poniedziałek, 28 listopada 2016

18. Uczuciowa katastrofa.

Po raz trzeci poprawiałam niesforny kosmyk moich blond włosów, który za punkt honoru przyjął sobie, by opadać na czoło, mimo że nie tak to sobie zaplanowałam. Dokładnie tak samo było z dzisiejszym wieczorem. Po ostatnich wydarzeniach związanych z nagłym i totalnie niespodziewanym powrotem mojego marnotrawnego ojca dostałam od Piotrka dzień wolny na odpoczynek i zamierzałam go poświęcić tylko i wyłącznie sobie. Dłużej pospać, zrobić sobie kawę na śniadanie i w spokoju ją wypić, siedząc na parapecie naszego kuchennego okna na poddaszu i wpatrując się w olsztyński krajobraz za oknem, a nie - tak jak zawsze - zrobić to wszystko w biegu, bo znowu jestem spóźniona do Hajnusów. Miałam więc dziś zamiar chodzić przez cały dzień w wyciągniętym swetrze i nieładzie na głowie, może zrobić sobie jakąś oczyszczającą maseczkę na twarz, leżeć plackiem pod kocem z chwilę wcześniej zamówioną pizzą, piwem w dłoni i oglądać denne melodramaty. Ale nie! Cały mój tak pięknie brzmiący plan poszedł do kosza już o godzinie ósmej rano, kiedy to dzwonek telefonu oznajmił mi, że świat ma gdzieś moje plany. Wiem, powinnam była wyciszyć dźwięk, ale nikt inny oprócz Piotrka i Kory w ostatnim czasie do mnie nie dzwoni. A jak oni dzwonią, to znaczy, że chodzi albo o Olka, albo o mieszkanie. I są to dwie naprawdę ważne dla mnie sprawy, których nie mogę ot tak zignorować.
Zapomniałam jednak o jeszcze jednej osobie, używającej mojego numeru telefonu równie często, co wcześniej wspomniana dwójka - o Pawle. I to właśnie on obudził mnie dzisiaj tak z samego rana, kompletnie nie dając mi pospać. A skoro już mnie obudził, to z ciężkim westchnieniem odebrałam. I jako że byłam słabo kojarzącą fakty osobą (bo do mnie nie mówi się tak z rana), nie przeciwstawiłam się w żaden sposób jego planom wobec mnie na dzisiejszy wieczór, mimo że miałam już swoje. I to całkiem poważne! Kiedy się jednak zorientowałam, na co się przed chwilą zgodziłam, było już za późno, by móc cokolwiek odkręcić.
Dlatego teraz, mimo że tak bardzo mi się nie chciało, szykowałam się na jakąś zaległą, walentynkową randkę z Adamajtisem właśnie. Naprawdę nie miałam siły wdawać się w szczegóły, choć taki powód do wspólnego wyjścia wydawał mi się po prostu idiotyczny.
- Wiesz co. Skoro chciałeś się ze mną umówić, to nie musiałeś wymyślać do tego takich bezsensownych powodów – powiedziałam Pawłowi zaraz po przywitaniu się.
A w sumie to może nawet zamiast niego.
- Miśka, ale o co ci chodzi? – Paweł spojrzał na mnie zaskoczony. Ewidentnie zbiłam go tym powitalnym zdaniem z pantałyku.
- O to całe zamieszanie z walęsrinkami. Po pierwsze były tydzień temu…
- Byłem wtedy w Kielcach – wtrącił się Paweł.
- …a po drugie to święto dla naiwnych nastolatków – zakończyłam, w ogóle nie przejmując się jego wyjaśnieniami.
Mimo że naprawdę miały sens.
- Nie mogę, no nie mogę – Adamajtis machnął ręką z rezygnacją. – Niejedna dziewczyna dałaby się pokroić, żeby jej chłopak pamiętał o Walentynkach i to tak sam z siebie, bez jej wskazówek i przypomnień, żeby ją gdzieś zabrał, coś jej kupił, a ty mi jeszcze za to robisz wymówki! – nie rozumiał.
- A nie zauważyłeś, że ja nie jestem taka jak inne? – uśmiechnęłam się do niego cwaniacko. – Kurwa, zabrzmiało to jak te tandetne opisy na profilach randkowych w sieci – mruknęłam zniesmaczona pod nosem, kiedy tylko uświadomiłam sobie, jakich słów przed chwilą użyłam.
Paweł się zaśmiał.
- Jesteś niereformowalna – rzekł, wciskając mi do ręki długą, piękną, czerwoną różę, którą do tej pory trzymał za plecami.
I to tak skutecznie, że ja tego nie zauważyłam. Do chwili, w której nie podstawił mi jej pod nos, oczywiście.
- Dziękuję – powiedziałam, sprawdzając czy pachnie. – To dokąd idziemy? – zainteresowałam się.
Bo skoro już się wyszykowałam, to chyba nie po to, aby stać pod starą olsztyńską kamienicą i rozprawiać o tak nieistotnych sprawach jak moja „inność” jeśli chodzi o podejście do Walentynek, prawda?


*


Siedzieliśmy przy stoliku w kącie chińskiej restauracji, odgrodzeni parawanem od reszty sali. Spędzaliśmy ten piękny wieczór nad porcją makaronu i zaśmiewaliśmy się najlepsze z naszych prób posługiwania się pałeczkami. Co prawda dostaliśmy takie dla dzieci, które miały nam pomóc w nauce jedzenia, bo jak się okazało - Paweł tak jak i ja nie miał jeszcze okazji, by posługiwać się tak zaawansowanym technicznie sprzętem - jednak w niczym nam to nie pomagało. Wydawało mi się nawet, że było jeszcze gorzej.
Byłam zaskoczona atmosferą, która dzisiaj między nami panowała. Dawno tak nie było. Tak… hm, miło i przyjemnie. Jak na normalnej randce. Najpierw kino i nawet ciekawa - jak na ten gatunek, oczywiście - komedia romantyczna, a teraz jeszcze ta kolacja w restauracji. I nawet nie żałowałam, że dałam się mu namówić na to dzisiejsze wyjście. Nie miałam ku temu powodu.
- Wiesz – zaczęłam niepewnie. – Nie byłam jakoś specjalnie przekonana do naszego dzisiejszego wyjścia – zaczęłam, czując nagłą potrzebę bycia wobec niego szczerą.
Nie wiem co mi odbiło, zważywszy na jego ostatnio dość porywczy charakter, ale postanowiłam się z nim podzielić moimi refleksjami sprzed chwili.
- Tak? – spytał Adamajtis, udając brak zainteresowania dla poruszonego przeze mnie przed chwilą wątku. Nieskutecznie jednak. – A to dlaczego?
- Wiesz dlaczego – rzekłam, wpatrując się w niego z mocą, która miała być dla niego odpowiedzią. – Ostatnio nasze wyjścia nie zawsze dobrze się kończyły i wiem, że doskonale to pamiętasz. Ale dzisiaj, na szczęście, jest inaczej. I czy nie lepiej? Czy nie właśnie tak to powinno wyglądać? – uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on po chwili odpowiedział mi tym samym.
Tak jak powinno być.
Paweł nie zdążył jednak niczego powiedzieć, ponieważ rozdzwonił się mój telefon, co mnie odrobinę zaskoczyło, bo rzadko kiedy dzwoni. I może dlatego wciąż nie znam za dobrze dźwięku swojego dzwonka? Zanim wygrzebałam komórkę z torebki, jednocześnie przepraszając Pawła za to całe zamieszanie, minęły przynajmniej ze cztery sygnały. Jeśli nie pięć. Udało mi się jednak odebrać, zanim dzwoniący zrezygnował z dobijania się do mnie.
- Halo? – zapytałam, nie sprawdzając nawet, kto dzwoni.
- Cześć Miśka, nie przeszkadzam? – usłyszałam nieśmiałe pytanie po drugiej stronie słuchawki.
- Nie, Piotrek – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – O co chodzi? – zapytałam zaintrygowana, zaczynając już się powoli martwić, że może coś złego stało się Olkowi i dlatego Hajnus do mnie dzwoni tak niespodziewanie w mój wolny dzień.
Mimo to nie umknęło mojej uwadze zachowanie mojego towarzysza na dźwięk imienia Haina. Zrozumiałam, że moje zachwyty nad dzisiejszym wieczorem powiedziałam w złej godzinie, niestety. Widziałam to po zaciętej minie Pawła.
- Wiem, że dałem ci dziś wolne, ale muszę jutro coś pilnego załatwić na mieście i nie chcę brać ze sobą Aleksa, wiesz, jak on nie znosi kolejek…
- To dokładnie tak samo jak ty – wypomniałam mu, uśmiechając się pod nosem.
Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła.
- Fakt – Piotrek zaśmiał się lekko. Już go nie raziły te moje ciągłe wtrącenia, chyba się nawet do nich przyzwyczaił. – Ale dobrze wiesz, że jak już we dwoje tam pójdziemy, to się tak nakręcimy, że niczego nie załatwię, a to jest jednak dość pilne... – Hajnus wrócił do wyjaśnienia mi, o co mu się rozchodzi. – Mogłabyś więc przyjść jutro do pracy tak ze trzy godziny prędzej? Przepraszam, pewnie psuję ci plany…
- Przestań, Piotrek, przecież mówiłam ci, że jestem do twojej dyspozycji zawsze, nie ma więc żadnego problemu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, jednocześnie nie spuszczając oczu z Adamajtisa.
- Wiem, że tak ustalaliśmy, ale jednak mi trochę głupio, że ciągle wykorzystuję tę naszą umowę do swoich celów.
- Niepotrzebnie – uśmiechnęłam się, mimo że wiedziałam, że Piotrek nie jest w stanie tego zobaczyć. – Przecież od tego właśnie mnie masz – zapewniłam go. – W takim razie do zobaczenia – zakończyłam.
- Do zobaczenia – odpowiedział z dobrze słyszalną ulgą w głosie. – Aha, Miśka?
- Tak? – zapytałam, zaskoczona, że ma mi jeszcze coś do powiedzenia. Myślałam, że to już wszystko na dziś.
- Dziękuję – powiedział szczerze. – Jesteś naszym aniołem.
Uśmiechnęłam się na ten komplement, jednak nic nie zdążyłam mu na niego odpowiedzieć, bowiem Hajnus się rozłączył. Kręcąc głową z uśmiechem wciąż nie znikającym mi z twarzy, wrzuciłam telefon z powrotem do torebki i uśmiechnęłam się ponownie, tym razem całą swoją uwagę skupiając na Pawle.
- Przepraszam cię raz jeszcze, ale musiałam odebrać – odpowiedziałam, sądząc że to załatwi sprawę.
Ale chyba byłam w błędzie.
- I co? – spytał Paweł, od razu jakoś tak bardziej wrogo do wszystkiego nastawiony. – I pewnie zaraz mi powiesz, że musisz lecieć do niego – rzucił oschle.
- Nie, a skąd ten pomysł? – zdziwiłam się.
- Bo co było takiego pilnego, że musiał zadzwonić akurat dzisiaj i nam przeszkadzać? Hę? – podpuszczał mnie ewidentnie ciekawy. – On zawsze musi wszystko zepsuć – dodał tonem małego dziecka, który skarży się rodzicom na swojego starszego brata.
A z tego, co mi wiadomo, to on był starszy.
- Nie on – sprostowałam go od razu.
- Nie? – zdziwił się. – A kto?
- Na to pytanie musisz już sobie sam odpowiedzieć – rzekłam zniesmaczona. – A jeśli już tak bardzo musisz wiedzieć, to chodziło o jutrzejszy dzień. Poza tym Piotrek nie jest Duchem Świętym, żeby wiedzieć, że akurat teraz jestem z tobą w knajpie i że nam przeszkodzi swoim telefonem – przedrzeźniałam go lekko.
Powoli puszczały mi nerwy. Znów.
- A co może robić kobieta w wolnym dniu, jak nie spędzać czas ze swoim facetem? – zdziwił się Adamajtis i zrobił to naprawdę szczerze.
- Może robić wiele innych, ciekawszych rzeczy – zapewniłam go.
Paweł chyba do serca wziął sobie moją odpowiedź, ponieważ przez chwilę w milczeniu się nad nią zastanawiał.
- Nawet jeśli, to dlaczego nie napisał SMS-a? – szukał dziury w całym. Albo powodu do kłótni. Ewidentnie.
- Może dlatego, że doskonale wie, że pewnie znowu nie mam pieniędzy na koncie i mu na niego nie odpiszę? – odpowiedziałam spokojnie. – Boże, Paweł, znowu zaczynasz i wszystko psujesz. To już się robi męczące. O co ci chodzi? – zainteresowałam się naprawdę szczerze.
- O to, że nie podoba mi się, że jesteś na każde jego zawołanie – powiedział pewnie, jakby doskonale przemyślał sobie tę odpowiedź i czekał tylko, aż będzie mógł ją użyć.
- Przecież dobrze wiesz, że właśnie na tym polega moja praca. Tłumaczyłam ci to niejednokrotnie. A że ona wiąże się z jego i, przypomnę ci, także z twoją pracą, to przez to jest właśnie taka nieregularna.
- Ok, ok, rozumiem – odpowiedział, jakby chciał mnie tym zbyć.
Byłam zaskoczona, że tak łatwo poddał się moim argumentom. Jak nie on. Czyżby naprawdę pracował nad sobą i swoimi reakcjami? Czy może w końcu coś do niego trafia?
- Miśka, ja naprawdę to wszystko rozumiem – zaczął Paweł po dłuższej chwili ciszy i wpatrywania się tępo w jeden punkt na stole – ale ciężko jest mi znieść to, że jak z nim rozmawiasz, to… Po prostu jak na ciebie patrzę, to naprawdę wiele bym dał, abyś do mnie uśmiechała się w taki sam sposób jak do niego – odpowiedział w końcu smutnym tonem głosu, ledwo ubrawszy swe myśli w słowa.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Raczej sądziłam, że spotkam się z wymówkami, krzykiem… a nie ze smutną miną zbitego psa. I z taką uwagą. Nie wiedziałam, co mam mu teraz na to odpowiedzieć.
- Nie wiem, o co ci chodzi – wyjąkałam więc słabo. – Ja nie widzę żadnej różnicy – zapewniłam go.
- Ty może nie, ale ja tak. Ewidentnie nie zachowujecie się jak szef i podwładny – zauważył.
- Bo my jesteśmy nie tylko tym. Wiele nas łączy. Jesteśmy przyjaciółmi – uśmiechnęłam się na samo wypowiedzenie tych słów.
- I to mnie właśnie martwi – odpowiedział, przybity tym wszystkim Paweł.
- Co? – spytałam zdezorientowana.
Myślałam, że to zapewnienie go ucieszy. Przecież przyjaciele to przyjaciele. Nic więcej. Nie ma się więc o co martwić.
- A to, że nie wierzę w przyjaźń damsko-męską bez jakichkolwiek podtekstów.
- A ja wierzę – odpowiedziałam pewna swego. Bo naprawdę w to wierzyłam. – I nawet jeśli coś takiego według ciebie nie istnieje, to przecież wiesz, że nic mnie z nim poza przyjaźnią nie łączy. Że nigdy w życiu nie zrobiłabym ci takiego świństwa, jakiego ja sama doświadczyłam w przeszłości. Wiesz to przecież, prawda? – spytałam go, wyciągając do niego rękę przez blat stołu.
- Wiem – uśmiechnął się słabo, łapiąc mnie za moją wyciągniętą dłoń. – Tylko nie wiem, czy ta druga strona patrzy na to w ten sam sposób co ty – mimo to wciąż trwał przy swoim, jednak było w tej rozmowie coś innego. 
Tym razem Paweł był i mówił spokojnie. Bez krzyku, pretensji i wymówek. I to mnie martwiło, jeśli mam być szczera. Już naprawdę sama nie wiem, dlaczego dziwnie się czułam z taką wersją Pawła. Bo przecież ta jest lepsza od tego nieobliczalnego szaleńca, który ostatnio w niego wstępował, czyż nie?
- Przecież Piotrek to twój kolega…  wyjąkałam cicho, nie wiedząc, jak mam do niego trafić tym razem.
Nie wiedziałam, jak mam z takim Adamajtisem rozmawiać. Naprawdę. Nie byłam na to przygotowana. A instrukcji obsługi nie było.
- Tak, to mój kolega z drużyny i świństwem by było, gdyby właśnie ten kolega odebrał mi najważniejszą dziewczynę w moim życiu, czyż nie? – spojrzał na mnie tak, jakby chciał mnie tym wzrokiem przejrzeć na wylot i zobaczyć coś kompletnie dla innych niewidocznego.
- Tak, rzeczywiście byłoby to świństwo, ale tak się przecież nie stanie – zapewniłam go, starając się wytrzymać to spojrzenie, by w jego głowie nie urodziły się przypadkiem jakiekolwiek podejrzenia. – I wiesz co? Może lepiej zakończmy ten temat, zanim na dobre zepsujemy sobie taki miły wieczór.
- Jak chcesz, słońce – odpowiedział cicho, wracając do zimnego już makaronu.
A ja jakoś straciłam apetyt.


*


Piotrek był padnięty. Wczorajszy pięciosetowy mecz z Politechniką nieźle go wykończył, ponadto perspektywa dzisiejszego wieczornego treningu regeneracyjnego, który jednocześnie był przygotowującym ich do rewanżu w Warszawie, nie nastrajała go pozytywnie. Ja i Olek natomiast byliśmy bardzo zadowoleni z takiego obrotu sprawy, bowiem dzięki temu mieliśmy więcej czasu, by wszystko dopiąć na ostatni guzik. Nasza konspiracja trwała już jakoś tak od półtora tygodnia i mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że Olek przez ten czas nie puści nikomu pary z ust. A jednak - udało się. Piotrek będzie miał niespodziankę z prawdziwego zdarzenia, bowiem nic nie wskazywało na to, aby się czegokolwiek domyślał. Cały dzień chodził jak śnięty, licząc chociażby na głupie życzenia i laurkę od swojego jedynego syna, ten jednak udawał, że o niczym nie wie. Ja też udawałam, że nie wiem, o co mu chodzi. A byłam w tym przecież prawdziwą mistrzynią.
W udawaniu, rzecz jasna.
- Dobrze, Oluś, to sprawdźmy jeszcze czy wszystko mamy – zarządziłam, a Olek pokiwał zamaszyście głową.
Rozejrzałam się wokół siebie, by zobaczyć efekty naszej pracy. Junior sam przystroił mieszkanie balonami i serpentynami według własnego uznania. Nie wtrącałam się w jego dizajnerski zmysł (który - muszę przyznać - ma całkiem wysublimowany), ponieważ przygotowywałam w tym czasie pizzę dla naszej piątki. A że miałam mało czasu w porównaniu z ilością spraw na głowie, to musiałam się streszczać. Na szczęście dzień wcześniej udało mi się upiec u siebie na poddaszu tort, który - o dziwo - mi nawet wyszedł, i który dzisiaj Kora w pełnej konspiracji go nam tu podrzuciła podczas nieobecności jubilata, nie uszkodziwszy go na szczęście po drodze. W autobusie przecież różne rzeczy mogą się wydarzyć, ale na szczęście nie przytrafiają się one pannie Mazur.
Mnie to by się na pewno przytrafiły wszystkie plagi egipskie podczas takiej podróży.
Po moich oględzinach stwierdziłam zadowolona, że jesteśmy gotowi i Hajnus Senior może wracać. Olek właśnie zapuścił jakąś składankę najnowszych hitów, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Po ich otworzeniu okazało się, że to była miłoszowa Monika. Na szczęście, bo aż tak bardzo na powrót Piotrka to nie byliśmy jeszcze przygotowani.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam – wypaliła na powitanie, by później zacząć się rozpłaszczać.
- Nie, skądże znowu.
- Miłosz pisał mi jakieś dziesięć minut temu, że już wychodzą, bałam się więc, że mnie uprzedzą – wyjaśniła mi w pośpiechu. – Macie wszystko gotowe, czy może pomóc wam w czymś jeszcze? – zapytała rozglądając się po pomieszczeniu. – Ale tu ładnie, czyżby to sprawka Alka?
Mały dumnie wypiął pierś przed siebie na samą wzmiankę o sobie, po czym wziął ciocię Monikę za rękę i zaczął oprowadzać po mieszkaniu, tłumacząc jej jak bardzo się napracował, żeby było tak pięknie jak teraz jest. Przerwał im w tym charakterystyczny dźwięk domofonu, świadczący o tym, że ktoś na dole wbił właśnie kod do wejścia i niebawem zjawi się na górze. Monika więc szybko zgasiła wszystkie światła, a Olek przyczaił się wraz z nią w korytarzu, oczekując aż jubilat przekręci klucz w zamku i wejdzie do środka. Miałam do nich dołączyć, ale musiałam właśnie wyciągnąć pizzę z pieca, żeby się nam nie spaliła, bo inaczej nie mielibyśmy za bardzo co jeść podczas tej uroczystej kolacji, przez co ominęło mnie najlepsze. Czyli mina zaskoczonego całą sytuacją jubilata. Bo gdy wracający z treningu chłopcy zapalali w mieszkaniu światło przy chóralnym okrzyku „NIESPODZIANKA!!!” z ust Moniki i Olka (Olek oczywiście krzyczał głośniej), ja mogłam im jedynie nieśmiało pomóc z kuchennych pieleszy, w których właśnie tkwiłam.
No cóż, trudno się mówi.
- Tatusiu, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – krzyczał Olek, rzucając się zdezorientowanemu Piotrkowi w ramiona. – I jak ci się podoba? – spytał od razu, nie dając mu się nawet rozejrzeć i zebrać myśli.
- Sam to zrobiłeś, smyku? – spytał po chwili naprawdę zaskoczony Piotrek. – Ty to wymyśliłeś?
- Ja ustrajałem pokój i troszeczkę pomagałem Miśce – chwalił się, bardzo z siebie zadowolony. – Bo to był mój i Miśki pomysł! – dodał.
Piotrek spojrzał na mnie - opartą o framugę kuchennych drzwi - i uśmiechnął się do mnie. Pokiwałam lekko głową w odpowiedzi.
- Może najpierw jednak pozwolisz tacie się rozebrać, a potem mu pokażesz to, co przygotowałeś dla niego dzisiaj po jego wyjściu? – zaproponowałam nieśmiało.
Olek spojrzał na mnie i z ciężkim westchnieniem pokiwał głową, przyznając mi tym rację, po czym zeskoczył z rąk ojca i cierpliwie czekał, aż ten ściągnie płaszcz i usłyszy jeszcze najlepsze życzenia od Moniki i Miłosza.
- Ale powiedz, stary, nie spodziewałeś się? – zagaił Miły na sam koniec, po tych wszystkich śpiewkach o zdrowiu, szczęściu, spełnieniu marzeń, miłości i pomyślności.
- Kompletnie nie – przyznał Hajnus z uśmiechem.
- Bo my z Miśką działaliśmy pod przykrywką! – krzyknął Olek, który nie lubił chwil, gdy nie jest w  środku wydarzeń.
- To była całkiem niezła konspiracja – podsumowała Monika, śmiejąc się.


Po zjedzeniu pizzy wjechał tort urodzinowy. Towarzystwo bawiło się nawet nie najgorzej jak na tak małe grono zaproszonych osób. O dobrą atmosferę dbał przede wszystkim Olek, który za punkt honoru przyjął sobie rozruszanie gości i niemalże każdego prosił co chwila do wspólnego tańca. Skakał, śpiewał i zabawiał towarzystwo niczym najlepszy konferansjer i wodzirej w jednym. I pewnie przez to jako pierwszy z nas wszystkich padł. Jakby mu się bateryjki wyczerpały w organizmie. Jak tylko Miłosz z Moniką zobaczyli, że trzeba małego położyć spać, to sami się zmyli i to tak szybko, że się nawet nie obejrzałam. Udało mi się tylko tak w przelocie z nimi pożegnać, tak im się nagle zachciało do domu. Nie wiedziałam dokładnie co było grane, ale nie dodało mi się nawet, by się nad tym w jakikolwiek sposób zastanawiać. Przyzwyczaiłam się już, że Zniszczołowie mają swoje odchyły i brałam na to poprawkę.
Piotrek poszedł więc położyć Olka do łóżka, a ja wzięłam się za sprzątanie tego wszystkiego, co zostało po gościach. Właśnie zmywałam, kiedy usłyszałam za swoimi plecami głos Hajnusa:
- Tu się ukrywasz – uśmiechnął się. – W sumie nie powinno mnie to dziwić, niemal całą imprezę tutaj spędziłaś.
- Nieprawda, nie całą – zaprzeczyłam od razu, jednak widząc jego minę wiedziałam, że na nic się to zdało. – No co? Ktoś musiał – skwitowałam więc, odkładając ostatni mokry talerz na suszarkę przy zlewie. – Mam jednak nadzieję, że nasza niespodzianka ci się podobała. Długo się zastanawiałam, czy to dobry pomysł i kogo by tu dzisiaj zaprosić, ale mówiąc szczerze sama nie do końca wiem z kim ty się trzymasz. Nie znam przecież twoich znajomych zbyt dobrze, bo do niczego nie jest mi to w sumie potrzebne – myślałam na głos, a to nie było zbyt dobre. Nie powinnam była mówić tego, co myślę, co mi ślina na język przynosi, bo to się może czasem źle skończyć. – Wiedziałam tylko, że Miły i Monika to są tacy twoi bliscy znajomi, a też nie chciałam wtajemniczać w tę sprawę zbyt wielu osób, bo to zawsze jest większe prawdopodobieństwo, że ktoś się wygada…
- Miśka, spokojnie, nie musisz się tłumaczyć – uśmiechnął się Piotrek, łapiąc mnie za ramiona, żebym w końcu przestała tyle mówić. – Było idealnie. Dziękuję – dodał, całując mnie w policzek.
- Nie masz za co. Największą robotę i tak zrobił dzisiaj Olek jako wodzirej – zaśmiałam się na samo wspomnienie szalejącego w salonie malca. – Ja tylko dołożyłam do tego swoje trzy grosze.
- Ty zrobiłaś równie wielką robotę, nie zaprzeczaj.
Uśmiechnęłam się półgębkiem, nic więcej nie mówiąc. Bo co mogłabym mu odpowiedzieć? Nic nie przychodziło mi do głowy w tym momencie. Naprawdę. Nie wiem, co z tym Piotrkiem było nie halo, że tak często w jego towarzystwie brakowało mi języka w gębie…
- Tak w ogóle to przez to zamieszanie zapomniałam dać ci prezent! – krzyknęłam, wyswobadzając się spod jego rąk i czujnego spojrzenia, które troszkę mnie kłopotało. Musiałam więc jakoś to przerwać. A to był najlepszy sposób z możliwych. – Proszę, z najlepszymi życzeniami – powiedziałam, wyciągając zza siebie przygotowany wcześniej pakunek. – Pociechy z Olka, zdobycia wszystkich trofeów siatkarskich świata i szczęścia jak stąd do wieczności. I wszystkiego, czego jeszcze tam pragniesz, a co mi w tym momencie do głowy nie przychodzi – uśmiechnęłam się najpiękniej, jak tylko umiałam.
- Wszystko, czego pragnę, właśnie powiedziałaś. Dziękuję – dodał, rozpakowując pakunek – ale nie trzeba było. Już samo to, że wpadłaś na taki pomysł i wykonałaś to wszystko, było dla mnie najlepszym prezentem.
- Weź przestań, to był pikuś – wzruszyłam ramionami lekko zawstydzona. – Tak naprawdę to nie miałam pojęcia, co mogłabym ci kupić, więc pomyślałam sobie, że… że może wypijemy to nasze zaległe wino. Co ty na to? – uśmiechnęłam się zachęcająco, patrząc na Piotrka dzierżącego w ręce prezent ode mnie.
- Jestem jak najbardziej za. Chodź – powiedział od razu, ochoczo przystając na mój pomysł.
Piotrek momentalnie wsadził sobie butelkę wina pod pachę, w jedną rękę złapał dwa kieliszki, a w drugą moją dłoń i zaprowadził mnie do salonu. Położył kieliszki na stoliku, a już po chwili siedzieliśmy obok siebie na kanapie i zaczęliśmy opróżniać kupioną przeze mnie butelkę wina, co jakiś czas przegryzając to resztkami tortu i opowiadając sobie różne anegdotki z życia. Atmosfera była luźna, czysto koleżeńska, a z każdym kolejnym łykiem alkoholu było nam coraz bardziej wesoło. I język jakoś tak sam się rozwiązywał. Pod koniec pierwszej butelki, kiedy Piotrek stwierdził, że to jednak mało, by opić jego urodziny i że zaraz poszuka drugiej, zrobiło się przez moment nieswojo. A to za sprawą pytania:
- Miśka, a jak to jest tak naprawdę między tobą a Pawłem?
Zadał to pytanie tak nonszalancko, jakby pytał się o jutrzejszą prognozę pogody, jednocześnie wyciągając z barku kolejną butelkę i otwierając ją. I naprawdę dobrą chwilę zajęło mi skojarzenie sensu tego pytania i faktu, że nie mogę przecież tak od razu odpowiedzieć, że muszę się nad tym zastanowić. A po alkoholu gorzej mi się myślało, zdecydowanie. Nawet po tak małej ilości.
- Dlaczego pytasz? – odpowiedziałam więc nieśmiało pytaniem na pytanie.
I choć tak nie powinno się robić, to nie dawało mi to spokoju. Bo po co mu w ogóle była taka wiadomość? I co ja mam teraz zrobić? Czy odpowiadać zgodnie z prawda, czy kłamać, czy może lepiej to przemilczeć?
- Bo widzę, że coś jest nie tak… Może mógłbym jakoś pomóc? – spytał nieśmiało, przypatrując mi się, jakby czekał na moją reakcję.
A ja tylko byłam w stanie wypić jednym haustem kieliszek wina. Tak na raz.
- Ok, rozumiem. Nie chcesz, nie mów – Piotrek od razu to sobie zinterpretował. – To nie moja sprawa. W ogóle niepotrzebnie spytałem.
- Masz rację, to nie twój biznes – przytaknęłam ochoczo, bo jakoś tak po tym ostatnim kieliszku zrobiło mi się lepiej. Cieplej w środku i lżej na sercu. – Ale w sumie to nawet nie o to chodzi. Ja po prostu sama nie wiem, jak to jest i co mam ci odpowiedzieć – dodałam zgodnie z prawdą. – Z mojej strony nie jest to takie proste jak zapewne się wszystkim wydaje. A zwłaszcza, jak wydaje się Pawłowi. On to wszystko pojmuje w zupełnie inny sposób niż ja i nie wiem do końca, czy to jest kwestia uczuć, myślenia, czy wychowania. Jest we mnie zakochany, to widać na odległość i nawet nikt mi nie musi o tym mówić. Tylko że ja… ja sama nie wiem, jak to ze mną jest. Na początku byłam nim zauroczona, to fakt, ale on po przełamaniu pierwszych lodów naszej znajomości, złączył nas oboje węzłem według niego nierozerwalnym. Czuję, jakby sobie mnie przypisał już tak na zawsze, a to nie dzieje się przecież od razu. A przynajmniej nie u mnie. On jednak wie lepiej, przez to teraz zaczyna wychodzić jego druga, możliwe nawet, że ta prawdziwa natura…
- Miśka, tylko mi nie mów, że on ci coś zrobił – Piotrek spojrzał na mnie zatrwożony, przerywając mi.
- Hm, trudno na to odpowiedzieć tak jednoznacznie – zastanawiałam się na głos. – Nie uderzył mnie ani nic takiego, ale w sylwestra widziałam, że jakbym wtedy nie wyszła, mogłoby nawet i do tego dojść. On jest cholernie zazdrosny, co mnie strasznie wkurza. Mimo że dobrze wie, co kiedyś przeszłam z Darkiem, zaczyna działać podobnie. A ja już nie jestem taka jak kiedyś. On niby wszystko rozumie, a jednak próbuje mnie zamknąć w złotej klatce, żebym była tylko jego eksponatem, który wszyscy mają oglądać i mu zazdrościć, ale broń Boże go dotykać. Czuję się tym wszystkim cholernie przytłoczona.
Westchnęłam ciężko, po czym podsunęłam Piotrkowi kolejny kieliszek do nalania, a gdy to zrobił - znów wypiłam go niemal na raz. 
- Wiesz, z jednej strony wiem, że swoim postępowaniem daję mu nadzieję na coś więcej – język jakoś tak sam mi się rozplątał i zaczęłam mówić to, nad czym zastanawiałam się już od kilku dnia a może nawet tygodni – bo go nie odtrącam, bo mimo wszystko nadal się z nim spotykam, bo pozwalam mu się traktować jak swoją ukochaną. Ale z drugiej strony ja nie wiem, czy właśnie tego chcę. Potrzebuję bliskości, ale nie wiem czy to ma odbywać się takim kosztem. Bo momentami te jego wymówki tak bardzo mnie męczą, a napady zazdrości sprawiają, że zaczynam się go najzwyczajniej w świecie bać. A ja nie mam ochoty tłumaczyć mu się z każdego kroku do końca swojego życia, bo to chyba nie na tym polega. Wydaje mi się jednak, że Paweł właśnie tego ode mnie oczekuje – mówiłam. – I wiesz, wyobrażam sobie jego reakcję, gdyby nas tu tak zobaczył – dodałam po chwili, uśmiechając się kwaśno pod nosem.
Piotrek spojrzał na mnie totalnie zaskoczony, chyba nie za bardzo nadążając za moim tokiem myślenia.
- No nie patrz tak na mnie – roześmiałam się. – Skoro już po alkoholu język mi się tak ładnie rozwiązał, to ci to powiem, a co mi szkodzi. Możliwe, że jak jeszcze trochę wypiję, to zapomnę, że ci o tym powiedziałam – zaśmiałam się z lekkością, jakbym mówiła o świetnym żarcie, który wczoraj opowiedział mi kolega z pracy. – Bo to właśnie ty jesteś głównym powodem naszych sprzeczek, Piotrek.
- Ja? – zdziwił się całkiem serio. 
Bo w końcu to nie był żart.
- Tak, ty, Piotrek. Paweł jest o ciebie cholernie zazdrosny. Uważa, że spędzam z tobą zdecydowanie za dużo czasu i że wolę go spędzać z tobą niż z nim. Nie jest w stanie zrozumieć, że się zaprzyjaźniliśmy, że skoro opiekuję się twoim synem, to logiczne, że się z tobą często widuję. A nie powinno go to dziwić, zwłaszcza, że gracie w jednej drużynie i on dobrze wie jak wygląda twoja praca. Nie jest nikim z zewnątrz, kto mógłby tego nie rozumieć – wyjaśniłam A jakby nas zobaczył teraz, tak tutaj w tej chwili to pewnie zachowałby się dokładnie tak jak w sylwestra. Albo i gorzej – dodałam, wzdychając.
Bo już jakoś nie miałam siły na uśmiechanie się. Udawanie może i było moją mocną stroną, ale nie w towarzystwie Hajnusa. I to jeszcze po alkoholu.
- Może mam z nim porozmawiać? – zaproponował Hajnus po dość dłuższej chwili milczenia, podczas której - gdy ja bawiłam się kieliszkiem - on zdawał się analizować to co powiedziałam.
- I co mu powiesz? – spytałam lekko rozbawiona.  Że to nie tak, jak myśli? Wiesz, Piotrek, myślę, że to jeszcze bardziej podsyci jego zazdrość, bo domyśli się, że o tym rozmawialiśmy. A resztę sobie dopowie... – odpowiedziałam smutno. – Poza tym to i tak nic nie da. Myślisz, że ja z nim o tym nie rozmawiałam? Że mu nie mówiłam, jak jest? On i tak wie swoje, a jak nie wie, to sobie odpowiednią wersję dopowie – powiedziałam smutno, patrząc tempo w kieliszek, który miałam w dłoni. – Poza tym, wiesz, on ma rację – powiedziałam nagle coś, co właśnie do mnie dotarło.  Ja zdecydowanie wolę spędzać czas z tobą niż z nim. W twoim towarzystwie przynajmniej czuję się swobodnie, mogę mówić o wszystkim, o czym chcę, a z nim to czasami czuję się jak na jakimś przesłuchaniu, spowiedzi… ciągle te wymówki, pretensje… na dłuższą metę ja tego nie zniosę… już mam dość. Naprawdę – powiedziałam, podnosząc swój wzrok na Piotrka i spoglądając mu w oczy. – Paweł nie wie o mnie połowy tych rzeczy, które wiesz ty, o których ci powiedziałam przez ten czas, gdy się znamy. A znamy się niemalże równie długo co ja i Paweł, przed nim jednak nie czuję się tak swobodna jak przed tobą. Nigdy się taka nie czułam.
Piotrek uśmiechnął się, jakby rozumiał mnie doskonale, po czym delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Nic nie musiał mówić, doskonale wiedziałam, że mnie wspiera. Siedzieliśmy więc tak w ciszy naprzeciwko siebie i patrzeliśmy sobie w oczy przez dobrą minutę, a żadne z nas nie chciało zerwać tego wzrokowego kontaktu. I sama nie wiem, jak to się stało, ale nagle jego spojrzenie zeszło z moich oczu na usta, a jego twarz zaczęła się nieznacznie przybliżać, jakby Piotrek czekał, co teraz zrobię - czy mu pozwolę posunąć się jeszcze dalej, czy zerwę ten kontakt i dam mu z liścia. A ja nie robiłam nic, bo… bo chciałam tego.
Tak, naprawdę tego chciałam. Jak nigdy niczego innego.
Tylko zanim nasze usta złączyły się w pocałunku, do moich uszu dobiegło ciche chlipanie. Odwróciłam więc szybko głowę zaniepokojona. Musiałam to zrobić.
- Miśka, ja przepraszam, naprawdę, ja nie wiem, co mnie naszło…  usłyszałam od razu z ust  speszonego całą sytuacją Hajnusa. – Nie powinienem był...
Widocznie chyba tylko ja to usłyszałam, bo Piotrek odebrał moje zachowanie jako brak pozwolenia i zaczął mi się nieudolnie tłumaczyć.
- Piotrek, czekaj…  szepnęłam tylko, uciszając go od razu. – Nic nie słyszysz? – spytałam nawet na niego nie patrząc, tak bardzo byłam zaaferowania sytuacją, wytężając swój słuch do granic możliwości.
- Ale co? – był wyraźnie zdezorientowany moim zachowaniem i kompletnie go nie rozumiał.
A ja już byłam pewna, co jest. Olek znowu miał zły sen i zaczynał płakać przez niego w poduszkę.
- Chodź – powiedziałam tylko, po czym w pośpiechu odłożyłam kieliszek na stół i pociągnęłam zdezorientowanego Hajnusa za sobą.
Piotrek zrozumiał co się dzieje, dopiero kiedy weszliśmy do pokoju małego, który wiercił się w pościeli niemiłosiernie, łkając, jakby prosił kogoś, by ten nie robił mu krzywdy. Sen miał naprawdę mocny, bo nie mogliśmy go dobudzić. Zajęło nam to naprawdę dobrych kilka minut. W końcu jednak nam się to udało. Gdy tylko mały otworzył oczy, przed dłuższą chwilę nie miał pojęcia gdzie jest i co się stało. Po chwili jednak trzymał się kurczowo mojej szyi, łkając chyba jeszcze mocniej niż przez sen.
- Cichutko, kochanie, to był tylko zły sen – zapewniłam go, głaszcząc delikatnie po plecach. –  Już go nie ma i nie wróci. Tutaj nic złego ci się nie stanie, bo jestem tu ja i tata.
- A zostaniecie? – pytał wciąż przestraszony, uspokajając się jednak powoli.
- Jasne, jak długo tylko będziesz chciał – zapewniłam go z uśmiechem. – Będziemy tu dopóki nie zaśniesz. Na pewno nic złego ci się nie stanie.
- A mogę z wami dzisiaj spać? – zapytał, puszczając moją szyję i spoglądając na nas spojrzeniem, któremu ciężko jest w jakikolwiek sposób odmówić.
- Raczej się tu nie zmieścimy – uśmiechnęłam się niemrawo do niego, próbując jakoś wybić mu ten pomysł z głowy.
Nie podobał mi się on po prostu. Nie po tym, co jeszcze kilka minut temu zamierzałam zrobić… nie mogłabym... nie...
- Możemy przecież spać u taty – Olek oczywiście od razu znalazł idealny sposób na rozwiązanie moich wątpliwości. – On ma duże łóżko, zmieścimy się.
- Pewnie młody, możesz dziś spać ze mną – odpowiedział Piotrek spokojnie, cały czas będąc obok mnie i również uspokajając przestraszonego Olka, mimo że wydawało mi się, że tak jakby ta cała sytuacja z jego synem trochę go przerastała.
- Ale ja chcę w środku – zarządził mały, od razu wyskakując z pościeli na równe nogi, biorąc pod pachę swojego jaśka i ulubionego misia, z którym się nie rozstawał, gotów od razu powędrować do sypialni swojego ojca.
- W środku? – spytałam zdezorientowana.
Sytuacja zdecydowanie wymykała się spod mojej kontroli. Bałam się, że zaraz wpadnę w panikę, nie wiedziałam bowiem, co mam robić.
- No, między tobą a tatą – wyjaśnił mi, kompletnie nieświadomy moich rozterek, Olek.
Spojrzałam na Piotrka troszeczkę zakłopotana, licząc, że może on jakoś zaoponuje, wybije ten pomysł swojemu synowi z głowy... czy coś. Nie wiem. Jego spojrzenie mówiło jednak tylko jedno - wszystko zależy od ciebie.


Leżałem w swoim łóżku i słuchałem spokojnego oddechu Aleksa, leżącego po środku nas i wtulonego w bok śpiącej Miśki. Młody owinął ją sobie wokół palca, że zrobiłaby dla niego wszystko, nawet jeśli coś było nie po jej myśli. W drugą stronę było dokładnie tak samo..
Ja dla nich też zrobiłbym wszystko.
Dla nich obojga. Najlepiej jakby byli razem, dokładnie tak, jak jest teraz, w tej chwili. Leżąc obok nich, śpiących spokojnie u mego boku, uświadomiłem sobie jedno - że chciałbym, aby było tak zawsze. Ja, Aleks i Miśka.
Wiedziałem jednak jeszcze jedno - że dziś zjebałem sobie u Hradeckiej jakąkolwiek szansę, jeśli nawet kiedykolwiek taką miałem. Co mnie, do diabła, podkusiło? Nie mogłem trochę przystopować? Nie mogę przecież zwalić winy na alkohol, bo nie wypiłem dużo. W sumie to prawie nic. To nie była więc jego wina, tylko moja. Co mi strzeliło do głowy? Czym się tak upoiłem, że odleciałem od rzeczywistości? Czyżby to moje urodziny i ta niespodzianka tak bardzo mi uderzyła, że coś mi się tam w tym moich czerepie poprzestawiało? Dziewczyna otworzyła się przede mną, opowiedziała mi wszystko co czuje, dzięki czemu wiedziałem, że Adamajtis jest dla mnie marnym zagrożeniem, a ja zamiast poczekać, aż sobie wszystko poukłada w głowie i w życiu,  sama dojdzie do odpowiednich wniosków i pożegna się z Pawłem, postanowiłem wykorzystać sytuację, jaka mi się nadarzyła. Jak mogłem tak postąpić?
JAK?!
Zjebałem tym wszystko. Pozostało mi więc jedynie cieszyć się tym, co jest tu i teraz. Najlepiej by było, aby ta noc się nie kończyła, bo pewnie drugi raz już się taka nie powtórzy... nawet za rok, w moje kolejne urodziny.