czwartek, 29 grudnia 2016

19. Ciąg przyczynowo-skutkowy.

Nigdy nie przypuszczałabym, że mam taką ciężką głowę… i większą od poduszki…
A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie, gdy ocknęłam się w środku nocy i próbowałam przewrócić się z prawego boku na lewy, bo może akurat na nim uda mi się znów zasnąć. Kiepsko kontaktowałam ze światem, ale mimo to wiedziałam, czego skutkiem jest mój aktualny stan. Najwidoczniej wczoraj przesadziłam z ilością wypitego alkoholu. Ileśmy go wypili? A raczej - uściślając - ja wypiłam, bo Piotrek to może pociągnął ze dwie/trzy lampki, a reszta z prawie czterech opróżnionych przez nas butelek wina (i to w dość krótkim czasie!) trafiło do mojego kieliszka… a z niego wprost do mojego gardła.
O Boże. Nie no, pięknie. Swoim wczorajszym zachowaniem wyszłam na osobę, która myśli, że alkoholem poradzi sobie z problemami. Na nianię-pijaczkę, której lepiej nie dopuszczać do dziecka, bo jeszcze sprowadzi je na złą drogę. Co też Piotrek mógł sobie wczoraj o mnie pomyśleć, widząc moje poczynania… i zapewne jeszcze słuchając mojej bezsensownej paplaniny… Boże, jaka ja czasami bywam głupia! I to jeszcze z powodu jakiegoś tam faceta! No ręce opadają.
I tak oto właśnie ubolewając nad własną głupotą, zastanawiając się nad tym wszystkim, i jednocześnie wyobrażając sobie najgorsze scenariusze, co kompletnie nie pomagało mi w ponownym zaśnięciu, przetarłam zaspaną twarz… i wtedy go zobaczyłam.
A mówiąc go, mam na myśli Piotrka. Piotrka, który właśnie spokojnie spał sobie na drugim skraju łóżka. Tego samego łóżka, w którym teraz leżę i ja.
Jego łóżka.
O NIE.
NIE, NIE, NIE, NIE.
Teraz to dopiero nie zasnę.
Bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wczoraj zrobiłam coś naprawdę głupiego. I to coś BARDZO, BARDZO GŁUPIEGO. Bo jakie może być inne logiczne wyjaśnienie na fakt, że właśnie śpię sobie w łóżku Piotrka i to jeszcze z nim samym po drugiej stronie? Ja widziałam tylko jedno i wcale, ale to wcale, mi się ono nie podobało.
I tak właśnie pomiędzy jednoczesną próbą złapania oddechu, zaprzestania panikowania oraz znalezienia w głowie wspomnień z wczorajszego wieczoru (albo innego, równie logicznego wyjaśnienia zaistniałych okoliczności), zauważyłam coś jeszcze. Coś, dzięki czemu momentalnie odetchnęłam z ulgą. Bo między nami leżał ktoś trzeci. Olek. A skoro było tu dziecko, to raczej nic niewłaściwego nie mogło się między nami wydarzyć, dzięki czemu udało mi się nie skomplikować sobie jeszcze bardziej mojej życiowej sytuacji.
A gdy tylko tak pomyślałam, przypomniałam sobie cały wczorajszy wieczór. Wszystko. Od A do Z. To, co zrobiłam, czego omal nie zrobiłam oraz to, co chciałam zrobić… A przede wszystkim to, co mówiłam. I doskonale wiedziałam, że nie mam racji. Teraz to dopiero miałam pokomplikowaną sytuację, z której nie da się tak łatwo wyjść obronną ręką. Obrócić wszystko w żart i żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Bo stało się. I już nigdy nie będzie tak jak dawniej…
Chyba czas najwyższy popełnić ze sobą jakieś harakiri, droga Michalino, skoro uciec stąd nie możesz, a przez nadmiar wrażeń zasnąć na nowo też się nie da…


***


Udało się. Uciekłam stamtąd.
Zaraz po wspólnym śniadaniu w trochę (trochę? w bardzo!) niezręcznej atmosferze, czmychnęłam z mieszkania Hajnusów, zanim ci zdążyli się zorientować w tym, co robię i zacząć mi zadawać trudne pytania albo - co gorsza - składać propozycje nie do odrzucenia. Potrzebowałam chociażby chwilowego oddechu od nich, wyjścia spod ich czujnego spojrzenia i trudnych pytań… zwłaszcza, że muszę tam jeszcze dzisiaj wrócić. Piotrek o czternastej ma popołudniowy trening, a wiadomo z czym on się wiąże. Choćbym nie wiadomo jak bardzo chciała go unikać, to tak się nie da, po prostu. Pracuję u niego. Często go widuję. Bardzo często. Nie chcę więc, aby od teraz między nami było tak niezręcznie jak dzisiejszego poranka, bo przecież nigdy tak nie było, mimo że Piotrek wiedział o mnie dużo. Bardzo dużo. Więcej aniżeli powinien był wiedzieć. Ale naprawdę nie umiałam inaczej się zachować po tej nocy. Bo teraz wiedział o mnie jeszcze więcej i w związku z tym coś się zmieniło. Jeszcze sama nie do końca wiedziałam co to takiego, czy to było bardziej z mojej strony czy z jego, ale nie umiem przejść wobec tego obojętnie. Nie potrafię. Po prostu.
Na szczęście mam teraz trochę swobody. Chwilę dla siebie. Nikt nie będzie mi się bacznie przyglądał i próbował ze mną rozmawiać. Zaraz wejdę do siebie, odświeżę się, przebiorę i w pełnej gotowości będę mogła wracać, by dalej jakoś unikać niewygodnych pytań. A jak to zrobić? To proste! Spóźnić się, przez co Piotrek nie będzie miał czasu by ze mną rozmawiać, bo będzie musiał spieszyć się na trening. A po jego powrocie czmychnąć stamtąd szybko i bezboleśnie.
Tak, to dobry plan. Co prawda tymczasowy, ale resztę dopracuje się później. Na spokojnie. Na razie wystarczy, jak będę myśleć krótkofalowo i za bardzo nie wybiegać w przyszłość. Bo po co?
- Miśka? – usłyszałam pytanie Kory, zaraz po tym jak przekroczyłam próg naszego mieszkania i odwiesiłam kurtkę na haczyk.
- Tak, to ja. A spodziewałaś się tu kogoś innego? – spytałam lekko, nie chcąc dać jej po sobie poznać, że coś się stało.
- W sumie to nie wiem – wzruszyła ramionami, stojąc w kuchennych drzwiach i przyglądając mi się uważnie. – Chyba nikogo, jeśli mam być szczera.
- A już myślałam – zaśmiałam się, szukając w szafie czegoś na przebranie.
- Miśka! – skarciła mnie, mimo to śmiejąc się razem ze mną. Doskonale wiedziała do czego piję. – Ty tylko o jednym, a to chyba ja powinnam być zaniepokojona. Kolejna noc, kiedy nie ma cię w mieszkaniu i nie jest to związane z twoją pracą – zauważyła.
No tak, miała rację. Przedostatnio byłam u Adamajtisa, a ostatnio u Hajnusa. Całe szczęście, że nie powiedziałam tego na głos, bo brzmi to… tak jakoś… kiepsko. Bardzo kiepsko.
- Miałaś wolną chatę i tego nie wykorzystałaś? – uśmiechnęłam się przebiegle, starając się zachowywać jak najbardziej naturalnie. – No nie może być!
- Jak miałam to wykorzystać, skoro nic nie wiedziałam? – spytała, niby z pretensją, a tak naprawdę z niepokojem. I to chyba był niepokój o moją osobę. – Gdzie byłaś? U Pawła? – spytała zaciekawiona.
- Nie, tym razem u Hajnusa – odpowiedziałam machinalnie, zgodnie z prawdą, kierując się w stronę łazienki.
Jeszcze chwila i zamknę za sobą drzwi, i skończy się to przesłuchanie, które nie wiadomo do czego prowadziło…
- W sumie to ta odpowiedź w ogóle nie powinna mnie dziwić… bo to jest tak jakby naturalne, gdyby nie to, że jeśli mnie pamięć nie myli, to Piotrek był wczoraj w mieszkaniu, więc nie musiałaś zajmować się młodym… – spojrzała na mnie spod byka tym swoim świdrującym spojrzeniem, myśląc na głos.
Nie bardzo wiedziałam, co mam teraz zrobić. Kora właśnie w swojej głowie łączyła wątki, dopowiadała sobie tylko znaną historię, a ja zamiast opowiedzieć jej prawdę… czmychnęłam czym prędzej do wcześniej wspomnianej łazienki, zamykając drzwi tuż przed jej nosem, czym w ogóle sobie nie pomagałam.
Bo dopiero to musiało dać jej do myślenia.
- Okeeej – mruknęła, przeciągając ostatnią samogłoskę. A przynajmniej tylko tyle usłyszałam zza łazienkowym drzwi. – Nie wiem Miśka, co jest grane, ale jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać.
Nie usłyszałam już niczego więcej prócz szumu wody, która spływała z naszego natrysku po moim ciele, zmywając ze mnie wszystkie trudy ostatnich godzin. Jednocześnie w mojej głowie uruchomiła się fala myśli, które tak bardzo próbowałam w sobie zagłuszyć od chwili, w której przebudziłam się dzisiejszej nocy. I wiedziałam, że choćbym nie wiem co takiego robiła i jak bardzo się starała, nie uniknę własnych myśli, pytań zmartwionej Kory oraz konfrontacji z Piotrkiem. Te trzy rzeczy w mojej sytuacji były pewniejsze niż fakt, że w końcu ktoś z nas trafi szóstkę w totka i zostanie milionerem. Oraz to, że będę musiała się z tym wszystkimi rzeczami zmierzyć.
I najlepiej, jeśli będę na to przygotowana. Choćby odrobinkę.
Odświeżona i przebrana weszłam z impetem do kuchni, powziąwszy przed chwilą mocne postanowienie. A tam Kora ze spokojem siedziała przy stole i siorbała herbatę. Spojrzałam na zegarek. Nie miałam za wiele czasu.
- Słuchaj – zaczęłam prosto z mostu – muszę z kimś pilnie pogadać, bo inaczej zwariuję. A tak właściwie to z tobą muszę pilnie pogadać i to najlepiej teraz, ale nie mogę. Muszę iść zająć się Olkiem, bo Piotrek ma trening, ale…
- Okej, za godzinę w tym parku, co zawsze – przerwała mi, doskonale wiedząc, o co mi chodzi.
Uśmiechnęłam się w podzięce.
- A teraz zmykaj, bo jeszcze się spóźnisz – zakończyła, wstając od stołu i odkładając kubek do kuchennego zlewu.


***


Siedziałam na ławce w parku niedaleko bloku, w którym mieszkali Hainowie, obok Kory. Dokładnie tak, jak się umówiłyśmy jakąś godzinę temu. Wreszcie miałyśmy trochę czasu dla siebie, akurat na przeprowadzenie poważnej rozmowy, ponieważ Olek właśnie w najlepsze bawił się na pobliskim placu zabaw z poznanymi przed chwilą kolegami. Zawsze mnie to fascynowało w dzieciach, jak bardzo potrafią być ufne. Jak osoba, której imię poznało się dopiero przed chwilą, może stać się kompanem do zabawy i przyjacielem. Gdzie dorośli popełniają błąd, że ta dziecięca umiejętność z czasem w nas zanika? Dlaczego nasz świat jest tak skonstruowany, że gdybyśmy nadal byli tacy naiwni jak w dzieciństwie, to nie poradzilibyśmy sobie we współczesności? I mimo że dość często mnie to zastanawiało, to do tej pory nie byłam w stanie znaleźć na te pytania dobrej odpowiedzi…
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – spytała Kora, kiedy skończyłam opowiadać jej ostatnie wydarzenia z mojego życia, wyrywając mnie tym pytaniem z chwilowego letargu.
Jak na ostatnie dni lutego na dworze było całkiem przyjemnie. A mówiąc przyjemnie, miałam na myśli fakt, że nie marzłyśmy, mimo że tkwiłyśmy właśnie w lekkim bezruchu. Może była to kwestia słońca, które wyłaniało się momentami zza chmur? A może było mi tak ciepło, bo wstydziłam się tego, co ostatnio nawywijałam w swoim życiu?
- Kora! – podrzuciłam ręce w górę lekko poirytowana jej pytaniem. – A kiedy miałam to zrobić? Przecież widzimy się pierwszy raz od tygodnia! – przypomniałam jej.
Kora westchnęła, usłyszawszy moją odpowiedź. To nie było jednak takie zwyczajne westchnienie, doskonale to wiedziałam. Ono miało mi coś zasugerować. Coś, co sama powinnam doskonale wiedzieć, ale co wciąż nie bardzo docierało do mojej świadomości…
- Fakt – przytaknęła jednak, chyba nie chcąc mi wyjaśniać, o co jej się z tym westchnieniem rozchodzi. A przynajmniej nie miała zamiaru zrobić tego teraz. – Nieważne. Powiedz mi tylko, co zamierzasz z tym zrobić? – spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- A bo ja wiem? – westchnęłam, wzruszając ramionami i wpatrując się w obłoczki wędrujące powoli po błękitnym niebie. – Szczerze mówiąc, to miałam nadzieję, że ty mi powiesz – spojrzałam na nią z nadzieją.
- Ja? – zdziwiła się.
- Tak, ty – przytaknęłam, uśmiechając się nieznacznie. – Podobno z boku widzi się więcej, lepiej… a ja jestem w centrum wydarzeń i… i mam kompletny mętlik w głowie. Nie wiem, co mam robić… – westchnęłam, łapiąc się za głowę – …moje relacje międzyludzkie wymknęły mi się spod kontroli.
- Rzeczywiście. Wszystko ci się nieźle pojebało – Kora przyznała mi rację po chwili namysłu – ale jeśli mam być z tobą szczera Miśka, to to się stało już dawno temu.
Właśnie takiej szczerości od niej teraz oczekiwałam. Mimo że czasami bywała bolesna.
- Dawno temu? – zdziwiłam się.
- Ech, Miśka, czy ty naprawdę jesteś ślepa, czy tylko taką udajesz? – chyba zirytowało ją moje zdziwienie. – To nie wczoraj ci się tak życie pokomplikowało. To już trwa przynajmniej dwa miesiące. Od…
- Od Sylwestra – dokończyłam za nią automatycznie, bo jej teza, o dziwo, potwierdzała moją. – Tak, tu akurat możesz mieć rację.
- Doskonale wiesz, że ja mam rację – rzekła święcie o tym przekonana, uśmiechając się szerzej. – Posłuchaj mnie teraz uważnie. Chciałaś, abym była z tobą szczera, to będę. Nie mam zamiaru ukrywać, że z początku bardzo polubiłam Pawła. Wydawał mi się być idealnym kandydatem dla ciebie. Taki spokojny, uczynny, stateczny, troskliwy… no rycerz w lśniącej zbroi, który zjawia się w chwili, w której jego białogłowa potrzebuje pomocy. Zupełnie inny od całej reszty. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mógłby ci wywinąć jakiś numer. A jednak, bajkowe ideały w naszej rzeczywistości po prostu nie istnieją i przekonałyśmy się o tym dość szybko. Pomyliłam się co do niego, ale nie tylko ja. Ty też – wytknęła mi i jestem przekonana, że czerpała z tego niemałą satysfakcję. – Z tą tylko różnicą, że ty zamiast doprowadzić tę sytuację do końca, zamiast kopnąć go w tyłek, dałaś mu kolejną szansę. I następną. I pewnie dałabyś mu kolejną, gdyby jej potrzebował. A on niby nad sobą pracuje, ale w ogóle się nie zmienia. Przekonujesz się o tym na każdym kroku, a mimo to wciąż robisz mu nadzieję. Dlaczego, Miśka? Przecież obie doskonale wiemy, że to nie jego kochasz – spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
- Nie wiem, Kora, naprawdę nie wiem – westchnęłam, nie bardzo wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. Bo to niby było bardzo proste w obsłudze pytanie, a jednak strasznie trudno było znaleźć na nie właściwą odpowiedź… – Coś mnie przy nim trzyma. Tylko nie wiem co. Czy to chęć posiadania kogoś bliskiego, kogoś, na kim będę mogła polegać, gdy będę tego potrzebować, czy fakt, że nie chcę go zranić tak jak mnie kiedyś zraniono…
Kora zastanowiła się przez chwilę nad moimi słowami.
- Okej, przyjmijmy, że odpowiedź pierwsza jest tą prawidłową. Zatem powiedz mi, dlaczego, gdy tylko potrzebujesz pomocy, rady, pocieszenia, wsparcia… gdy potrzebujesz kogoś, na kim mogłabyś polegać, to zamiast iść do Pawła, kierujesz się z tym do Piotrka? – spytała, wlepiając we mnie swoje wyczekujące spojrzenie.
I muszę przyznać, że tym pytaniem trafiła w punkt. Bo mnie zatkało. Kora naprawdę doskonale znała moje słabe strony. Chyba nawet lepiej ode mnie samej… Wiedziała, jak obalić każdy mój mur, mimo że znała mnie tak krótko. Nie wiem, jak ona to robiła, ale potrafiła przejrzeć mnie na wylot.
Może właśnie dlatego z tym problemem skierowałam się właśnie do niej?
- Widzisz! Nie wiesz, co masz mi odpowiedzieć, a to znaczy, że pierwszą hipotezę właśnie szlag jasny trafił – zatriumfowała po chwili przejmującej ciszy z mojej strony. A ja jej przytaknęłam. Bo tylko na tyle było mnie teraz stać… – A co do drugiego… uznajmy, że to prawda. Że nie chcesz go zranić, tak jak ciebie Darek kiedyś zranił, bo wiesz, z jakim bólem się to wiąże. Tyle tylko, że trzymając się go ranisz go jeszcze bardziej. Dajesz mu nadzieję na coś, co nigdy nie będzie miało miejsca. Miśka! Przecież ty go nie kochasz! Sama mi się do tego przyznałaś – przypomniała mi, jakbym miała w zamiarze nagle temu zaprzeczyć. A nie miałam. – I co, masz zamiar mimo to z nim być? Męczyć się z tym zaborczym szajbusem ukrytym pod maską sympatycznego gościa z sąsiedztwa? Miśka, w końcu stracisz do niego cierpliwość i dopiero wtedy go zranisz, bo on zdąży się już do reszty w to zaangażować. To trzeba uciąć w zarodku i ty o tym doskonale wiesz. I musisz to zrobić, o ile nie widzisz z nim żadnych szans na wspólną przyszłość – tłumaczyła mi jak małemu dziecku, które nie rozumie o co chodzi. – A nie widzisz, prawda? Bo nie możemy liczyć na to, że to on cię zostawi. Kochana, to się raczej nie stanie… on nie widzi świata poza tobą.
- I w tym właśnie jest problem, Kora – przerwałam jej. – Oczywiście, że masz rację, wiem o tym doskonale. Już dawno powinnam to była skończyć… miałam tyle okazji… a żadnej nie wykorzystałam, mimo że byłam tego naprawdę bliska.
- To w czym tkwi problem? – zainteresowała się.
- W tym, że… że ja się boję jego reakcji – w końcu powiedziałam na głos to, co czułam już od jakiegoś czasu, a przed czym tak bardzo się broniłam. – Boję się go. Boję się tego, co zrobi. A może nawet nie, co zrobi w chwili, gdy mu to wszystko powiem, tylko co będzie robił dalej. Po kilku dniach. Po tym, jak do niego dotrze sens moich słów. Ja tak naprawdę wcale go nie znam, Kora. Ale wiem jedno… jego reakcje są cholernie nieprzewidywalne – westchnęłam.
- Miśka, wiem, że to musi być dla ciebie trudne… ale wybacz, trochę tego nie rozumiem. Bo nie bałaś się, gdy cię śledzono, gdy cię poniżano, pobito – wyliczała. – Nie bałaś się pójść na spotkanie z wierzycielami, z tym detektywem, który cię śledził, a boisz się powiedzieć jednemu szurniętemu facetowi, że nie ma u ciebie żadnych szans? – zdziwiła się.
- Tak, Kora, boję się – przyznałam otwarcie.
- Naprawdę, nie bardzo rozumiem.
- Nie wiem, jak to powiedzieć, Kora, ale… ale wtedy nie chodziło stricte o mnie. To wszystko, o czym mówiłaś… ja to robiłam z myślą o Olku. Dla niego. Bo to o niego się bałam i to właśnie dawało mi siłę. A w tym przypadku nie chodzi o niego…
- ...tylko o Piotrka – dokończyła za mnie Kora.
I gdy już chciałam jej przytaknąć, dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez nią słów.
- O Piotrka? – spytałam zdezorientowana.
Kora spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- No a o kogo? – nie rozumiała.
- O mnie przecież! – wypaliłam. – Co tu Piotrek ma do rzeczy?
- Boże, ty widzisz i nie grzmisz! – Kora wzniosła ręce i swe spojrzenie ku niebu. Nie wiedziałam, że jest tak bardzo wierząca… Widocznie wciąż jednak nie znamy się zbyt dobrze… – Miśka, ty naprawdę nie widzisz tego, co się wokół ciebie dzieje? Co się w tobie dzieje i dlaczego to wszystko tak wygląda? Nie rozumiesz? Przecież ty go…
- Cześć, Miśka!
Te dwa, na pozór nic nieznaczące słowa sprawiły, że Kora przerwała w pół zdania. Byłyśmy tak skupione na rozmowie ze sobą, że tak nagłe pojawienie się trzeciego głosu obok nas, nieźle nas zaskoczył i… przestraszył. Momentalnie odskoczyłyśmy od siebie jak oparzone.
- Och, wybaczcie, nie chciałam was przestraszyć, naprawdę – ów osoba na serio się zmartwiła, widząc naszą reakcję.
Zapewne wyglądałyśmy z Korą teraz, jakby ktoś nas przyłapał na gorącym uczynku.
- Nina? – zdziwiłam się, bo kompletnie się jej tutaj w tej chwili nie spodziewałam. Nikogo się nie spodziewałam. – Nic się nie stało – zreflektowałam się szybko, uraczając ją niemrawym uśmiechem. Na więcej nie było mnie w tej chwili stać. – A właśnie, dziewczyny, poznajcie się. To jest Kora, moja współlokatorka, a to Nina, sąsiadka mieszkająca w bloku Piotrka piętro niżej – przedstawiłam je sobie.
Dziewczyny podały sobie dłonie i uśmiechnęły się do siebie z rezerwą. A przynajmniej Kora tak zrobiła.
- Chyba wam w czymś przeszkodziłam… – zaczęła Nina po chwili, wracając do poprzedniego wątku.
- Nie, skądże – rzuciła Kora z przekąsem, przerywając jej, a mnie nie dając nawet dojść do głosu. – Tak naprawdę to ja i tak miałam już iść. Zagadałam się trochę, a niestety praca wzywa – uśmiechnęła się przepraszająca, po czym w pośpiechu wstała z ławki. – A my, Miśka, dokończymy naszą rozmowę kiedy indziej. W domu – dodała, spoglądając na mnie sugestywnie. – To na razie.
- Na razie – rzuciłam w stronę odchodzącej Kory, ale pewnie nawet tego nie usłyszała, tak jej się nagle zaczęło spieszyć.
Chyba była na mnie zła. Ale mówiąc szczerze, nie miałam pojęcia dlaczego. O co jej chodziło z tym, że nic do mnie nie dociera?
- Mam nadzieję, że naprawdę wam w niczym ważnym nie przeszkodziłam, ale właśnie wracałyśmy z Kają z zakupów i gdy ta tylko zobaczyła Olka, to od razu chciała przyjść się pobawić – głos Niny przerwał mi w zastanawianiu się nad tym, o co przed chwilą mogło chodzić mojej przyjaciółce. Musiałam wrócić do rzeczywistości. – A ja nie miałam serca jej tego zakazywać, bo to jej pierwszy kolega po naszej przeprowadzce… a że ostatnio tak nam się miło rozmawiało, to pomyślałam, że…
- Dobrze pomyślałaś – uśmiechnęłam się, nie dając jej nawet dokończyć zdania. – Siadaj, niech się dzieciaki w spokoju pobawią. Olkowi przyda się wreszcie jakieś towarzystwo w jego wieku.


***


Odetchnąłem z ulgą, kiedy trening w końcu dobiegł końca. Byłem dzisiaj tak rozstrojony, tak bardzo rozkojarzony, że te ponad dwie godziny na hali były dla mnie istną katorgą. Kompletnie nic mi nie wychodziło, na niczym nie mogłem skupić się, dlatego z ulgą przyjąłem wiadomość o jego zakończeniu. O tym, że teraz wystarczy tylko się odświeżyć, przebrać i że mogę wracać do domu. Na nic innego nie miałem ochoty, poza przekroczeniem progu mojego mieszkania i zobaczeniu się z Olkiem.
I z Miśką.
O tak, przede wszystkim to właśnie ją chciałem teraz zobaczyć. A już zwłaszcza po tym, jak dzisiejszego ranka w pośpiechu od nas wyszła. Musiałem z nią wszystko wyjaśnić. Nie mogłem tego tak zostawić. I choć cholernie mocno bałem się tej rozmowy, wiedziałem, że muszę ją przeprowadzić choćby nie wiem co. A żeby się dobrze do tego przygotować, postanowiłem dzisiaj wrócić do domu lekko okrężną drogą, przez park, co by mieć więcej czasu na przemyślenie całej tej sytuacji, która wczoraj między nami zaszła. Nawet Miły, o dziwo!, mnie nie zatrzymywał, chyba widząc że coś jest nie tak…
- Piotrek! Piotrek, zaczekaj! – usłyszałem za sobą, gdy tylko wyszedłem z Uranii.
Niech to szlag! Już myślałem, że tym razem mi się uda! Ale to by było zbyt proste, gdybym ot tak sobie wyszedł z treningu i nikt niczego by ode mnie nie chciał. Tym razem padło na Adamajtisa. I jakoś tak w kościach czułem, że jego nagłe zainteresowanie moją osobą nie wróżyło niczego dobrego… mimo że intuicji to ja za grosz nie miałem.
- O co chodzi? – spytałem go, przystając.
Bo przecież nie będę przed nim uciekał. To by było głupie.
- Chciałem z tobą pomówić – wyjaśnił szybko, doganiając mnie. – W cztery oczy.
- A to nie może zaczekać? – próbowałem grać na zwłokę. – Bo wiesz, mam coś ważnego do załatwienia i trochę mi się spieszy…
- Nie, nie może – przerwał mi wpół zdania. – Ale spokojnie, to nie potrwa długo – obiecał, uśmiechając się lekko. I założyłbym się o stówę, że było w tym uśmiechu coś niepokojącego… szyderczego…
- To o czym chciałeś ze mną pogadać? – westchnąłem, zgadzając się poświęcić mu te kilka chwil.
Przynajmniej jego będę miał z głowy, pomyślałem.
- O Miśce – odrzekł pewnie, spoglądając twardo wprost w moje oczy. Jakby z wyzwaniem.
- O nie, kolego, o niej to akurat z tobą nie mam zamiaru rozmawiać! – odpowiedziałem równie twardo co on i ruszyłem przed siebie, licząc że Adamajtis odpuści.
Przeliczyłem się jednak.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś trzymał się z daleka od Miśki – usłyszałem z boku od idącego ze mną krok w krok Pawła.
Spojrzałem na niego lekko zaskoczony, zatrzymując się momentalnie.
- A dlaczego miałbym cię posłuchać, co? – spytałem.
- Ponieważ ona jest ze mną.
- I co z tego?
- To z tego, że nie życzę sobie, abyś się spotykał z nią za moimi plecami.
- To nie koncert życzeń, wiesz? – zaśmiałem się, a we mnie jednocześnie coś się gotowało. Bo to trzeba mieć tupet, żeby wyskakiwać tu i teraz z czymś takim, zwłaszcza po tym, co ten bydlak jej robi! – Poza tym trochę to trudne, nie uważasz? Zważywszy na fakt, że Miśka zajmuje się moim synem – i specjalnie zaakceptowałem słowo „moim”.
- To jednak nie upoważnia cię do wtrącania się w nie swoje sprawy – rzekł oschle. – Poza tym chciałem ci przypomnieć naszą rozmowę, Piotrek. Dałeś mi pozwolenie na spotykanie się z nią, pamiętasz? Odstąpiłeś mi ją! – krzyknął rozwścieczony.
- Kolego, po pierwsze Miśka to nie rzecz, którą można komuś oddać, ona nie ma właściciela, tylko własne zdanie. A po drugie tak, pozwoliłem ci się z nią spotykać, o ile ona tego będzie chciała i o ile nie będzie to kolidowało z opieką nad moim Aleksem – mówiłem spokojnie, nie chcąc, aby wywiązała się z tego awantura, która nam obydwóm mogłaby zaszkodzić.
Wciąż bowiem byliśmy pod Uranią. W miejscu publicznym. I to tak bliskim od widoku trenera. Jeden zły ruch i mielibyśmy przejebane.
- Właśnie! – krzyknął, jakby tylko czekał, aż podam ten argument. – Dlatego chcę, żebyś ją zwolnił.
- Co?! – krzyknąłem kompletnie zaskoczony.
Nie mieściło mi się w głowie, że on to powiedział… myślałem, że się przesłyszałem…
- To, co słyszałeś – potwierdził, jakby usłyszał moje myśli. – Już raz to zrobiłeś, więc nie widzę problemu, gdybyś jeszcze raz ją zwolnił. Ale tym razem ostatecznie, bez późniejszego przywracania. Wymyśl coś, bądź kreatywny – poklepał mnie po ramieniu z szyderczym uśmieszkiem, który nie chciał zniknąć mu z twarzy. – Zwolnisz ją, a wtedy moje widywanie jej nie będzie kolidowało z opieką nad twoim synem ani ty nie będziesz miał wymówki, by przystawiać się do mojej dziewczyny! I sprawa będzie załatwiona – uśmiechnął się triumfalnie na koniec, będąc święcie przekonanym o tym, że takie postępowanie ma rację bytu.
- Oszalałeś – szepnąłem przerażony. Chyba dopiero teraz zaczynałem wierzyć w słowa Miśki o jego nieprzewidywalności… – Co z ciebie za człowiek? Chcesz, żeby cierpiała! Chcesz, żeby jej serce się złamało…
- Nie, chcę, żebyś to ty jej je złamał – powiedział bez skrupułów, przerywając mi. – Żebyś przestał się wokół niej kręcić i mącić jej w głowie.
- Wiesz co, Paweł – syknąłem. – Naprawdę nie sądziłem, że jesteś takim burakiem. I dziwię się, że Miśka jeszcze cię znosi.
- Miśka jest ze mną i tobie nic do tego – rzekł, broniąc się od razu jednym i tym samym zdaniem, jakby niczego innego nie był w stanie wymyślić.
- Tak jak tobie nic do tego, że pracuje u mnie. I skoro jesteś ze mną szczery, to ja będę również taki z tobą – powiedziałem, uśmiechając się równie szyderczo co on i łapiąc go za szmaty. W inny sposób nic do niego nie docierało. – Obiecuję ci, tu i teraz, że zrobię wszystko, abyś jej nigdy więcej nie skrzywdził. Bo kompletnie na nią nie zasługujesz!
- Ty mi grozisz? – zaśmiał się nerwowo.
- Nie, ja cię tylko lojalnie ostrzegam. Nie chciałbym być wobec ciebie nie fair, w końcu gramy w jednej drużynie, ale po tym, co przed chwilą usłyszałem, wiedz, że nie mam zamiaru stać z boku i spokojnie patrzeć jak niszczysz jej życie.
- I co mi zrobisz, co? – zaśmiał się, wciąż pewny swego.
Albo był całkiem niezłym aktorem.
- Tobie? Nic – pokręciłem głową z uśmiechem, puszczając go i klepiąc po klatce piersiowej. – Ty sam ciągle strzelasz sobie w stopę. Robisz wszystko, aby Miśka cię zostawiła. A ja tylko dopilnuję, aby to się w końcu stało – dodałem, po czym zakończyłem tę rozmowę w inny, bardziej dobitny sposób.


***


Wiedziałem, że gdy tylko wejdę do mieszkania, Miśka będzie chciała z niego czym prędzej czmychnąć. Przede mną. Widać było, że od wczoraj nie czuje się komfortowo w moim towarzystwie, że mnie unika i mimo że nadal sumiennie wykonuje swoją pracę, to zachowuje się zupełnie inaczej niż do tej pory. Robi dobrą minę do złej gry, w czym jeśli mam być szczery, była naprawdę niezła. Ja jednak już trochę zdążyłem ją poznać i wiedziałem, kiedy coś jest nie tak. Miśka przecież nigdy przede mną nie uciekała. Nie wracała od razu do siebie, gdy już pojawiłem się w mieszkaniu po skończonym treningu. Zawsze zostawała, czasami jadła z nami obiad, czasami opowiadała na przemian z Olkiem to, co się działo pod moją nieobecność, a czasami wypytywała mnie, jak było na treningu czy wyjeździe. Teraz jednak było inaczej. Od wczorajszego feralnego wieczoru coś się zmieniło. Atmosfera między nami zgęstniała, Michalina uciekała przede mną wzrokiem, odpowiadała półsłówkami, sprawiała wrażenie, jakby się czegoś bała. A ja nie umiałem wobec tego przejść obojętnie. Nie tylko dlatego, że mi na niej zależało – w końcu wiedziałem, że nie mogę na nią za bardzo naciskać, bo wszystko zepsuję. Nie teraz, gdy w grę wchodziła nie tylko opieka nad Olkiem, ale również moje i jej uczucia (oraz ten przeklęty Adamajtis! kręcący się wciąż obok niej). W takiej atmosferze jednak nie dało się współpracować. I dlatego nie mogłem pozwolić jej dzisiaj wyjść niepostrzeżenie z mieszkania zanim ze mną spokojnie nie porozmawia. Nie wiedziałem, jak przebiegnie między nami ta rozmowa, ale chciałem mieć ją już za sobą.
I gdy tak, idąc przez park, układałem sobie cały plan w głowie, to, co chcę jej powiedzieć, co powinienem jej powiedzieć oraz jak się zachować… gdy wymyślałem przeróżne scenariusze, jakie za kilka minut mogą się wydarzyć, tak, aby nic mnie nie zaskoczyło, usłyszałem krzyk Olka.
- Tata!
Po chwili mój syn stał już obok mnie.
- Aleks. Ty tutaj? – zdziwiłem się, ściskając go.
- Tak, byliśmy z Miśką na placu zabaw. Właśnie mieliśmy wracać do domu – relacjonował mi.
- A tu patrzymy, idziesz – dokończyła Miśka, która dołączyła do nas.
Gdy podniosłem wzrok na blondynkę, zauważyłem, że nie jesteśmy sami. Obok Hradeckiej stała wyższa od niej o kilka centymetrów brunetka o ciemnych oczach i włosach do ramion. Uśmiechała się nieśmiało swoimi pełnymi ustami, trzymając kurczowo rękę malutkiej, blondwłosej dziewczynki, uczesanej w dwa warkoczyki, na oko w wieku mojego syna.
- Pan jest siatkarzem? Tatą Olka? – spytała piskliwym głosem, gdy tylko zauważyła, że zwróciłem na nią uwagę.
Była bardzo śmiała jak na swój wiek. Ukucnąłem obok niej.
- Tak, to ja – przytaknąłem.
- To super! Ja tak kocham siatkówkę! – krzyknęła, po czym objęła moją szyję. – Kiedyś też będę siatkarką. Jak pan. Tylko muszę jeszcze trochę urosnąć – mówiła, wciąż kurczowo się mnie trzymając.
- Kaja! Kaja! – brunetka tymczasem postanowiła zainterweniować i odciągnąć ode mnie to dziecko. – Nie wolno tak się rzucać na pana Piotra, to niegrzeczne – mówiła do niej. – Ja naprawdę przepraszam, nie wiem, co w to dziecko wstąpiło…
- Nic nie szkodzi – odpowiedziałem z uśmiechem, bo naprawdę nie widziałem problemu.
Brałem udział w wielu gorszych sytuacjach, które tworzyły o wiele starsze od niej osoby. Tym razem był to naprawdę miły przejaw sympatii.
- Tak właściwie, to wy się jeszcze nie znacie – rzekła Miśka, jakby sobie nagle o czymś przypominając. – Piotrek, to są twoje nowe sąsiadki z dołu, Nina i jej córka Kaja. Niedawno się wprowadziły i jakoś tak Kaja i Olek w ostatnim czasie zdążyli się troszkę ze sobą zakumplować – uśmiechnęła się. – Nina, a to jest właśnie Piotrek, tata Olka – zakończyła.
- A, to ty jesteś tą dziewczynką, o której ostatnio mi tyle Aleks opowiadał – uśmiechnąłem się do małej, przypominając sobie ostatnią relację z wyjścia na plac zabaw mojego syna.
- Tak! – przytaknęła żywo. – Bardzo się cieszę, że mogę pana poznać – oznajmiła.
Uśmiechnąłem się do niej.
- Ja również. Cieszę się, że mój syn ma w końcu jakąś fajną koleżankę w swoim wieku – oznajmiłem, przybijając z nią piątkę.
- A tak jakoś udało nam się ze sobą zapoznać – zaśmiała się Miśka.
- Ostatnio mamy szczęście na siebie trafiać – zawtórowała jej Nina, również się śmiejąc.
Na pierwszy rzut oka było widać, że dziewczyny złapały ze sobą niezły kontakt. W sumie to Miśka mi niedawno wspominała, że postara się, aby Olek w końcu poznał jakieś dzieci w swoim wieku, bo ileż można kumplować się tylko z dużymi dziećmi, jakimi są siatkarze? Oczywiście, z zastrzeżeniem, że będą miały normalne matki. Widocznie Nina wydała jej się normalna. A ponadto Olek naprawdę polubił tę małą blondyneczkę.
- To fakt – kontynuowała Miśka – dzisiaj to się nawet trochę zagadałyśmy, ale taka ładna pogoda, to aż żal było z niej nie skorzystać. Ale właśnie zbieraliśmy się do domu, a tu proszę, zjawiasz się ty.
- Bo ja też postanowiłem skorzystać z tej pogody i przejść się trochę po treningu.
Guzik prawda. Potrzebowałem więcej czasu na przemyślenia i stąd to wracanie do mieszkania okrężną drogą. Ale tego nie mogłem jej przecież powiedzieć… nie teraz…
- A już myślałam, że nas szukałeś – uśmiechnęła się. – Ale skoro już tu jesteś, to chyba moja praca na dziś się skończyła.
- No tak, ale myślałem, że wrócisz jeszcze z nami do domu… bo…
- Chętnie, ale nie dzisiaj. Muszę coś jeszcze załatwić – odpowiedziała tajemniczo, nie dając mi nawet dokończyć poprzedniego zdania. – Ale spójrz, jakie ci fajne towarzyszki do spaceru znalazłam! A my widzimy się jutro, co nie, brzdącu? – powiedziała, kierując ostatnie zdanie w stronę Aleksa.
- Jasne, Miśka! – ten przytulił się do niej, o dziwo nie mrucząc pod nosem z wyrzutem, że musi już iść, jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało.
- W takim razie skoro wszystko mamy już ustalone, to ja uciekam. Widzimy się jutro – powiedziała, po czym pożegnała się z nami, odchodząc w zupełnie inną stronę niż ja.
A naszą planowaną rozmowę szlag jasny trafił.



_______________________________
Powoli, jak żółw ociężale, zbliżamy się ku końcowi, na szczęście. Jeszcze trochę i się mnie oraz Hajnusów pozbędziecie. A! Zapomniałabym! Konfrontacja panów na P. przyszła mi do głowy po komentarzu od Loli, za co jej serdecznie dziękuję. Czasami fajnie jest tak wprowadzić pewne modyfikacje w dużo wcześniej ustalonej koncepcji… :)
Szczęśliwego dwutysięcznego siedemnastego, kochani!
Na koniec mam jeszcze do Was jedno pytanie orientacyjne: Czy są tu jacyś ludzie, którzy kojarzą mnie z JMT?


pees. Kocham Maćka Stuhra.