi słowami błogą ciszę, która do tej pory była między nami. – Będę o wiele spokojniejsza, gdy już w nowym roku wrócimy z mężem do naszego domu, a to dlatego, że będę wiedziała, że ktoś tu tych moich chłopaków będzie trzymał w ryzach, żeby głupot nie robili.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
- Nie chcę, żeby to zabrzmiało niegrzecznie, bo pytam tak tylko z czystej ciekawości. Ale kiedy państwo wracają?
- Pierwszego.
- Czyli Piotrek ma z kim zostawić Olka, by pójść na sylwestra? – spytałam, a pani Hain pokiwała głową. – To super! – autentycznie się ucieszyłam.
Bo ze świadomością, że on będzie tam gdzie ja w tych ostatnich godzinach roku, że będzie gdzieś niedaleko, obok mnie, w towarzystwie, które przecież poznałam dzięki niemu… po prostu od razu zrobiło mi się raźniej. Poczułam się pewniej, jakbym wiedziała, że z jego obecnością poradzę sobie ze wszystkim.
- Co prawda ten mój uparty synalek zapiera się przed tym wyjściem rękami i nogami, ale przecież mimo wszystko wciąż jest młody i czasem powinien się zabawić. Dlatego nie pozwolę, aby siedział w taki dzień w domu – uśmiechnęła się pod nosem i jeśli mnie wzrok nie mylił, ujrzałam w jej spojrzeniu błysk, który mógł świadczyć tylko o jednym: kobieta miała już plan.
Nie wiedziałam tylko jaki był to plan. Wiedziałam jednak jedno - Piotrkowi się on na pewno nie spodoba.
- Trochę mu się nie dziwię, głupio jest być tak samemu pomiędzy parami w ostatni dzień roku…
- Ale nie można się zamykać w czterech ścianach, on musi wychodzić do ludzi. A takie okazje w jego profesji zdarzają się rzadko – przerwała mi kategorycznie. – Poza tym Olkowi przyda się kobieca ręka, to widać doskonale na twoim przykładzie, a gdzie ma Piotrek kogoś poznać, jeśli będzie siedział albo w hali, albo w autobusie z kumplami, albo w domu?
- No w sumie racja – przytaknęłam, bo coś w tym było, musiałam to przyznać, mimo że na myśl o tym, iż Piotrek miałby sobie przygruchać jakąś pannę, zrobiło mi się tak jakoś... dziwnie źle. I nie wiedziałam dlaczego.
- Dlatego też tak bardzo się cieszę, że chłopaki cię mają ciągnęła niczym niezrażona matka Hajnusa. Dopóki Piotrek sobie z kimś życia nie ułoży, twoja pomoc jest nieoceniona.
- Dziękuję – odpowiedziałam, będąc totalnie zmieszaną.
Od tych pochwał aż na moment zakręciło mi się w głowie.
- Wiesz, muszę ci się przyznać, że kiedy Piotrek przyjechał do domu i oznajmij nam, że zabiera Olka ze sobą, do Olsztyna, myślałam, że postradał zmysły. Do tej pory mam momentami takie myśli, że nie powinnam mu na to wszystko pozwalać, bo niepotrzebnie miesza dzieciakowi w głowie. Że w końcu stwierdzi, że nie daje rady, wróci do punktu wyjścia i złamie Małemu serce. Bo dla mnie Piotrek wciąż jest dzieckiem…
- To chyba normalne u rodziców, że obojętnie, ile mielibyśmy lat, dla nich zawsze pozostaniemy dzieckiem – zaśmiałam się. – Tyle tylko, że to pani dziecko jest już dorosłe i ma własne dziecko.
- Tak – przytaknęła i zamyśliła się na moment. – Do tej pory pamiętam, jak przyjechał do domu ze zgrupowania. Był taki zagubiony i zdezorientowany. Pamiętam, jakby to było wczoraj, mimo że minęło od tego już pięć lat! Nie wiedział, jak zacząć. Widzieliśmy z mężem, że coś go gryzie, ale nie chciał nam powiedzieć, więc w końcu przestaliśmy pytać, czekając aż zbierze się na odwagę i sam nam powie. Było widać, że ewidentnie boi się naszej reakcji. Aż w końcu któregoś dnia przy kolacji wypalił, ni z gruchy, ni z pietruchy, że za pięć miesięcy zostanie ojcem, a my dziadkami. Pamiętam, że z wrażenia stłukłam talerz z naszej ślubnej zastawy! A on mimo tego całego rabanu, jakiego narobiłam, mówił dalej. Wyrzucał z siebie wszystko, co w nim do tej pory siedziało. A najlepsze było to, że w ogóle nie miał zamiaru nam o tym powiedzieć, ale… nie radził już sobie. Ola źle znosiła ciążę, nie mogła już pracować w spalskiej recepcji, a że wychowała się w domu dziecka, nie dałaby rady sama się utrzymać, bo nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc. Nikogo prócz ojca dziecka, tyle, że on... nie miał zamiaru się ustatkować. W jego głowie były tylko mecze, treningi i imprezy, dokładnie w tej kolejności, nie był gotowy na takie zobowiązania. Wściekliśmy się z mężem na niego strasznie, ale co mieliśmy zrobić? Musieliśmy mu pomóc… w końcu to nasz syn. A Ola nosiła naszego wnuka.
- Nie musi mi pani o tym opowiadać… ja nawet nie wiem, czy powinnam… – zaczęłam niezgrabnie, ale kobieta była jakby w swoim świecie i w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Widocznie siedziało to w niej już długi czas i musiała komuś o tym opowiedzieć. I padło na mnie.
- Przyjęliśmy więc Olę pod swój dach i po jakimś czasie zaczęliśmy traktować ją jak własną córkę – ciągnęła niczym niezrażona. – To była wspaniała dziewczyna, naprawdę, na nic się nie skarżyła, mimo że miała do tego pełne prawo. Była bardzo wdzięczna nam za pomoc, sama pomagała jak tylko mogła, na ile pozwalał jej stan zdrowia. W ogóle nie narzekała na Piotrka, który rzadko kiedy się do niej odzywał. Wtedy zwyczajnie nie rozumiałam własnego syna, zastanawiałam się, gdzie zrobiliśmy z mężem błąd, że wychowaliśmy go w taki sposób, aby kompletnie nie obchodził go los matki własnego dziecka. Na nic się zdały nasze umoralniające gadki, nic do niego nie trafiało. Dopiero pod koniec ciąży coś się zmieniło. Sama nie wiem, co się takiego stało, ale Piotrek zaczął częściej bywać w domu, spędzać więcej czasu z Olą… zaczęli się docierać, poznawać. Nie zapomnę jak tydzień przed narodzinami Olka, Piotrek usiadł z nami i powiedział, że wszystko przemyślał, dojrzał, że chce wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, jest na to gotowy, dlatego ma zamiar związać się z Olą, zabrać ją i dziecko do Olsztyna, by wychować go razem, stworzyć rodzinę. Byłam z niego taka dumna, a Ola była wtedy taka szczęśliwa! Kochała go, mimo że na początku tak bardzo ją ranił swoim postępowaniem. Widocznie musiał się wyszaleć, widocznie dłużej zajęło mu poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie… Ale niestety, tydzień później to, co oboje zaczęli na nowo układać, rozwaliło się. Ola zmarła przy porodzie. Piotrek strasznie to przeżył. Z początku nie chciał mieć nic do czynienia z Olkiem, jakby winił go za jej śmierć. Zamknął się w sobie, z nikim nie rozmawiał, całe dnie spędzał na hali… Widząc jego ból stwierdziliśmy z mężem, że najlepiej będzie, jak Mały zostanie na początek z nami. On i tak miał dużo spraw na głowie. Treningi, mecze, wyjazdy, gdzie tu czas dla niemowlęcia, któremu trzeba na początku poświęcić się bez reszty? A my mieliśmy dużo czasu, aby się nim zająć... Przez pierwsze pół roku Piotrek był może w domu trzy razy. Codziennie wysyłaliśmy mu mnóstwo SMS-ów z postępami Olka, jego nowe zdjęcia, by widział, jak się zmienia, rośnie, ale Piotrka to nie ruszało. Znów wpadł w swój treningowy rytm, jakby chciał tym sobie coś zastąpić. Albo kogoś. Dlatego widząc, co się dzieje, na kilka miesięcy przenieśliśmy się z mężem do Olsztyna. Nie mogło być tak, aby Piotrek nie miał w ogóle żadnej więzi ze swym synem. W końcu to miało być tymczasowe wyjście, to był jego syn, a nie nasz, nie mogliśmy wychować go za niego. I myślę, że dobrze zrobiliśmy, bo potem było już lepiej. Częściej bywał w domu, interesował się, budował swoją więź z Olkiem, ale… nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek zdecyduje się, aby Mały zamieszkał z nim. Nie naciskaliśmy na niego, przecież wciąż był młody i trudno mu było to wszystko udźwignąć. Miał karierę przed sobą, nie mógł z niej zrezygnować, jeszcze nie teraz, gdy tak wiele było przed nim. Dlatego wydawało mi się, że uważa ten układ za najlepszy. Myśleliśmy, że może gdy Olek podrośnie, pójdzie do szkoły… że wtedy go do siebie zabierze, bo będzie mu łatwiej pogodzić opiekę nad nim z byciem siatkarzem. Dlatego, gdy nam powiedział, że go zabiera do siebie, do Olsztyna i to nie na wakacje, a na stałe, myślałam, że coś mu zrobię. Bo wciąż widziałam w nim tego nieodpowiedzialnego gówniarza, którym był przez ostatnie lata. Wyobrażałam sobie same straszne rzeczy, utwierdzając się tym w przekonaniu, że sam sobie nie poradzi z małym dzieckiem, którego tak naprawdę mało zna. Wiem, brzmi to okrutnie, jakbym nie wierzyła we własnego syna, ale to wszystko, co się wydarzyło…
- Ja panią doskonale rozumiem – przerwałam jej, widząc cień szansy na zakończenie tego monologu. Nie chciałam, żeby za bardzo zagalopowała się w swoich zwierzeniach i powiedziała mi coś, czego będzie żałować. – Wiele państwo przeszli w ciągu ostatnich lat i nic dziwnego, że tak pani reagowała.
- Właśnie. Właśnie – powtórzyła, jakby moja opinia była jej bardzo potrzebna dla utwierdzenia się w słuszności swojego postępowania. – Dlatego tak bardzo się cieszę, że Piotrek cię znalazł, że zatrudnił, że znów nie posłuchał swojej matki i postawił na swoim. Bo tym razem wyszło mu na dobre, a ja dzięki temu jestem spokojna o to, że Olek ma naprawdę dobrą opiekę i to nie tylko pod nieobecność naszego syna, ale również wtedy, gdy on jest. Dobrze widzę, jaki masz pozytywny wpływ na Piotrka. Jak rozmowy z tobą dużo mu dają. Jak dzięki temu dojrzewa, mądrzeje, robi się z niego naprawdę dobry ojciec.
- On już był dobrym ojcem i to bez mojej pomocy – zaprzeczyłam. – Każdy z nas ma ten instynkt rodzicielski w sobie…
- Ale czasami bez pomocy drugich trudno jest go w sobie obudzić – przerwała mi pani Hain, będąc pewna słuszności swym słów. – A ty go w Piotrku obudziłaś. Naprawdę dziękuję ci za wszystko, co dla nich robisz.
Nie spodziewałam się, że ta rozmowa zajdzie aż tak daleko. Nie spodziewałam się tego, że poznam całą historię, którą Piotrek nawet chciał mi opowiedzieć na samym wstępie naszej współpracy, ale ja nie chciałam. Nie uważałam, żeby to było mi do czegoś potrzebne. Do tej pory tak uważam. Nie byłam ciekawa tego, jak potoczyło się jego życie. A mimo to wiedziałam już wszystko.
I nie wiem, czy dobrze się stało, że to wszystko dzisiaj usłyszałam. Czułam się z tym dziwnie źle.
- Nie ma za co, naprawdę – powtórzyłam się. – I żeby nie było, że tylko ja daję, jak to pani przedstawiła, ja od nich też wiele dostaję, musi mi pani uwierzyć.
- Wierzę – odpowiedziała, uśmiechając się pod nosem jakoś tak sugestywnie.
- Poza tym uważam, że Piotrek ma wielkie szczęście, że ma tak mądrych i kochających rodziców. Nie każdy w takiej sytuacji postąpiłby jak państwo. I wiem, że on to bardzo docenia, mimo że może czasem tego nie okazuje… – powiedziałam szczerze.
Po tym wszystkim, co dziś usłyszałam, zupełnie inaczej spojrzałam na rodzinę Hainów. A już zwłaszcza na postępowanie pani Hain. Teraz w ogóle nie dziwiłam się, dlaczego zachowywała się w taki sposób. I jeśli mam być szczera, to cholernie zazdrościłam Piotrkowi takich rodziców. Ma chłopak szczęście. Nie to, co niektórzy.
- Dziękuję Ci, kochanie – odpowiedziała pani Hain, uśmiechając się do mnie z wdzięcznością. – Wiem, że może dużo od ciebie wymagam, ale czy mogę mieć do ciebie prośbę? – spytała po chwili ciszy. Pokiwałam głową, nie wiedząc do końca, w co się pakuję. – Proszę cię tylko o jedno. Wiem, że pewnie jeszcze wiele wyzwań przed tobą w życiu, w końcu jesteś młoda, i że nie zostaniesz z nimi na zawsze, ale gdy nadarzy ci się jakaś okazja, zastanów się dwa razy, czy jest dla ciebie dobra, ok? A gdy podejmiesz już decyzję o odejściu, to nie zrób tego z dnia na dzień… nie złam moim chłopakom serc, proszę – powiedziała, spoglądając na mnie oczami, w których zbierały się łzy. – Wiem, że to dziwnie brzmi w ustach osoby, która do tej pory krytykowała decyzję Piotrka o zatrudnieniu ciebie na każdym kroku, ale…
- Po tym, co dziś od pani usłyszałam, to nie brzmi dziwnie, proszę mi wierzyć – przerwałam jej, zanim by mi się tu rozkleiła, bo tego nie dałabym rady udźwignąć. Nie byłabym w stanie ją pocieszyć. Nawet nie wiem, czy umiałabym się zachować w takiej sytuacji. – I obiecuję, że nie zrobię chłopakom krzywdy. A już na pewno nie umyślnie.
- Dziękuję ci. Za to, że się nimi zajmiesz. Za to, że jesteś i masz na nich tak dobry wpływ. I za tę rozmowę. Jestem teraz o wiele spokojniejsza.
Tak naprawdę to chyba ja powinnam była jej podziękować za te wszystkie słowa, które dziś od niej usłyszałam, ale ona nawet nie dała mi szansy tego zrobić, bo obróciła się na pięcie, uznając tę rozmowę za zakończoną i ruszyła w stronę mieszkania Piotrka, zostawiając mnie samą na chodziku z kompletnym mętlikiem w głowie.
Boże, czy to, co się przed chwilą wydarzyło, było snem czy prawdą?


***


Moja mama zachowywała się dziwnie, odkąd tylko wczoraj wróciła ze spaceru. Była jakaś taka roześmiana. Spokojna. Rozluźniona. Nie powtarzała co chwila, jak to ja tu sobie bez niej poradzę. Nie wspominała w ogóle o tym, co ja robię ze swoim życiem. I dokąd te wszystkie moje decyzje prowadzą. Nie snuła czarnych wizji. Normalnie jak nie ona. Nie miałem pojęcia, co się wydarzyło po jej wczorajszym wyjściu z Miśką z mieszkania, czy potrącił ją jakiś szalony rowerzysta na chodniku, czy potknęła się i uderzyła w głowę, czy doznała jakiegoś nagłego olśnienia, łaska pańska na nią spłynęła, stał się świąteczny cud… nieważne jednak, co to było, bo było to dobre. Podobało mi się tak jak jest. I oby zostało tak jak najdłużej.
Podejrzewałem jednak po cichu, że w jej nagłej przemianie, maczała swe palce Miśka. Nie wiem, co ta dziewczyna ma w sobie takiego i jak ona to robi, że każdego potrafi sprowadzić na właściwą drogę – nawet moją mamę. Naprawdę nie wiem, ale ta wiedza nie była mi jakoś specjalnie do szczęścia potrzebna. Najważniejsze, że sprawiła, iż wróciła moja stara, dobra mama, ta, którą miałem zanim Ola zaszła w ciążę. Wtedy było idealnie. I dlatego miałem zamiar dzisiaj podziękować Miśce za to wszystko, musiałem to zrobić, ale dopiero podczas sylwestrowej zabawy będę miał ku temu okazję. Bo mimo że tak bardzo nie chciałem tam iść, zostałem do tego niemalże zmuszony. I to przez własną matkę, która zaoferowała się, że zostanie dzisiejszego wieczoru z Olkiem, rezygnując z wyjścia z ojcem do znajomych. A zrobiła to w taki sposób, jakby doskonale wiedziała, co obiecałem Miśce – że jak będę miał z kim zostawić małego, to przyjdę. Coś mi w tym śmierdziało, ale nie chciałem brnąć za daleko w swym domysłach i posądzać kobiety o tak dobrą komitywę, mając jeszcze w pamięci to, co było kilka dni temu. Bo tak właściwie to kiedy miałaby się ona między nimi zawiązać? I dlaczego ja niczego nie zauważyłem? Co mi umknęło, do cholery?!
Próbowałem jeszcze dzisiaj coś wskórać, ale jak mama się zaparła, to na nic się zdały moje protesty, prośby, groźby, czy nawet... próby udania choroby.
- Taki stary, a zachowuje się jak dziecko. Myślisz, że zapomniałam o numerze z termometrem na kaloryferze, który stosowałeś w podstawówce, by nie iść do szkoły? Piotrek, do diaska, dałbyś Olkowi choć raz dobry przykład! – skwitowała całą akcję.
Siedziałem więc przy barze w klubie i przypatrywałem się swojemu odbiciu w lustrze, wiszącym naprzeciwko mnie. Nie wiedziałem, po co tu przyszedłem. Lubiłem imprezy, to fakt, ale nie, kiedy wszyscy obok siebie mieli kogoś, a ja byłem sam jak taki palec. Nie pasowałem tutaj ze swoją samotnością. Kiedyś mi to może aż tak bardzo nie przeszkadzało, ale teraz… naprawdę wolałbym ten wieczór spędzić z Olkiem. Razem z nim pożegnać stary rok i wejść w nowy, lepszy dla nas. Robiłem to jednak dla Miśki. Bo jej obiecałem. Bo mnie o to prosiła. Bo jej zależało, abym przyszedł. Nie wiedziałem dlaczego, skoro miała Pawła, ale blondynka tak bardzo nalegała na moje przyjście, że nie mogłem jej więc zawieść.
Szkoda tylko, że Miśka spóźniała się już niemalże godzinę…
Po kilkunastu minutach siedzenia w loży i dość nieskładnej rozmowy, stwierdziliśmy, że to czas, by przenieść się do baru i zamówiić pierwszą partię shotów, tak na rozluźnienie atmosfery. Bo co będziemy czekać za spóźnialskimi? Impreza przecież musi się rozkręcić, a bez alkoholu ani rusz! Zostawiliśmy więc kobiety na kanapach, a sami usiedliśmy na wysokich stołkach przy barze i czekaliśmy za naszym zamówienie. A po chwili już trącałem się kieliszkiem z Bednim, z Buczkiem, z Dobrowolskim, z Miłym, jednocześnie zaczynając żałować, że tu w ogóle jestem, że dałem się namówić na to całe wyjście. I gdy już planowałem jakoś cichaczem ulotnić się stąd i wrócić do domu, nie przejmując się tym, że mama pewnie będzie mi o to suszyć głowę przez najbliższe pół roku, zobaczyłem ją.
Anioła. W blond włosach. Wchodzącego do klubu.
Miśka wyglądała idealnie w lokach swobodnie opadających jej na ramiona przykryte koronką. Cała jej sukienka w jasnym kolorze (nie wiem, jak się ów kolor zwie, w końcu jestem facetem, więc nie znam się na tych wszystkich odmianach) była w koronce przylegającej do jej idealnego ciała, która kończyła się przed kolanami. Miała na sobie wysokie buty, pewnie żeby nie czuć się wśród nas – siatkarzy – jak krasnoludek. Ostrożnie schodziła po schodach, uważając, aby z nich nie spaść, jednocześnie lustrując zagubionym spojrzeniem pomieszczenie. Była wystraszona tym wszystkim, co się tu dziś działo. A może bardziej tym, co się miało wydarzyć? Najlepsze jednak było to, że gdy tylko odnalazła mnie swoim spojrzeniem, cała się rozpromieniła. Jakby nad jej blond włosami zajaśniała jakaś poświata, która zaraz miała wypełnić całe pomieszczenie.
Tylko jedno mi nie pasowało w tym zestawie. A mianowicie to, na czyim boku się wspiera, schodząc po tych cholernych schodach.
Boże, Hajnus, lecz się.




_____________________________

Przepraszam za to, co widzicie powyżej. W mojej głowie wyglądało to zupełnie inaczej, lepiej, jednak tak to już jest, kiedy swojego pomysłu nie zapisze się od razu, tylko bierze się za niego po pewnym czasie. Ech. I gdyby nie moja Pierwsza Recenzentka, która swymi przypominajkami o Hajnusach zmobilizowała mnie do skończenia tego rozdziału, nie byłoby mnie tutaj jeszcze przed końcem roku ze świeżynką. Dlatego teraz na trzy-cztery wszyscy ślemy ogromne DZIĘ-KU-JE-MY dla Pauliny!
Pytanie jest jednak zasadnicze:  czy Wy jesteście tu jeszcze?
Wiem, że ostatnio strasznie nawalam, mam jednak jedno postanowienie na ten zbliżający się wielkimi krokami Nowy Rok (patrzcie, jak żeśmy trochę niezamierzenie zgrali się z opowiadaniem – oni mają Sylwestra i my zaraz też będziemy go mieli; szkoda tylko, że rok później niż u Hajnusów i spółki, ale cii, to się wytnie:)). A mianowicie mam zamiar wreszcie wrócić do pisania, tak, abyście nie musieli już tyle czasu czekać na nowości. Zwłaszcza, że pomysłów mi nie brakuje! Tylko czasu i weny mam niedobór… ale popracuję nad tym. Obiecuję. Ponadto przepraszam za wszystko, co złe w tym roku z mojej strony i obiecuję w 2016 wziąć się w garść. A Wam życzę dobrego wskoku do nowego roku, szampańskiej zabawy, dużo weny na najbliższe 12 miesięcy, żebym miała co czytać i gdzie się inspirować… reasumując, aby 2016 był lepszy niż 2015!
I na koniec – zapraszam na mojego wywiadera. Taaaaaak, postanowiłam znowu się trochę „pobawić”, można więc zadawać pytania. Śmiało! Chętnie poodpowiadam.
Love you all <3