środa, 13 stycznia 2016

14. Sylwestrowa noc.



Schodziłam po schodach, kurczowo trzymając się ramienia Pawła, żeby tylko nie zaprezentować tu wszystkim spektakularnej gleby. Byliśmy już trochę spóźnieni, ale dopiero wtedy mielibyśmy prawdziwe wejście smoka. A raczej ja bym miała i to tylko przez to, że ten jeden raz nie chciałam czuć się przy nich jak krasnolud. Niestety, na pierwszy rzut oka było widać, że na co dzień moje stopy maszerują przez świat w zupełnie innym obuwiu aniżeli te dziesięciocentymetrowe szczudła, które do dziś dnia były głęboko zakopane w mojej szafie. I chyba było im tam dobrze. Tak jak i mnie bez nich na nogach.
To nie był dobry pomysł, Michalina, przeszło mi przez głowę u szczytu schodów.
I nie chodziło mi w tym momencie o te przeklęte buty, które miałam na nogach… choć poniekąd pewnie także i je miałam na myśli, tylko o ten cały pomysł z sylwestrem. Ale mleko się już rozlało, trzeba więc je wypić. Czy jakoś tak.
- Michalina! – krzyknął jakiś mały człowieczek na mój widok, gdy tylko razem z Pawłem dotarłam wreszcie do naszego towarzystwa nie zabiwszy się po drodze.
Znaczy ów człowieczek był mały wśród reszty chłopaków, ja nawet w dzisiejszym wydaniu wciąż pozostawałam od niego niższa. Ale tylko odrobinkę. Tak tyci-tyci. Za diabła jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć jego imienia. Poznałam je w ogóle kiedykolwiek?
- Spóźniliście się! – rzucił oskarżycielsko Zniszczoł, celując palcem centralnie pomiędzy mnie a Adamajtisa, odciągając moje myśli od ów anonima.
- No spójrz na nią, przecież z taką kobietą zwyczajnie nie da przyjść się na czas – Bedni od razu zaczął wygłaszać swoje teorie, nawet jeśli nikt go o to nie pytał.
- Akurat nasze spóźnienie nie jest moją winą – odpowiedziałam, starając się zignorować spojrzenie Chomika, które gdyby tylko mogło rozebrałoby mnie tu na części. Przy wszystkich.
- Na pewno! Uważaj, bo ci jeszcze uwierzę! – zaśmiał się Miły.
- Będziesz musiał, co nie, Paweł? – spojrzałam wymownie na Adamajtisa, jednocześnie dając mu kuksańca w bok, co by wreszcie się odezwał i mnie bronił przed nimi wszystkimi jak ten rycerz, za którego się ma, a nie stał jak taki kołek przy moim boku i się nad czymś usilnie zastanawiał.
- Co? – spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, gdy tylko zorientował się, że czegoś od niego chcę. – Ach, tak, tak. To ja się spóźniłem. Taksa nawaliła.
- Przecież nie ma mrozu... – zauważył jakże elokwentnie Bedni, jakby tylko to mogło być powodem, przez które auta zaniemogą.
- Po prostu mieliśmy pecha – zakończyłam kategorycznie ten temat, nie mając siły ani ochoty się z kimkolwiek tu umawiać. – A co to w ogóle jest za przesłuchanie? I to tak na wejściu! Tęskniliście, czy jak? – brałam ich pod włos, śmiejąc się.
- Oczywiście, skarbie! – krzyknął Bednorz od razu, uznając tę sytuację za idealną, by móc mnie pomacać, po czym objął mnie ramieniem.
Ale wystarczyło tylko jedno ostre spojrzenie Pawła, by ten zabrał swoje łapska ode mnie i uniósł je w obronnym geście. Na coś się jednak ten Adamajtis dzisiaj przydaje...
- Bardzo – odrzekł Miły poważnym tonem, kompletnie ignorując Bednorza... w sumie dokładnie tak samo, jak i wszyscy wokół. – I to do tego stopnia, że jeszcze chwila, a pomyślelibyśmy, że zwiałaś.
- Nie mogłabym – pokręciłam przecząco głową. – Przecież dałam komuś słowo, że przyjdę – powiedziałam, spoglądając na milczącego jak do tej pory Piotrka.
Ciekawe, o czym tak intensywnie w tej chwili myśli, że się jeszcze ani razu nie odezwał, odkąd do nich dołączyliśmy?
- Paweł, ty szczęściarzu – tymczasem ten mały człowieczek, który skądś znał moje imię, mimo że ja jego personaliów jakoś nieszczególnie kojarzyłam, poklepał Adamajtisa po plecach, jakby z uznaniem, myśląc, że to o Pawle mówię.
Choć w sumie jemu też obiecałam...
- A ty, Hajnus, co tak milczysz? – spytał Dobrowolski, poklepując kumpla po plecach. No, jakby czytał mi w myślach! – Tylko mi nie mów, że już chcesz się stąd zrywać!
- Nie, nie, nie – zaprzeczył szybko.
Zdecydowanie za szybko.
- Ta, jasne – zironizował Bedni. – Ktoś nam tu już kompletnie statusiał.
Piotrek puścił tę uwagę mimo uszu. Tak jak i wszyscy.
- Dobra, dobra, ale skoro już jesteśmy w komplecie, to właściwie dlaczego tak stoimy przy tym barze jak kołki? – spytał Miły retorycznie, jakby chcąc odsunąć uwagę wszystkich od Hajnusa. Kumpel z prawdziwego zdarzenia. – Panowie i pani – spojrzał na mnie, składając przy tym nieznaczny ukłon – zapraszam do naszej loży! – krzyknął na zakończenie, po czym tak żywo zamachnął się rękoma, chcąc pokazać, w którym miejscu się ów loża znajduje, że aż wylał Bedniemu drinka.
A najlepsze, że w ogóle się tym wypadkiem nie przejął.


***


- Wiesz co? – szepnął Piotrek, kiedy w końcu usiadłam, a wręcz opadłam obok niego na sofie w naszej loży, mając wreszcie chwilę spokoju.
Pawła bowiem na parkiet porwała Monika, gdyż jej Miłosz w najlepsze dyskutował z Dobrowolskim, odkładając ich tańce na później. A było już dobrze po dwudziestej trzeciej. Nie wiem więc, kiedy w słowniku Miłego znajdowało się to później, ale Monice ewidentnie się to nie podobało i dlatego odstąpiłam jej swojego partnera. I nawet zrobiłam to z chęcią, bo już powoli dostawałam zadyszki.
- Słucham? – spytałam, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
- Nie sądziłem, że mój syn ma tak dobry gust.
Przez chwilę nie bardzo wiedziałam, o co mu w tym momencie chodzi, bo ów zdanie było kompletnie wyrwane z kontekstu, ale po chwili dotarło do mnie, że przecież sukienkę, którą mam właśnie na sobie, pomagał mi wybierać Olek.
- Pewnie po ojcu – zaśmiałam się.
- To na pewno! – Piotrek od razu się ożywił, wypinając dumnie pierś przed siebie. – Tak w ogóle to... ekhm – chrząknął – młody prosił mnie o twoje zdjęcie, chyba chce ocenić jak wyglądałaś dzisiaj w sukience jego wyboru czy coś – zastanawiał się na głos lekko speszony tą sytuacją, wyrzucając z siebie słowa w zatrważająco szybkim tempie. Ledwo zrozumiałam, o co mu się rozchodzi.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?! Nie mogłeś zrobić tego na samym początku imprezy, gdy jeszcze wyglądałam jak człowiek? – spytałam z pretensją.
Ten to ma wyczucie, nie ma co.
- Nie było okazji, Paweł pilnuje cię jak bulterier – rzucił jakby od niechcenia. – Poza tym, Miśka, ty zawsze wyglądasz jak człowiek – uśmiechnął się pobłażliwie.
- Ale teraz jest to człowiek zmęczony, spocony, z rozwaloną grzywą i pewnie z rozmazanym makijażem – próbowałam mu łopatologicznie wytłumaczyć, jak ma się sprawa, bo mnie chłop kompletnie nie rozumiał.
- Nawet jeśli, to i tak jest doskonale – odrzekł całkiem poważnie, po czym odwrócił szybko głowę, gdy tylko napotkał mój zdziwiony jego słowami wzrok.
I nagle atmosfera między nami zrobiła się gęściejsza... dlatego też klepnęłam go ręką w kolano, tak dla rozluźnienia, i powiedziałam:
- No to na co jeszcze czekamy? Skoro Mały Wódz o coś prosi, trzeba wykonać jego rozkaz. I to w podskokach! – zaśmiałam się. – I nawet znam do tego dobre miejsce. Przy wejściu widziałam duże lustro, wręcz idealne do selfie! – krzyknęłam uradowana niczym mała dziewczynka.
Piotrek momentalnie się rozluźnił, jakby puszczając w niepamięć ten drętwy moment między nami sprzed chwili. I zanim się obejrzałam, przeciskaliśmy się ramię w ramię przez szalejący na parkiecie tłum, w stronę ów lustra. A gdy tylko dotarliśmy do celu, zagarnęłam Piotrka do siebie i zaczęłam pstrykać nam zdjęcia. Biedak myślał, że ja sama sobie będę je robić. I to jego telefonem.
O, niedoczekanie jego.
- No to obietnica spełniona – zaśmiałam się po kilku(nastu) minutach, gdy już oboje uznaliśmy, że wystarczy robienia głupich min do lustra. Bo jeszcze nam tak zostanie i co wtedy?
- Jedna tak, ale jest jeszcze jedna – odpowiedział Hajnus tak poważnym tonem, że aż się przeraziłam. – Nie mów mi tylko, że zapomniałaś – dodał, spoglądając na mnie sugestywnie i wyciągając dłoń w moim kierunku.
- Jakżebym mogła – odpowiedziałam równie poważnie, patrząc mu w oczy, po czym ujęłam jego wyciągniętą dłoń, uśmiechając się przy tym, i pozwoliłam mu się zaciągnąć na parkiet.


***


Było jakoś wpół do pierwszej, kiedy w końcu wszyscy wrócili z oglądania sztucznych ogni i na nowo rzucili się na parkiet. Ja i Paweł nie byliśmy w tym wyjątkiem. Tańczyliśmy, ocierając się ciałami nie tylko o siebie, ale też o innych użytkowników parkietu, ledwo potrafiąc znaleźć kawałek podłogi dla naszej dwójki i móc złapać oddech wśród tego tłumu. Momentami wydawało mi się, że z każdą minutą w klubie było więcej osób niż na początku imprezy, ale może było to tylko takie moje złudzenie optyczne...
- Paweł... ja już nie mogę... – sapnęłam głośno, co by mnie usłyszał wśród tego hałasu, kiedy ten kolejny raz okręcił mnie wokół własnej osi, przerzucił przez swoje przedramię, po czym gwałtownie przyciągnął do siebie.
Był naprawdę dobrym tancerzem i to bez dwóch zdań, ale moje nogi nieprzyzwyczajone do wysokich obcasów powoli odmawiały już posłuszeństwa, a kolejny łokieć wbity w plecy doprowadzał mnie do szału. Musiałam odsapnąć. Choćby przez chwilkę.
- Może usiądziemy na moment? Wypijemy drinka? – pytałam go z zachęcającym uśmiechem.
Naprawdę, musiałam usiąść na chwilę. Odpocząć. Wyprostować nogi. I zamoczyć w czymś dziób. Najlepiej w czymś procentowym.
O tak, to był dobry plan. Bardzo dobry.
- Jasne, możemy – rzucił jakoś tak opryskliwie. – Tylko dziwne, że jak tańczyłaś z nim, to się na nim nie uskarżałaś.
Stanęłam jak wryta na środku parkietu, gdy tylko usłyszałam ów zdanie i spojrzałam tępo w jego twarz wykrzywioną gniewem.
- Z kim? – spytałam, mimo że dobrze wiedziałam, o kogo mu chodzi.
Ale potrzebowałam potwierdzenia.
- Z Hajnusem – odpowiedział dokładnie to, o czym pomyślałam. – Jemu to pozwalasz się obracać do woli, a ja tymczasem jestem tylko od serwowania ci kolejnych drinków.
To prawda, trochę z Piotrkiem przeholowaliśmy. Miał być jeden taniec, góra dwa, a gdyby nie wybicie północy i masowe wyjście na powietrze w celu obejrzenia pokazu sztucznych ogni, pewnie do tej pory byśmy podrygiwali wspólnie na parkiecie. Jakoś tak się stało, że straciliśmy poczucie czasu, tylko że to nie był powód, aby teraz wylewać na mnie wiadro pomyj.
Zwłaszcza, że przecież mógł do nas podejść i najzwyczajniej w świecie mnie „odbić”.
- Nie rozumiem – pokręciłam głową, bo rzeczywiście tak było. – Przecież mówiłam ci, że za siebie zapłacę, to się uparłeś, że nie. Nikt cię nie prosił, abyś mi stawiał każdą kolejkę, więc dlaczego mi to wypominasz? O chuj ci chodzi? – pytałam, marszcząc czoło, bo naprawdę w tym momencie go nie rozumiałam.
- O to, że przyszłaś tu ze mną!
- I to ma oznaczać, że nikogo innego oprócz ciebie mam nie zauważać? – spytałam, przerywając mu. – Wydawało mi się, że jesteśmy tutaj całą grupą, a nie tylko we dwoje...
- To dlaczego bawisz się tylko z nim, a nie z całą resztą, hę?
- Bo nie mam najmniejszej ochoty na macanie po tyłku przez Bedniego, a tylko on poprosił mnie dziś do tańca, bo jakbyś nie zauważył, reszta bawi się ze swoimi partnerkami.
Naprawdę nie wiem, po co się mu tłumaczyłam. Chyba nie chciałam wszczynać afery na środku parkietu i stać się głównym punktem programu, o którym krążyłyby legendy. Innego powodu jakoś nie widziałam.
- A mnie się wydaje, że ty tu przyszłaś ze względu na niego niż na mnie. Nie mam racji? – uśmiechnął się kpiącą.
Spojrzałam na niego i go nie poznawałam. To nie był ten sam Paweł, który tak bardzo mnie do siebie przyciągał. Swoim spokojem. Dobrocią. Nieśmiałością. Delikatnością. Ten był wredny, brutalny, jakby przyjemność sprawiało mu zadawanie bólu. A do tego widział coś, czego nie było, popychany przez swą chorobliwą wręcz zazdrość.
- Chyba alkohol ci uderza do głowy, bo pierdolisz farmazony – syknęłam. Chciałam uciąć tę dyskusję, zanim oboje powiemy coś, czego później będziemy żałować. – Ile w siebie wlałeś?
- Wystarczająco dużo, by w końcu przejrzeć na oczy i zobaczyć, jak to jest z nami naprawdę.
Pokręciłam głową, po czym obróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia, uznając tę dyskusję za bezsensowną i zakończoną. Ale widocznie tylko ja tak sądziłam, bowiem Paweł złapał mnie za przegub ręki i przyciągnął do siebie tak gwałtownie, że gdybym nie wpadła w jego tors, to pewnie leżałabym teraz na parkiecie jak długa. Adamajtis jednak za grosz się tym nie przejął, tylko wpił się w moje usta, napierając na mnie z całą mocą, wręcz z brutalnością. Byłam tak tym wszystkim przerażona, że stałam cała usztywniona, nie wiedząc, co powinnam teraz robić.
- Wiedziałem, że mam rację – oderwał się na moment od moich ust i zaśmiał się gorzko, prosto w moją twarz, owiewając mnie zapachem alkoholu. – Tylko, że ja nie pisałem się na żaden trójkąt! I jeśli myślisz, że pozwolę, aby ktoś jeszcze cię miał, aby ktoś mi cię odebrał, to grubo się mylisz. Bo nie pozwolę! A już zwłaszcza jemu! – odgrażał się.
- Paweł, lepiej już nic więcej nie mów, bo nie myślisz teraz trzeźwo i jutro możesz tych słów żałować. Jak już odpoczniesz, wyśpisz się, WYTRZEŹWIEJESZ, to wtedy pogadamy... – próbowałam go uspokoić, zanim sytuacja wymknie się nam spod kontroli.
Choć w sumie czy ona aby już się nie wymknęła?
- Ale my cały czas gadamy. Tylko gadamy i gadamy. A powinniśmy się bawić! – mówił pijacko niczym w transie. – Tańczyć! Skakać! Szaleć! Być razem! – krzyczał, łapiąc mnie za tyłek i przyciągając jak najbliżej siebie. – Bo jesteś tylko moja. Moja. I nikomu cię nie oddam. Nigdy!
Z każdą kolejną minutą cała ta sytuacja coraz bardziej zaczynała mnie przerażać. Naprawdę bałam się, że zaraz stanie się coś niepożądanego. Bo to nie był ten sam Paweł. To w ogóle nie był Paweł, którego znałam. Ten zachowywał się jak szaleniec i powoli zaczynał mnie przerażać. I to do tego stopnia, że w tym momencie bardziej chciałam znaleźć się jak najdalej od niego niż stać tak blisko.
- Trochę się zapominasz, Paweł – powiedziałam ostrzegawczo, ściągając powoli jego ręce z mojego ciała. – Ochłoń trochę, przewietrz się, bo naprawdę zaczynasz świrować.
- Świruję na twoim punkcie, mała – czknął, po czym uśmiechnął się cwaniacko i puścił do mnie oko. – Ale dokąd ty idziesz? – spytał po chwili, mrugając gwałtownie.
- Do łazienki – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl.
A nie, drugie, bo pierwsza myśl była: wszędzie, byleby jak najdalej od ciebie. Ale tego w tej chwili wolałam nie mówić, tak dla własnego dobra.
- Kłamiesz! Znów perfidnie mnie oszukujesz! – krzyczał, czym zwrócił uwagę par wijących się obok nas na parkiecie, które przez cichszą muzykę w końcu mogły dobrze usłyszeć nasze podniesione głosy. – Idziesz do niego! Oczywiście, że do niego... Ale jeśli myślisz, że ci pozwolę... – zaczął, coraz mocniej zaciskając dłoń na przegubiu mojej ręki.
Może próbowałabym to jakoś załagodzić... może przejęłabym się jego niemal płaczliwym stanem... może udałoby mi się przemówić mu do rozumu, tyle tylko, że do pijanego umysłu nie dociera nic innego, aniżeli to, co się w nim uroiło. Nie miałam więc najmniejszych szans i pewnie dlatego zachowałam się tak, jak się zachowałam.
- Wal się – syknęłam, wyrywając rękę z jego uścisku.
A po chwili pospiesznie przeciskałam się przez tłum w kierunku wyjścia, żeby tylko jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od niego. Jak najdalej stąd. Wiedziałam, że ten cały sylwester nie jest dobrym pomysłem, a mimo to tu przyszłam. I co mi przyszło? Ucieczka niczym Kopciuszek, z powrotem do swojego nędznego światka? Podałam w szatni numerek, po czym owinęłam się szalikiem otrzymanym od niemal usypiającego na stojąco chłopaczka. W pośpiechu narzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam przez klub, nawet nie zmieniając obuwia. Nie miałam na to czasu, musiałam stamtąd wyjść najprędzej jak się tylko dało.
Trochę się uspokoiłam dopiero, gdy odetchnęłam świeżym powietrzem. Po chwili bez namysłu wystukałam w komórce numer Taxi.
- Kurwa, zajęte – zaklęłam na głos, gdy piąty raz mnie odrzuciło, z wściekłością wrzucając telefon do torebki. 
To by było na tyle z mojej karocy...
Dobra, Miśka, spokojnie, pomyślałam. Jeśli się nie uspokoję, to raczej nie uda mi się obmyślić konkretnego planu na wyrwanie się stąd. Rozejrzałam się więc wokół. Przed klubem nie było zbyt wielu ludzi. Dwie obściskujące się pary, jedna dziewczyna ledwo trzymająca się na nogach i druga, chyba robiąca za jej eskortę oraz koleś, stojący trochę na uboczu i popalający papierosa. Od razu do niego podbiłam. Posłałam mu piękny uśmiech i już po chwili dzierżyłam w dłoni tę małą trutkę, którą mogłam się do woli zaciągnąć i zrobić to niemalże z utęsknieniem.
Od razu było mi tak jakby ciutkę lepiej.
- Nie wiedziałem, że palisz – usłyszałam nagle tuż przy swoim uchu i byłam tym tak zaskoczona, że aż podskoczyłam z przestrachu. – Wybacz, nie chciałem...
- Wiem, wiem, nic nie szkodzi – przerwałam Piotrkowi. – I nie martw się, przy Olku nie palę. Ja w ogóle nie palę – powiedziałam, patrząc tępo przed siebie.
Bo tak naprawdę rzadko kiedy zdarzało mi się palić. Robiłam to tylko tak... okazjonalnie. A że akurat dzisiaj miałam dobrą okazję ku temu? Poza tym miałam teraz większy problem niż to, że Piotrek właśnie nakrył mnie z fajką w ustach. Nie jestem przecież nastolatką, a on nie jest moim apodyktycznym ojcem, żeby wytworzyła się z tego jakaś grubsza afera. Problemem raczej było to, co ja mam teraz zrobić? Popitalać w tych obcasach na drugi koniec miasta, skoro nie ma żadnej wolnej taksówki? Czy jechać nocnymi, które pewnie są tak rozstawione, że bardziej opłacałoby mi się poczekać na dzienne?
- Właśnie widzę – uśmiechnął się Hajnus, wyrywając mnie tym z zamyślenia. – Ale to tak jak ja – odpowiedział, po czym wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów i zapalił jednego szluga.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Bo on i papierosy?
- Nie wiedziałam, że palisz... że sportowcy palą – szepnęłam, wpatrując się przez chwilę w to, w jaki sposób Piotrek zaciąga się dymem.
- No to jeszcze wiele o nas nie wiesz – zaśmiał się. – A teraz mów lepiej, kto cię tak wkurzył? – spytał po dłuższej chwili milczenia, podczas której czułam, jak przygląda się mojemu profilowi.
- Nieważne – westchnęłam, wzruszając ramionami. – Mów lepiej, co tu robisz?
- Jakby na to nie patrzeć, to palę fajkę z tobą – zaśmiał się.
Nie wiem, czy próbował mój gniew przenieść na siebie, czy co, ale lepiej dla niego będzie, jeśli nie będzie tego robił.
- Nie o to mi chodzi – odpowiedziałam ze spokojem. Jeszcze. – Powinieneś być tam, w środku, i się bawić z innymi.
- Ty również – wytknął mi. – A mimo to stoisz tu teraz ze mną.
- Bo tu przynajmniej mam święty spokój – mruknęłam rozzłoszczona. A może bardziej zrezygnowana?
Piotrek przyjrzał mi się przez chwilę, po czym mruknął coś dla mnie niezrozumiałego pod nosem i pokiwał głową.
- A tak naprawdę to czekam za taksówką.
- Zmywasz się stąd? – spytałam, nie będąc nawet jakoś specjalnie zaskoczona tym faktem.
- Już i tak trochę tu zabalowałem. A jak mi się uda, to może jeszcze zdążę złożyć młodemu życzenia noworoczne, zanim ten pójdzie spać – zamyślił się na moment. – Poza tym mamie też należy się coś z sylwestra...
- Rozumiem – pokiwałam głową, po czym zadeptałam obcasem niedopałek od papierosa.
A Piotrek tymczasem spojrzał na mnie z zaskoczeniem wymalowanym w oczach, jakby spodziewał się, że będę go odwodzić od tego pomysłu. Pewnie właśnie tak robili wszyscy, których do tej pory spotkał i którym o tym powiedział. Tylko, że ja go naprawdę rozumiałam. Gdybym miała dzieci, to jednak chciałabym spędzić z nimi każdą chwilę i to nawet w tę noc, podczas której zmienia się rok.
A na pewno wolałabym być teraz z nimi, niż z jakimś pijanym psychopatą u boku.
- Powiedz mi tylko jedno – zaczęłam, z powrotem kierując całą uwagę Piotrka na siebie – jak ci się udało dodzwonić po taksówkę?
- A co, ty też się zmywasz? – zdziwił się.
- Jak widzisz – wzruszyłam ramionami, nie mając zamiaru wchodzić w zbędne szczegóły.
- Sama? A Paweł? – dopytywał.
- O nic więcej nie pytaj – syknęłam, bo widocznie trzeba mu było czarno na białym wyjaśnić, że nie mam ochoty o tym gadać. – To powiesz mi, czy nie?
- Może dlatego, że się w czepku urodziłem? – spytał retorycznie, chyba zorientowawszy się, że cokolwiek by nie zrobił, to i tak nie uzyska ode mnie odpowiedzi. – Albo dlatego, że przewidziałem tę sytuację i zamówiłem ją na konkretną godzinę jeszcze przed przyjściem tutaj? – mówił dalej.
- Cwaniak – uśmiechnęłam pod nosem.
Ładnie to sobie zaplanował, nie powiem, że nie. Nawet godzinę, o której się stąd ulotni. No proszę, jaki z niego strateg.
- Ale jeśli chcesz, to możesz zabrać się ze mną – zaproponował, czym mnie trochę zaskoczył. – Podrzucimy cię do mieszkania, a potem pojadę do siebie...
- A to nie kłopot? – spytałam, przyglądając mu się z uwagą.
- Żaden – uśmiechnął się. – Gdyby jakiś był, to przecież bym ci tego nie proponował.
W sumie racja, jednak wolałam się upewnić, żeby potem nie wyjść na taką, która się narzuca.
- O, to chyba moja taksa – mruknął, kiedy przed wejściem zatrzymał się stary model mercedesa. – To co, jedziesz ze mną czy zostajesz? – spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
Pewnie w innej sytuacji uniosłabym się chorą dumą albo przynajmniej odrobinę dłużej opierałabym się przez skorzystaniem z jego propozycji. Tym razem jednak było inaczej. Chciałam się stąd jak najszybciej ulotnić, a Hajnus ze swoją ofertą był dla mnie niczym dar z niebios, który pojawił się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze.
- Chyba mi z niego spadłeś, aniele – zaśmiałam się. – Pewnie, że jadę, tylko najpierw odwozimy ciebie, a potem mnie. I od razu zaznaczam, że to ja płacę za kurs – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu, kiedy już stanęliśmy obok auta, a Hajnus nosił się z zamiarem otworzenia przede mną drzwi.
- Nie ma mowy, żebyś wracała sama! – obruszył się.
- A to dlaczego? – spytałam zdziwiona.
- Powiedzmy, że nie zasnę, dopóki nie zobaczę aż wchodzisz bezpieczna do swojego bloku – uśmiechnął się pod nosem.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Wszystko wskazywało na to, że Piotrek w tym momencie sobie ze mnie żartował, jednak coś nie dawało mi spokoju... nie miałam jednak pojęcia, co to było. Nie wiedziałam również, co mam mu w tym momencie odpowiedzieć. Przytkało mnie, musiałam to przyznać, a to rzadko kiedy się mi zdarzało.
Z opresji wyratował mnie taksówkarz.
- Jadą państwo czy nie? – spytał, wychylając głowę przez szybę, nie mogąc się doczekać aż w końcu wsiądziemy i będzie mógł stąd odjechać. – Bo jeśli państwo tego nie wiedzą, to nie są państwo dzisiaj jedynymi osobami na świecie, które potrzebują taksówki.
Spojrzeliśmy na niego, jakby urwał się z kosmosu, jednak posłusznie wzięliśmy sobie do serca jego uwagę i po chwili oboje siedzieliśmy na tylnym siedzeniu.
- Jaki kurs? – spytał gościu, w końcu z nieukrywanym zadowoleniem ruszając sprzed klubu.
- Niech pan jedzie przed siebie – odrzekł Hain, machając ręką na odczepnego – zaraz podamy, tylko musimy coś jeszcze ustalić – dodał, spoglądając na mnie.
- Jak tam sobie państwo chcą – mruknął kierowca, po czym skupił się na drodze. – Ale wiedzą państwo, że licznik bije?
- Co jest? – spytałam, kompletnie ignorując tego faceta. Skupiłam się bardziej na Hajnusie bo wyglądał, jakby właśnie zbierał się w sobie, by o czymś mi powiedzieć, tylko nie bardzo wie, w jaki sposób ma to zrobić. – Podać panu adres twojego domu? Przecież i tak wiesz, że cokolwiek byś nie zrobił i tak wyjdzie na moje – zaśmiałam się, udając rozluźnioną.
Udając, bo w głębi duszy byłam cholernie mocno spięta, a najgorsze było to, że nie miałam pojęcia dlaczego.
- A może jednak na moje? – zaśmiał się Piotrek. – Bo, wiesz, mam pewien pomysł... Jak głupi to mów od razu – zaznaczył, jakby z góry przygotowując się na najgorsze.
- No wal – rzuciłam, przypatrując się jego napiętym mięśniom twarzy.
- Może pojedziesz ze mną? – spytał, wypuszczając przy tym nagromadzone powietrze. – W sensie, że do mnie... do nas... Olek się ucieszy, gdy cię zobaczy jak wstanie, no chyba, że jeszcze zdążymy na moment kładzenia go spać – przekonywał, wyciągając najcięższą artylerię, jaką tylko miał w swoich zapasach. – A poza tym nieważne, co zrobisz i powiesz, ja i tak widzę, że raczej nie jesteś w dobrym nastroju na bycie samą dzisiejszej nocy... więc jeśli chcesz to mogę ci potowarzyszyć... otworzymy wino, pogadamy, pomilczymy, czego tylko będziesz potrzebować – dokończył, po czym lekko speszony opuścił wzrok.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Takiej propozycji nie spodziewałam się usłyszeć. Dzisiaj. I to z jego ust! W najśmielszych snach nie przyszłoby mi do głowy, że Hajnus wyskoczy z czymś takim! I że zna mnie już na tyle dobrze, by zorientować się w tym, co myślę i mieć przy tym rację. To prawda, nie byłam teraz w najlepszym nastroju na bycie samą. A po powrocie na poddasze nie miałabym nikogo, kto choćby miarowo oddychał za ścianą, bowiem znając Korę to ta najwcześniej wróci nad ranem. A ja nie chciałam być teraz sama...
Nie miałam pojęcia, co robię i dlaczego. Nie wiedziałam nawet, czy to dobre rozwiązanie. Ale towarzystwo Piotrka i Olka wydawało mi się w tym momencie być najlepszym, co mogłoby mi się przytrafić.
- Dobrze – odpowiedziałam. – Wydajesz się być zaskoczony? – spytałam po chwili.
- Spodziewałem się, że mnie spławisz – odpowiedział szczerze.
- A widzisz, jednak umiem cię jeszcze czymś zaskoczyć – zaśmiałam się.
I w ten oto sposób wszyscy byli zadowoleni. Taksówkarz, bo wiedział już, dokąd ma się udać. Ja, bo nie będę dzisiaj sama. I Piotrek, bo... bo to była przecież jego propozycja i ja na nią przystałam. Resztę podróży więc przebyliśmy w milczeniu, do momentu aż kilkanaście minut później Piotrek otworzył przede mną drzwi od swojego mieszkania. Bo gdy tylko weszliśmy do środka, ujrzeliśmy uśmiechniętą panią Hain, stojącą w korytarzu, jakby na nas czekała. Jakby się nas spodziewała.
A mówiąc nas, mam na myśli siebie i Piotrka, bowiem pani Hain w ogóle nie była zaskoczona moją obecnością tutaj o tej porze i to w towarzystwie jej syna.
- Jesteście – szepnęła na nasz widok – w takim razie ja uciekam. Idę zobaczyć, czy mój małżonek jeszcze trzyma się na nogach – zaśmiała się.
Ta kobieta zaskakiwała mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Kompletnie jej nie poznawałam.
- Dobrze, mamo, idź, idź. Dziękuję, że zostałaś z Olkiem na tak długo – odpowiedział jej Piotrek. – Powiesz mi tylko, czy on...
- Jeszcze nie śpi, czeka na ciebie – odpowiedziała, jakby doskonale wiedziała, o co Piotrek chce ją w tym momencie zapytać. – I nie ma najmniejszego problemu, przecież dobrze wiesz, jak bardzo lubię spędzać czas z moim wnukiem. A teraz uciekam. Wszystkiego najlepszego w tym nowym roku, kochani – powiedziała, odpowiednio ściskając mnie i Piotrka, po czym ubrała kurtkę i wyszła na dwór.
- Nawet nie zdążyłem jej powiedzieć, że taksówka czeka na nią na dole – westchnął Piotrek, chyba również nie poznając swojej matki. – Nieważne, poradzi sobie – wzruszył ramionami. – A ty co tak stoisz? – spytał, przenosząc całą swoją uwagę na mnie. – Rozbieraj się.
Rzeczywiście, stałam jak to cielę, patrzące się na malowane wrota. Ale sytuacja, która miała miejsce przed chwilą, wydała mi się tak surrealistyczna, że aż niepojęta. Wyglądało to tak, jakby pani Hain doskonale wiedziała, że wrócę tu dziś z Piotrkiem, jakby była jakimś prorokiem, medium, cokolwiek. A przecież my tego w ogóle nie planowaliśmy.
A przynajmniej tak mi się wydaje...
- Misia! – dopiero krzyk Olka wyrwał mnie z tego letargu. – Jesteś! – krzyknął ponownie, po czym przybiegł do mnie i objął mnie w pasie.
Spojrzałam na Piotrka, ale ten nie wyglądał na takiego, który miałby się obrazić na swojego syna za to, że to mnie tak żywiołowo wita, a nie jego.
- Podobno chciałeś wiedzieć, jak dziś wyglądałam – uśmiechnęłam się do malca – i uznałam, że zdjęcie to nic w porównaniu z rzeczywistością, dlatego jestem, wodzu. No i jak? – spytałam, wyswobadzając się z jego objęć i okręcając się wokół własnej osi tuż przed jego mały, eksperckim noskiem.
- Perfekto! – krzyknął Olek, gdy już ocenił mój wygląd, a ja się zaśmiałam.
I zrobiłam to zupełnie niewymuszenie. Ot tak, naturalnie, jak to powinno się robić. Po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru.
Tak, właśnie tego małego brzdąca było mi teraz potrzeba.
- Ale kolego, czy ty przypadkiem nie powinieneś być już w łóżku? – spytał go Piotrek, zakładając ręce na biodra i przyglądając mu się z ukosa.
- Powinienem – przyznał Olek szczerze – ale czekałem za tobą, tato! – krzyknął, po czym przytulił się do Hajnusa seniora.
- To super, smyku – zaśmiał się Piotrek, mierzwiąc czarną czuprynę swojego syna, za czym ten drugi nie bardzo przepadał. – Ale skoro już jestem, to chyba jest to dobry czas, by pójść spać, nie sądzisz? To co, poczytać ci bajkę, czy sam zaśniesz? – spytał.
- A może to zrobić Miśka? Prooooszę – jęknął Olek.
Piotrek uniósł swój wzrok na mnie, a ja się uśmiechnęłam.
- Z przyjemnością ci poczytam – odpowiedziałam, wreszcie zrzucając z siebie obcasy.
- W takim razie ja zrobię nam coś do picia – rzekł Piotrek porozumiewawczo w moją stronę, po czym zniknął w kuchni.
A ja nawet nie miałam czasu w jakikolwiek sposób na to zareagować, bo właśnie szłam w samych rajstopach krok w krok za ciągnącym mnie za rękę Olkiem do jego pokoju. I musiałam stwierdzić, że właśnie tego było mi teraz trzeba...


***


Hajnus, co ty najlepszego wyrabiasz?
Obiema rękami złapałem się kuchennego blatu i spojrzałem w swoje odbicie w szybie kuchennej szafki. W głowie miałem tylko to jedno pytanie. A najgorsze, że nie umiałem na nie odpowiedzieć w sensowny sposób. Bo właśnie mam zamiar otworzyć wino z opiekunką mojego syna. Z osobą, która u mnie pracuje. Która ratuje mój tyłek każdego dnia. Bo to tylko dzięki niej mogę łączyć obowiązki ojca i sportowca. Powiecie, że przecież Miśka nie jest jedyną opiekunką na ziemi, że takich można znaleźć na pęczki i może będziecie mieli w tym odrobinę racji. Tyle tylko, że dla mnie nie było żadnej innej opiekunki. Ona była jedyną na tej planecie, nie wyobrażałem sobie nikogo innego na jej miejscu. Bo co to byłby dla mnie za dzień, w którym przed wyjściem na trening nie usłyszałbym z jej ust wesołego powodzenia? Co to byłby za powrót, gdyby od wejścia do mieszkania nie unosił się zapach obiadu, a ja nie usłyszałbym pytania o to, jak było na treningu i czy Bedni może przypadkiem nie dostał piłką w nos? Jak mógłbym spokojnie wyjechać na drugi koniec Polski, gdyby nie maślane oczy mojego syna wpatrzone w jej twarz? Jak mógłbym w pełni skupić się na grze, gdyby nie świadomość, że Miśka czuwa nad wszystkim, a już zwłaszcza nad moim nieokrzesanym synem? I wreszcie - jak przeżyłbym dzisiejszy wieczór, gdyby nie jej obecność tam, w klubie? Nie mogę więc tego schrzanić. Nie. To byłoby wysoce niewskazane. A niestety, chyba właśnie do tego dążę... Przecież nie tak wygląda relacja pracownik-szef, prawda? Żaden, nawet najlepszy szef, nie zaprasza swojego pracobiorcy w sylwestrową noc do siebie na lampkę wina. W domyśle na jedną, ale przecież oboje doskonale wiemy, że na jednej to się raczej nie skończy... Zwłaszcza, że Miśka jest dziś w tak podłym nastroju. Przeklęty Adamajtis! Nie mam pewności, że to on wpłynął w tak drastyczny sposób na nastrój Hradeckiej, ale coś w środku mi mówiło, że to nie mógłby być nikt inny jak on. Nie wiem, co odjebał, ale miałem zamiar się dowiedzieć. A potem... sam nie wiedziałem, co potem. Ale coś musiałbym z tym zrobić. Kurczę, chyba wariuję. Sam nie wiem, co mam myśleć, co robić, ale wiem jedno – to pokazywało, że Miśka to nie jest dla mnie zwykłym pracownikiem, oj nie. Nie wiem, jak to się stało, ale jakoś tak przez te kilka miesięcy naszej współpracy Hradecka stała się dla mnie kimś w rodzaju przyjaciółki, z którą mogę pogadać o wszystkim ze świadomością, że mnie nie oceni, nie wyśmieje i zawsze doradzi w punkt. Bo przecież bez niej nie byłbym teraz w tym miejscu, w którym jestem. A do tego dla Olka Miśka stała się przecież kimś ważniejszym niż przyjaciółka. Nie, to nie była zwyczajna pracownica, nie mogłem się już dłużej oszukiwać.
Poza tym skoro ona tyle razy mi pomogła, dlaczego ja miałbym się jej teraz nie odwdzięczyć w podobny sposób? Porozmawiać, wysłuchać, pomilczeć, powyklinać tego palanta, wypić wino... po prostu być? Czy to naprawdę jest takie złe?
Nie, to przecież nie jest złe, uspokajałem się w duchu, po czym spojrzałem na zegarek. Miśka już dawno powinna była wrócić od Olka. Młody miał takie małe oczka, gdy szedł z nią do swojego pokoju, że wątpię, aby dotarł choćby do połowy bajki. Dziwne więc dla mnie było to, że ich czytanie trwa tak długo. Postanowiłem więc zajrzeć do nich i zobaczyć, co się tam dzieje. Podszedłem więc najciszej jak się dało i uchyliłem drzwi od pokoju mojego syna. A to, co tam zobaczyłem, jakoś tak mimowolnie złapało mnie za serce. Bo Miśka leżała na łóżku, na plecach, na jej piersiach leżała otwarta książka, a Olek wtulał się w jej bok, objęty przez jej prawą rękę. Oboje smacznie spali. Stałem tak chwilę i tylko patrzyłem się na nich, nie mogąc się poruszyć. Po chwili jednak ogarnąłem swoje dwa metry i siedem centymetrów, wziąłem do ręki koc i przykryłem tę dwójkę, uśmiechając się przy tym jak głupi. Miśka poruszyła się nieznacznie, gdy tylko pled dotknął jej ciała, ale na szczęście się nie obudziła. Odetchnąłem więc z ulgą, po czym cicho wycofałem się z pokoju.
No trudno, pomyślałem wduszając z powrotem korek do butelki, jeszcze będzie okazja, by razem wypić to wino.


_____________________________

Początek bardzo do kitu, wiem. Mam jednak nadzieję, że końcówka Wam choć odrobinkę to wynagrodziła. Tak jak i fakt, że jestem tu z nowym o wiele wcześniej niż to ostatnio bywało.


+ edit. 14.01 NIESPODZIANKA