czwartek, 29 grudnia 2016

19. Ciąg przyczynowo-skutkowy.

Nigdy nie przypuszczałabym, że mam taką ciężką głowę… i większą od poduszki…
A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie, gdy ocknęłam się w środku nocy i próbowałam przewrócić się z prawego boku na lewy, bo może akurat na nim uda mi się znów zasnąć. Kiepsko kontaktowałam ze światem, ale mimo to wiedziałam, czego skutkiem jest mój aktualny stan. Najwidoczniej wczoraj przesadziłam z ilością wypitego alkoholu. Ileśmy go wypili? A raczej - uściślając - ja wypiłam, bo Piotrek to może pociągnął ze dwie/trzy lampki, a reszta z prawie czterech opróżnionych przez nas butelek wina (i to w dość krótkim czasie!) trafiło do mojego kieliszka… a z niego wprost do mojego gardła.
O Boże. Nie no, pięknie. Swoim wczorajszym zachowaniem wyszłam na osobę, która myśli, że alkoholem poradzi sobie z problemami. Na nianię-pijaczkę, której lepiej nie dopuszczać do dziecka, bo jeszcze sprowadzi je na złą drogę. Co też Piotrek mógł sobie wczoraj o mnie pomyśleć, widząc moje poczynania… i zapewne jeszcze słuchając mojej bezsensownej paplaniny… Boże, jaka ja czasami bywam głupia! I to jeszcze z powodu jakiegoś tam faceta! No ręce opadają.
I tak oto właśnie ubolewając nad własną głupotą, zastanawiając się nad tym wszystkim, i jednocześnie wyobrażając sobie najgorsze scenariusze, co kompletnie nie pomagało mi w ponownym zaśnięciu, przetarłam zaspaną twarz… i wtedy go zobaczyłam.
A mówiąc go, mam na myśli Piotrka. Piotrka, który właśnie spokojnie spał sobie na drugim skraju łóżka. Tego samego łóżka, w którym teraz leżę i ja.
Jego łóżka.
O NIE.
NIE, NIE, NIE, NIE.
Teraz to dopiero nie zasnę.
Bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wczoraj zrobiłam coś naprawdę głupiego. I to coś BARDZO, BARDZO GŁUPIEGO. Bo jakie może być inne logiczne wyjaśnienie na fakt, że właśnie śpię sobie w łóżku Piotrka i to jeszcze z nim samym po drugiej stronie? Ja widziałam tylko jedno i wcale, ale to wcale, mi się ono nie podobało.
I tak właśnie pomiędzy jednoczesną próbą złapania oddechu, zaprzestania panikowania oraz znalezienia w głowie wspomnień z wczorajszego wieczoru (albo innego, równie logicznego wyjaśnienia zaistniałych okoliczności), zauważyłam coś jeszcze. Coś, dzięki czemu momentalnie odetchnęłam z ulgą. Bo między nami leżał ktoś trzeci. Olek. A skoro było tu dziecko, to raczej nic niewłaściwego nie mogło się między nami wydarzyć, dzięki czemu udało mi się nie skomplikować sobie jeszcze bardziej mojej życiowej sytuacji.
A gdy tylko tak pomyślałam, przypomniałam sobie cały wczorajszy wieczór. Wszystko. Od A do Z. To, co zrobiłam, czego omal nie zrobiłam oraz to, co chciałam zrobić… A przede wszystkim to, co mówiłam. I doskonale wiedziałam, że nie mam racji. Teraz to dopiero miałam pokomplikowaną sytuację, z której nie da się tak łatwo wyjść obronną ręką. Obrócić wszystko w żart i żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Bo stało się. I już nigdy nie będzie tak jak dawniej…
Chyba czas najwyższy popełnić ze sobą jakieś harakiri, droga Michalino, skoro uciec stąd nie możesz, a przez nadmiar wrażeń zasnąć na nowo też się nie da…


***


Udało się. Uciekłam stamtąd.
Zaraz po wspólnym śniadaniu w trochę (trochę? w bardzo!) niezręcznej atmosferze, czmychnęłam z mieszkania Hajnusów, zanim ci zdążyli się zorientować w tym, co robię i zacząć mi zadawać trudne pytania albo - co gorsza - składać propozycje nie do odrzucenia. Potrzebowałam chociażby chwilowego oddechu od nich, wyjścia spod ich czujnego spojrzenia i trudnych pytań… zwłaszcza, że muszę tam jeszcze dzisiaj wrócić. Piotrek o czternastej ma popołudniowy trening, a wiadomo z czym on się wiąże. Choćbym nie wiadomo jak bardzo chciała go unikać, to tak się nie da, po prostu. Pracuję u niego. Często go widuję. Bardzo często. Nie chcę więc, aby od teraz między nami było tak niezręcznie jak dzisiejszego poranka, bo przecież nigdy tak nie było, mimo że Piotrek wiedział o mnie dużo. Bardzo dużo. Więcej aniżeli powinien był wiedzieć. Ale naprawdę nie umiałam inaczej się zachować po tej nocy. Bo teraz wiedział o mnie jeszcze więcej i w związku z tym coś się zmieniło. Jeszcze sama nie do końca wiedziałam co to takiego, czy to było bardziej z mojej strony czy z jego, ale nie umiem przejść wobec tego obojętnie. Nie potrafię. Po prostu.
Na szczęście mam teraz trochę swobody. Chwilę dla siebie. Nikt nie będzie mi się bacznie przyglądał i próbował ze mną rozmawiać. Zaraz wejdę do siebie, odświeżę się, przebiorę i w pełnej gotowości będę mogła wracać, by dalej jakoś unikać niewygodnych pytań. A jak to zrobić? To proste! Spóźnić się, przez co Piotrek nie będzie miał czasu by ze mną rozmawiać, bo będzie musiał spieszyć się na trening. A po jego powrocie czmychnąć stamtąd szybko i bezboleśnie.
Tak, to dobry plan. Co prawda tymczasowy, ale resztę dopracuje się później. Na spokojnie. Na razie wystarczy, jak będę myśleć krótkofalowo i za bardzo nie wybiegać w przyszłość. Bo po co?
- Miśka? – usłyszałam pytanie Kory, zaraz po tym jak przekroczyłam próg naszego mieszkania i odwiesiłam kurtkę na haczyk.
- Tak, to ja. A spodziewałaś się tu kogoś innego? – spytałam lekko, nie chcąc dać jej po sobie poznać, że coś się stało.
- W sumie to nie wiem – wzruszyła ramionami, stojąc w kuchennych drzwiach i przyglądając mi się uważnie. – Chyba nikogo, jeśli mam być szczera.
- A już myślałam – zaśmiałam się, szukając w szafie czegoś na przebranie.
- Miśka! – skarciła mnie, mimo to śmiejąc się razem ze mną. Doskonale wiedziała do czego piję. – Ty tylko o jednym, a to chyba ja powinnam być zaniepokojona. Kolejna noc, kiedy nie ma cię w mieszkaniu i nie jest to związane z twoją pracą – zauważyła.
No tak, miała rację. Przedostatnio byłam u Adamajtisa, a ostatnio u Hajnusa. Całe szczęście, że nie powiedziałam tego na głos, bo brzmi to… tak jakoś… kiepsko. Bardzo kiepsko.
- Miałaś wolną chatę i tego nie wykorzystałaś? – uśmiechnęłam się przebiegle, starając się zachowywać jak najbardziej naturalnie. – No nie może być!
- Jak miałam to wykorzystać, skoro nic nie wiedziałam? – spytała, niby z pretensją, a tak naprawdę z niepokojem. I to chyba był niepokój o moją osobę. – Gdzie byłaś? U Pawła? – spytała zaciekawiona.
- Nie, tym razem u Hajnusa – odpowiedziałam machinalnie, zgodnie z prawdą, kierując się w stronę łazienki.
Jeszcze chwila i zamknę za sobą drzwi, i skończy się to przesłuchanie, które nie wiadomo do czego prowadziło…
- W sumie to ta odpowiedź w ogóle nie powinna mnie dziwić… bo to jest tak jakby naturalne, gdyby nie to, że jeśli mnie pamięć nie myli, to Piotrek był wczoraj w mieszkaniu, więc nie musiałaś zajmować się młodym… – spojrzała na mnie spod byka tym swoim świdrującym spojrzeniem, myśląc na głos.
Nie bardzo wiedziałam, co mam teraz zrobić. Kora właśnie w swojej głowie łączyła wątki, dopowiadała sobie tylko znaną historię, a ja zamiast opowiedzieć jej prawdę… czmychnęłam czym prędzej do wcześniej wspomnianej łazienki, zamykając drzwi tuż przed jej nosem, czym w ogóle sobie nie pomagałam.
Bo dopiero to musiało dać jej do myślenia.
- Okeeej – mruknęła, przeciągając ostatnią samogłoskę. A przynajmniej tylko tyle usłyszałam zza łazienkowym drzwi. – Nie wiem Miśka, co jest grane, ale jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać.
Nie usłyszałam już niczego więcej prócz szumu wody, która spływała z naszego natrysku po moim ciele, zmywając ze mnie wszystkie trudy ostatnich godzin. Jednocześnie w mojej głowie uruchomiła się fala myśli, które tak bardzo próbowałam w sobie zagłuszyć od chwili, w której przebudziłam się dzisiejszej nocy. I wiedziałam, że choćbym nie wiem co takiego robiła i jak bardzo się starała, nie uniknę własnych myśli, pytań zmartwionej Kory oraz konfrontacji z Piotrkiem. Te trzy rzeczy w mojej sytuacji były pewniejsze niż fakt, że w końcu ktoś z nas trafi szóstkę w totka i zostanie milionerem. Oraz to, że będę musiała się z tym wszystkimi rzeczami zmierzyć.
I najlepiej, jeśli będę na to przygotowana. Choćby odrobinkę.
Odświeżona i przebrana weszłam z impetem do kuchni, powziąwszy przed chwilą mocne postanowienie. A tam Kora ze spokojem siedziała przy stole i siorbała herbatę. Spojrzałam na zegarek. Nie miałam za wiele czasu.
- Słuchaj – zaczęłam prosto z mostu – muszę z kimś pilnie pogadać, bo inaczej zwariuję. A tak właściwie to z tobą muszę pilnie pogadać i to najlepiej teraz, ale nie mogę. Muszę iść zająć się Olkiem, bo Piotrek ma trening, ale…
- Okej, za godzinę w tym parku, co zawsze – przerwała mi, doskonale wiedząc, o co mi chodzi.
Uśmiechnęłam się w podzięce.
- A teraz zmykaj, bo jeszcze się spóźnisz – zakończyła, wstając od stołu i odkładając kubek do kuchennego zlewu.


***


Siedziałam na ławce w parku niedaleko bloku, w którym mieszkali Hainowie, obok Kory. Dokładnie tak, jak się umówiłyśmy jakąś godzinę temu. Wreszcie miałyśmy trochę czasu dla siebie, akurat na przeprowadzenie poważnej rozmowy, ponieważ Olek właśnie w najlepsze bawił się na pobliskim placu zabaw z poznanymi przed chwilą kolegami. Zawsze mnie to fascynowało w dzieciach, jak bardzo potrafią być ufne. Jak osoba, której imię poznało się dopiero przed chwilą, może stać się kompanem do zabawy i przyjacielem. Gdzie dorośli popełniają błąd, że ta dziecięca umiejętność z czasem w nas zanika? Dlaczego nasz świat jest tak skonstruowany, że gdybyśmy nadal byli tacy naiwni jak w dzieciństwie, to nie poradzilibyśmy sobie we współczesności? I mimo że dość często mnie to zastanawiało, to do tej pory nie byłam w stanie znaleźć na te pytania dobrej odpowiedzi…
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – spytała Kora, kiedy skończyłam opowiadać jej ostatnie wydarzenia z mojego życia, wyrywając mnie tym pytaniem z chwilowego letargu.
Jak na ostatnie dni lutego na dworze było całkiem przyjemnie. A mówiąc przyjemnie, miałam na myśli fakt, że nie marzłyśmy, mimo że tkwiłyśmy właśnie w lekkim bezruchu. Może była to kwestia słońca, które wyłaniało się momentami zza chmur? A może było mi tak ciepło, bo wstydziłam się tego, co ostatnio nawywijałam w swoim życiu?
- Kora! – podrzuciłam ręce w górę lekko poirytowana jej pytaniem. – A kiedy miałam to zrobić? Przecież widzimy się pierwszy raz od tygodnia! – przypomniałam jej.
Kora westchnęła, usłyszawszy moją odpowiedź. To nie było jednak takie zwyczajne westchnienie, doskonale to wiedziałam. Ono miało mi coś zasugerować. Coś, co sama powinnam doskonale wiedzieć, ale co wciąż nie bardzo docierało do mojej świadomości…
- Fakt – przytaknęła jednak, chyba nie chcąc mi wyjaśniać, o co jej się z tym westchnieniem rozchodzi. A przynajmniej nie miała zamiaru zrobić tego teraz. – Nieważne. Powiedz mi tylko, co zamierzasz z tym zrobić? – spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- A bo ja wiem? – westchnęłam, wzruszając ramionami i wpatrując się w obłoczki wędrujące powoli po błękitnym niebie. – Szczerze mówiąc, to miałam nadzieję, że ty mi powiesz – spojrzałam na nią z nadzieją.
- Ja? – zdziwiła się.
- Tak, ty – przytaknęłam, uśmiechając się nieznacznie. – Podobno z boku widzi się więcej, lepiej… a ja jestem w centrum wydarzeń i… i mam kompletny mętlik w głowie. Nie wiem, co mam robić… – westchnęłam, łapiąc się za głowę – …moje relacje międzyludzkie wymknęły mi się spod kontroli.
- Rzeczywiście. Wszystko ci się nieźle pojebało – Kora przyznała mi rację po chwili namysłu – ale jeśli mam być z tobą szczera Miśka, to to się stało już dawno temu.
Właśnie takiej szczerości od niej teraz oczekiwałam. Mimo że czasami bywała bolesna.
- Dawno temu? – zdziwiłam się.
- Ech, Miśka, czy ty naprawdę jesteś ślepa, czy tylko taką udajesz? – chyba zirytowało ją moje zdziwienie. – To nie wczoraj ci się tak życie pokomplikowało. To już trwa przynajmniej dwa miesiące. Od…
- Od Sylwestra – dokończyłam za nią automatycznie, bo jej teza, o dziwo, potwierdzała moją. – Tak, tu akurat możesz mieć rację.
- Doskonale wiesz, że ja mam rację – rzekła święcie o tym przekonana, uśmiechając się szerzej. – Posłuchaj mnie teraz uważnie. Chciałaś, abym była z tobą szczera, to będę. Nie mam zamiaru ukrywać, że z początku bardzo polubiłam Pawła. Wydawał mi się być idealnym kandydatem dla ciebie. Taki spokojny, uczynny, stateczny, troskliwy… no rycerz w lśniącej zbroi, który zjawia się w chwili, w której jego białogłowa potrzebuje pomocy. Zupełnie inny od całej reszty. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mógłby ci wywinąć jakiś numer. A jednak, bajkowe ideały w naszej rzeczywistości po prostu nie istnieją i przekonałyśmy się o tym dość szybko. Pomyliłam się co do niego, ale nie tylko ja. Ty też – wytknęła mi i jestem przekonana, że czerpała z tego niemałą satysfakcję. – Z tą tylko różnicą, że ty zamiast doprowadzić tę sytuację do końca, zamiast kopnąć go w tyłek, dałaś mu kolejną szansę. I następną. I pewnie dałabyś mu kolejną, gdyby jej potrzebował. A on niby nad sobą pracuje, ale w ogóle się nie zmienia. Przekonujesz się o tym na każdym kroku, a mimo to wciąż robisz mu nadzieję. Dlaczego, Miśka? Przecież obie doskonale wiemy, że to nie jego kochasz – spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
- Nie wiem, Kora, naprawdę nie wiem – westchnęłam, nie bardzo wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. Bo to niby było bardzo proste w obsłudze pytanie, a jednak strasznie trudno było znaleźć na nie właściwą odpowiedź… – Coś mnie przy nim trzyma. Tylko nie wiem co. Czy to chęć posiadania kogoś bliskiego, kogoś, na kim będę mogła polegać, gdy będę tego potrzebować, czy fakt, że nie chcę go zranić tak jak mnie kiedyś zraniono…
Kora zastanowiła się przez chwilę nad moimi słowami.
- Okej, przyjmijmy, że odpowiedź pierwsza jest tą prawidłową. Zatem powiedz mi, dlaczego, gdy tylko potrzebujesz pomocy, rady, pocieszenia, wsparcia… gdy potrzebujesz kogoś, na kim mogłabyś polegać, to zamiast iść do Pawła, kierujesz się z tym do Piotrka? – spytała, wlepiając we mnie swoje wyczekujące spojrzenie.
I muszę przyznać, że tym pytaniem trafiła w punkt. Bo mnie zatkało. Kora naprawdę doskonale znała moje słabe strony. Chyba nawet lepiej ode mnie samej… Wiedziała, jak obalić każdy mój mur, mimo że znała mnie tak krótko. Nie wiem, jak ona to robiła, ale potrafiła przejrzeć mnie na wylot.
Może właśnie dlatego z tym problemem skierowałam się właśnie do niej?
- Widzisz! Nie wiesz, co masz mi odpowiedzieć, a to znaczy, że pierwszą hipotezę właśnie szlag jasny trafił – zatriumfowała po chwili przejmującej ciszy z mojej strony. A ja jej przytaknęłam. Bo tylko na tyle było mnie teraz stać… – A co do drugiego… uznajmy, że to prawda. Że nie chcesz go zranić, tak jak ciebie Darek kiedyś zranił, bo wiesz, z jakim bólem się to wiąże. Tyle tylko, że trzymając się go ranisz go jeszcze bardziej. Dajesz mu nadzieję na coś, co nigdy nie będzie miało miejsca. Miśka! Przecież ty go nie kochasz! Sama mi się do tego przyznałaś – przypomniała mi, jakbym miała w zamiarze nagle temu zaprzeczyć. A nie miałam. – I co, masz zamiar mimo to z nim być? Męczyć się z tym zaborczym szajbusem ukrytym pod maską sympatycznego gościa z sąsiedztwa? Miśka, w końcu stracisz do niego cierpliwość i dopiero wtedy go zranisz, bo on zdąży się już do reszty w to zaangażować. To trzeba uciąć w zarodku i ty o tym doskonale wiesz. I musisz to zrobić, o ile nie widzisz z nim żadnych szans na wspólną przyszłość – tłumaczyła mi jak małemu dziecku, które nie rozumie o co chodzi. – A nie widzisz, prawda? Bo nie możemy liczyć na to, że to on cię zostawi. Kochana, to się raczej nie stanie… on nie widzi świata poza tobą.
- I w tym właśnie jest problem, Kora – przerwałam jej. – Oczywiście, że masz rację, wiem o tym doskonale. Już dawno powinnam to była skończyć… miałam tyle okazji… a żadnej nie wykorzystałam, mimo że byłam tego naprawdę bliska.
- To w czym tkwi problem? – zainteresowała się.
- W tym, że… że ja się boję jego reakcji – w końcu powiedziałam na głos to, co czułam już od jakiegoś czasu, a przed czym tak bardzo się broniłam. – Boję się go. Boję się tego, co zrobi. A może nawet nie, co zrobi w chwili, gdy mu to wszystko powiem, tylko co będzie robił dalej. Po kilku dniach. Po tym, jak do niego dotrze sens moich słów. Ja tak naprawdę wcale go nie znam, Kora. Ale wiem jedno… jego reakcje są cholernie nieprzewidywalne – westchnęłam.
- Miśka, wiem, że to musi być dla ciebie trudne… ale wybacz, trochę tego nie rozumiem. Bo nie bałaś się, gdy cię śledzono, gdy cię poniżano, pobito – wyliczała. – Nie bałaś się pójść na spotkanie z wierzycielami, z tym detektywem, który cię śledził, a boisz się powiedzieć jednemu szurniętemu facetowi, że nie ma u ciebie żadnych szans? – zdziwiła się.
- Tak, Kora, boję się – przyznałam otwarcie.
- Naprawdę, nie bardzo rozumiem.
- Nie wiem, jak to powiedzieć, Kora, ale… ale wtedy nie chodziło stricte o mnie. To wszystko, o czym mówiłaś… ja to robiłam z myślą o Olku. Dla niego. Bo to o niego się bałam i to właśnie dawało mi siłę. A w tym przypadku nie chodzi o niego…
- ...tylko o Piotrka – dokończyła za mnie Kora.
I gdy już chciałam jej przytaknąć, dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez nią słów.
- O Piotrka? – spytałam zdezorientowana.
Kora spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- No a o kogo? – nie rozumiała.
- O mnie przecież! – wypaliłam. – Co tu Piotrek ma do rzeczy?
- Boże, ty widzisz i nie grzmisz! – Kora wzniosła ręce i swe spojrzenie ku niebu. Nie wiedziałam, że jest tak bardzo wierząca… Widocznie wciąż jednak nie znamy się zbyt dobrze… – Miśka, ty naprawdę nie widzisz tego, co się wokół ciebie dzieje? Co się w tobie dzieje i dlaczego to wszystko tak wygląda? Nie rozumiesz? Przecież ty go…
- Cześć, Miśka!
Te dwa, na pozór nic nieznaczące słowa sprawiły, że Kora przerwała w pół zdania. Byłyśmy tak skupione na rozmowie ze sobą, że tak nagłe pojawienie się trzeciego głosu obok nas, nieźle nas zaskoczył i… przestraszył. Momentalnie odskoczyłyśmy od siebie jak oparzone.
- Och, wybaczcie, nie chciałam was przestraszyć, naprawdę – ów osoba na serio się zmartwiła, widząc naszą reakcję.
Zapewne wyglądałyśmy z Korą teraz, jakby ktoś nas przyłapał na gorącym uczynku.
- Nina? – zdziwiłam się, bo kompletnie się jej tutaj w tej chwili nie spodziewałam. Nikogo się nie spodziewałam. – Nic się nie stało – zreflektowałam się szybko, uraczając ją niemrawym uśmiechem. Na więcej nie było mnie w tej chwili stać. – A właśnie, dziewczyny, poznajcie się. To jest Kora, moja współlokatorka, a to Nina, sąsiadka mieszkająca w bloku Piotrka piętro niżej – przedstawiłam je sobie.
Dziewczyny podały sobie dłonie i uśmiechnęły się do siebie z rezerwą. A przynajmniej Kora tak zrobiła.
- Chyba wam w czymś przeszkodziłam… – zaczęła Nina po chwili, wracając do poprzedniego wątku.
- Nie, skądże – rzuciła Kora z przekąsem, przerywając jej, a mnie nie dając nawet dojść do głosu. – Tak naprawdę to ja i tak miałam już iść. Zagadałam się trochę, a niestety praca wzywa – uśmiechnęła się przepraszająca, po czym w pośpiechu wstała z ławki. – A my, Miśka, dokończymy naszą rozmowę kiedy indziej. W domu – dodała, spoglądając na mnie sugestywnie. – To na razie.
- Na razie – rzuciłam w stronę odchodzącej Kory, ale pewnie nawet tego nie usłyszała, tak jej się nagle zaczęło spieszyć.
Chyba była na mnie zła. Ale mówiąc szczerze, nie miałam pojęcia dlaczego. O co jej chodziło z tym, że nic do mnie nie dociera?
- Mam nadzieję, że naprawdę wam w niczym ważnym nie przeszkodziłam, ale właśnie wracałyśmy z Kają z zakupów i gdy ta tylko zobaczyła Olka, to od razu chciała przyjść się pobawić – głos Niny przerwał mi w zastanawianiu się nad tym, o co przed chwilą mogło chodzić mojej przyjaciółce. Musiałam wrócić do rzeczywistości. – A ja nie miałam serca jej tego zakazywać, bo to jej pierwszy kolega po naszej przeprowadzce… a że ostatnio tak nam się miło rozmawiało, to pomyślałam, że…
- Dobrze pomyślałaś – uśmiechnęłam się, nie dając jej nawet dokończyć zdania. – Siadaj, niech się dzieciaki w spokoju pobawią. Olkowi przyda się wreszcie jakieś towarzystwo w jego wieku.


***


Odetchnąłem z ulgą, kiedy trening w końcu dobiegł końca. Byłem dzisiaj tak rozstrojony, tak bardzo rozkojarzony, że te ponad dwie godziny na hali były dla mnie istną katorgą. Kompletnie nic mi nie wychodziło, na niczym nie mogłem skupić się, dlatego z ulgą przyjąłem wiadomość o jego zakończeniu. O tym, że teraz wystarczy tylko się odświeżyć, przebrać i że mogę wracać do domu. Na nic innego nie miałem ochoty, poza przekroczeniem progu mojego mieszkania i zobaczeniu się z Olkiem.
I z Miśką.
O tak, przede wszystkim to właśnie ją chciałem teraz zobaczyć. A już zwłaszcza po tym, jak dzisiejszego ranka w pośpiechu od nas wyszła. Musiałem z nią wszystko wyjaśnić. Nie mogłem tego tak zostawić. I choć cholernie mocno bałem się tej rozmowy, wiedziałem, że muszę ją przeprowadzić choćby nie wiem co. A żeby się dobrze do tego przygotować, postanowiłem dzisiaj wrócić do domu lekko okrężną drogą, przez park, co by mieć więcej czasu na przemyślenie całej tej sytuacji, która wczoraj między nami zaszła. Nawet Miły, o dziwo!, mnie nie zatrzymywał, chyba widząc że coś jest nie tak…
- Piotrek! Piotrek, zaczekaj! – usłyszałem za sobą, gdy tylko wyszedłem z Uranii.
Niech to szlag! Już myślałem, że tym razem mi się uda! Ale to by było zbyt proste, gdybym ot tak sobie wyszedł z treningu i nikt niczego by ode mnie nie chciał. Tym razem padło na Adamajtisa. I jakoś tak w kościach czułem, że jego nagłe zainteresowanie moją osobą nie wróżyło niczego dobrego… mimo że intuicji to ja za grosz nie miałem.
- O co chodzi? – spytałem go, przystając.
Bo przecież nie będę przed nim uciekał. To by było głupie.
- Chciałem z tobą pomówić – wyjaśnił szybko, doganiając mnie. – W cztery oczy.
- A to nie może zaczekać? – próbowałem grać na zwłokę. – Bo wiesz, mam coś ważnego do załatwienia i trochę mi się spieszy…
- Nie, nie może – przerwał mi wpół zdania. – Ale spokojnie, to nie potrwa długo – obiecał, uśmiechając się lekko. I założyłbym się o stówę, że było w tym uśmiechu coś niepokojącego… szyderczego…
- To o czym chciałeś ze mną pogadać? – westchnąłem, zgadzając się poświęcić mu te kilka chwil.
Przynajmniej jego będę miał z głowy, pomyślałem.
- O Miśce – odrzekł pewnie, spoglądając twardo wprost w moje oczy. Jakby z wyzwaniem.
- O nie, kolego, o niej to akurat z tobą nie mam zamiaru rozmawiać! – odpowiedziałem równie twardo co on i ruszyłem przed siebie, licząc że Adamajtis odpuści.
Przeliczyłem się jednak.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś trzymał się z daleka od Miśki – usłyszałem z boku od idącego ze mną krok w krok Pawła.
Spojrzałem na niego lekko zaskoczony, zatrzymując się momentalnie.
- A dlaczego miałbym cię posłuchać, co? – spytałem.
- Ponieważ ona jest ze mną.
- I co z tego?
- To z tego, że nie życzę sobie, abyś się spotykał z nią za moimi plecami.
- To nie koncert życzeń, wiesz? – zaśmiałem się, a we mnie jednocześnie coś się gotowało. Bo to trzeba mieć tupet, żeby wyskakiwać tu i teraz z czymś takim, zwłaszcza po tym, co ten bydlak jej robi! – Poza tym trochę to trudne, nie uważasz? Zważywszy na fakt, że Miśka zajmuje się moim synem – i specjalnie zaakceptowałem słowo „moim”.
- To jednak nie upoważnia cię do wtrącania się w nie swoje sprawy – rzekł oschle. – Poza tym chciałem ci przypomnieć naszą rozmowę, Piotrek. Dałeś mi pozwolenie na spotykanie się z nią, pamiętasz? Odstąpiłeś mi ją! – krzyknął rozwścieczony.
- Kolego, po pierwsze Miśka to nie rzecz, którą można komuś oddać, ona nie ma właściciela, tylko własne zdanie. A po drugie tak, pozwoliłem ci się z nią spotykać, o ile ona tego będzie chciała i o ile nie będzie to kolidowało z opieką nad moim Aleksem – mówiłem spokojnie, nie chcąc, aby wywiązała się z tego awantura, która nam obydwóm mogłaby zaszkodzić.
Wciąż bowiem byliśmy pod Uranią. W miejscu publicznym. I to tak bliskim od widoku trenera. Jeden zły ruch i mielibyśmy przejebane.
- Właśnie! – krzyknął, jakby tylko czekał, aż podam ten argument. – Dlatego chcę, żebyś ją zwolnił.
- Co?! – krzyknąłem kompletnie zaskoczony.
Nie mieściło mi się w głowie, że on to powiedział… myślałem, że się przesłyszałem…
- To, co słyszałeś – potwierdził, jakby usłyszał moje myśli. – Już raz to zrobiłeś, więc nie widzę problemu, gdybyś jeszcze raz ją zwolnił. Ale tym razem ostatecznie, bez późniejszego przywracania. Wymyśl coś, bądź kreatywny – poklepał mnie po ramieniu z szyderczym uśmieszkiem, który nie chciał zniknąć mu z twarzy. – Zwolnisz ją, a wtedy moje widywanie jej nie będzie kolidowało z opieką nad twoim synem ani ty nie będziesz miał wymówki, by przystawiać się do mojej dziewczyny! I sprawa będzie załatwiona – uśmiechnął się triumfalnie na koniec, będąc święcie przekonanym o tym, że takie postępowanie ma rację bytu.
- Oszalałeś – szepnąłem przerażony. Chyba dopiero teraz zaczynałem wierzyć w słowa Miśki o jego nieprzewidywalności… – Co z ciebie za człowiek? Chcesz, żeby cierpiała! Chcesz, żeby jej serce się złamało…
- Nie, chcę, żebyś to ty jej je złamał – powiedział bez skrupułów, przerywając mi. – Żebyś przestał się wokół niej kręcić i mącić jej w głowie.
- Wiesz co, Paweł – syknąłem. – Naprawdę nie sądziłem, że jesteś takim burakiem. I dziwię się, że Miśka jeszcze cię znosi.
- Miśka jest ze mną i tobie nic do tego – rzekł, broniąc się od razu jednym i tym samym zdaniem, jakby niczego innego nie był w stanie wymyślić.
- Tak jak tobie nic do tego, że pracuje u mnie. I skoro jesteś ze mną szczery, to ja będę również taki z tobą – powiedziałem, uśmiechając się równie szyderczo co on i łapiąc go za szmaty. W inny sposób nic do niego nie docierało. – Obiecuję ci, tu i teraz, że zrobię wszystko, abyś jej nigdy więcej nie skrzywdził. Bo kompletnie na nią nie zasługujesz!
- Ty mi grozisz? – zaśmiał się nerwowo.
- Nie, ja cię tylko lojalnie ostrzegam. Nie chciałbym być wobec ciebie nie fair, w końcu gramy w jednej drużynie, ale po tym, co przed chwilą usłyszałem, wiedz, że nie mam zamiaru stać z boku i spokojnie patrzeć jak niszczysz jej życie.
- I co mi zrobisz, co? – zaśmiał się, wciąż pewny swego.
Albo był całkiem niezłym aktorem.
- Tobie? Nic – pokręciłem głową z uśmiechem, puszczając go i klepiąc po klatce piersiowej. – Ty sam ciągle strzelasz sobie w stopę. Robisz wszystko, aby Miśka cię zostawiła. A ja tylko dopilnuję, aby to się w końcu stało – dodałem, po czym zakończyłem tę rozmowę w inny, bardziej dobitny sposób.


***


Wiedziałem, że gdy tylko wejdę do mieszkania, Miśka będzie chciała z niego czym prędzej czmychnąć. Przede mną. Widać było, że od wczoraj nie czuje się komfortowo w moim towarzystwie, że mnie unika i mimo że nadal sumiennie wykonuje swoją pracę, to zachowuje się zupełnie inaczej niż do tej pory. Robi dobrą minę do złej gry, w czym jeśli mam być szczery, była naprawdę niezła. Ja jednak już trochę zdążyłem ją poznać i wiedziałem, kiedy coś jest nie tak. Miśka przecież nigdy przede mną nie uciekała. Nie wracała od razu do siebie, gdy już pojawiłem się w mieszkaniu po skończonym treningu. Zawsze zostawała, czasami jadła z nami obiad, czasami opowiadała na przemian z Olkiem to, co się działo pod moją nieobecność, a czasami wypytywała mnie, jak było na treningu czy wyjeździe. Teraz jednak było inaczej. Od wczorajszego feralnego wieczoru coś się zmieniło. Atmosfera między nami zgęstniała, Michalina uciekała przede mną wzrokiem, odpowiadała półsłówkami, sprawiała wrażenie, jakby się czegoś bała. A ja nie umiałem wobec tego przejść obojętnie. Nie tylko dlatego, że mi na niej zależało – w końcu wiedziałem, że nie mogę na nią za bardzo naciskać, bo wszystko zepsuję. Nie teraz, gdy w grę wchodziła nie tylko opieka nad Olkiem, ale również moje i jej uczucia (oraz ten przeklęty Adamajtis! kręcący się wciąż obok niej). W takiej atmosferze jednak nie dało się współpracować. I dlatego nie mogłem pozwolić jej dzisiaj wyjść niepostrzeżenie z mieszkania zanim ze mną spokojnie nie porozmawia. Nie wiedziałem, jak przebiegnie między nami ta rozmowa, ale chciałem mieć ją już za sobą.
I gdy tak, idąc przez park, układałem sobie cały plan w głowie, to, co chcę jej powiedzieć, co powinienem jej powiedzieć oraz jak się zachować… gdy wymyślałem przeróżne scenariusze, jakie za kilka minut mogą się wydarzyć, tak, aby nic mnie nie zaskoczyło, usłyszałem krzyk Olka.
- Tata!
Po chwili mój syn stał już obok mnie.
- Aleks. Ty tutaj? – zdziwiłem się, ściskając go.
- Tak, byliśmy z Miśką na placu zabaw. Właśnie mieliśmy wracać do domu – relacjonował mi.
- A tu patrzymy, idziesz – dokończyła Miśka, która dołączyła do nas.
Gdy podniosłem wzrok na blondynkę, zauważyłem, że nie jesteśmy sami. Obok Hradeckiej stała wyższa od niej o kilka centymetrów brunetka o ciemnych oczach i włosach do ramion. Uśmiechała się nieśmiało swoimi pełnymi ustami, trzymając kurczowo rękę malutkiej, blondwłosej dziewczynki, uczesanej w dwa warkoczyki, na oko w wieku mojego syna.
- Pan jest siatkarzem? Tatą Olka? – spytała piskliwym głosem, gdy tylko zauważyła, że zwróciłem na nią uwagę.
Była bardzo śmiała jak na swój wiek. Ukucnąłem obok niej.
- Tak, to ja – przytaknąłem.
- To super! Ja tak kocham siatkówkę! – krzyknęła, po czym objęła moją szyję. – Kiedyś też będę siatkarką. Jak pan. Tylko muszę jeszcze trochę urosnąć – mówiła, wciąż kurczowo się mnie trzymając.
- Kaja! Kaja! – brunetka tymczasem postanowiła zainterweniować i odciągnąć ode mnie to dziecko. – Nie wolno tak się rzucać na pana Piotra, to niegrzeczne – mówiła do niej. – Ja naprawdę przepraszam, nie wiem, co w to dziecko wstąpiło…
- Nic nie szkodzi – odpowiedziałem z uśmiechem, bo naprawdę nie widziałem problemu.
Brałem udział w wielu gorszych sytuacjach, które tworzyły o wiele starsze od niej osoby. Tym razem był to naprawdę miły przejaw sympatii.
- Tak właściwie, to wy się jeszcze nie znacie – rzekła Miśka, jakby sobie nagle o czymś przypominając. – Piotrek, to są twoje nowe sąsiadki z dołu, Nina i jej córka Kaja. Niedawno się wprowadziły i jakoś tak Kaja i Olek w ostatnim czasie zdążyli się troszkę ze sobą zakumplować – uśmiechnęła się. – Nina, a to jest właśnie Piotrek, tata Olka – zakończyła.
- A, to ty jesteś tą dziewczynką, o której ostatnio mi tyle Aleks opowiadał – uśmiechnąłem się do małej, przypominając sobie ostatnią relację z wyjścia na plac zabaw mojego syna.
- Tak! – przytaknęła żywo. – Bardzo się cieszę, że mogę pana poznać – oznajmiła.
Uśmiechnąłem się do niej.
- Ja również. Cieszę się, że mój syn ma w końcu jakąś fajną koleżankę w swoim wieku – oznajmiłem, przybijając z nią piątkę.
- A tak jakoś udało nam się ze sobą zapoznać – zaśmiała się Miśka.
- Ostatnio mamy szczęście na siebie trafiać – zawtórowała jej Nina, również się śmiejąc.
Na pierwszy rzut oka było widać, że dziewczyny złapały ze sobą niezły kontakt. W sumie to Miśka mi niedawno wspominała, że postara się, aby Olek w końcu poznał jakieś dzieci w swoim wieku, bo ileż można kumplować się tylko z dużymi dziećmi, jakimi są siatkarze? Oczywiście, z zastrzeżeniem, że będą miały normalne matki. Widocznie Nina wydała jej się normalna. A ponadto Olek naprawdę polubił tę małą blondyneczkę.
- To fakt – kontynuowała Miśka – dzisiaj to się nawet trochę zagadałyśmy, ale taka ładna pogoda, to aż żal było z niej nie skorzystać. Ale właśnie zbieraliśmy się do domu, a tu proszę, zjawiasz się ty.
- Bo ja też postanowiłem skorzystać z tej pogody i przejść się trochę po treningu.
Guzik prawda. Potrzebowałem więcej czasu na przemyślenia i stąd to wracanie do mieszkania okrężną drogą. Ale tego nie mogłem jej przecież powiedzieć… nie teraz…
- A już myślałam, że nas szukałeś – uśmiechnęła się. – Ale skoro już tu jesteś, to chyba moja praca na dziś się skończyła.
- No tak, ale myślałem, że wrócisz jeszcze z nami do domu… bo…
- Chętnie, ale nie dzisiaj. Muszę coś jeszcze załatwić – odpowiedziała tajemniczo, nie dając mi nawet dokończyć poprzedniego zdania. – Ale spójrz, jakie ci fajne towarzyszki do spaceru znalazłam! A my widzimy się jutro, co nie, brzdącu? – powiedziała, kierując ostatnie zdanie w stronę Aleksa.
- Jasne, Miśka! – ten przytulił się do niej, o dziwo nie mrucząc pod nosem z wyrzutem, że musi już iść, jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało.
- W takim razie skoro wszystko mamy już ustalone, to ja uciekam. Widzimy się jutro – powiedziała, po czym pożegnała się z nami, odchodząc w zupełnie inną stronę niż ja.
A naszą planowaną rozmowę szlag jasny trafił.



_______________________________
Powoli, jak żółw ociężale, zbliżamy się ku końcowi, na szczęście. Jeszcze trochę i się mnie oraz Hajnusów pozbędziecie. A! Zapomniałabym! Konfrontacja panów na P. przyszła mi do głowy po komentarzu od Loli, za co jej serdecznie dziękuję. Czasami fajnie jest tak wprowadzić pewne modyfikacje w dużo wcześniej ustalonej koncepcji… :)
Szczęśliwego dwutysięcznego siedemnastego, kochani!
Na koniec mam jeszcze do Was jedno pytanie orientacyjne: Czy są tu jacyś ludzie, którzy kojarzą mnie z JMT?


pees. Kocham Maćka Stuhra.

poniedziałek, 28 listopada 2016

18. Uczuciowa katastrofa.

Po raz trzeci poprawiałam niesforny kosmyk moich blond włosów, który za punkt honoru przyjął sobie, by opadać na czoło, mimo że nie tak to sobie zaplanowałam. Dokładnie tak samo było z dzisiejszym wieczorem. Po ostatnich wydarzeniach związanych z nagłym i totalnie niespodziewanym powrotem mojego marnotrawnego ojca dostałam od Piotrka dzień wolny na odpoczynek i zamierzałam go poświęcić tylko i wyłącznie sobie. Dłużej pospać, zrobić sobie kawę na śniadanie i w spokoju ją wypić, siedząc na parapecie naszego kuchennego okna na poddaszu i wpatrując się w olsztyński krajobraz za oknem, a nie - tak jak zawsze - zrobić to wszystko w biegu, bo znowu jestem spóźniona do Hajnusów. Miałam więc dziś zamiar chodzić przez cały dzień w wyciągniętym swetrze i nieładzie na głowie, może zrobić sobie jakąś oczyszczającą maseczkę na twarz, leżeć plackiem pod kocem z chwilę wcześniej zamówioną pizzą, piwem w dłoni i oglądać denne melodramaty. Ale nie! Cały mój tak pięknie brzmiący plan poszedł do kosza już o godzinie ósmej rano, kiedy to dzwonek telefonu oznajmił mi, że świat ma gdzieś moje plany. Wiem, powinnam była wyciszyć dźwięk, ale nikt inny oprócz Piotrka i Kory w ostatnim czasie do mnie nie dzwoni. A jak oni dzwonią, to znaczy, że chodzi albo o Olka, albo o mieszkanie. I są to dwie naprawdę ważne dla mnie sprawy, których nie mogę ot tak zignorować.
Zapomniałam jednak o jeszcze jednej osobie, używającej mojego numeru telefonu równie często, co wcześniej wspomniana dwójka - o Pawle. I to właśnie on obudził mnie dzisiaj tak z samego rana, kompletnie nie dając mi pospać. A skoro już mnie obudził, to z ciężkim westchnieniem odebrałam. I jako że byłam słabo kojarzącą fakty osobą (bo do mnie nie mówi się tak z rana), nie przeciwstawiłam się w żaden sposób jego planom wobec mnie na dzisiejszy wieczór, mimo że miałam już swoje. I to całkiem poważne! Kiedy się jednak zorientowałam, na co się przed chwilą zgodziłam, było już za późno, by móc cokolwiek odkręcić.
Dlatego teraz, mimo że tak bardzo mi się nie chciało, szykowałam się na jakąś zaległą, walentynkową randkę z Adamajtisem właśnie. Naprawdę nie miałam siły wdawać się w szczegóły, choć taki powód do wspólnego wyjścia wydawał mi się po prostu idiotyczny.
- Wiesz co. Skoro chciałeś się ze mną umówić, to nie musiałeś wymyślać do tego takich bezsensownych powodów – powiedziałam Pawłowi zaraz po przywitaniu się.
A w sumie to może nawet zamiast niego.
- Miśka, ale o co ci chodzi? – Paweł spojrzał na mnie zaskoczony. Ewidentnie zbiłam go tym powitalnym zdaniem z pantałyku.
- O to całe zamieszanie z walęsrinkami. Po pierwsze były tydzień temu…
- Byłem wtedy w Kielcach – wtrącił się Paweł.
- …a po drugie to święto dla naiwnych nastolatków – zakończyłam, w ogóle nie przejmując się jego wyjaśnieniami.
Mimo że naprawdę miały sens.
- Nie mogę, no nie mogę – Adamajtis machnął ręką z rezygnacją. – Niejedna dziewczyna dałaby się pokroić, żeby jej chłopak pamiętał o Walentynkach i to tak sam z siebie, bez jej wskazówek i przypomnień, żeby ją gdzieś zabrał, coś jej kupił, a ty mi jeszcze za to robisz wymówki! – nie rozumiał.
- A nie zauważyłeś, że ja nie jestem taka jak inne? – uśmiechnęłam się do niego cwaniacko. – Kurwa, zabrzmiało to jak te tandetne opisy na profilach randkowych w sieci – mruknęłam zniesmaczona pod nosem, kiedy tylko uświadomiłam sobie, jakich słów przed chwilą użyłam.
Paweł się zaśmiał.
- Jesteś niereformowalna – rzekł, wciskając mi do ręki długą, piękną, czerwoną różę, którą do tej pory trzymał za plecami.
I to tak skutecznie, że ja tego nie zauważyłam. Do chwili, w której nie podstawił mi jej pod nos, oczywiście.
- Dziękuję – powiedziałam, sprawdzając czy pachnie. – To dokąd idziemy? – zainteresowałam się.
Bo skoro już się wyszykowałam, to chyba nie po to, aby stać pod starą olsztyńską kamienicą i rozprawiać o tak nieistotnych sprawach jak moja „inność” jeśli chodzi o podejście do Walentynek, prawda?


*


Siedzieliśmy przy stoliku w kącie chińskiej restauracji, odgrodzeni parawanem od reszty sali. Spędzaliśmy ten piękny wieczór nad porcją makaronu i zaśmiewaliśmy się najlepsze z naszych prób posługiwania się pałeczkami. Co prawda dostaliśmy takie dla dzieci, które miały nam pomóc w nauce jedzenia, bo jak się okazało - Paweł tak jak i ja nie miał jeszcze okazji, by posługiwać się tak zaawansowanym technicznie sprzętem - jednak w niczym nam to nie pomagało. Wydawało mi się nawet, że było jeszcze gorzej.
Byłam zaskoczona atmosferą, która dzisiaj między nami panowała. Dawno tak nie było. Tak… hm, miło i przyjemnie. Jak na normalnej randce. Najpierw kino i nawet ciekawa - jak na ten gatunek, oczywiście - komedia romantyczna, a teraz jeszcze ta kolacja w restauracji. I nawet nie żałowałam, że dałam się mu namówić na to dzisiejsze wyjście. Nie miałam ku temu powodu.
- Wiesz – zaczęłam niepewnie. – Nie byłam jakoś specjalnie przekonana do naszego dzisiejszego wyjścia – zaczęłam, czując nagłą potrzebę bycia wobec niego szczerą.
Nie wiem co mi odbiło, zważywszy na jego ostatnio dość porywczy charakter, ale postanowiłam się z nim podzielić moimi refleksjami sprzed chwili.
- Tak? – spytał Adamajtis, udając brak zainteresowania dla poruszonego przeze mnie przed chwilą wątku. Nieskutecznie jednak. – A to dlaczego?
- Wiesz dlaczego – rzekłam, wpatrując się w niego z mocą, która miała być dla niego odpowiedzią. – Ostatnio nasze wyjścia nie zawsze dobrze się kończyły i wiem, że doskonale to pamiętasz. Ale dzisiaj, na szczęście, jest inaczej. I czy nie lepiej? Czy nie właśnie tak to powinno wyglądać? – uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on po chwili odpowiedział mi tym samym.
Tak jak powinno być.
Paweł nie zdążył jednak niczego powiedzieć, ponieważ rozdzwonił się mój telefon, co mnie odrobinę zaskoczyło, bo rzadko kiedy dzwoni. I może dlatego wciąż nie znam za dobrze dźwięku swojego dzwonka? Zanim wygrzebałam komórkę z torebki, jednocześnie przepraszając Pawła za to całe zamieszanie, minęły przynajmniej ze cztery sygnały. Jeśli nie pięć. Udało mi się jednak odebrać, zanim dzwoniący zrezygnował z dobijania się do mnie.
- Halo? – zapytałam, nie sprawdzając nawet, kto dzwoni.
- Cześć Miśka, nie przeszkadzam? – usłyszałam nieśmiałe pytanie po drugiej stronie słuchawki.
- Nie, Piotrek – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – O co chodzi? – zapytałam zaintrygowana, zaczynając już się powoli martwić, że może coś złego stało się Olkowi i dlatego Hajnus do mnie dzwoni tak niespodziewanie w mój wolny dzień.
Mimo to nie umknęło mojej uwadze zachowanie mojego towarzysza na dźwięk imienia Haina. Zrozumiałam, że moje zachwyty nad dzisiejszym wieczorem powiedziałam w złej godzinie, niestety. Widziałam to po zaciętej minie Pawła.
- Wiem, że dałem ci dziś wolne, ale muszę jutro coś pilnego załatwić na mieście i nie chcę brać ze sobą Aleksa, wiesz, jak on nie znosi kolejek…
- To dokładnie tak samo jak ty – wypomniałam mu, uśmiechając się pod nosem.
Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła.
- Fakt – Piotrek zaśmiał się lekko. Już go nie raziły te moje ciągłe wtrącenia, chyba się nawet do nich przyzwyczaił. – Ale dobrze wiesz, że jak już we dwoje tam pójdziemy, to się tak nakręcimy, że niczego nie załatwię, a to jest jednak dość pilne... – Hajnus wrócił do wyjaśnienia mi, o co mu się rozchodzi. – Mogłabyś więc przyjść jutro do pracy tak ze trzy godziny prędzej? Przepraszam, pewnie psuję ci plany…
- Przestań, Piotrek, przecież mówiłam ci, że jestem do twojej dyspozycji zawsze, nie ma więc żadnego problemu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, jednocześnie nie spuszczając oczu z Adamajtisa.
- Wiem, że tak ustalaliśmy, ale jednak mi trochę głupio, że ciągle wykorzystuję tę naszą umowę do swoich celów.
- Niepotrzebnie – uśmiechnęłam się, mimo że wiedziałam, że Piotrek nie jest w stanie tego zobaczyć. – Przecież od tego właśnie mnie masz – zapewniłam go. – W takim razie do zobaczenia – zakończyłam.
- Do zobaczenia – odpowiedział z dobrze słyszalną ulgą w głosie. – Aha, Miśka?
- Tak? – zapytałam, zaskoczona, że ma mi jeszcze coś do powiedzenia. Myślałam, że to już wszystko na dziś.
- Dziękuję – powiedział szczerze. – Jesteś naszym aniołem.
Uśmiechnęłam się na ten komplement, jednak nic nie zdążyłam mu na niego odpowiedzieć, bowiem Hajnus się rozłączył. Kręcąc głową z uśmiechem wciąż nie znikającym mi z twarzy, wrzuciłam telefon z powrotem do torebki i uśmiechnęłam się ponownie, tym razem całą swoją uwagę skupiając na Pawle.
- Przepraszam cię raz jeszcze, ale musiałam odebrać – odpowiedziałam, sądząc że to załatwi sprawę.
Ale chyba byłam w błędzie.
- I co? – spytał Paweł, od razu jakoś tak bardziej wrogo do wszystkiego nastawiony. – I pewnie zaraz mi powiesz, że musisz lecieć do niego – rzucił oschle.
- Nie, a skąd ten pomysł? – zdziwiłam się.
- Bo co było takiego pilnego, że musiał zadzwonić akurat dzisiaj i nam przeszkadzać? Hę? – podpuszczał mnie ewidentnie ciekawy. – On zawsze musi wszystko zepsuć – dodał tonem małego dziecka, który skarży się rodzicom na swojego starszego brata.
A z tego, co mi wiadomo, to on był starszy.
- Nie on – sprostowałam go od razu.
- Nie? – zdziwił się. – A kto?
- Na to pytanie musisz już sobie sam odpowiedzieć – rzekłam zniesmaczona. – A jeśli już tak bardzo musisz wiedzieć, to chodziło o jutrzejszy dzień. Poza tym Piotrek nie jest Duchem Świętym, żeby wiedzieć, że akurat teraz jestem z tobą w knajpie i że nam przeszkodzi swoim telefonem – przedrzeźniałam go lekko.
Powoli puszczały mi nerwy. Znów.
- A co może robić kobieta w wolnym dniu, jak nie spędzać czas ze swoim facetem? – zdziwił się Adamajtis i zrobił to naprawdę szczerze.
- Może robić wiele innych, ciekawszych rzeczy – zapewniłam go.
Paweł chyba do serca wziął sobie moją odpowiedź, ponieważ przez chwilę w milczeniu się nad nią zastanawiał.
- Nawet jeśli, to dlaczego nie napisał SMS-a? – szukał dziury w całym. Albo powodu do kłótni. Ewidentnie.
- Może dlatego, że doskonale wie, że pewnie znowu nie mam pieniędzy na koncie i mu na niego nie odpiszę? – odpowiedziałam spokojnie. – Boże, Paweł, znowu zaczynasz i wszystko psujesz. To już się robi męczące. O co ci chodzi? – zainteresowałam się naprawdę szczerze.
- O to, że nie podoba mi się, że jesteś na każde jego zawołanie – powiedział pewnie, jakby doskonale przemyślał sobie tę odpowiedź i czekał tylko, aż będzie mógł ją użyć.
- Przecież dobrze wiesz, że właśnie na tym polega moja praca. Tłumaczyłam ci to niejednokrotnie. A że ona wiąże się z jego i, przypomnę ci, także z twoją pracą, to przez to jest właśnie taka nieregularna.
- Ok, ok, rozumiem – odpowiedział, jakby chciał mnie tym zbyć.
Byłam zaskoczona, że tak łatwo poddał się moim argumentom. Jak nie on. Czyżby naprawdę pracował nad sobą i swoimi reakcjami? Czy może w końcu coś do niego trafia?
- Miśka, ja naprawdę to wszystko rozumiem – zaczął Paweł po dłuższej chwili ciszy i wpatrywania się tępo w jeden punkt na stole – ale ciężko jest mi znieść to, że jak z nim rozmawiasz, to… Po prostu jak na ciebie patrzę, to naprawdę wiele bym dał, abyś do mnie uśmiechała się w taki sam sposób jak do niego – odpowiedział w końcu smutnym tonem głosu, ledwo ubrawszy swe myśli w słowa.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Raczej sądziłam, że spotkam się z wymówkami, krzykiem… a nie ze smutną miną zbitego psa. I z taką uwagą. Nie wiedziałam, co mam mu teraz na to odpowiedzieć.
- Nie wiem, o co ci chodzi – wyjąkałam więc słabo. – Ja nie widzę żadnej różnicy – zapewniłam go.
- Ty może nie, ale ja tak. Ewidentnie nie zachowujecie się jak szef i podwładny – zauważył.
- Bo my jesteśmy nie tylko tym. Wiele nas łączy. Jesteśmy przyjaciółmi – uśmiechnęłam się na samo wypowiedzenie tych słów.
- I to mnie właśnie martwi – odpowiedział, przybity tym wszystkim Paweł.
- Co? – spytałam zdezorientowana.
Myślałam, że to zapewnienie go ucieszy. Przecież przyjaciele to przyjaciele. Nic więcej. Nie ma się więc o co martwić.
- A to, że nie wierzę w przyjaźń damsko-męską bez jakichkolwiek podtekstów.
- A ja wierzę – odpowiedziałam pewna swego. Bo naprawdę w to wierzyłam. – I nawet jeśli coś takiego według ciebie nie istnieje, to przecież wiesz, że nic mnie z nim poza przyjaźnią nie łączy. Że nigdy w życiu nie zrobiłabym ci takiego świństwa, jakiego ja sama doświadczyłam w przeszłości. Wiesz to przecież, prawda? – spytałam go, wyciągając do niego rękę przez blat stołu.
- Wiem – uśmiechnął się słabo, łapiąc mnie za moją wyciągniętą dłoń. – Tylko nie wiem, czy ta druga strona patrzy na to w ten sam sposób co ty – mimo to wciąż trwał przy swoim, jednak było w tej rozmowie coś innego. 
Tym razem Paweł był i mówił spokojnie. Bez krzyku, pretensji i wymówek. I to mnie martwiło, jeśli mam być szczera. Już naprawdę sama nie wiem, dlaczego dziwnie się czułam z taką wersją Pawła. Bo przecież ta jest lepsza od tego nieobliczalnego szaleńca, który ostatnio w niego wstępował, czyż nie?
- Przecież Piotrek to twój kolega…  wyjąkałam cicho, nie wiedząc, jak mam do niego trafić tym razem.
Nie wiedziałam, jak mam z takim Adamajtisem rozmawiać. Naprawdę. Nie byłam na to przygotowana. A instrukcji obsługi nie było.
- Tak, to mój kolega z drużyny i świństwem by było, gdyby właśnie ten kolega odebrał mi najważniejszą dziewczynę w moim życiu, czyż nie? – spojrzał na mnie tak, jakby chciał mnie tym wzrokiem przejrzeć na wylot i zobaczyć coś kompletnie dla innych niewidocznego.
- Tak, rzeczywiście byłoby to świństwo, ale tak się przecież nie stanie – zapewniłam go, starając się wytrzymać to spojrzenie, by w jego głowie nie urodziły się przypadkiem jakiekolwiek podejrzenia. – I wiesz co? Może lepiej zakończmy ten temat, zanim na dobre zepsujemy sobie taki miły wieczór.
- Jak chcesz, słońce – odpowiedział cicho, wracając do zimnego już makaronu.
A ja jakoś straciłam apetyt.


*


Piotrek był padnięty. Wczorajszy pięciosetowy mecz z Politechniką nieźle go wykończył, ponadto perspektywa dzisiejszego wieczornego treningu regeneracyjnego, który jednocześnie był przygotowującym ich do rewanżu w Warszawie, nie nastrajała go pozytywnie. Ja i Olek natomiast byliśmy bardzo zadowoleni z takiego obrotu sprawy, bowiem dzięki temu mieliśmy więcej czasu, by wszystko dopiąć na ostatni guzik. Nasza konspiracja trwała już jakoś tak od półtora tygodnia i mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że Olek przez ten czas nie puści nikomu pary z ust. A jednak - udało się. Piotrek będzie miał niespodziankę z prawdziwego zdarzenia, bowiem nic nie wskazywało na to, aby się czegokolwiek domyślał. Cały dzień chodził jak śnięty, licząc chociażby na głupie życzenia i laurkę od swojego jedynego syna, ten jednak udawał, że o niczym nie wie. Ja też udawałam, że nie wiem, o co mu chodzi. A byłam w tym przecież prawdziwą mistrzynią.
W udawaniu, rzecz jasna.
- Dobrze, Oluś, to sprawdźmy jeszcze czy wszystko mamy – zarządziłam, a Olek pokiwał zamaszyście głową.
Rozejrzałam się wokół siebie, by zobaczyć efekty naszej pracy. Junior sam przystroił mieszkanie balonami i serpentynami według własnego uznania. Nie wtrącałam się w jego dizajnerski zmysł (który - muszę przyznać - ma całkiem wysublimowany), ponieważ przygotowywałam w tym czasie pizzę dla naszej piątki. A że miałam mało czasu w porównaniu z ilością spraw na głowie, to musiałam się streszczać. Na szczęście dzień wcześniej udało mi się upiec u siebie na poddaszu tort, który - o dziwo - mi nawet wyszedł, i który dzisiaj Kora w pełnej konspiracji go nam tu podrzuciła podczas nieobecności jubilata, nie uszkodziwszy go na szczęście po drodze. W autobusie przecież różne rzeczy mogą się wydarzyć, ale na szczęście nie przytrafiają się one pannie Mazur.
Mnie to by się na pewno przytrafiły wszystkie plagi egipskie podczas takiej podróży.
Po moich oględzinach stwierdziłam zadowolona, że jesteśmy gotowi i Hajnus Senior może wracać. Olek właśnie zapuścił jakąś składankę najnowszych hitów, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Po ich otworzeniu okazało się, że to była miłoszowa Monika. Na szczęście, bo aż tak bardzo na powrót Piotrka to nie byliśmy jeszcze przygotowani.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam – wypaliła na powitanie, by później zacząć się rozpłaszczać.
- Nie, skądże znowu.
- Miłosz pisał mi jakieś dziesięć minut temu, że już wychodzą, bałam się więc, że mnie uprzedzą – wyjaśniła mi w pośpiechu. – Macie wszystko gotowe, czy może pomóc wam w czymś jeszcze? – zapytała rozglądając się po pomieszczeniu. – Ale tu ładnie, czyżby to sprawka Alka?
Mały dumnie wypiął pierś przed siebie na samą wzmiankę o sobie, po czym wziął ciocię Monikę za rękę i zaczął oprowadzać po mieszkaniu, tłumacząc jej jak bardzo się napracował, żeby było tak pięknie jak teraz jest. Przerwał im w tym charakterystyczny dźwięk domofonu, świadczący o tym, że ktoś na dole wbił właśnie kod do wejścia i niebawem zjawi się na górze. Monika więc szybko zgasiła wszystkie światła, a Olek przyczaił się wraz z nią w korytarzu, oczekując aż jubilat przekręci klucz w zamku i wejdzie do środka. Miałam do nich dołączyć, ale musiałam właśnie wyciągnąć pizzę z pieca, żeby się nam nie spaliła, bo inaczej nie mielibyśmy za bardzo co jeść podczas tej uroczystej kolacji, przez co ominęło mnie najlepsze. Czyli mina zaskoczonego całą sytuacją jubilata. Bo gdy wracający z treningu chłopcy zapalali w mieszkaniu światło przy chóralnym okrzyku „NIESPODZIANKA!!!” z ust Moniki i Olka (Olek oczywiście krzyczał głośniej), ja mogłam im jedynie nieśmiało pomóc z kuchennych pieleszy, w których właśnie tkwiłam.
No cóż, trudno się mówi.
- Tatusiu, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – krzyczał Olek, rzucając się zdezorientowanemu Piotrkowi w ramiona. – I jak ci się podoba? – spytał od razu, nie dając mu się nawet rozejrzeć i zebrać myśli.
- Sam to zrobiłeś, smyku? – spytał po chwili naprawdę zaskoczony Piotrek. – Ty to wymyśliłeś?
- Ja ustrajałem pokój i troszeczkę pomagałem Miśce – chwalił się, bardzo z siebie zadowolony. – Bo to był mój i Miśki pomysł! – dodał.
Piotrek spojrzał na mnie - opartą o framugę kuchennych drzwi - i uśmiechnął się do mnie. Pokiwałam lekko głową w odpowiedzi.
- Może najpierw jednak pozwolisz tacie się rozebrać, a potem mu pokażesz to, co przygotowałeś dla niego dzisiaj po jego wyjściu? – zaproponowałam nieśmiało.
Olek spojrzał na mnie i z ciężkim westchnieniem pokiwał głową, przyznając mi tym rację, po czym zeskoczył z rąk ojca i cierpliwie czekał, aż ten ściągnie płaszcz i usłyszy jeszcze najlepsze życzenia od Moniki i Miłosza.
- Ale powiedz, stary, nie spodziewałeś się? – zagaił Miły na sam koniec, po tych wszystkich śpiewkach o zdrowiu, szczęściu, spełnieniu marzeń, miłości i pomyślności.
- Kompletnie nie – przyznał Hajnus z uśmiechem.
- Bo my z Miśką działaliśmy pod przykrywką! – krzyknął Olek, który nie lubił chwil, gdy nie jest w  środku wydarzeń.
- To była całkiem niezła konspiracja – podsumowała Monika, śmiejąc się.


Po zjedzeniu pizzy wjechał tort urodzinowy. Towarzystwo bawiło się nawet nie najgorzej jak na tak małe grono zaproszonych osób. O dobrą atmosferę dbał przede wszystkim Olek, który za punkt honoru przyjął sobie rozruszanie gości i niemalże każdego prosił co chwila do wspólnego tańca. Skakał, śpiewał i zabawiał towarzystwo niczym najlepszy konferansjer i wodzirej w jednym. I pewnie przez to jako pierwszy z nas wszystkich padł. Jakby mu się bateryjki wyczerpały w organizmie. Jak tylko Miłosz z Moniką zobaczyli, że trzeba małego położyć spać, to sami się zmyli i to tak szybko, że się nawet nie obejrzałam. Udało mi się tylko tak w przelocie z nimi pożegnać, tak im się nagle zachciało do domu. Nie wiedziałam dokładnie co było grane, ale nie dodało mi się nawet, by się nad tym w jakikolwiek sposób zastanawiać. Przyzwyczaiłam się już, że Zniszczołowie mają swoje odchyły i brałam na to poprawkę.
Piotrek poszedł więc położyć Olka do łóżka, a ja wzięłam się za sprzątanie tego wszystkiego, co zostało po gościach. Właśnie zmywałam, kiedy usłyszałam za swoimi plecami głos Hajnusa:
- Tu się ukrywasz – uśmiechnął się. – W sumie nie powinno mnie to dziwić, niemal całą imprezę tutaj spędziłaś.
- Nieprawda, nie całą – zaprzeczyłam od razu, jednak widząc jego minę wiedziałam, że na nic się to zdało. – No co? Ktoś musiał – skwitowałam więc, odkładając ostatni mokry talerz na suszarkę przy zlewie. – Mam jednak nadzieję, że nasza niespodzianka ci się podobała. Długo się zastanawiałam, czy to dobry pomysł i kogo by tu dzisiaj zaprosić, ale mówiąc szczerze sama nie do końca wiem z kim ty się trzymasz. Nie znam przecież twoich znajomych zbyt dobrze, bo do niczego nie jest mi to w sumie potrzebne – myślałam na głos, a to nie było zbyt dobre. Nie powinnam była mówić tego, co myślę, co mi ślina na język przynosi, bo to się może czasem źle skończyć. – Wiedziałam tylko, że Miły i Monika to są tacy twoi bliscy znajomi, a też nie chciałam wtajemniczać w tę sprawę zbyt wielu osób, bo to zawsze jest większe prawdopodobieństwo, że ktoś się wygada…
- Miśka, spokojnie, nie musisz się tłumaczyć – uśmiechnął się Piotrek, łapiąc mnie za ramiona, żebym w końcu przestała tyle mówić. – Było idealnie. Dziękuję – dodał, całując mnie w policzek.
- Nie masz za co. Największą robotę i tak zrobił dzisiaj Olek jako wodzirej – zaśmiałam się na samo wspomnienie szalejącego w salonie malca. – Ja tylko dołożyłam do tego swoje trzy grosze.
- Ty zrobiłaś równie wielką robotę, nie zaprzeczaj.
Uśmiechnęłam się półgębkiem, nic więcej nie mówiąc. Bo co mogłabym mu odpowiedzieć? Nic nie przychodziło mi do głowy w tym momencie. Naprawdę. Nie wiem, co z tym Piotrkiem było nie halo, że tak często w jego towarzystwie brakowało mi języka w gębie…
- Tak w ogóle to przez to zamieszanie zapomniałam dać ci prezent! – krzyknęłam, wyswobadzając się spod jego rąk i czujnego spojrzenia, które troszkę mnie kłopotało. Musiałam więc jakoś to przerwać. A to był najlepszy sposób z możliwych. – Proszę, z najlepszymi życzeniami – powiedziałam, wyciągając zza siebie przygotowany wcześniej pakunek. – Pociechy z Olka, zdobycia wszystkich trofeów siatkarskich świata i szczęścia jak stąd do wieczności. I wszystkiego, czego jeszcze tam pragniesz, a co mi w tym momencie do głowy nie przychodzi – uśmiechnęłam się najpiękniej, jak tylko umiałam.
- Wszystko, czego pragnę, właśnie powiedziałaś. Dziękuję – dodał, rozpakowując pakunek – ale nie trzeba było. Już samo to, że wpadłaś na taki pomysł i wykonałaś to wszystko, było dla mnie najlepszym prezentem.
- Weź przestań, to był pikuś – wzruszyłam ramionami lekko zawstydzona. – Tak naprawdę to nie miałam pojęcia, co mogłabym ci kupić, więc pomyślałam sobie, że… że może wypijemy to nasze zaległe wino. Co ty na to? – uśmiechnęłam się zachęcająco, patrząc na Piotrka dzierżącego w ręce prezent ode mnie.
- Jestem jak najbardziej za. Chodź – powiedział od razu, ochoczo przystając na mój pomysł.
Piotrek momentalnie wsadził sobie butelkę wina pod pachę, w jedną rękę złapał dwa kieliszki, a w drugą moją dłoń i zaprowadził mnie do salonu. Położył kieliszki na stoliku, a już po chwili siedzieliśmy obok siebie na kanapie i zaczęliśmy opróżniać kupioną przeze mnie butelkę wina, co jakiś czas przegryzając to resztkami tortu i opowiadając sobie różne anegdotki z życia. Atmosfera była luźna, czysto koleżeńska, a z każdym kolejnym łykiem alkoholu było nam coraz bardziej wesoło. I język jakoś tak sam się rozwiązywał. Pod koniec pierwszej butelki, kiedy Piotrek stwierdził, że to jednak mało, by opić jego urodziny i że zaraz poszuka drugiej, zrobiło się przez moment nieswojo. A to za sprawą pytania:
- Miśka, a jak to jest tak naprawdę między tobą a Pawłem?
Zadał to pytanie tak nonszalancko, jakby pytał się o jutrzejszą prognozę pogody, jednocześnie wyciągając z barku kolejną butelkę i otwierając ją. I naprawdę dobrą chwilę zajęło mi skojarzenie sensu tego pytania i faktu, że nie mogę przecież tak od razu odpowiedzieć, że muszę się nad tym zastanowić. A po alkoholu gorzej mi się myślało, zdecydowanie. Nawet po tak małej ilości.
- Dlaczego pytasz? – odpowiedziałam więc nieśmiało pytaniem na pytanie.
I choć tak nie powinno się robić, to nie dawało mi to spokoju. Bo po co mu w ogóle była taka wiadomość? I co ja mam teraz zrobić? Czy odpowiadać zgodnie z prawda, czy kłamać, czy może lepiej to przemilczeć?
- Bo widzę, że coś jest nie tak… Może mógłbym jakoś pomóc? – spytał nieśmiało, przypatrując mi się, jakby czekał na moją reakcję.
A ja tylko byłam w stanie wypić jednym haustem kieliszek wina. Tak na raz.
- Ok, rozumiem. Nie chcesz, nie mów – Piotrek od razu to sobie zinterpretował. – To nie moja sprawa. W ogóle niepotrzebnie spytałem.
- Masz rację, to nie twój biznes – przytaknęłam ochoczo, bo jakoś tak po tym ostatnim kieliszku zrobiło mi się lepiej. Cieplej w środku i lżej na sercu. – Ale w sumie to nawet nie o to chodzi. Ja po prostu sama nie wiem, jak to jest i co mam ci odpowiedzieć – dodałam zgodnie z prawdą. – Z mojej strony nie jest to takie proste jak zapewne się wszystkim wydaje. A zwłaszcza, jak wydaje się Pawłowi. On to wszystko pojmuje w zupełnie inny sposób niż ja i nie wiem do końca, czy to jest kwestia uczuć, myślenia, czy wychowania. Jest we mnie zakochany, to widać na odległość i nawet nikt mi nie musi o tym mówić. Tylko że ja… ja sama nie wiem, jak to ze mną jest. Na początku byłam nim zauroczona, to fakt, ale on po przełamaniu pierwszych lodów naszej znajomości, złączył nas oboje węzłem według niego nierozerwalnym. Czuję, jakby sobie mnie przypisał już tak na zawsze, a to nie dzieje się przecież od razu. A przynajmniej nie u mnie. On jednak wie lepiej, przez to teraz zaczyna wychodzić jego druga, możliwe nawet, że ta prawdziwa natura…
- Miśka, tylko mi nie mów, że on ci coś zrobił – Piotrek spojrzał na mnie zatrwożony, przerywając mi.
- Hm, trudno na to odpowiedzieć tak jednoznacznie – zastanawiałam się na głos. – Nie uderzył mnie ani nic takiego, ale w sylwestra widziałam, że jakbym wtedy nie wyszła, mogłoby nawet i do tego dojść. On jest cholernie zazdrosny, co mnie strasznie wkurza. Mimo że dobrze wie, co kiedyś przeszłam z Darkiem, zaczyna działać podobnie. A ja już nie jestem taka jak kiedyś. On niby wszystko rozumie, a jednak próbuje mnie zamknąć w złotej klatce, żebym była tylko jego eksponatem, który wszyscy mają oglądać i mu zazdrościć, ale broń Boże go dotykać. Czuję się tym wszystkim cholernie przytłoczona.
Westchnęłam ciężko, po czym podsunęłam Piotrkowi kolejny kieliszek do nalania, a gdy to zrobił - znów wypiłam go niemal na raz. 
- Wiesz, z jednej strony wiem, że swoim postępowaniem daję mu nadzieję na coś więcej – język jakoś tak sam mi się rozplątał i zaczęłam mówić to, nad czym zastanawiałam się już od kilku dnia a może nawet tygodni – bo go nie odtrącam, bo mimo wszystko nadal się z nim spotykam, bo pozwalam mu się traktować jak swoją ukochaną. Ale z drugiej strony ja nie wiem, czy właśnie tego chcę. Potrzebuję bliskości, ale nie wiem czy to ma odbywać się takim kosztem. Bo momentami te jego wymówki tak bardzo mnie męczą, a napady zazdrości sprawiają, że zaczynam się go najzwyczajniej w świecie bać. A ja nie mam ochoty tłumaczyć mu się z każdego kroku do końca swojego życia, bo to chyba nie na tym polega. Wydaje mi się jednak, że Paweł właśnie tego ode mnie oczekuje – mówiłam. – I wiesz, wyobrażam sobie jego reakcję, gdyby nas tu tak zobaczył – dodałam po chwili, uśmiechając się kwaśno pod nosem.
Piotrek spojrzał na mnie totalnie zaskoczony, chyba nie za bardzo nadążając za moim tokiem myślenia.
- No nie patrz tak na mnie – roześmiałam się. – Skoro już po alkoholu język mi się tak ładnie rozwiązał, to ci to powiem, a co mi szkodzi. Możliwe, że jak jeszcze trochę wypiję, to zapomnę, że ci o tym powiedziałam – zaśmiałam się z lekkością, jakbym mówiła o świetnym żarcie, który wczoraj opowiedział mi kolega z pracy. – Bo to właśnie ty jesteś głównym powodem naszych sprzeczek, Piotrek.
- Ja? – zdziwił się całkiem serio. 
Bo w końcu to nie był żart.
- Tak, ty, Piotrek. Paweł jest o ciebie cholernie zazdrosny. Uważa, że spędzam z tobą zdecydowanie za dużo czasu i że wolę go spędzać z tobą niż z nim. Nie jest w stanie zrozumieć, że się zaprzyjaźniliśmy, że skoro opiekuję się twoim synem, to logiczne, że się z tobą często widuję. A nie powinno go to dziwić, zwłaszcza, że gracie w jednej drużynie i on dobrze wie jak wygląda twoja praca. Nie jest nikim z zewnątrz, kto mógłby tego nie rozumieć – wyjaśniłam A jakby nas zobaczył teraz, tak tutaj w tej chwili to pewnie zachowałby się dokładnie tak jak w sylwestra. Albo i gorzej – dodałam, wzdychając.
Bo już jakoś nie miałam siły na uśmiechanie się. Udawanie może i było moją mocną stroną, ale nie w towarzystwie Hajnusa. I to jeszcze po alkoholu.
- Może mam z nim porozmawiać? – zaproponował Hajnus po dość dłuższej chwili milczenia, podczas której - gdy ja bawiłam się kieliszkiem - on zdawał się analizować to co powiedziałam.
- I co mu powiesz? – spytałam lekko rozbawiona.  Że to nie tak, jak myśli? Wiesz, Piotrek, myślę, że to jeszcze bardziej podsyci jego zazdrość, bo domyśli się, że o tym rozmawialiśmy. A resztę sobie dopowie... – odpowiedziałam smutno. – Poza tym to i tak nic nie da. Myślisz, że ja z nim o tym nie rozmawiałam? Że mu nie mówiłam, jak jest? On i tak wie swoje, a jak nie wie, to sobie odpowiednią wersję dopowie – powiedziałam smutno, patrząc tempo w kieliszek, który miałam w dłoni. – Poza tym, wiesz, on ma rację – powiedziałam nagle coś, co właśnie do mnie dotarło.  Ja zdecydowanie wolę spędzać czas z tobą niż z nim. W twoim towarzystwie przynajmniej czuję się swobodnie, mogę mówić o wszystkim, o czym chcę, a z nim to czasami czuję się jak na jakimś przesłuchaniu, spowiedzi… ciągle te wymówki, pretensje… na dłuższą metę ja tego nie zniosę… już mam dość. Naprawdę – powiedziałam, podnosząc swój wzrok na Piotrka i spoglądając mu w oczy. – Paweł nie wie o mnie połowy tych rzeczy, które wiesz ty, o których ci powiedziałam przez ten czas, gdy się znamy. A znamy się niemalże równie długo co ja i Paweł, przed nim jednak nie czuję się tak swobodna jak przed tobą. Nigdy się taka nie czułam.
Piotrek uśmiechnął się, jakby rozumiał mnie doskonale, po czym delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Nic nie musiał mówić, doskonale wiedziałam, że mnie wspiera. Siedzieliśmy więc tak w ciszy naprzeciwko siebie i patrzeliśmy sobie w oczy przez dobrą minutę, a żadne z nas nie chciało zerwać tego wzrokowego kontaktu. I sama nie wiem, jak to się stało, ale nagle jego spojrzenie zeszło z moich oczu na usta, a jego twarz zaczęła się nieznacznie przybliżać, jakby Piotrek czekał, co teraz zrobię - czy mu pozwolę posunąć się jeszcze dalej, czy zerwę ten kontakt i dam mu z liścia. A ja nie robiłam nic, bo… bo chciałam tego.
Tak, naprawdę tego chciałam. Jak nigdy niczego innego.
Tylko zanim nasze usta złączyły się w pocałunku, do moich uszu dobiegło ciche chlipanie. Odwróciłam więc szybko głowę zaniepokojona. Musiałam to zrobić.
- Miśka, ja przepraszam, naprawdę, ja nie wiem, co mnie naszło…  usłyszałam od razu z ust  speszonego całą sytuacją Hajnusa. – Nie powinienem był...
Widocznie chyba tylko ja to usłyszałam, bo Piotrek odebrał moje zachowanie jako brak pozwolenia i zaczął mi się nieudolnie tłumaczyć.
- Piotrek, czekaj…  szepnęłam tylko, uciszając go od razu. – Nic nie słyszysz? – spytałam nawet na niego nie patrząc, tak bardzo byłam zaaferowania sytuacją, wytężając swój słuch do granic możliwości.
- Ale co? – był wyraźnie zdezorientowany moim zachowaniem i kompletnie go nie rozumiał.
A ja już byłam pewna, co jest. Olek znowu miał zły sen i zaczynał płakać przez niego w poduszkę.
- Chodź – powiedziałam tylko, po czym w pośpiechu odłożyłam kieliszek na stół i pociągnęłam zdezorientowanego Hajnusa za sobą.
Piotrek zrozumiał co się dzieje, dopiero kiedy weszliśmy do pokoju małego, który wiercił się w pościeli niemiłosiernie, łkając, jakby prosił kogoś, by ten nie robił mu krzywdy. Sen miał naprawdę mocny, bo nie mogliśmy go dobudzić. Zajęło nam to naprawdę dobrych kilka minut. W końcu jednak nam się to udało. Gdy tylko mały otworzył oczy, przed dłuższą chwilę nie miał pojęcia gdzie jest i co się stało. Po chwili jednak trzymał się kurczowo mojej szyi, łkając chyba jeszcze mocniej niż przez sen.
- Cichutko, kochanie, to był tylko zły sen – zapewniłam go, głaszcząc delikatnie po plecach. –  Już go nie ma i nie wróci. Tutaj nic złego ci się nie stanie, bo jestem tu ja i tata.
- A zostaniecie? – pytał wciąż przestraszony, uspokajając się jednak powoli.
- Jasne, jak długo tylko będziesz chciał – zapewniłam go z uśmiechem. – Będziemy tu dopóki nie zaśniesz. Na pewno nic złego ci się nie stanie.
- A mogę z wami dzisiaj spać? – zapytał, puszczając moją szyję i spoglądając na nas spojrzeniem, któremu ciężko jest w jakikolwiek sposób odmówić.
- Raczej się tu nie zmieścimy – uśmiechnęłam się niemrawo do niego, próbując jakoś wybić mu ten pomysł z głowy.
Nie podobał mi się on po prostu. Nie po tym, co jeszcze kilka minut temu zamierzałam zrobić… nie mogłabym... nie...
- Możemy przecież spać u taty – Olek oczywiście od razu znalazł idealny sposób na rozwiązanie moich wątpliwości. – On ma duże łóżko, zmieścimy się.
- Pewnie młody, możesz dziś spać ze mną – odpowiedział Piotrek spokojnie, cały czas będąc obok mnie i również uspokajając przestraszonego Olka, mimo że wydawało mi się, że tak jakby ta cała sytuacja z jego synem trochę go przerastała.
- Ale ja chcę w środku – zarządził mały, od razu wyskakując z pościeli na równe nogi, biorąc pod pachę swojego jaśka i ulubionego misia, z którym się nie rozstawał, gotów od razu powędrować do sypialni swojego ojca.
- W środku? – spytałam zdezorientowana.
Sytuacja zdecydowanie wymykała się spod mojej kontroli. Bałam się, że zaraz wpadnę w panikę, nie wiedziałam bowiem, co mam robić.
- No, między tobą a tatą – wyjaśnił mi, kompletnie nieświadomy moich rozterek, Olek.
Spojrzałam na Piotrka troszeczkę zakłopotana, licząc, że może on jakoś zaoponuje, wybije ten pomysł swojemu synowi z głowy... czy coś. Nie wiem. Jego spojrzenie mówiło jednak tylko jedno - wszystko zależy od ciebie.


Leżałem w swoim łóżku i słuchałem spokojnego oddechu Aleksa, leżącego po środku nas i wtulonego w bok śpiącej Miśki. Młody owinął ją sobie wokół palca, że zrobiłaby dla niego wszystko, nawet jeśli coś było nie po jej myśli. W drugą stronę było dokładnie tak samo..
Ja dla nich też zrobiłbym wszystko.
Dla nich obojga. Najlepiej jakby byli razem, dokładnie tak, jak jest teraz, w tej chwili. Leżąc obok nich, śpiących spokojnie u mego boku, uświadomiłem sobie jedno - że chciałbym, aby było tak zawsze. Ja, Aleks i Miśka.
Wiedziałem jednak jeszcze jedno - że dziś zjebałem sobie u Hradeckiej jakąkolwiek szansę, jeśli nawet kiedykolwiek taką miałem. Co mnie, do diabła, podkusiło? Nie mogłem trochę przystopować? Nie mogę przecież zwalić winy na alkohol, bo nie wypiłem dużo. W sumie to prawie nic. To nie była więc jego wina, tylko moja. Co mi strzeliło do głowy? Czym się tak upoiłem, że odleciałem od rzeczywistości? Czyżby to moje urodziny i ta niespodzianka tak bardzo mi uderzyła, że coś mi się tam w tym moich czerepie poprzestawiało? Dziewczyna otworzyła się przede mną, opowiedziała mi wszystko co czuje, dzięki czemu wiedziałem, że Adamajtis jest dla mnie marnym zagrożeniem, a ja zamiast poczekać, aż sobie wszystko poukłada w głowie i w życiu,  sama dojdzie do odpowiednich wniosków i pożegna się z Pawłem, postanowiłem wykorzystać sytuację, jaka mi się nadarzyła. Jak mogłem tak postąpić?
JAK?!
Zjebałem tym wszystko. Pozostało mi więc jedynie cieszyć się tym, co jest tu i teraz. Najlepiej by było, aby ta noc się nie kończyła, bo pewnie drugi raz już się taka nie powtórzy... nawet za rok, w moje kolejne urodziny.