Miałam duszę na
ramieniu, idąc dzisiaj do pracy, co mi się nigdy wcześniej nie zdarzyło. No
dobra, może pierwszy dzień w mojej pierwszej pracy w życiu był gorszy od dzisiejszego, ale
poza tym to nigdy tak nie miałam. Czułam się tak nie dlatego, że
bałam się ponownego spotkania z babcią Olka (choć musiałam przyznać sama przed
sobą, że mimo wszystko gdzieś tam we mnie odrobinę jakiegoś dziwnego stresu z
tego powodu było; ale cii, bo jeszcze ktoś się o tym dowie). To wszystko działo się tylko dlatego, że nie miałam pojęcia, czego mogę się po tym spotkaniu spodziewać. Nie
lubiłam niespodzianek i może dlatego nigdy nie umiałam odnaleźć się w podobnych
sytuacjach. Piotrek, co prawda, zarzekał się, że jego mama wiele zrozumiała od
ostatniego wydarzenia i jej nastawienie do jego decyzji o zabraniu Małego do
Olsztyna znacznie się poprawiło, ale mimo to uczulał mnie na jej zachowanie.
Wolał dmuchać na zimne, wiecie, tak dla świętego spokoju. Miałam więc nie brać
wszystkiego za bardzo do siebie i zachować zimną krew, cokolwiek by się nie
działo. To pierwsze nie było dla mnie czymś nadzwyczajnym – przecież od zawsze
miałam spory dystans do siebie i tego, co ludzie o mnie myśleli i mówili na mój
temat. To chyba jedyne, co zawdzięczałam ojcu i za co mogłam mu podziękować.
Wyłączając to, że mnie spłodził. Nieważne. Poza tym wydaje mi się, że oprócz
tej jednej cechy umiem także postawić się w sytuacji innego człowieka i dzięki
temu lepiej zrozumieć jego reakcje na daną sprawę. To pierwsze więc nie było dla mnie
problemem. Za to tej drugiej obietnicy teraz nie byłam już taka pewna. Bo z
moim charakterem utrzymanie ciętego języka na wodzy będzie sporym sukcesem i –
niestety – nie jest to zależne tylko ode mnie. Bo co ja biedna mogę zrobić? No
co? W razie ataku mam pozwolić, by ktoś sobie na mnie poużywał? A ja mam wtedy
siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą? O, niedoczekanie jego!
Ech, niepotrzebnie
mu to obiecywałam. Głupia!
Wzięłam więc
głęboki, uspokajający wdech, zanim nacisnęłam przycisk uruchamiający dzwonek do drzwi. Co prawda
miałam klucze do mieszkania, których mogłam do woli używać, jednakże w tej sytuacji wolałam tego nie robić. W końcu im mniej powodów do zaczepek, tym lepiej.
- Dzień dobry –
zaświergotałam przymilnie, gdy tylko w drzwi od mieszkania się otworzyły, a w nich pojawiła się twarz
pani Hain.
Chciałam zrobić już na wstępie na niej jak najlepsze wrażenie. Bo przecież nie
miałam zamiaru tak z rana pluć jadem na prawo i lewo. W ogóle nie miałam
takiego zamiaru. Tak naprawdę nic nie miałam do tej kobiety. A już zwłaszcza nic
osobistego. Była mi obojętna, tak jak powinna być matka szefa. A że ona miała coś do mnie?
To już nie był mój problem.
A przynajmniej
na razie.
- Dzień dobry –
odpowiedziała tym swoim poważnym i zrównoważonym tonem po uprzednim dokładnym
otaksowaniu wzrokiem mojej osoby. Nic się nie zmieniła od naszego ostatniego
spotkania. Nadal emanował od niej spokój, dostojność i powaga, mimo że w jej
spojrzeniu można wciąż było dostrzec nutkę młodzieńczego szaleństwa, o którym
mi nawet niechcący zdążyła napomknąć. – Piotrka nie ma – dodała, gdy tylko
przekroczyłam próg mieszkania, nawet nie zdążywszy się rozeznać w sytuacji
panującej w środku. – Wyszedł chwilę temu. Stwierdził, że skoro ma mnie, to
choć raz może wyjść wcześniej na trening.
- Mój Boże, a ja
już się wystraszyłam, że się spóźniłam! A musi pani wiedzieć, że koszmarnie
tego nie lubię – jęknęłam, łapiąc się za serce.
Zawsze uważałam
brak punktualności za jedną z najgorszych wad ludzkich, obok wścibstwa i
fałszywości. Dlatego tak bardzo starałam się być punktualną, szczerą i prostą
dziewczyną.
Szkoda, że tak
często wychodziło mi to bokiem…
- Choć właściwie
to trochę tego nie rozumiem. Przecież mógł powiedzieć, że chce wychodzić
wcześniej na treningi… dla mnie to żaden problem, aby przychodzić te kilka
minut wcześniej do Olka. A on nawet słowem się na ten temat nie zająknął! Chyba
muszę z nim o tym porozmawiać… – zastanawiałam się na głos, na moment kompletnie
zapominając o obecności pani Hain w pomieszczeniu.
- A ja na
przykład nie rozumiem, po co pani tu dziś przyszła, skoro chłopaki mają mnie –
ta jednak przypomniała mi o swojej obecności w najlepszy z możliwych sposobów.
– Mogła pani zrobić sobie wolne, z pewnością się ono pani należy. Jest pani
przecież na każde zawołanie mojego syna, powinna więc pani korzystać z wolnego
póki się da.
- Tak ustaliłam
z Piotrkiem i wybaczy pani, ale będę się tego trzymać – odpowiedziałam szorstko.
– Poza tym nie jestem żadną panią, proszę mi mówić po imieniu – dodałam
spokojnie, uśmiechając się przy tym miło, wiecie, tak dla kontrastu.
No i przy
okazji, żeby zatrzeć wydźwięk pierwszego zdania i nie wyjść na kompletną zołzę.
Ale chyba mi to nie bardzo mi wyszło, bo niestety, ale nie zauważyłam
pozytywnych odczuć na twarzy pani Hain po usłyszeniu mojej odpowiedzi. No trudno. Zignorowałam
więc to i zajęłam się ściąganiem z siebie zimowych ciuchów i zakładaniem kapci,
które dostałam od Hajnusów dwóch - seniora i juniora - na Mikołajki, tak abym mogła choć po trosze
czuć się u nich w mieszkaniu jak we własnym domu. Kochani są, czyż nie?
Pani Hain tymczasem
przyglądała mi się z ukosa i już otwierała usta, by mi o czymś, niewątpliwie o czymś bardzo
ważnym, powiedzieć, jednak nie zdążyła tego zrobić, bo nagle ze swojego pokoju
wyłoniła się czarna główka, zapewne zwabiona większą liczbą głosów w salonie, aniżeli
wskazywałaby na to liczba osób przypuszczalnie znajdujących się w tym momencie w
mieszkaniu. A gdy tylko jego ciemne oczy mnie ujrzały, Olek momentalnie pokazał
się nam w całej swej okazałości, przybiegając do mnie czym prędzej z krzykiem,
który gdyby mógł, obudziłby połowę bloku:
-
Miśkaaaaaaaaaaa!
A kiedy już do
mnie dopadł, objął szczelnie moją osobę w udach, dokąd to sięgały jego ręce. A
mi serce zaczęło bić szybciej. Jejku, nikt nigdy nie cieszył się tak bardzo na
mój widok, jak ten mały rozrabiaka. Nawet gdy jako ośmioletnia dziewczynka
dostałam od ojca psa, który miał sprawiać, że nie będę w domu tak samotna po
śmierci mamy, nie potrafiłam sobie go tak wychować i przywiązać do siebie jak
Olka. Ferdek był w stanie sprzedać mnie za czekoladkę, którą ofiarował mu obojętnie
jaki obcy człowiek, spotkany przypadkiem na ulicy, a Olek nigdy by tego nie
zrobił, wiedziałam to na pewno. I dałabym sobie za to rękę ukroić.
Najgorsze jednak
było to, że nie miałam pojęcia, kiedy on się do mnie tak bardzo przywiązał. Jak
to się stało? Dlaczego? Gdzie popełniłam błąd? I jak go odkręcić, żeby tylko
Małemu nie zrobić nieświadomie krzywdy?
- O, a któż to
się tak pięknie cieszy na mój widok? – uśmiechnęłam się szeroko w kierunku malucha.
- Ja! – Olek
wypiął dumnie pierś przed siebie. – Tęskniłem za tobą – szepnął, zadzierając do
góry swoją dziecięcą twarzyczkę.
- Ja też,
kochanie – szepnęłam, kucając przy nim i czochrając go po włosach. – Ale miałeś
dobre święta, prawda?
- Tak –
przytaknął – choć bez ciebie to nie to samo – pociągnął nosem.
- Bez przesady,
skarbeńku. Był tata, była babcia, był dziadek, nie można mieć wszystkiego –
mówiłam z uśmiechem. – A my jeszcze zdążymy wszystko nadrobić. Tak a propos, to
mam do ciebie wielką prośbę. Ogromną! Potrzebuję konsultanta, który podpowie
mi, jaką sukienkę mam kupić na sylwestra, a ty nadajesz się do tego doskonale,
mój mały mężczyzno. To co, pomożesz? – pstryknęłam go w nos.
- Jasne! –
krzyknął rozradowany. – To kiedy idziemy? – spytał, będąc gotowy wyjść z
mieszkania tu i teraz, zaraz, natychmiast.
- Spokojnie,
maluchu, najpierw trzeba ogarnąć jakiś obiad… – zaczęłam, chcąc ostudzić na moment jego zapędy.
- Babcia
nagotowała wczoraj tyle rosołu, że ty nic dzisiaj nie musisz robić – przerwał
mi Olek z przekonaniem, śmiejąc się od ucha do ucha. – I dla ciebie starczy!
- To ten twój
ulubiony? – spytałam, a Olek żywo przytaknął. – W takim razie muszę go spróbować,
o ile twoja babcia mi na to pozwoli… – dodałam, doskonale wiedząc, że dzisiaj jestem na
cenzurowanym, dokładnie obserwowana i podsłuchiwana. Nie mogłam podpaść, nawet
przez jakieś małe niedociągnięcie. – Ale zaraz – uzmysłowiłam sobie coś nagle,
nie pozwalając nikomu dojść do słowa – przecież ty mi się jeszcze w ogóle nie
pochwaliłeś tym, co w tym roku Święty Mikołaj zostawił ci pod choinkę! No
chyba, że nie masz się czym chwalić, bo to była rózga… – podpuszczałam go.
- No co ty,
Miśka, przecież byłem w tym roku bardzo grzeczny! – zapewnił mnie. – Chodź! –
krzyknął. po czym złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do swojego pokoju, by z dumą
zaprezentować mi swoje nowe trofea.
***
W przedostatni
dzień roku w głowie miałam już tylko obawy związane z jutrzejszą zabawą
sylwestrową. A było ich mnóstwo i to w przeróżnych sferach życia, począwszy od
tych estetycznych (bo czy ja dobrze
zrobiłam, że kupiłam tę, a nie tamtą sukienkę? czy powinnam swoje włosy i twarz
oddawać w ręce Kory? może lepiej zaufać samej sobie i swoim sprawdzonym
możliwościom?), poprzez towarzyskie (bo
czy ja dam sobie radę wśród tych wszystkich wielkoludów? co prawda, sama nie
będę, ale…) i właśnie, to był ten ostatni problem - Paweł (bo czy ja w ogóle dobrze robię, idąc tam jutro z nim? przecież jeszcze jest
czas, żeby się z tego wycofać...). Myślałam już tylko o tym, a że problemów
miałam, jak sami widzicie, sporo, nie zauważałam niczego innego. Sądziłam
bowiem, że w mijającym już roku nic i nikt mnie nie zaskoczy… Och, jakże się
myliłam!
Otóż ów
niespodzianka czekała na mnie przy wyjściu z pracy. Pani Hain bowiem
zaoferowała się, że ze mną wyjdzie, bo chce się przejść. Okeeeej, pomyślałam,
co prawda to było trochę dziwne, że naszła ją taka ochota w momencie, w którym
ja wychodzę na dwór, ale niech jej będzie, przecież nikt nie zabroni jej
spacerować. Uznałam to za czysty zbieg okoliczności.
Dopiero po
chwili okazało się, że to była dobrze przemyślana strategia.
- Nie będziesz
miała nic przeciwko, jeśli odprowadzę cię kawałek? – spytała, kiedy
znalazłyśmy się na dole, przed wejściem do bloku, w którym mieszkał Piotrek, a
ja próbowałam nieudolnie się z nią pożegnać.
Bo wiecie,
odchodzić bez pożegnania to tak nieładnie.
Nie powiem, że jej
pytanie mnie nie zaskoczyło, bo byłaby to nieprawda. Dobrą chwilę zajęło mi
przyswojenie i zrozumienie jego sensu. Zamrugałam gwałtownie i nerwowo, po czym
wzruszyłam ramionami i jak gdyby nigdy nic odpowiedziałam:
- Skądże znowu.
Próbowałam nie
dać po sobie poznać, jak ów sytuacja na mnie wpłynęła – jak bardzo się przez to
spięłam i zestresowałam. No bo, helloł, skąd ja mogę wiedzieć, o co może jej
chodzić? Skąd to nagłe zainteresowanie moją osobą? I do czego to prowadzi? Jedyne,
co przychodziło mi do głowy, to to, że to nie może być coś dobrego… Do tej pory przecież
tak właśnie było, dlatego tak bardzo odpowiadało mi, że przez ostatnie dni pani Hain
unikała mnie jak ognia, mijałyśmy się niemalże bez słowa w mieszkaniu Piotrka.
To przynajmniej nie rodziło niepotrzebnych konfliktów między nami. Skąd więc ta
nagła zmiana?, zastanawiałam się. I czy nie mogło zostać tak, jak było, skoro
było dobrze?
No cóż.
Widocznie nie.
- Tak właściwie
to chciałam cię przeprosić – zaczęła pani Hain po chwili złowrogo brzmiącej
ciszy.
- Mnie? –
zdziwiłam się całkiem na serio. – A za co?
- Źle cię
oceniłam – powiedziała szczerze, spoglądając na mnie. – Przepraszam.
- Proszę pani,
ale ja nie oczekuję od pani przeprosin. Naprawdę nie widzę powodów, abym miała
je od pani otrzymać.
- Dziecko, może ty nie, za to
ja widzę je doskonale – pani Hain uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili jednak
na nowo spoważniała. – Naprawdę nie powinnam była oceniać cię po pozorach. Sama
nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło…
- Myślę, że to z
czystej troski o pani ukochanych chłopców – odpowiedziałam tak z automatyzmu,
mimo że kobieta chyba nie oczekiwała uzyskać ode mnie odpowiedzi na ostatnie jej
stwierdzenie. – Na pani miejscu pewnie też przyjrzałabym się każdemu, kto
zbliżałby się do mojego syna i wnuka, i zawsze widziałabym coś, co by
dyskredytowało taką osobę w moich oczach.
- Tyle tylko, że
ja koszmarnie się co do ciebie pomyliłam. Proszę mi nie przerywać – zaznaczyła,
gdy tylko otwierałam usta, żeby po raz kolejny jej zaprzeczyć – bo wiem, co mówię. Przez ostatnie
dni przyglądałam ci się bacznie i dotarło do mnie, co zrobiłam. I co jeszcze mogłam
swoim pospiesznym osądem zrobić. Dlatego cię przepraszam. Z całego serca.
- Jeśli to pani
ulży, to przeprosiny zostały przyjęte, mimo że nie były potrzebne. Tak naprawdę
ja już dawno o całej sprawie zapomniałam. Zwłaszcza, że
doskonale panią rozumiem. Troszczy się pani o tych, których kocha. To piękne.
- Ale ty też się
o nich troszczysz, tylko trochę późno zauważyłam, jak ważna jesteś dla Olka. Jak on na ciebie patrzy, jak cię bacznie słucha, jak lgnie do ciebie...
całym sobą... to jest dopiero piękne.
Spojrzałam na
nią z ukosa. Musiałam się upewnić, czy to na pewno ona w tej chwili ze mną rozmawia. Bo może ktoś ją podmienił podczas naszego spaceru i ja tego nie zauważyłam? Nie wiem kto, może jacyś kosmici? Czy naprawdę rozmawiam z tą samą kobietą, która kilka tygodni temu
uważała mnie za całe zło świata, które nie powinno zbliżać się do jej syna i
wnuka?
- Skoro już
sobie tak szczerze rozmawiamy, to muszę się pani do czegoś przyznać – zaczęłam po krótkiej chwili ciszy,
a jej czujność automatycznie się wzmogła, tak, jakby czekała na moment, w którym będzie mogła
odwołać wszystkie swoje poprzednie słowa i stwierdzić, że znów się co do mnie
pomyliła. – Trochę się tego boję. Tego
przywiązania Olka do mojej osoby. Nigdy czegoś podobnego nie miałam, a przed
Olkiem zajmowałam się trójką przeróżnych dzieci, i z każdym z nich miałam dość dobry
kontakt. Dlatego tego nie rozumiem. Nie wiem, kiedy i jak to się stało, że on
się do mnie tak przywiązał – wypowiadałam na głos swoje obawy, dokładnie te
same, które są w mojej głowie już od jakiegoś czasu i na które nie potrafiliśmy z Piotrkiem znaleźć
recepty. – I wiem, że to nie powinno mieć miejsca. Oczywiście, proszę mnie źle nie
zrozumieć, ja go uwielbiam, ale nie chcę, aby później cierpiał. Bo przecież nie
wiem, co będzie za pół roku, za rok, gdzie on będzie, gdzie ja... a przecież
doskonale wiemy, że nie będę przy nim zawsze.
Spodziewałam
się, że pani Hain na mnie wrzaśnie, zrobi srogą minę, pogrozi mi palcem,
przytaknie z niechęcią albo przynajmniej spróbuje znaleźć na to złoty środek – może nie
taki, jaki by mi odpowiadał, ale zawsze, tymczasem ona uśmiechnęła się. Tak,
dobrze widzicie. Uśmiechnęła się. Do mnie.
Ja już naprawdę
nie wiedziałam, co tu się odpierdala.
- Jesteś
naprawdę mądrą dziewczyną i wierzę, że sobie z tym poradzisz – powiedziała. – Gdy
tak cię słucham, to pluję sobie jeszcze bardziej w brodę, że wtedy tak cię
wtedy potraktowałam. Nie zasłużyłaś sobie na to. Gdy słucham Olka jak o tobie mówi,
widzę, jak dobry wpływ na niego masz. Jak bardzo wsłuchuje się w twoje słowa, jak jest przejęty samą twoją obecnością, jak za tobą tęskni, gdy cię nie ma obok, w jaki
sposób o tobie mówi. On świata nie widzi poza tobą. A najlepsze, że nie czuję takich obaw jak ty, bo wiem, że on się może od ciebie wiele nauczyć. Stałaś się dla niego wzorem do naśladowania i
muszę przyznać, że chyba lepszego nie mógł sobie wybrać.
Słuchałam jej,
nie wierząc w to, co słyszę, wpatrując się w nią jak w kosmitkę i mrugając
nerwowo oczami dla lepszego przyswojenia informacji. Bo to się nie dzieje
naprawdę. Ktoś mnie wkręca, prawda? Jakaś nowa odsłona „Mamy cię” dla
niesławnych ludzi? Bo jakie może być inne logiczne wyjaśnienie? Jedynie takie, że zwariowałam i sobie to wszystko wymyśliłam. Ewentualnie dobrze uszu wczoraj nie wyczyściłam i przez to źle rozumiem sens wypowiadanych przez nią słów. No bo, do cholery, skąd taka
nagła zmiana u pani Hain? Co ją spowodowało? Nigdy przez myśl by nie przeszło, że
nasłucham się od niej tylu komplementów w ciągu zaledwie kilkunastu minut! To było nie do pomyślenia!
A może w tej
świątecznej zupie grzybowej, którą to dzisiaj pani Hain odgrzewała na obiad,
były jakieś grzybki halucynogenne? I ona je przedawkowała i teraz mówi to,
czego później będzie żałować?
- Wybaczy pani,
że o to spytam, ale skąd nagle u pani takie refleksje? – spytałam najłagodniej
jak tylko umiałam, co by przypadkiem nie obudzić jej uśpionego gniewu. – Bo jeśli mam być szczera, to nie chce mi się wierzyć, że
to tylko dlatego, że się mi pani przez ostatnie dni bacznie przyglądała…
- Masz rację,
nie tylko dlatego – przytaknęła. – Dojrzewałam do tych wniosków już jakiś
czas, ale po wczorajszej rozmowie z małym dotarło do mnie, jak bardzo się
myliłam co do ciebie.
- Rozmawiał z
panią? Naprawdę? – Kobieta pokiwała głową. – Powiedział wszystko, co chciał? O
tym, jak bardzo was kocha, jak za wami tęskni, jak lubi spędzać z wami czas,
ale też o tym, jak bardzo chce zostać tu w Olsztynie, z tatą, którego mu zawsze tak brakowało? – Znów pokiwała
głową. – To dobrze. To bardzo dobrze. Siedziało to w nim już od jakiegoś czasu,
widziałam to.
Tak, od tej
całej ostatniej historii z panią Hain, Olek był totalnie nie swój. Bo właśnie wtedy po raz
pierwszy przeciwstawił się woli swojej ukochanej babci, z którą wciąż jest bardzo zżyty i czuł się z tym źle. Tak, jakby był
niewdzięczny za to, co dla niego zrobiła. A przecież tak nie było. Przecież
kochał ją i dziadka równie mocno, co swojego ojca. Dlatego musiałam mu
uświadomić, że warto o tym wszystkim opowiedzieć babci. O swoich uczuciach. O
tęsknocie. I o tym, że przecież wciąż robi najlepszy rosół na świecie.
- Dziwię się,
naprawdę, że nie zdecydowałaś się na psychologię albo przynajmniej na
pedagogikę – z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Hain. – Masz bardzo dobre
podejście do ludzi, a do dzieci to już w szczególności.
- W końcu w
każdym z nas jest odrobina dziecka, trzeba tylko umieć dobrze poszukać –
zaśmiałam się. – Ale dziękuję za te słowa. Możliwe, że poszłam na łatwiznę, bo
w tamtym okresie mojego życia miałam na głowie tyle innych zmartwień, że już nie miałam
siły, aby walczyć z ambitniejszymi kierunkami – zastanawiałam się na głos. –
Ale nie powiem, że nie myślę czasem o tym, aby to kiedyś w przyszłości
nadrobić…
- Dla chcącego
nic trudnego – uśmiechnęła się zachęcająco. Tak ciepło. Po matczynemu.
Szłyśmy przez
dłuższą chwilę w milczeniu. Chyba dla nas obu ta odmiana, nasza nagła komitywa była zupełnie
nową sytuacją, z którą musiałyśmy się oswoić.
- Wiesz,
naprawdę się cieszę, że Piotrek cię ma. I nie mówię tego tylko dlatego, by
zatrzeć tym swoje pierwsze fatalne wrażenie – zaśmiała się pani Hain, przerywając tymi słowami
błogą ciszę, która do tej pory była między nami. – Będę o wiele spokojniejsza,
gdy już w nowym roku wrócimy z mężem do naszego domu, a to dlatego, że będę
wiedziała, że ktoś tu tych moich chłopaków będzie trzymał w ryzach, żeby głupot nie robili.
Pokiwałam głową
na znak, że rozumiem.
- Nie chcę, żeby
to zabrzmiało niegrzecznie, bo pytam tak tylko z czystej ciekawości. Ale kiedy państwo
wracają?
- Pierwszego.
- Czyli Piotrek
ma z kim zostawić Olka, by pójść na sylwestra? – spytałam, a pani Hain pokiwała
głową. – To super! – autentycznie się ucieszyłam.
Bo ze
świadomością, że on będzie tam gdzie ja w tych ostatnich godzinach roku, że będzie gdzieś niedaleko, obok mnie, w towarzystwie, które przecież poznałam dzięki niemu… po
prostu od razu zrobiło mi się raźniej. Poczułam się pewniej, jakbym wiedziała, że z jego obecnością poradzę sobie ze wszystkim.
- Co prawda ten
mój uparty synalek zapiera się przed tym wyjściem rękami i nogami, ale przecież mimo wszystko wciąż jest
młody i czasem powinien się zabawić. Dlatego nie pozwolę, aby siedział w taki dzień w domu –
uśmiechnęła się pod nosem i jeśli mnie wzrok nie mylił, ujrzałam w jej
spojrzeniu błysk, który mógł świadczyć tylko o jednym: kobieta miała już plan.
Nie wiedziałam
tylko jaki był to plan. Wiedziałam jednak jedno - Piotrkowi się on na pewno nie spodoba.
- Trochę mu się
nie dziwię, głupio jest być tak samemu pomiędzy parami w ostatni dzień roku…
- Ale nie można
się zamykać w czterech ścianach, on musi wychodzić do ludzi. A takie okazje w jego profesji zdarzają się rzadko – przerwała mi
kategorycznie. – Poza tym Olkowi przyda się kobieca ręka, to widać doskonale na twoim
przykładzie, a gdzie ma Piotrek kogoś poznać, jeśli będzie siedział albo w hali, albo w autobusie z kumplami, albo w domu?
- No w sumie
racja – przytaknęłam, bo coś w tym było, musiałam to przyznać, mimo że na myśl o tym, iż Piotrek miałby sobie przygruchać jakąś pannę, zrobiło mi się tak jakoś... dziwnie źle. I nie wiedziałam dlaczego.
- Dlatego też
tak bardzo się cieszę, że chłopaki cię mają – ciągnęła niczym niezrażona matka Hajnusa. – Dopóki Piotrek sobie z kimś życia nie
ułoży, twoja pomoc jest nieoceniona.
- Dziękuję –
odpowiedziałam, będąc totalnie zmieszaną.
Od tych pochwał
aż na moment zakręciło mi się w głowie.
- Wiesz, muszę ci się przyznać, że kiedy
Piotrek przyjechał do domu i oznajmij nam, że zabiera Olka ze sobą, do
Olsztyna, myślałam, że postradał zmysły. Do tej pory mam momentami takie myśli,
że nie powinnam mu na to wszystko pozwalać, bo niepotrzebnie miesza dzieciakowi
w głowie. Że w końcu stwierdzi, że nie daje rady, wróci do punktu wyjścia i złamie Małemu serce. Bo dla mnie Piotrek wciąż jest dzieckiem…
- To chyba
normalne u rodziców, że obojętnie, ile mielibyśmy lat, dla nich zawsze
pozostaniemy dzieckiem – zaśmiałam się. – Tyle tylko, że to pani dziecko jest
już dorosłe i ma własne dziecko.
- Tak –
przytaknęła i zamyśliła się na moment. – Do tej pory pamiętam, jak przyjechał do
domu ze zgrupowania. Był taki zagubiony i zdezorientowany. Pamiętam, jakby to
było wczoraj, mimo że minęło od tego już pięć lat! Nie wiedział, jak zacząć.
Widzieliśmy z mężem, że coś go gryzie, ale nie chciał nam powiedzieć, więc
w końcu przestaliśmy pytać, czekając aż zbierze się na odwagę i sam nam powie. Było
widać, że ewidentnie boi się naszej reakcji. Aż w końcu któregoś dnia przy kolacji wypalił,
ni z gruchy, ni z pietruchy, że za pięć miesięcy zostanie ojcem, a my dziadkami.
Pamiętam, że z wrażenia stłukłam talerz z naszej ślubnej zastawy! A on mimo tego
całego rabanu, jakiego narobiłam, mówił dalej. Wyrzucał z siebie wszystko, co w
nim do tej pory siedziało. A najlepsze było to, że w ogóle nie miał zamiaru nam o tym
powiedzieć, ale… nie radził już sobie. Ola źle znosiła ciążę, nie mogła już
pracować w spalskiej recepcji, a że wychowała się w domu dziecka, nie dałaby rady sama się utrzymać, bo nie miała
nikogo, kto mógłby jej pomóc. Nikogo prócz ojca dziecka, tyle, że on... nie miał zamiaru się ustatkować. W
jego głowie były tylko mecze, treningi i imprezy, dokładnie w tej kolejności,
nie był gotowy na takie zobowiązania. Wściekliśmy się z mężem na niego strasznie,
ale co mieliśmy zrobić? Musieliśmy mu pomóc… w końcu to nasz syn. A Ola nosiła
naszego wnuka.
- Nie musi mi
pani o tym opowiadać… ja nawet nie wiem, czy powinnam… – zaczęłam niezgrabnie, ale
kobieta była jakby w swoim świecie i w ogóle nie zwracała na mnie uwagi.
Widocznie siedziało to w niej już długi czas i musiała komuś o tym opowiedzieć. I padło na mnie.
- Przyjęliśmy
więc Olę pod swój dach i po jakimś czasie zaczęliśmy traktować ją jak własną
córkę – ciągnęła niczym niezrażona. – To była wspaniała dziewczyna, naprawdę,
na nic się nie skarżyła, mimo że miała do tego pełne prawo. Była bardzo wdzięczna nam
za pomoc, sama pomagała jak tylko mogła, na ile pozwalał jej stan zdrowia. W
ogóle nie narzekała na Piotrka, który rzadko kiedy się do niej odzywał. Wtedy
zwyczajnie nie rozumiałam własnego syna, zastanawiałam się, gdzie zrobiliśmy z
mężem błąd, że wychowaliśmy go w taki sposób, aby kompletnie nie obchodził go
los matki własnego dziecka. Na nic się zdały nasze umoralniające gadki, nic do
niego nie trafiało. Dopiero pod koniec ciąży coś się zmieniło. Sama nie wiem, co się takiego stało, ale Piotrek zaczął częściej bywać w domu, spędzać więcej czasu z Olą…
zaczęli się docierać, poznawać. Nie zapomnę jak tydzień przed narodzinami Olka, Piotrek usiadł z nami i powiedział, że wszystko
przemyślał, dojrzał, że chce wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, jest na to gotowy, dlatego ma
zamiar związać się z Olą, zabrać ją i dziecko do Olsztyna, by wychować go razem,
stworzyć rodzinę. Byłam z niego taka dumna, a Ola
była wtedy taka szczęśliwa! Kochała go, mimo że na początku tak bardzo ją ranił
swoim postępowaniem. Widocznie musiał się wyszaleć, widocznie dłużej zajęło mu
poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie… Ale niestety, tydzień później to,
co oboje zaczęli na nowo układać, rozwaliło się. Ola zmarła przy porodzie. Piotrek
strasznie to przeżył. Z początku nie chciał mieć nic do czynienia z Olkiem,
jakby winił go za jej śmierć. Zamknął się w sobie, z nikim nie rozmawiał, całe dnie spędzał na hali… Widząc jego ból
stwierdziliśmy z mężem, że najlepiej będzie, jak Mały zostanie na początek z
nami. On i tak miał dużo spraw na głowie. Treningi, mecze, wyjazdy, gdzie tu
czas dla niemowlęcia, któremu trzeba na początku poświęcić się bez reszty? A my mieliśmy dużo czasu, aby się nim zająć... Przez pierwsze pół roku Piotrek był może w domu trzy
razy. Codziennie wysyłaliśmy mu mnóstwo SMS-ów z postępami Olka, jego nowe zdjęcia, by widział, jak się zmienia, rośnie,
ale Piotrka to nie ruszało. Znów wpadł w swój treningowy rytm, jakby chciał
tym sobie coś zastąpić. Albo kogoś. Dlatego widząc, co się dzieje, na kilka miesięcy
przenieśliśmy się z mężem do Olsztyna. Nie mogło być tak, aby Piotrek nie miał
w ogóle żadnej więzi ze swym synem. W końcu to miało być tymczasowe wyjście, to był jego syn, a nie nasz, nie mogliśmy wychować go za niego. I myślę, że dobrze zrobiliśmy, bo potem
było już lepiej. Częściej bywał w domu, interesował się, budował swoją więź z
Olkiem, ale… nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek zdecyduje się, aby Mały
zamieszkał z nim. Nie naciskaliśmy na niego, przecież wciąż był młody i trudno mu było to wszystko udźwignąć. Miał karierę przed sobą, nie mógł z niej zrezygnować, jeszcze nie teraz, gdy tak wiele było przed nim. Dlatego wydawało mi się, że uważa ten układ za najlepszy. Myśleliśmy,
że może gdy Olek podrośnie, pójdzie do szkoły… że wtedy go do siebie zabierze, bo będzie mu łatwiej pogodzić opiekę nad nim z byciem siatkarzem. Dlatego, gdy nam powiedział, że
go zabiera do siebie, do Olsztyna i to nie na wakacje, a na stałe, myślałam, że
coś mu zrobię. Bo wciąż widziałam w nim tego nieodpowiedzialnego gówniarza,
którym był przez ostatnie lata. Wyobrażałam sobie same straszne rzeczy, utwierdzając
się tym w przekonaniu, że sam sobie nie poradzi z małym dzieckiem, którego tak
naprawdę mało zna. Wiem, brzmi to okrutnie, jakbym nie wierzyła we własnego
syna, ale to wszystko, co się wydarzyło…
- Ja panią
doskonale rozumiem – przerwałam jej, widząc cień szansy na zakończenie tego monologu. Nie chciałam, żeby za bardzo zagalopowała się w
swoich zwierzeniach i powiedziała mi coś, czego będzie żałować. – Wiele państwo przeszli w ciągu ostatnich lat i nic
dziwnego, że tak pani reagowała.
- Właśnie.
Właśnie – powtórzyła, jakby moja opinia była jej bardzo potrzebna dla
utwierdzenia się w słuszności swojego postępowania. – Dlatego tak bardzo się
cieszę, że Piotrek cię znalazł, że zatrudnił, że znów nie posłuchał swojej
matki i postawił na swoim. Bo tym razem wyszło mu na dobre, a ja dzięki temu
jestem spokojna o to, że Olek ma naprawdę dobrą opiekę i to nie tylko pod
nieobecność naszego syna, ale również wtedy, gdy on jest. Dobrze widzę, jaki
masz pozytywny wpływ na Piotrka. Jak rozmowy z tobą dużo mu dają. Jak dzięki
temu dojrzewa, mądrzeje, robi się z niego naprawdę dobry ojciec.
- On już był
dobrym ojcem i to bez mojej pomocy – zaprzeczyłam. – Każdy z nas ma ten
instynkt rodzicielski w sobie…
- Ale czasami
bez pomocy drugich trudno jest go w sobie obudzić – przerwała mi pani Hain, będąc pewna słuszności swym słów. – A ty go w
Piotrku obudziłaś. Naprawdę dziękuję ci za wszystko, co dla nich robisz.
Nie spodziewałam się, że ta rozmowa zajdzie aż tak daleko. Nie spodziewałam się tego, że poznam
całą historię, którą Piotrek nawet chciał mi opowiedzieć na samym wstępie naszej
współpracy, ale ja nie chciałam. Nie uważałam, żeby to było mi do czegoś potrzebne. Do
tej pory tak uważam. Nie byłam ciekawa tego, jak potoczyło się jego życie. A mimo to wiedziałam już wszystko.
I nie wiem, czy
dobrze się stało, że to wszystko dzisiaj usłyszałam. Czułam się z tym dziwnie źle.
- Nie ma za co,
naprawdę – powtórzyłam się. – I żeby nie było, że tylko ja daję, jak to pani
przedstawiła, ja od nich też wiele dostaję, musi mi pani uwierzyć.
- Wierzę –
odpowiedziała, uśmiechając się pod nosem jakoś tak sugestywnie.
- Poza tym
uważam, że Piotrek ma wielkie szczęście, że ma tak mądrych i kochających
rodziców. Nie każdy w takiej sytuacji postąpiłby jak państwo. I wiem, że on to
bardzo docenia, mimo że może czasem tego nie okazuje… – powiedziałam szczerze.
Po tym
wszystkim, co dziś usłyszałam, zupełnie inaczej spojrzałam na rodzinę Hainów. A już zwłaszcza na postępowanie pani Hain. Teraz w ogóle nie dziwiłam się, dlaczego zachowywała się w taki sposób. I
jeśli mam być szczera, to cholernie zazdrościłam Piotrkowi takich rodziców. Ma
chłopak szczęście. Nie to, co niektórzy.
- Dziękuję Ci,
kochanie – odpowiedziała pani Hain, uśmiechając się do mnie z wdzięcznością. –
Wiem, że może dużo od ciebie wymagam, ale czy mogę mieć do ciebie prośbę? –
spytała po chwili ciszy. Pokiwałam głową, nie wiedząc do końca, w co się pakuję. – Proszę
cię tylko o jedno. Wiem, że pewnie jeszcze wiele wyzwań przed tobą w życiu, w
końcu jesteś młoda, i że nie zostaniesz z nimi na zawsze, ale gdy nadarzy ci się
jakaś okazja, zastanów się dwa razy, czy jest dla ciebie dobra, ok?
A gdy podejmiesz już decyzję o odejściu, to nie zrób tego z dnia na dzień… nie
złam moim chłopakom serc, proszę – powiedziała, spoglądając na mnie oczami,
w których zbierały się łzy. – Wiem, że to dziwnie brzmi w ustach osoby, która
do tej pory krytykowała decyzję Piotrka o zatrudnieniu ciebie na każdym kroku,
ale…
- Po tym, co
dziś od pani usłyszałam, to nie brzmi dziwnie, proszę mi wierzyć – przerwałam
jej, zanim by mi się tu rozkleiła, bo tego nie dałabym rady udźwignąć. Nie
byłabym w stanie ją pocieszyć. Nawet nie wiem, czy umiałabym się zachować w takiej sytuacji. – I obiecuję, że nie zrobię chłopakom krzywdy. A
już na pewno nie umyślnie.
- Dziękuję ci.
Za to, że się nimi zajmiesz. Za to, że jesteś i masz na nich tak dobry wpływ. I
za tę rozmowę. Jestem teraz o wiele spokojniejsza.
Tak naprawdę to
chyba ja powinnam była jej podziękować za te wszystkie słowa, które dziś od
niej usłyszałam, ale ona nawet nie dała mi szansy tego zrobić, bo obróciła się
na pięcie, uznając tę rozmowę za zakończoną i ruszyła w stronę mieszkania
Piotrka, zostawiając mnie samą na chodziku z kompletnym mętlikiem w głowie.
Boże, czy to, co
się przed chwilą wydarzyło, było snem czy prawdą?
***
Moja mama
zachowywała się dziwnie, odkąd tylko wczoraj wróciła ze spaceru. Była jakaś
taka roześmiana. Spokojna. Rozluźniona. Nie powtarzała co chwila, jak to ja tu
sobie bez niej poradzę. Nie wspominała w ogóle o tym, co ja robię ze swoim
życiem. I dokąd te wszystkie moje decyzje prowadzą. Nie snuła czarnych wizji. Normalnie jak nie ona. Nie miałem
pojęcia, co się wydarzyło po jej wczorajszym wyjściu z Miśką z mieszkania, czy
potrącił ją jakiś szalony rowerzysta na chodniku, czy potknęła się i uderzyła w
głowę, czy doznała jakiegoś nagłego olśnienia, łaska pańska na nią spłynęła,
stał się świąteczny cud… nieważne jednak, co to było, bo było to dobre. Podobało
mi się tak jak jest. I oby zostało tak jak najdłużej.
Podejrzewałem
jednak po cichu, że w jej nagłej przemianie, maczała swe palce
Miśka. Nie wiem, co ta dziewczyna ma w sobie takiego i jak ona to robi, że
każdego potrafi sprowadzić na właściwą drogę – nawet moją mamę. Naprawdę nie
wiem, ale ta wiedza nie była mi jakoś specjalnie do szczęścia potrzebna.
Najważniejsze, że sprawiła, iż wróciła moja stara, dobra mama, ta, którą miałem
zanim Ola zaszła w ciążę. Wtedy było idealnie. I dlatego miałem zamiar dzisiaj
podziękować Miśce za to wszystko, musiałem to zrobić, ale dopiero podczas sylwestrowej zabawy będę
miał ku temu okazję. Bo mimo że tak bardzo nie chciałem tam iść, zostałem do
tego niemalże zmuszony. I to przez własną matkę, która zaoferowała się, że
zostanie dzisiejszego wieczoru z Olkiem, rezygnując z wyjścia z ojcem do znajomych. A zrobiła to w taki sposób, jakby doskonale wiedziała, co
obiecałem Miśce – że jak będę miał z kim zostawić małego, to przyjdę. Coś mi w
tym śmierdziało, ale nie chciałem brnąć za daleko w swym domysłach i posądzać kobiety
o tak dobrą komitywę, mając jeszcze w pamięci to, co było kilka dni temu. Bo tak
właściwie to kiedy miałaby się ona między nimi zawiązać? I dlaczego ja niczego
nie zauważyłem? Co mi umknęło, do cholery?!
Próbowałem
jeszcze dzisiaj coś wskórać, ale jak mama się zaparła, to na nic się zdały moje
protesty, prośby, groźby, czy nawet... próby udania choroby.
- Taki stary, a
zachowuje się jak dziecko. Myślisz, że zapomniałam o numerze z termometrem na
kaloryferze, który stosowałeś w podstawówce, by nie iść do szkoły? Piotrek, do
diaska, dałbyś Olkowi choć raz dobry przykład! – skwitowała całą akcję.
Siedziałem więc
przy barze w klubie i przypatrywałem się swojemu odbiciu w lustrze, wiszącym naprzeciwko
mnie. Nie wiedziałem, po co tu przyszedłem. Lubiłem imprezy, to fakt, ale nie,
kiedy wszyscy obok siebie mieli kogoś, a ja byłem sam jak taki palec. Nie pasowałem tutaj ze swoją samotnością. Kiedyś mi
to może aż tak bardzo nie przeszkadzało, ale teraz… naprawdę wolałbym ten wieczór spędzić z
Olkiem. Razem z nim pożegnać stary rok i wejść w nowy, lepszy dla nas. Robiłem to jednak dla Miśki. Bo jej obiecałem. Bo mnie o to
prosiła. Bo jej zależało, abym przyszedł. Nie wiedziałem dlaczego, skoro miała
Pawła, ale blondynka tak bardzo nalegała na moje przyjście, że nie mogłem jej
więc zawieść.
Szkoda tylko, że
Miśka spóźniała się już niemalże godzinę…
Po kilkunastu
minutach siedzenia w loży i dość nieskładnej rozmowy, stwierdziliśmy, że to czas, by przenieść się do baru i zamówiić pierwszą partię shotów, tak na rozluźnienie atmosfery. Bo co będziemy czekać za
spóźnialskimi? Impreza przecież musi się rozkręcić, a bez alkoholu ani rusz! Zostawiliśmy więc kobiety na kanapach, a sami usiedliśmy na wysokich stołkach przy barze i czekaliśmy za naszym zamówienie. A po chwili już trącałem się kieliszkiem z Bednim, z Buczkiem, z
Dobrowolskim, z Miłym, jednocześnie zaczynając żałować, że tu w ogóle jestem, że dałem się namówić
na to całe wyjście. I gdy już planowałem jakoś cichaczem ulotnić się stąd i
wrócić do domu, nie przejmując się tym, że mama pewnie będzie mi o to suszyć
głowę przez najbliższe pół roku, zobaczyłem ją.
Anioła. W blond
włosach. Wchodzącego do klubu.
Miśka wyglądała
idealnie w lokach swobodnie opadających jej na ramiona przykryte koronką. Cała
jej sukienka w jasnym kolorze (nie wiem, jak się ów kolor zwie, w końcu jestem facetem, więc
nie znam się na tych wszystkich odmianach) była w koronce przylegającej do jej
idealnego ciała, która kończyła się przed kolanami. Miała na sobie wysokie
buty, pewnie żeby nie czuć się wśród nas – siatkarzy – jak krasnoludek. Ostrożnie
schodziła po schodach, uważając, aby z nich nie spaść, jednocześnie lustrując
zagubionym spojrzeniem pomieszczenie. Była wystraszona tym wszystkim, co się tu dziś działo. A może bardziej tym, co się miało wydarzyć? Najlepsze jednak było to, że gdy tylko
odnalazła mnie swoim spojrzeniem, cała się rozpromieniła. Jakby nad jej blond
włosami zajaśniała jakaś poświata, która zaraz miała wypełnić całe
pomieszczenie.
Tylko jedno mi
nie pasowało w tym zestawie. A mianowicie to, na czyim boku się wspiera,
schodząc po tych cholernych schodach.
Boże,
Hajnus, lecz się.
_____________________________
Przepraszam za
to, co widzicie powyżej. W mojej głowie wyglądało to zupełnie inaczej, lepiej, jednak
tak to już jest, kiedy swojego pomysłu nie zapisze się od razu, tylko bierze
się za niego po pewnym czasie. Ech. I gdyby nie moja Pierwsza
Recenzentka, która swymi przypominajkami o Hajnusach zmobilizowała mnie do
skończenia tego rozdziału, nie byłoby mnie tutaj jeszcze przed końcem roku ze świeżynką.
Dlatego teraz na trzy-cztery wszyscy ślemy ogromne DZIĘ-KU-JE-MY
dla Pauliny!
Pytanie jest
jednak zasadnicze: czy Wy jesteście tu jeszcze?
Wiem, że ostatnio strasznie nawalam, mam jednak jedno postanowienie na ten zbliżający się wielkimi
krokami Nowy Rok (patrzcie, jak żeśmy trochę niezamierzenie zgrali się z opowiadaniem – oni mają
Sylwestra i my zaraz też będziemy go mieli; szkoda tylko, że rok później niż u Hajnusów
i spółki, ale cii, to się wytnie:)). A mianowicie mam zamiar wreszcie wrócić do
pisania, tak, abyście nie musieli już tyle czasu czekać na nowości. Zwłaszcza,
że pomysłów mi nie brakuje! Tylko czasu i weny mam niedobór… ale popracuję nad
tym. Obiecuję. Ponadto przepraszam za wszystko, co złe w tym roku z mojej
strony i obiecuję w 2016 wziąć się w garść. A Wam życzę dobrego wskoku do nowego roku, szampańskiej zabawy, dużo
weny na najbliższe 12 miesięcy, żebym miała co czytać i gdzie się inspirować…
reasumując, aby 2016 był lepszy niż 2015!
I na koniec –
zapraszam na mojego wywiadera. Taaaaaak, postanowiłam znowu się trochę „pobawić”,
można więc zadawać pytania. Śmiało! Chętnie poodpowiadam.
Love
you all <3