Kiedy rozbrzmiał
gwizdek, oznajmiający, że to koniec wysiłku na dziś, wszyscy odetchnęliśmy z
ulgą. Mieliśmy już po dziurki w nosie pracy na siłowni, mimo że doskonale
wiedzieliśmy, iż tylko w taki sposób nabierzemy formy fizycznej tak potrzebnej
nam w ciągu sezonu. Krzysztof właśnie z takiego założenia wychodził i dlatego tak
nas męczył już od kilku tygodni. Z każdym kolejnym dniem było jakby lżej,
jednak mimo to trener wciąż narzucał nam duże tempo. Nic w tym dziwnego, w
końcu goniły nas terminy. Rozgrywki ligowe miały się zacząć lada moment, krótko
po tym, jak zakończą się Mistrzostwa Świata w piłce siatkowej mężczyzn organizowane
w Polsce. A to przecież miało mieć miejsce już za tydzień! Z każdą chwilą
mieliśmy więc coraz mniej czasu, by przygotować się do nadchodzącego sezonu, w
którym to chcieliśmy, co najmniej, powtórzyć nasz wynik z poprzedniego roku –
taki właśnie był cel. Można było odczuć na każdym kroku – nie tylko na
treningach, ale również i w naszym terminarzu, że liga nadciąga wielkimi
krokami, bowiem nieuchronnie zbliżały się pierwsze poważniejsze sparingi, gdzie
trzeba będzie pokazać się z jak najlepszej strony, by wywalczyć dla siebie
miejsce w wyjściowej szóstce na nadchodzący sezon. To był ten moment w
przygotowaniach, które lubiliśmy najbardziej. W końcu po drugiej stronie siatki
będą inne twarze niż te znane ze swojego zespołu. Całe szczęście więc, że w
końcu znalazłem opiekunkę dla Aleksa, bo gdybym wciąż jej nie miał, to dopiero
teraz zacząłby się poważny problem… Bo jak tu gdzieś wyjechać z drużyną, nie
mając z kim zostawić swojego syna?
A jeśli już o Miśkę
chodzi, to właśnie dlatego próbowałem wymknąć się niepostrzeżenie z terenu
Uranii zaraz po zakończeniu dzisiejszego treningu. W mig opuściłem więc salę
treningową i udałem się do szatni, by jako pierwszy zająć jeden z natrysków i
wyjść stamtąd jak najszybciej, by tym sposobem uniknąć niewygodnych pytań z ust
kolegów z zespołu. Na pewno dziwiliby się, dlaczego spieszę się do domu, mając
już opiekunkę dla Aleksa, a mi nie uśmiechało się im tłumaczyć zaistniałej
sytuacji. Jeszcze nie teraz. Bo prędzej czy później i tak się dowiedzą, ale dla
mnie będzie lepiej, jak stanie się to jak najpóźniej. Poza tym odzwyczaiłem się
od zostawania w szatni po treningach, jak to kiedyś bywało. Może w najbliższych
dniach znów sobie wyrobię taki nawyk, jednak teraz musiałem się spieszyć. Wypadałoby
ustalić wreszcie z Michaliną szczegóły naszej współpracy, bo przez poranną
sytuację i mój pośpiech nie udało nam się tego zrobić. Ba, nie zdążyłem z nią
czegokolwiek ustalić! Należały się więc dziewczynie jakieś konkretniejsze wyjaśnienia
niż tylko te, że to mój syn, ja idę na trening, a ty się nim zajmij.
Zabrzmiało to
trochę jak rozkaz dyktatora. A to nie tak miało być.
- A co ty się
tak spieszysz do domu, Hajnus? – usłyszałem, co przerwało mi w rozmyślaniu. –
Mówiłeś, że od dzisiaj mały ma już opiekę, więc masz teraz czas, by skoczyć z
nami na jakieś piwo albo przynajmniej, żeby nie musieć spieszyć się do domu.
Westchnąłem. A
byłem już tak blisko! Wystarczyło tylko drugą nogą przekroczyć próg szatni i cichaczem
zamknąć za sobą drzwi, co by nikt mnie nie usłyszał. Ale nie, akurat wtedy
musiał odezwać się Zajder! Jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie.
- No właśnie! –
nie zdziwiło mnie jakoś specjalnie, że to Bednorz przyklasnął temu pomysłowi.
Ewidentnie nudziło mu się samemu w domu i szukał dla siebie towarzystwa. – Tyle
tylko, że ja mam lepszy plan od Maćka. Chodźmy do Hajnusa obczaić tą opiekunkę!
– krzyknął entuzjastycznie.
No, jeszcze tego
mi brakowało, żeby te wielkoludy mi ją wystraszyły swoim niespodziewanym
wtargnięciem w tak małą przestrzeń, którą było moje mieszkanie. A które za ich
sprawą sprawiałoby wrażenie jeszcze mniejszego. Musiałem więc interweniować. Najlepiej,
jak najszybciej!
- Chłopaki,
wszystko fajnie, ale nie dzisiaj – powiedziałem, nie zwracając w ogóle uwagę na
składnie i sens wypowiedzianego przeze mnie zdania, machając przy tym rękoma,
jakbym próbował odgonić od siebie natrętną muchę. Choć w sumie… chłopaki
czasami byli nawet bardziej natrętni niż niejeden owad. Dlatego też musiałem
szybko skończyć ten temat. Wiedziałem doskonale, że gdybym im pozwolił na
skojarzenie faktów, nie miałbym jakiejkolwiek szansy, by się wydostać z szatni
bez szwanku. Albo bez obstawy, która i tak nieproszona weszła by za mną do
mojego mieszkania, czego w tym momencie nie chciałem. – Mam pewną, niecierpiącą
zwłoki, sprawę do załatwienia – dodałem jeszcze.
I zanim rozległy
się jakiekolwiek słowa sprzeciwu, wyszedłem z szatni, zamknięciem za sobą drzwi
ucinając wszelakiego rodzaju spekulacje na temat tego, o co może mi chodzić. Na
razie nie miałem zamiaru im cokolwiek mówić na temat Miśki, bo a nuż zapeszę,
tak jak to było z Malwiną? Jeszcze mi się dziewczyna rozmyśli po tych trzech
godzinach spędzonych dzisiejszego przedpołudnia z Aleksem i tyle z naszej
współpracy będzie. A tego bym nie chciał…
Poza tym
najpierw sam musiałem ją lepiej poznać, zanim zrobią to chłopcy.
- Hajnus,
czekaj! – usłyszałem krzyk, kiedy tylko opuściłem Uranię.
A już myślałem,
że mi się udało i że nikt za mną nie ruszy… Musiałem się jednak boleśnie
rozczarować. Nie było sensu uciekać przed tym człowiekiem, który za mną
podążał, bo i tak by mnie dogoni – w końcu każdy dobrze z nich wie, gdzie
mieszkam. Dlatego też stanąłem i obejrzałem się, modląc się w duchu, żeby to
tylko nie Bedni za mną biegł, bo jego z nich wszystkich najtrudniej jest się pozbyć.
Na szczęście nie był to ani on, ani żaden inny kumpel jego pokroju, tylko Miły.
Zniszczoł biegł za mną trochę w niekompletnym stroju. Widać było, że ubierał
się w pośpiechu, pewnie dlatego, by móc mnie dogonić. Jedyne, czego tu nie
rozumiałem, to to, dlaczego to robił? Cierpliwie jednak zaczekałem na niego.
- Co jest? –
spytał Miły, kiedy już do mnie dotarł, narzucając na siebie jesienną kurtkę.
Dni bowiem powoli
stawały się coraz chłodniejsze. A jeszcze niedawno krótka koszulka wydawała się
być niepotrzebnym odzieniem. Nienawidzę, jak aura tak szybko się zmienia, bo to
mi zawsze uświadamia, jak szybko mija czas…
- Nic, a co ma
być? – wzruszyłem ramionami, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Bo jakoś tak dziwnie
się zachowujesz – wyjaśnił mi Zniszczoł, bacznie mi się przyglądając. – Sam
przecież mówiłeś, że jak mały będzie miał z kim zostać, to wreszcie nie
będziesz musiał się spieszyć do domu, a tymczasem uciekasz od nas, jakby się
paliło.
Westchnąłem,
słysząc jego słowa. Miał rację. Przecież sam wciąż powtarzałem, jak to będę
miał dobrze, kiedy w końcu znajdę odpowiednią dla Aleksa osobę – że nie będę
musiał się spieszyć, zastanawiać nad tym, co u niego, czy czegoś nie zmalował i
że w końcu będę mógł gdzieś sam wyjść. Albo z chłopakami. Do tego Miły znał
dobrze moją sytuację. A nawet lepiej niż dobrze – jako jedyny z drużyny
wiedział wszystko. Z kimś przecież musiałem pogadać na ten temat, a wszyscy, z
którymi trzymałem się w zeszłym sezonie, jak na złość pozmieniali kluby. Co
prawda mógłbym radzić się ich na odległość, ale to nie było to samo. Poza tym
nie chciałem im przeszkadzać w aklimatyzowaniu się w nowym towarzystwie i
otoczeniu. I w taki sposób właśnie zostałem sam w Olsztynie i – niestety – z
coraz większą ilością problemów. Z Miłym jednak jakoś szybko udało nam się
złapać dobry kontakt. Już od pierwszego dnia rozmawialiśmy ze sobą jak starzy,
dobrzy kumple, a z każdym kolejnym nasza znajomość się zacieśniała. Na całe
szczęście, bo gdybym go nie miał, to chyba bym zwariował od nadmiaru myśli. Od
zawsze miałem tak, że musiałem się komuś wygadać z dręczących mnie problemów i
wątpliwości, nie umiałem dusić tego w sobie, samemu analizować i podejmować
decyzji – zawsze ktoś musiał mi w tym pomagać. A decydując się na sprowadzenie
Aleksa do Olsztyna, problemów pojawiło się co nie miara i to takich, których
się nie spodziewałem. Miły miał więc co wysłuchiwać. Dobrze, że chłopak ma do
mnie (i w ogóle do otoczenia) wręcz anielską cierpliwość, bo inaczej mogłoby
być ze mną źle…
Zniszczoł jednak
nie znał najnowszych doniesień na polu poszukiwania opiekunki dla Aleksa, nie
wiedział więc, jak wiele się od wczoraj zmieniło. I dlatego bez wahania
opowiedziałem mu to, co wydarzyło się dzisiejszego poranka, nie pomijając
żadnego, ważnego szczegółu.
- Coś ty
zrobił?! – krzyknął Miły, kiedy doszedłem do momentu, w którym zostawiam Aleksa
pod opieką Michaliny. Spojrzałem na niego zaskoczony. – Zostawiłeś go z kimś
wziętym, ot tak, z ulicy? Czy ty nic w tej głowie nie masz? – pytał
rozzłoszczony.
- Ale ona nie
jest z ulicy, przecież przyszła się starać o tą pracę… – nie bardzo rozumiałem,
o co to całe zamieszanie.
- A mało to
dziwnych ludzi przychodzi na takie rozmowy? – spojrzał na mnie jak na idiotę,
za którego chyba mnie w tym momencie uważał. – Właśnie dlatego się je
przeprowadza, żeby takich osobników wyeliminować i wybrać odpowiednią
kandydaturę. A ty tak z marszu dajesz komuś pracę. Przecież nic o niej nie
wiesz! – krzyczał, nie mogąc uwierzyć w to, co zrobiłem.
- O, wypraszam
sobie! Wiem, że ma na imię Michalina – oburzyłem się jego słowami.
I mimo że
doskonale wiedziałem, iż w tym momencie stoję na straconej pozycji, nie mogłem
przyznać się do błędu. W sumie to nie bardzo umiałem tego robić. I to nawet w
takich chwilach, gdy ktoś miał rację. A Miłosz ją miał. Przecież – za wyjątkiem
imienia – niczego o niej nie wiedziałem, a zostawiłem swojego syna pod jej
opieką i to na trochę ponad trzy godziny! Chyba gdy rozdawali rozum, ja stałem
w kolejce po wzrost…
Gdy ja
dochodziłem do właśnie takich wniosków, Zniszczoł przejechał otwartą dłonią po swojej
twarzy, ubolewając nad moją głupotą.
- W takim razie
nie ma na co czekać, stary. Chodźmy – powiedział zdecydowanie, starając się być
spokojnym, by jawnie nie zwyzywać mnie od idiotów. – Muszę obczaić tą twoją
Michalinę.
- A Monika i
obiad? – spytałem, przypominając sobie,
że jego żona zapewne nie będzie zadowolona z tego, że Miły znowu przeze mnie
wróci później do domu.
- Jak kocha, to
poczeka – zaśmiał się Zniszczoł, jakby to było naturalne.
Po chwili jednak
już pisał do niej SMS-a z usprawiedliwieniem, dlaczego się spóźni. Pantoflarz
jeden.
Tego mu jednak
nie powiedziałem. Jeszcze niepotrzebnie by się na mnie zdenerwował.
***
- Już jestem! –
krzyknąłem zaraz po tym, jak pchnąłem drzwi od swojego mieszkania.
Momentalnie
uderzył mnie zapach… pomidorówki. To było dziwne. Czyżby moja mama przyjechała
z niezapowiedzianą wizytą? Bo nikt inny, oprócz niej, w tym mieszkaniu nigdy
niczego bardziej zaawansowanego od zupek w proszku czy makaronu nie gotował…
A jeszcze
dziwniejsze było to, że nikt się nie odezwał na moje wezwanie. Gdyby to była
mama, na pewno już by mnie ściskała na środku korytarza, twierdząc, że znowu
zmizerniałem i że w ogóle o siebie nie dbam. Aleks też nie dawał znaku życia,
jakby w ogóle nie przejął się tym, że jego ojciec wrócił z treningu. To było do
niego niepodobne. Odłożyłem więc torbę na bok i podążyłem za tym pięknym zapachem.
Miłosz szedł krok w krok za mną z nieprzejednaną miną, w ogóle się do mnie nie
odzywając.
I takim oto
sposobem wylądowaliśmy w kuchni.
- O, cześć! Już
jesteś? – Miśka uśmiechnęła się do mnie lekko zdziwiona, prawdopodobnie moją
obecnością tutaj, odwracając się od kuchenki gazowej, z której roznosił ten
piękny zapach. – Tak właściwie, to nie mówiłeś mi, co leży w moich obowiązkach
– zaczęła nieśmiało, spoglądając na mnie jakby trochę bojąc się tego, że
zrobiła coś złego – więc mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że się tu troszkę
porządziłam – dokończyła, po czym podeszła do nas i wyciągnęła rękę w stronę
Zniszczoła. – Michalina jestem – przedstawiła się.
- Miłosz –
Zniszczoł z ewidentną rezerwą uścisnął jej dłoń.
Chyba chciał być
surowym jurorem w tym castingu na opiekunkę Aleksa. Albo coś w tym guście. W
sumie to może i dobrze, że taki jest, bo gdybym znowu coś istotnego przeoczył,
on przynajmniej zwróci mi na to uwagę. Miałem jednak nadzieję, że nie będzie
niemiły dla dziewczyny, która przecież uratowała mnie przed ukręceniem głowy
przez Krzysztofa, a do tego zrobiła mi normalny obiad. Nie miałem takiego od…
odkąd wróciłem z rodzinnego domu, czyli dawno temu.
Boże, ja już nawet
nie pamiętam jak smakuje maminy rosół!
- Ugotowałaś
obiad? – spytałem Miśkę, nawet nie zwracając uwagi na to, że to ja powinienem
ich sobie przedstawić. Byłem w takim szoku, że w tym momencie w ogóle ciężko
kojarzyłem fakty. – Znaczy, nie mam ci tego za złe, skądże znowu, ale nie
musiałaś.
- Olek zgłodniał
i zażyczył sobie pomidorówki. Co prawda takiej, jaką robi jego babcia, ale po
dość długich negocjacjach ustaliliśmy, że raczej nie jestem w stanie mu takiej
zapewnić, więc zrobimy ją po mojemu – wyjaśniła, uśmiechając się przy tym. –
Ale czekaj, ty coś trenujesz, nie? Mam nadzieję, że możesz jeść takie potrawy?
Olek powiedział, że możesz, ale on zapewne zna się na żywieniu tak samo jak ja
– zaśmiała się.
- W porządku,
tak ładnie pachnie, że nawet gdybym nie mógł jeść, to bym się skusił –
rozluźniłem się, słysząc swobodę i bezpośredniość w jej głosie. – Czego
Krzysztof nie widzi, tego jemu sercu nie żal – sparafrazowałem ze śmiechem.
Czułem się w jej
towarzystwie tak jakoś… swojsko. I sam nie wiedziałem, co to powodowało. Czyżby
jej pozytywne podejście do życia? Naturalność? Swoboda? Normalność?
- Miło mi to
słyszeć – Miśka tymczasem uśmiechnęła się promiennie w naszym kierunku. – W
takim razie umyjcie ręce i już wam nalewam. Bo kolega też zje? – spytała,
spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami.
Miłosz nie
bardzo wiedział, co ma jej odpowiedzieć, więc to ja potwierdziłem jego gotowość
do spożycia obiadu. Zniszczoł chyba również był zaskoczony rozwojem sytuacji i
nie potrafił za bardzo pojąć tego, co tu się dzieje. Miśka tymczasem wyglądała,
jakby w ogóle nie zauważyła jego zmieszania, bowiem pokiwała głową i zaczęła
nalewać zupę na talerze, w ogóle nie zwracając na nas swojej uwagi. Pociągnąłem
więc Miłego za rękę w stronę toalety.
- Gdzieś ty ją
znalazł? – spytał Miłosz, gdy tylko stanęliśmy nad umywalką.
- Coś znowu nie
tak? – wystraszyłem się.
Czyżbym znowu
zapomniał o czymś istotnym? Czyżby znowu umknęło mi coś, co nie powinno było?
Ale co takiego mogło się stać w ciągu ostatnich kilku minut, że Miłoszowi Miśka
nie przypadłaby do gustu?
- Nie, właśnie,
że nie – zaprzeczył, uśmiechając się pod nosem. – Jest… taka naturalna w tym co
robi, jakby to było takie normalne. Zwyczajne. I słyszałeś? Powiedziała na
Aleksa Olek, a przecież sam mówiłeś, że on nie cierpi, gdy się tak do niego
mówi – przypomniał mi.
Rzeczywiście, mały
zawsze bardzo się buntował, gdy go któraś z babć nazywała Olkiem. Wielokrotnie
się przez to nasłuchałem, że za bardzo wychowuję go w duchu nowoczesności i wymyślam
dla niego jakieś nie polskie zdrobnienia, zamiast posługiwać się naszym,
rodzimym językiem, a później on się tego uczy i nie pozwala mówić do siebie po
ludzku. A tu proszę – Miśce przyszło to tak po prostu, od ręki.
- Jak się
jeszcze okaże, że umie gotować, to chyba będę tutaj częstym gościem –
zapowiedział mi Zniszczoł, gdy już wychodziliśmy z łazienki.
Uśmiechnąłem się
pod nosem zadowolony z siebie. Bo jeżeli Miły mówi, że jest w porządku, to na
pewno ma rację. On się przecież zna na ludziach. Ma do nich przysłowiowego nosa
(w końcu kumpluje się ze mną, czyż nie?). Poza tym jest zdecydowanie bardziej
rozsądny niż ja. Może dlatego, że starszy? Na pewno by nie przeoczył czegoś
istotnego, co spowodowałoby, że Miśka nie byłaby odpowiednią kandydatką na
opiekunkę dla Aleksa. Byłem o tym przekonany. I dziwnie spokojny, że mogę
powierzyć jej opiekę nad synem. Dokładnie tak samo czułem się dzisiejszego
popołudnia, gdy w tym pośpiechu to ona była jedynym wyjściem z sytuacji.
Chyba jednak nie
jestem taki głupi i roztrzepany, za jakiego mnie uważają.
Wszedłem więc do
pokoju niezwykle zadowolony z siebie i z dokonanej wczesnym rankiem decyzji,
która – choć zrobiona na szybko – okazała się być naprawdę słuszna. Aleks
siedział już przy stole i machał nogami w powietrzu, nie mogąc się doczekać,
kiedy i my zasiądziemy obok niego i będzie mógł zacząć jeść. Jak stwierdziła
Miśka na wejściu, sam się uparł, żeby na nas zaczekać, a teraz zachciało mu się
spieszyć. I to do tego stopnia, że nawet nie chciał się z nami przywitać, tylko
od razu zaczął siorbać zupę.
- Babcia robi
lepszą – powiedział po chwili poważnym tonem głosu.
Zrobiło mi się
głupio, gdy tylko to usłyszałem. Blondynka się postarała, mimo że nie musiała
tego robić, a ten wyskakuje z takimi słowami. Nie wiem, po kim on to
odziedziczył. Spojrzałem na niego ostro. Już miałem go upomnieć, że nie wolno
tak mówić, ale przeszkodził mi w tym śmiech dziewczyny. Byłem zaskoczony taką
reakcją Michaliny. Na jej miejscu wielu by się obraziło, a ona się śmiała w
najlepsze, jak gdyby nigdy nic.
- Przecież
mówiłam ci, że pod tym względem nigdy nie dorównam twojej babci – poczochrała
go po głowie, wciąż się śmiejąc. – Ale mam nadzieję, że przynajmniej jest
zjadliwa… – spojrzała na niego z ukosa, oczekując werdyktu.
- Jest druga w
rankingu najlepszych zup jakie jadłem. Zaraz po babci – oznajmił poważnie Aleks.
- Ale mi się
zaszczytne miejsce trafiło, hoho! – podziękowała mu.
Nie mogłem się
nadziwić, do jakiej komitywy doszła ta dwójka w ciągu ostatnich godzin, podczas
których miałem trening. Aleks, co prawda, zawsze szybko nawiązywał nowe
znajomości, ale nigdy nie były one tak intensywne jak ta. Widziałem, że małemu
spodobała się Miska, bo gdy opowiadał nam o tym, co robili przez ostatnie
godziny, cały czas się uśmiechał, jak wtedy, gdy kupiłem mu dużą watę cukrową
zaraz po jego przeprowadzce do Olsztyna, mimo że babcia nie kazała tego robić.
Miśka w ogóle nie wtrącała się do relacji Aleksa z tego, jak to oboje kupowali
w sklepie potrzebne produkty na zupę i jak mały pomagał jej w przygotowaniu,
tylko ze spokojem jadła zupę, co jakiś czas przystawiając Aleksowi talerz pod
nos, żeby nie polał sobie spodni. Wykazywała się dużą dozą cierpliwość w
stosunku do małego, co było widać na pierwszy rzut oka. Z pewnością jej się to
przyda w przyszłości w kontaktach z małym – można więc to wpisać po stronie
plusów jej zatrudnienia, których z każdą chwilą było coraz więcej. A gdy tylko spojrzałem
na Zniszczoła, wiedziałem, że muszę ją zatrzymać tutaj, choćby siłą. Miłosz
wpatrywał się w Miśkę jak zaczarowany i gdybym nie wiedział, że jest żonaty i
naprawdę szczęśliwy z Moniką, z miejsca pomyślałbym, że się w blondynce
zakochał. Czułem się taki fajny, bo to w końcu ja ją znalazłem i ją
zatrudniłem.
Choć tak
właściwie to ona do mnie przyszła, a my jeszcze niczego nie podpisaliśmy… Ale w
tym momencie w ogóle mi to nie przeszkadzało w byciu dumnym z samego siebie.
Obiad minął więc
nam w naprawdę miłej atmosferze. Aleks tak nas zabawił rozmową, że praktycznie
oprócz niego żadne z nas się nie odezwało. Miły zaraz po zjedzeniu obiadu
podziękował Miśce i ulotnił się w pośpiechu z mieszkania, niemal w podskokach,
udając się do rodzinnego gniazdka (gdzie pewnie dostanie drugi obiad,
szczęściarz!), a Miśka zabrała się za zmywanie, uprzednio włączając małemu
bajkę, co by się czymś zajął i nie marudził, że mu się nudzi. Postanowiłem jej pomóc,
co, o dziwo, nie spotkało się z jakimkolwiek sprzeciwem z jej strony. Dzięki
wspólnej pracy bowiem mogłem posłuchać relacji z dzisiejszego dnia z jej
perspektywy. I w sumie to nie bardzo różniła się od tego, co mówił przy
obiedzie Aleks.
- Mogę mieć do
ciebie trochę dziwne pytanie? – spytała mnie Miśka, kiedy już pozmywaliśmy, a między
nami zaległa trochę niezręczna cisza.
- Wal –
odpowiedziałem, przyglądając się jej uważnie.
- Czy wszyscy
twoi koledzy są takiego wzrostu? – spytała nadzwyczaj poważnie.
- Tak, w
siatkówce to jest normalne – wyjaśniłem. – A dlaczego pytasz? – zainteresowałem
się.
- Nie, tak tylko
– wzruszyła ramionami, jakby trochę speszona. – Po prostu nigdy nie miałam do
czynienia z dwumetrowymi ludźmi i mi tak trochę dziwnie w ich towarzystwie… Ale
się do tego przyzwyczaję, o ile to będzie konieczne – uśmiechnęła się.
- Chyba będziesz
do tego zmuszona, bo musisz wiedzieć, że u nas wieści dość szybko się rozchodzą
i jak tylko chłopaki dowiedzą się, że tak dobrze gotujesz, to będą się zabijać
o to, aby móc wpaść tutaj na obiad – zaśmiałem się, starając się być równie
swobodny, co Miśka kilkanaście minut temu.
- W sumie to
może nawet i lepiej, bo jakoś nie umiem gotować dla jednej osoby… – westchnęła,
miętoląc w rękach ścierkę, jakby nie bardzo wiedziała, jak ma się w tej chwili
zachować.
Coś ją gryzło,
to było widać na pierwszy rzut oka. Chciała o coś zapytać, ale nie bardzo
wiedziała, jak ma to zrobić. Ja też momentalnie poczułem się jakoś tak nieswojo
w jej towarzystwie, co było dość dziwne. Spędziłem z nią może trochę ponad
godzinę i taka sytuacja wydała mi się nienormalna. Ale chyba wiedziałem z czego
to wszystko wynika. I sam musiałem przejąć inicjatywę.
- Skoro mały
ogląda bajki, to myślę, że mamy trochę czasu, by wreszcie porozmawiać na temat
naszej współpracy – zacząłem więc, wskazując jej miejsce naprzeciwko siebie i
prosząc, by na nim usiadła. – Bo mam nadzieję, że te trzy godziny z Aleksem cię
nie wystraszyły i że nadal chcesz tą pracę? – spytałem, starając się nie
pokazać po sobie, jak bardzo nie chcę usłyszeć jej odmowy.
- Skądże znowu –
Miśka zaprzeczyła od razu i zrobiła to zdecydowanie. A mi kamień spadł z serca.
– No chyba, że to ty się rozmyśliłeś…
- Nawet gdyby
tak się stało, to widząc Aleksa, musiałbym zmienić zdanie – stwierdziłem z
uśmiechem.
Blondynka
rozpromieniła się od razu, słysząc to, po czym, jakby uspokojona, mogła
wreszcie wygodnie rozsiąść się na swoim miejscu i posłuchać tego, co mam jej do
zaproponowania.