poniedziałek, 28 lipca 2014

2. Pierwsze wrażenie.



Kiedy rozbrzmiał gwizdek, oznajmiający, że to koniec wysiłku na dziś, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Mieliśmy już po dziurki w nosie pracy na siłowni, mimo że doskonale wiedzieliśmy, iż tylko w taki sposób nabierzemy formy fizycznej tak potrzebnej nam w ciągu sezonu. Krzysztof właśnie z takiego założenia wychodził i dlatego tak nas męczył już od kilku tygodni. Z każdym kolejnym dniem było jakby lżej, jednak mimo to trener wciąż narzucał nam duże tempo. Nic w tym dziwnego, w końcu goniły nas terminy. Rozgrywki ligowe miały się zacząć lada moment, krótko po tym, jak zakończą się Mistrzostwa Świata w piłce siatkowej mężczyzn organizowane w Polsce. A to przecież miało mieć miejsce już za tydzień! Z każdą chwilą mieliśmy więc coraz mniej czasu, by przygotować się do nadchodzącego sezonu, w którym to chcieliśmy, co najmniej, powtórzyć nasz wynik z poprzedniego roku – taki właśnie był cel. Można było odczuć na każdym kroku – nie tylko na treningach, ale również i w naszym terminarzu, że liga nadciąga wielkimi krokami, bowiem nieuchronnie zbliżały się pierwsze poważniejsze sparingi, gdzie trzeba będzie pokazać się z jak najlepszej strony, by wywalczyć dla siebie miejsce w wyjściowej szóstce na nadchodzący sezon. To był ten moment w przygotowaniach, które lubiliśmy najbardziej. W końcu po drugiej stronie siatki będą inne twarze niż te znane ze swojego zespołu. Całe szczęście więc, że w końcu znalazłem opiekunkę dla Aleksa, bo gdybym wciąż jej nie miał, to dopiero teraz zacząłby się poważny problem… Bo jak tu gdzieś wyjechać z drużyną, nie mając z kim zostawić swojego syna?
A jeśli już o Miśkę chodzi, to właśnie dlatego próbowałem wymknąć się niepostrzeżenie z terenu Uranii zaraz po zakończeniu dzisiejszego treningu. W mig opuściłem więc salę treningową i udałem się do szatni, by jako pierwszy zająć jeden z natrysków i wyjść stamtąd jak najszybciej, by tym sposobem uniknąć niewygodnych pytań z ust kolegów z zespołu. Na pewno dziwiliby się, dlaczego spieszę się do domu, mając już opiekunkę dla Aleksa, a mi nie uśmiechało się im tłumaczyć zaistniałej sytuacji. Jeszcze nie teraz. Bo prędzej czy później i tak się dowiedzą, ale dla mnie będzie lepiej, jak stanie się to jak najpóźniej. Poza tym odzwyczaiłem się od zostawania w szatni po treningach, jak to kiedyś bywało. Może w najbliższych dniach znów sobie wyrobię taki nawyk, jednak teraz musiałem się spieszyć. Wypadałoby ustalić wreszcie z Michaliną szczegóły naszej współpracy, bo przez poranną sytuację i mój pośpiech nie udało nam się tego zrobić. Ba, nie zdążyłem z nią czegokolwiek ustalić! Należały się więc dziewczynie jakieś konkretniejsze wyjaśnienia niż tylko te, że to mój syn, ja idę na trening, a ty się nim zajmij.
Zabrzmiało to trochę jak rozkaz dyktatora. A to nie tak miało być.
- A co ty się tak spieszysz do domu, Hajnus? – usłyszałem, co przerwało mi w rozmyślaniu. – Mówiłeś, że od dzisiaj mały ma już opiekę, więc masz teraz czas, by skoczyć z nami na jakieś piwo albo przynajmniej, żeby nie musieć spieszyć się do domu.
Westchnąłem. A byłem już tak blisko! Wystarczyło tylko drugą nogą przekroczyć próg szatni i cichaczem zamknąć za sobą drzwi, co by nikt mnie nie usłyszał. Ale nie, akurat wtedy musiał odezwać się Zajder! Jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie.
- No właśnie! – nie zdziwiło mnie jakoś specjalnie, że to Bednorz przyklasnął temu pomysłowi. Ewidentnie nudziło mu się samemu w domu i szukał dla siebie towarzystwa. – Tyle tylko, że ja mam lepszy plan od Maćka. Chodźmy do Hajnusa obczaić tą opiekunkę! – krzyknął entuzjastycznie.
No, jeszcze tego mi brakowało, żeby te wielkoludy mi ją wystraszyły swoim niespodziewanym wtargnięciem w tak małą przestrzeń, którą było moje mieszkanie. A które za ich sprawą sprawiałoby wrażenie jeszcze mniejszego. Musiałem więc interweniować. Najlepiej, jak najszybciej!
- Chłopaki, wszystko fajnie, ale nie dzisiaj – powiedziałem, nie zwracając w ogóle uwagę na składnie i sens wypowiedzianego przeze mnie zdania, machając przy tym rękoma, jakbym próbował odgonić od siebie natrętną muchę. Choć w sumie… chłopaki czasami byli nawet bardziej natrętni niż niejeden owad. Dlatego też musiałem szybko skończyć ten temat. Wiedziałem doskonale, że gdybym im pozwolił na skojarzenie faktów, nie miałbym jakiejkolwiek szansy, by się wydostać z szatni bez szwanku. Albo bez obstawy, która i tak nieproszona weszła by za mną do mojego mieszkania, czego w tym momencie nie chciałem. – Mam pewną, niecierpiącą zwłoki, sprawę do załatwienia – dodałem jeszcze.
I zanim rozległy się jakiekolwiek słowa sprzeciwu, wyszedłem z szatni, zamknięciem za sobą drzwi ucinając wszelakiego rodzaju spekulacje na temat tego, o co może mi chodzić. Na razie nie miałem zamiaru im cokolwiek mówić na temat Miśki, bo a nuż zapeszę, tak jak to było z Malwiną? Jeszcze mi się dziewczyna rozmyśli po tych trzech godzinach spędzonych dzisiejszego przedpołudnia z Aleksem i tyle z naszej współpracy będzie. A tego bym nie chciał…
Poza tym najpierw sam musiałem ją lepiej poznać, zanim zrobią to chłopcy.
- Hajnus, czekaj! – usłyszałem krzyk, kiedy tylko opuściłem Uranię.
A już myślałem, że mi się udało i że nikt za mną nie ruszy… Musiałem się jednak boleśnie rozczarować. Nie było sensu uciekać przed tym człowiekiem, który za mną podążał, bo i tak by mnie dogoni – w końcu każdy dobrze z nich wie, gdzie mieszkam. Dlatego też stanąłem i obejrzałem się, modląc się w duchu, żeby to tylko nie Bedni za mną biegł, bo jego z nich wszystkich najtrudniej jest się pozbyć. Na szczęście nie był to ani on, ani żaden inny kumpel jego pokroju, tylko Miły. Zniszczoł biegł za mną trochę w niekompletnym stroju. Widać było, że ubierał się w pośpiechu, pewnie dlatego, by móc mnie dogonić. Jedyne, czego tu nie rozumiałem, to to, dlaczego to robił? Cierpliwie jednak zaczekałem na niego.
- Co jest? – spytał Miły, kiedy już do mnie dotarł, narzucając na siebie jesienną kurtkę.
Dni bowiem powoli stawały się coraz chłodniejsze. A jeszcze niedawno krótka koszulka wydawała się być niepotrzebnym odzieniem. Nienawidzę, jak aura tak szybko się zmienia, bo to mi zawsze uświadamia, jak szybko mija czas…
- Nic, a co ma być? – wzruszyłem ramionami, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Bo jakoś tak dziwnie się zachowujesz – wyjaśnił mi Zniszczoł, bacznie mi się przyglądając. – Sam przecież mówiłeś, że jak mały będzie miał z kim zostać, to wreszcie nie będziesz musiał się spieszyć do domu, a tymczasem uciekasz od nas, jakby się paliło.
Westchnąłem, słysząc jego słowa. Miał rację. Przecież sam wciąż powtarzałem, jak to będę miał dobrze, kiedy w końcu znajdę odpowiednią dla Aleksa osobę – że nie będę musiał się spieszyć, zastanawiać nad tym, co u niego, czy czegoś nie zmalował i że w końcu będę mógł gdzieś sam wyjść. Albo z chłopakami. Do tego Miły znał dobrze moją sytuację. A nawet lepiej niż dobrze – jako jedyny z drużyny wiedział wszystko. Z kimś przecież musiałem pogadać na ten temat, a wszyscy, z którymi trzymałem się w zeszłym sezonie, jak na złość pozmieniali kluby. Co prawda mógłbym radzić się ich na odległość, ale to nie było to samo. Poza tym nie chciałem im przeszkadzać w aklimatyzowaniu się w nowym towarzystwie i otoczeniu. I w taki sposób właśnie zostałem sam w Olsztynie i – niestety – z coraz większą ilością problemów. Z Miłym jednak jakoś szybko udało nam się złapać dobry kontakt. Już od pierwszego dnia rozmawialiśmy ze sobą jak starzy, dobrzy kumple, a z każdym kolejnym nasza znajomość się zacieśniała. Na całe szczęście, bo gdybym go nie miał, to chyba bym zwariował od nadmiaru myśli. Od zawsze miałem tak, że musiałem się komuś wygadać z dręczących mnie problemów i wątpliwości, nie umiałem dusić tego w sobie, samemu analizować i podejmować decyzji – zawsze ktoś musiał mi w tym pomagać. A decydując się na sprowadzenie Aleksa do Olsztyna, problemów pojawiło się co nie miara i to takich, których się nie spodziewałem. Miły miał więc co wysłuchiwać. Dobrze, że chłopak ma do mnie (i w ogóle do otoczenia) wręcz anielską cierpliwość, bo inaczej mogłoby być ze mną źle…
Zniszczoł jednak nie znał najnowszych doniesień na polu poszukiwania opiekunki dla Aleksa, nie wiedział więc, jak wiele się od wczoraj zmieniło. I dlatego bez wahania opowiedziałem mu to, co wydarzyło się dzisiejszego poranka, nie pomijając żadnego, ważnego szczegółu.
- Coś ty zrobił?! – krzyknął Miły, kiedy doszedłem do momentu, w którym zostawiam Aleksa pod opieką Michaliny. Spojrzałem na niego zaskoczony. – Zostawiłeś go z kimś wziętym, ot tak, z ulicy? Czy ty nic w tej głowie nie masz? – pytał rozzłoszczony.
- Ale ona nie jest z ulicy, przecież przyszła się starać o tą pracę… – nie bardzo rozumiałem, o co to całe zamieszanie.
- A mało to dziwnych ludzi przychodzi na takie rozmowy? – spojrzał na mnie jak na idiotę, za którego chyba mnie w tym momencie uważał. – Właśnie dlatego się je przeprowadza, żeby takich osobników wyeliminować i wybrać odpowiednią kandydaturę. A ty tak z marszu dajesz komuś pracę. Przecież nic o niej nie wiesz! – krzyczał, nie mogąc uwierzyć w to, co zrobiłem.
- O, wypraszam sobie! Wiem, że ma na imię Michalina – oburzyłem się jego słowami.
I mimo że doskonale wiedziałem, iż w tym momencie stoję na straconej pozycji, nie mogłem przyznać się do błędu. W sumie to nie bardzo umiałem tego robić. I to nawet w takich chwilach, gdy ktoś miał rację. A Miłosz ją miał. Przecież – za wyjątkiem imienia – niczego o niej nie wiedziałem, a zostawiłem swojego syna pod jej opieką i to na trochę ponad trzy godziny! Chyba gdy rozdawali rozum, ja stałem w kolejce po wzrost…
Gdy ja dochodziłem do właśnie takich wniosków, Zniszczoł przejechał otwartą dłonią po swojej twarzy, ubolewając nad moją głupotą.
- W takim razie nie ma na co czekać, stary. Chodźmy – powiedział zdecydowanie, starając się być spokojnym, by jawnie nie zwyzywać mnie od idiotów. – Muszę obczaić tą twoją Michalinę.
- A Monika i obiad? – spytałem,  przypominając sobie, że jego żona zapewne nie będzie zadowolona z tego, że Miły znowu przeze mnie wróci później do domu.
- Jak kocha, to poczeka – zaśmiał się Zniszczoł, jakby to było naturalne.
Po chwili jednak już pisał do niej SMS-a z usprawiedliwieniem, dlaczego się spóźni. Pantoflarz jeden.
Tego mu jednak nie powiedziałem. Jeszcze niepotrzebnie by się na mnie zdenerwował.


***


- Już jestem! – krzyknąłem zaraz po tym, jak pchnąłem drzwi od swojego mieszkania.
Momentalnie uderzył mnie zapach… pomidorówki. To było dziwne. Czyżby moja mama przyjechała z niezapowiedzianą wizytą? Bo nikt inny, oprócz niej, w tym mieszkaniu nigdy niczego bardziej zaawansowanego od zupek w proszku czy makaronu nie gotował…
A jeszcze dziwniejsze było to, że nikt się nie odezwał na moje wezwanie. Gdyby to była mama, na pewno już by mnie ściskała na środku korytarza, twierdząc, że znowu zmizerniałem i że w ogóle o siebie nie dbam. Aleks też nie dawał znaku życia, jakby w ogóle nie przejął się tym, że jego ojciec wrócił z treningu. To było do niego niepodobne. Odłożyłem więc torbę na bok i podążyłem za tym pięknym zapachem. Miłosz szedł krok w krok za mną z nieprzejednaną miną, w ogóle się do mnie nie odzywając.
I takim oto sposobem wylądowaliśmy w kuchni.
- O, cześć! Już jesteś? – Miśka uśmiechnęła się do mnie lekko zdziwiona, prawdopodobnie moją obecnością tutaj, odwracając się od kuchenki gazowej, z której roznosił ten piękny zapach. – Tak właściwie, to nie mówiłeś mi, co leży w moich obowiązkach – zaczęła nieśmiało, spoglądając na mnie jakby trochę bojąc się tego, że zrobiła coś złego – więc mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że się tu troszkę porządziłam – dokończyła, po czym podeszła do nas i wyciągnęła rękę w stronę Zniszczoła. – Michalina jestem – przedstawiła się.
- Miłosz – Zniszczoł z ewidentną rezerwą uścisnął jej dłoń.
Chyba chciał być surowym jurorem w tym castingu na opiekunkę Aleksa. Albo coś w tym guście. W sumie to może i dobrze, że taki jest, bo gdybym znowu coś istotnego przeoczył, on przynajmniej zwróci mi na to uwagę. Miałem jednak nadzieję, że nie będzie niemiły dla dziewczyny, która przecież uratowała mnie przed ukręceniem głowy przez Krzysztofa, a do tego zrobiła mi normalny obiad. Nie miałem takiego od… odkąd wróciłem z rodzinnego domu, czyli dawno temu.
Boże, ja już nawet nie pamiętam jak smakuje maminy rosół!
- Ugotowałaś obiad? – spytałem Miśkę, nawet nie zwracając uwagi na to, że to ja powinienem ich sobie przedstawić. Byłem w takim szoku, że w tym momencie w ogóle ciężko kojarzyłem fakty. – Znaczy, nie mam ci tego za złe, skądże znowu, ale nie musiałaś.
- Olek zgłodniał i zażyczył sobie pomidorówki. Co prawda takiej, jaką robi jego babcia, ale po dość długich negocjacjach ustaliliśmy, że raczej nie jestem w stanie mu takiej zapewnić, więc zrobimy ją po mojemu – wyjaśniła, uśmiechając się przy tym. – Ale czekaj, ty coś trenujesz, nie? Mam nadzieję, że możesz jeść takie potrawy? Olek powiedział, że możesz, ale on zapewne zna się na żywieniu tak samo jak ja – zaśmiała się.
- W porządku, tak ładnie pachnie, że nawet gdybym nie mógł jeść, to bym się skusił – rozluźniłem się, słysząc swobodę i bezpośredniość w jej głosie. – Czego Krzysztof nie widzi, tego jemu sercu nie żal – sparafrazowałem ze śmiechem.
Czułem się w jej towarzystwie tak jakoś… swojsko. I sam nie wiedziałem, co to powodowało. Czyżby jej pozytywne podejście do życia? Naturalność? Swoboda? Normalność?
- Miło mi to słyszeć – Miśka tymczasem uśmiechnęła się promiennie w naszym kierunku. – W takim razie umyjcie ręce i już wam nalewam. Bo kolega też zje? – spytała, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami.
Miłosz nie bardzo wiedział, co ma jej odpowiedzieć, więc to ja potwierdziłem jego gotowość do spożycia obiadu. Zniszczoł chyba również był zaskoczony rozwojem sytuacji i nie potrafił za bardzo pojąć tego, co tu się dzieje. Miśka tymczasem wyglądała, jakby w ogóle nie zauważyła jego zmieszania, bowiem pokiwała głową i zaczęła nalewać zupę na talerze, w ogóle nie zwracając na nas swojej uwagi. Pociągnąłem więc Miłego za rękę w stronę toalety.
- Gdzieś ty ją znalazł? – spytał Miłosz, gdy tylko stanęliśmy nad umywalką.
- Coś znowu nie tak? – wystraszyłem się.
Czyżbym znowu zapomniał o czymś istotnym? Czyżby znowu umknęło mi coś, co nie powinno było? Ale co takiego mogło się stać w ciągu ostatnich kilku minut, że Miłoszowi Miśka nie przypadłaby do gustu?
- Nie, właśnie, że nie – zaprzeczył, uśmiechając się pod nosem. – Jest… taka naturalna w tym co robi, jakby to było takie normalne. Zwyczajne. I słyszałeś? Powiedziała na Aleksa Olek, a przecież sam mówiłeś, że on nie cierpi, gdy się tak do niego mówi – przypomniał mi.
Rzeczywiście, mały zawsze bardzo się buntował, gdy go któraś z babć nazywała Olkiem. Wielokrotnie się przez to nasłuchałem, że za bardzo wychowuję go w duchu nowoczesności i wymyślam dla niego jakieś nie polskie zdrobnienia, zamiast posługiwać się naszym, rodzimym językiem, a później on się tego uczy i nie pozwala mówić do siebie po ludzku. A tu proszę – Miśce przyszło to tak po prostu, od ręki.
- Jak się jeszcze okaże, że umie gotować, to chyba będę tutaj częstym gościem – zapowiedział mi Zniszczoł, gdy już wychodziliśmy z łazienki.
Uśmiechnąłem się pod nosem zadowolony z siebie. Bo jeżeli Miły mówi, że jest w porządku, to na pewno ma rację. On się przecież zna na ludziach. Ma do nich przysłowiowego nosa (w końcu kumpluje się ze mną, czyż nie?). Poza tym jest zdecydowanie bardziej rozsądny niż ja. Może dlatego, że starszy? Na pewno by nie przeoczył czegoś istotnego, co spowodowałoby, że Miśka nie byłaby odpowiednią kandydatką na opiekunkę dla Aleksa. Byłem o tym przekonany. I dziwnie spokojny, że mogę powierzyć jej opiekę nad synem. Dokładnie tak samo czułem się dzisiejszego popołudnia, gdy w tym pośpiechu to ona była jedynym wyjściem z sytuacji.
Chyba jednak nie jestem taki głupi i roztrzepany, za jakiego mnie uważają.
Wszedłem więc do pokoju niezwykle zadowolony z siebie i z dokonanej wczesnym rankiem decyzji, która – choć zrobiona na szybko – okazała się być naprawdę słuszna. Aleks siedział już przy stole i machał nogami w powietrzu, nie mogąc się doczekać, kiedy i my zasiądziemy obok niego i będzie mógł zacząć jeść. Jak stwierdziła Miśka na wejściu, sam się uparł, żeby na nas zaczekać, a teraz zachciało mu się spieszyć. I to do tego stopnia, że nawet nie chciał się z nami przywitać, tylko od razu zaczął siorbać zupę.
- Babcia robi lepszą – powiedział po chwili poważnym tonem głosu.
Zrobiło mi się głupio, gdy tylko to usłyszałem. Blondynka się postarała, mimo że nie musiała tego robić, a ten wyskakuje z takimi słowami. Nie wiem, po kim on to odziedziczył. Spojrzałem na niego ostro. Już miałem go upomnieć, że nie wolno tak mówić, ale przeszkodził mi w tym śmiech dziewczyny. Byłem zaskoczony taką reakcją Michaliny. Na jej miejscu wielu by się obraziło, a ona się śmiała w najlepsze, jak gdyby nigdy nic.
- Przecież mówiłam ci, że pod tym względem nigdy nie dorównam twojej babci – poczochrała go po głowie, wciąż się śmiejąc. – Ale mam nadzieję, że przynajmniej jest zjadliwa… – spojrzała na niego z ukosa, oczekując werdyktu.
- Jest druga w rankingu najlepszych zup jakie jadłem. Zaraz po babci – oznajmił poważnie Aleks.
- Ale mi się zaszczytne miejsce trafiło, hoho! – podziękowała mu.
Nie mogłem się nadziwić, do jakiej komitywy doszła ta dwójka w ciągu ostatnich godzin, podczas których miałem trening. Aleks, co prawda, zawsze szybko nawiązywał nowe znajomości, ale nigdy nie były one tak intensywne jak ta. Widziałem, że małemu spodobała się Miska, bo gdy opowiadał nam o tym, co robili przez ostatnie godziny, cały czas się uśmiechał, jak wtedy, gdy kupiłem mu dużą watę cukrową zaraz po jego przeprowadzce do Olsztyna, mimo że babcia nie kazała tego robić. Miśka w ogóle nie wtrącała się do relacji Aleksa z tego, jak to oboje kupowali w sklepie potrzebne produkty na zupę i jak mały pomagał jej w przygotowaniu, tylko ze spokojem jadła zupę, co jakiś czas przystawiając Aleksowi talerz pod nos, żeby nie polał sobie spodni. Wykazywała się dużą dozą cierpliwość w stosunku do małego, co było widać na pierwszy rzut oka. Z pewnością jej się to przyda w przyszłości w kontaktach z małym – można więc to wpisać po stronie plusów jej zatrudnienia, których z każdą chwilą było coraz więcej. A gdy tylko spojrzałem na Zniszczoła, wiedziałem, że muszę ją zatrzymać tutaj, choćby siłą. Miłosz wpatrywał się w Miśkę jak zaczarowany i gdybym nie wiedział, że jest żonaty i naprawdę szczęśliwy z Moniką, z miejsca pomyślałbym, że się w blondynce zakochał. Czułem się taki fajny, bo to w końcu ja ją znalazłem i ją zatrudniłem.
Choć tak właściwie to ona do mnie przyszła, a my jeszcze niczego nie podpisaliśmy… Ale w tym momencie w ogóle mi to nie przeszkadzało w byciu dumnym z samego siebie.
Obiad minął więc nam w naprawdę miłej atmosferze. Aleks tak nas zabawił rozmową, że praktycznie oprócz niego żadne z nas się nie odezwało. Miły zaraz po zjedzeniu obiadu podziękował Miśce i ulotnił się w pośpiechu z mieszkania, niemal w podskokach, udając się do rodzinnego gniazdka (gdzie pewnie dostanie drugi obiad, szczęściarz!), a Miśka zabrała się za zmywanie, uprzednio włączając małemu bajkę, co by się czymś zajął i nie marudził, że mu się nudzi. Postanowiłem jej pomóc, co, o dziwo, nie spotkało się z jakimkolwiek sprzeciwem z jej strony. Dzięki wspólnej pracy bowiem mogłem posłuchać relacji z dzisiejszego dnia z jej perspektywy. I w sumie to nie bardzo różniła się od tego, co mówił przy obiedzie Aleks.
- Mogę mieć do ciebie trochę dziwne pytanie? – spytała mnie Miśka, kiedy już pozmywaliśmy, a między nami zaległa trochę niezręczna cisza.
- Wal – odpowiedziałem, przyglądając się jej uważnie.
- Czy wszyscy twoi koledzy są takiego wzrostu? – spytała nadzwyczaj poważnie.
- Tak, w siatkówce to jest normalne – wyjaśniłem. – A dlaczego pytasz? – zainteresowałem się.
- Nie, tak tylko – wzruszyła ramionami, jakby trochę speszona. – Po prostu nigdy nie miałam do czynienia z dwumetrowymi ludźmi i mi tak trochę dziwnie w ich towarzystwie… Ale się do tego przyzwyczaję, o ile to będzie konieczne – uśmiechnęła się.
- Chyba będziesz do tego zmuszona, bo musisz wiedzieć, że u nas wieści dość szybko się rozchodzą i jak tylko chłopaki dowiedzą się, że tak dobrze gotujesz, to będą się zabijać o to, aby móc wpaść tutaj na obiad – zaśmiałem się, starając się być równie swobodny, co Miśka kilkanaście minut temu.
- W sumie to może nawet i lepiej, bo jakoś nie umiem gotować dla jednej osoby… – westchnęła, miętoląc w rękach ścierkę, jakby nie bardzo wiedziała, jak ma się w tej chwili zachować.
Coś ją gryzło, to było widać na pierwszy rzut oka. Chciała o coś zapytać, ale nie bardzo wiedziała, jak ma to zrobić. Ja też momentalnie poczułem się jakoś tak nieswojo w jej towarzystwie, co było dość dziwne. Spędziłem z nią może trochę ponad godzinę i taka sytuacja wydała mi się nienormalna. Ale chyba wiedziałem z czego to wszystko wynika. I sam musiałem przejąć inicjatywę.
- Skoro mały ogląda bajki, to myślę, że mamy trochę czasu, by wreszcie porozmawiać na temat naszej współpracy – zacząłem więc, wskazując jej miejsce naprzeciwko siebie i prosząc, by na nim usiadła. – Bo mam nadzieję, że te trzy godziny z Aleksem cię nie wystraszyły i że nadal chcesz tą pracę? – spytałem, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo nie chcę usłyszeć jej odmowy.
- Skądże znowu – Miśka zaprzeczyła od razu i zrobiła to zdecydowanie. A mi kamień spadł z serca. – No chyba, że to ty się rozmyśliłeś…
- Nawet gdyby tak się stało, to widząc Aleksa, musiałbym zmienić zdanie – stwierdziłem z uśmiechem.
Blondynka rozpromieniła się od razu, słysząc to, po czym, jakby uspokojona, mogła wreszcie wygodnie rozsiąść się na swoim miejscu i posłuchać tego, co mam jej do zaproponowania.

wtorek, 8 lipca 2014

1. (Nie)Kontrolowane spóźnienie.



Po raz kolejny poprawiłam kosmyk moich blond włosów, który wciąż uparcie wystawał mi spod czapki, nerwowo przytupując nogą, w oczekiwaniu, aż drzwi mieszkania o numerze jedenaście w jednym z olsztyńskich bloków się w końcu otworzą. Z wierzchu zapewne nie wyglądałam na osobę przejmującą się życiem, jednak to były tylko takie pozory. Denerwowałam się i to jeszcze jak! Naprawdę zależało mi na tej pracy. Bardzo mi na niej zależało. Wręcz musiałam ją dostać, inaczej… no cóż, miałam tą świadomość, że w takim wypadku już długo nie zabawię w Olsztynie. Przecież nie będę miała z czego opłacić rachunków za ostatni miesiąc, co zmusi mnie, bym wróciła do Krakowa, do ojca, który przez co najmniej najbliższy rok będzie mi wypominał, że miał rację. I że powinnam się była go słuchać, jak na dobrze wychowane dziecko przystało. Pff, może i miał rację w jednej, konkretnej kwestii, ale bez przesady, nie we wszystkim! Nie jest wszystkowiedzący. Nie miałam więc zamiaru się przed nim kajać, płaszczyć i prosić go o łaskę. A tym bardziej patrzeć, jak – po odpuszczeniu mi z wielkim bólem serca „moich win” – chodzi dumny niczym paw i posyła mi jeden z tych swoich triumfujących uśmieszków, które ma w swoim repertuarze. Momentalnie ciarki mi przeszły po plecach, gdy tylko sobie wyobraziłam jego reakcję, tak dobrze mi znaną z poprzednich lat… Nie, nie mogłam dopuścić, aby to się powtórzyło.
I pewnie dlatego z moich ust wypłynęły słowa, zanim drzwi od mieszkania o numerze jedenaście na dobre się otworzyły.
- Dzień dobry, ja w sprawie… Ojej, ale pan wysoki! – wyrwało mi się, kiedy tylko ujrzałam właściciela lokum w pełnej krasie i zanim zdążyłam ugryźć się na dobre w język.
Czasami naprawdę szybciej mówię niż myślę, co w tym wypadku nie było właściwym posunięciem. W sumie to nigdy nie jest… Tak na oko 25-letni brunet jednak, na szczęście, roześmiał się, gdy tylko usłyszał, co powiedziałam. Miałam nadzieję, że wskazuje to na to, że nie jest urażony tym, co palnęłam nierozsądnie i że nie będzie miało to wpływu na naszą dalszą rozmowę. Może często słyszy takie uwagi z ust innych ludzi i jest do tego przyzwyczajony? Oby.
- Trudno to ukryć – odpowiedział, wciąż się uśmiechając. – Choć może to pani jest niska, a ja normalnego wzrostu? – spytał, unosząc brew nad prawym okiem i uśmiechając się zawadiacko w moim kierunku.
Tego było za wiele. Od razu zapomniałam, że powinnam być dla niego miła.
- Nie sądzę – skomentowałam więc kąśliwie jego uwagę, która żywo mnie dotknęła, po czym jednak postanowiłam wrócić do celu mojej wizyty, nie mając zamiaru wdawać się w jakieś zbędne dyskusje, które mogłyby mi zaszkodzić: – To pan dał ogłoszenie, że szuka opiekunki dla syna?
- Tak, ale to już nieaktualne – odpowiedział powoli i spokojnie, a mi z każdym kolejnym jego słowem grunt pod nogami usuwał się coraz bardziej.
Bo to było cholernie niesprawiedliwe!
- Naprawdę? – pisnęłam jak mała, wystraszona myszka, nie mogąc zapanować nad swoim głosem. – Znowu się spóźniłam?
- Przykro mi – odpowiedział i mogło się wydać, że mówi całkiem szczerze.
- Ależ niepotrzebnie, w końcu to nie pana wina, że mam tak w życiu pod górkę… – pokiwałam smutno głową, mówiąc bardziej do siebie aniżeli do niego, choć mogło się wydać zupełnie inaczej: że chcę wzbudzić w nim współczucie, czy coś w tym guście. Nic bardziej mylnego. – W takim razie przepraszam bardzo za kłopot. Już sobie idę – westchnęłam, po czym obróciłam się na pięcie.
W pośpiechu zbiegłam po schodach z trzeciego piętra, nie czekając nawet, aż mój były potencjalny pracodawca cokolwiek mi odpowie na moje ostatnie słowa, prawie potykając się o własne nogi i przewracając się jak długa na tą twardą i zimną posadzkę. Chciałam być sama, musiałam to przemyśleć, dlatego tak mi się spieszyło. Bo znowu mi się nie udało. A z każdym kolejnym takim niewypałem, z każdym kolejnym moim spektakularnym niepowodzeniem zbliżałam się do nieuchronnego powrotu w rodzinne strony, mimo że tak bardzo tego nie chciałam…
Nie miałam jednak zamiaru poddać się bez walki! O nie!

***

Nie potrafiłem przestać się uśmiechać, kiedy zamykałem frontowe drzwi mieszkania po tym dość niecodziennym dla mnie spotkaniu. Nawet sympatyczna wydawała mi się być ta dziewczyna, która odpowiedziała na moje ogłoszenie, jednak nie wyglądała na zbytnio odpowiedzialną. Nie wiem, czy byłbym skłonny zostawić Małego pod jej opieką. Choć z drugiej strony nie powinno się oceniać człowieka po pozorach, które on stwarza… Całe szczęście, że pani Malwina zgłosiła się wcześniej od niej i że nie muszę się zastanawiać, jak powinienem postąpić w stosunku do ów blondynki. Opiekunka Aleksa, którą w miniony piątek zatrudniłem, ma do tego fachu odpowiednie referencje, doświadczenie i naprawdę wydaje się być właściwą osobą na właściwym miejscu. Szkoda tylko, że się spóźnia już pierwszego dnia nowej pracy. To nie rokuje dobrze dla niej… a co za tym idzie, także i dla mnie. Już od pięciu minut powinna tu być, żebym mógł w spokoju zdążyć na trening, a nie tak, jak ostatnio to mi się zdarzało, kiedy musiałem biec na łeb, na szyję, na ostatnią chwilę… I zazwyczaj i tak się spóźniałem do tego stopnia, że twarz Krzysztofa przybierała purpurowy kolor…
Na samą myśl o jego rozzłoszczonej minie, ciarki przeszły mi po plecach. Aż się wzdrygnąłem. W rozmyślaniu nad tym (na całe szczęście) przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Imię opiekunki Małego widniejące na ekranie nie wróżyło jednak niczego dobrego…
- Halo? – odebrałem po dwóch sygnałach ze słyszalnym wahaniem w głosie.
Oby nic jej się nie stało, żadna choroba, złamana noga, choroba w rodzinie, oby to był tylko jakiś korek, nie wiem, co tam jeszcze się człowiekowi po drodze może przydarzyć, może gumę złapała albo coś w tym guście, ale niech powie, że zaraz tu będzie… a może to znowu nasz domofon przestał działać i nie może się do mnie dobić?, myślałem uparcie, próbując w taki sposób zaklinać rzeczywistość.
- Dzień dobry – usłyszałem opanowany i spokojny głos pani Malwiny. Najwidoczniej niczym się nie denerwowała… kolejna rzecz nie wróżąca dla mnie najlepiej. – Dzwonię, żeby pana poinformować, że jednak muszę zrezygnować z pracy.
- Słucham? – zaskoczenie ledwo pozwalało mi na zabranie głosu. To niemożliwe, żeby los mnie tak doświadczał i to po raz kolejny! – Ale jak to? Przecież umawialiśmy się inaczej! – krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi.
- Wiem i bardzo mi przykro z tego powodu – jej spokojny ton z każdym kolejnym słowem denerwował mnie coraz bardziej. I próżno było szukać w nim choćby odrobiny skruchy, o której mnie teraz zapewniała. – Ale… no, nie będę owijać w bawełnę, znalazłam lepszą ofertę od pańskiej i zostałam przyjęta, dlatego muszę z tej u pana zrezygnować.
- Chodzi o pieniądze? – spytałem.
Byłem w stanie nawet podwyższyć jej pensję (choć to nie było planowane), byleby tylko się tu zaraz stawiła i zajęła moim synem, bo mi Krzysztof łeb ukręci. A tego bym nie chciał.
- Nie, chodzi raczej o czas wolny – takiej odpowiedzi się jednak nie spodziewałem. – U pana bywałoby z nim różnie, a tutaj mam stałe godziny pracy i przede wszystkim wolne weekendy, czego pan mi nie może zapewnić.
Tego niestety nie mogłem zmienić, mimo moich najszczerszych chęci. Z występów w meczach przecież nie zrezygnuję, żeby tylko jakiejś babie przypasować!
- Rozumiem… – westchnąłem – choć nie potrafię pojąć, co sobie pani sobie wyobrażała przystając na moje warunki i nagle dwa dni po tym, gdy ja już wszystko sobie ułożyłem, mnie tak wystawiając?!
Miałem nadzieję, że może sumienie ją ruszy i zmieni swoją decyzję (albo przynajmniej się nade mną zlituje i zajmie się Małym do czasu, aż kogoś na jej miejsce nie znajdę), słysząc moje uzasadnione pretensje. Bo takie zachowanie w stosunku do mnie nie było fair.
- Naprawdę mi przykro z tego powodu, ale taki już jest rynek pracy – westchnęła, jakby znudzona naszą rozmową. – Myślę, że ktoś w najbliższym czasie zgłosi się do opieki nad Aleksandrem. To fajny chłopak, a pracy jest bardzo mało, więc nie powinno być z tym problemu. Jeszcze raz przepraszam i życzę miłego dnia. Do widzenia – pożegnała się.
A potem tak po prostu się rozłączyła, nie dając mi do końca wykrzyczeć tego, co chciałem jej powiedzieć. A miałem na języku najgorsze obelgi, jakimi mógłbym ją obrzucić. I które miałem zamiar wykorzystać. Wredne babsko. Kto normalny wystawia swojego pracodawcę w pierwszym dniu pracy? Zwłaszcza w dobie kryzysu?! To jest niepojęte! Jeszcze wczoraj wszystko było dobrze, byliśmy umówieni na dzisiaj, wszystko szło tak pięknie, a tu nagle – BĘC – zostaję na lodzie. Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego przytrafia się mnie. Właśnie mnie! I to znowu! To trzeba mieć w życiu pecha…
A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić w tej sytuacji. Nie miałem żadnej alternatywy w takim nagłym wypadku. Bo go zwyczajnie nie przewidziałem! Wszystko szło jak po maśle – miałem opiekunkę i cały plan opracowany. A obiecałem już Krzysztofowi, że Aleks od poniedziałku nie będzie przychodził ze mną na treningi, bo w końcu znalazłem dla niego opiekunkę, z której byłem zadowolony i w której pokładałem duże nadzieje. O ja głupi! Nie mogłem się też po raz kolejny spóźnić, bo nie dałbym rady się znowu jakoś z tego wykpić – Krzysztof na pewno ukręciłby mi łeb. W końcu nie raz mi to już zapowiadał… Już ostatnim razem mało brakowało, aby wywalił mnie na zbity pysk z drużyny, uważając, że nie traktuję poważnie tego, co robię. A przecież tak nie było. Nie mogłem jednak zostawić Małego samego w domu, był na to zdecydowanie za młody. Do tego nie było tu też takiej osoby, której mógłbym go podrzucić, jak kukułka swoje młode. Kurde, jeszcze zaraz wyjdzie na to, że mama miała rację… Nie, tak nie może być! Co robić, myśl Piotrek, myśl, co począć z tym fantem? Ino szybko!
- Aluś, widziałeś może, w którą stronę poszła taka blondynka w czerwonej czapce, która kilka minut temu wychodziła z naszej klatki? – spytałem syna, zanim zdążyłem pomyśleć, czy dobrze robię.
Ale nie miałem innego wyjścia. Nie w tej sytuacji.
- Tak, w lewo – odpowiedział.
Całe szczęście, że Mały lubił przesiadywać na parapecie i wpatrywać się w świat za oknem. Do tej pory mnie to u niego bardzo irytowało, bo czasami wręcz nie można go było odciągnąć od szyby, ale teraz jego „przypadłość” okazała się być dla mnie zbawienna.
- To zeskakuj stamtąd szybciutko, bo musimy ubrać buty i tą panią dogonić! – wydałem polecenie.
Ja już byłem gotowy od dawna. W końcu od kilku minut powinienem kierować się spacerkiem w stronę Uranii. Na trening, który rozpocznie się dokładnie za dwadzieścia minut. A teraz będę zmuszony puścić się biegiem. O ile wcześniej znajdę dla Aleksa opiekę…
- Ale dlaczego? – Mały, co prawda, od razu zeskoczył z parapetu, ale nie miał zamiaru ubierać butów, zanim nie dowie się ode mnie, o co chodzi.
- Pani Malwina zrezygnowała… – zacząłem, wciskając mu trzewik na lewą nogę.
- Ale super! – ucieszył się, przez co miałem problem z zawiązaniem mu sznurowadła, bo się niemiłosiernie wiercił.
Do tego jakoś specjalnie mnie jego reakcja nie zdziwiła. Kiedy tylko ją poznał, nie bardzo mu przypadła do gustu (w odróżnieniu ode mnie), ale miałem nadzieję, że po kilku dniach się do niej przyzwyczai. I może nawet ją polubi? Ale jak widać – nie będzie musiał nawet próbować tego robić, bo baba okazała się nadzwyczaj niesłowna i nielojalna.
- …a ja ci muszę znaleźć opiekunkę – dodałem, wkładając mu buta, tym razem na prawą nogę.
- I ta pani nią będzie? – dopytywał Mały, chyba będąc zadowolony z przebiegu sytuacji.
- Mam nadzieję – westchnąłem.
Bo rzeczywiście miałem taką nadzieję…

***

Stałam na przystanku autobusowym, mając gdzieś zakaz palenia w miejscach publicznych. W tej chwili nie liczyły się dla mnie ostrzegawcze spojrzenia posyłane co rusz w moją stronę przez babcie czekające za prawdopodobnie tym samym autobusem, za którym i ja tutaj sterczałam. Nie obchodziło mnie również to, że gdyby mnie tu i teraz zobaczył jakiś policjant czy strażnik miejski (którzy zawsze znajdują się tam, gdzie są niepotrzebni), z satysfakcją wlepiłby mi mandat, na który mnie w tej chwili nie było stać. Nie słuchałby nawet moich wyjaśnień i nie baczył na grubość mojego portfela. Za bardzo jednak w tym momencie byłam zdenerwowana tym, że znowu mi się nie udało, aby się przejmować czymś takim. Bo znowu się spóźniłam! Boże, co za idiota drukuje nieaktualne oferty pracy w prasie i robi ludziom niepotrzebną nadzieję na zakończenie wrednego losu bezrobotnego? Jak bym go tylko w tej chwili dorwała w swoje ręce, to bym sobie z nim ucięła odpowiednią pogawędkę! O to, to! I na pewno niezbyt dla niego przyjemną!
Tymczasem będę musiała wracać do ojca. Nie, ja tego nie przeżyję…
Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za prawą nogawkę spodni i lekkimi, lecz zdecydowanymi pociągnięciami próbuje zwrócić na siebie moją uwagę. Spojrzałam więc w dół, a tam… zobaczyłam małego chłopca, tak na oko 3-letniego, stojącego obok mojej nogi i uśmiechającego się do mnie szeroko.
- Palenie szkodzi zdrowiu – powiedział, gdy tylko zauważył, że na niego spoglądam.
Uśmiechnęłam się pod nosem na tą uwagę, wypowiedzianą dość ostro mimo jeszcze niewinnego tonu głosu i szybko zgasiłam papierosa. Poszperałam w kieszeni dżinsowej kurtki, gdzie powinnam mieć miętówki. Gdy je tylko znalazłam, włożyłam jedną do ust, po czym ukucnęłam przy nim tak, aby moja twarz była naprzeciwko jego buźki.
- Tak lepiej – uśmiechnął się Mały, widząc, co właśnie zrobiłam. – A teraz pójdziesz ze mną na chwilkę tam? – spytał słodko, wskazując palcem na blokowisko, z którego przed chwilą wróciłam.
- A nikt cię nie uczył, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi? – spytałam, jednocześnie rozglądając się po bokach i mając nadzieję, że zaraz znajdę jakąś spanikowaną matkę, szukającą swojej zguby.
Szczęście w nieszczęściu, że malec podszedł akurat do mnie, a nie do jakiegoś pedofila, czy gorszego zwyrodnialca, których to coraz więcej jest na tym świecie i który bez chwili wahania zrobiłby mu krzywdę. Nie rozumiałam, jak rodzice mogą być tak nieodpowiedzialni, mając przy sobie takie skarby jak ten mały chłopczyk? A później tyle się słyszy w mediach o przeróżnego rodzaju rodzinnych tragediach, na których wieść się niedobrze człowiekowi robi…
- Uczyli mnie, ale ty nie jesteś nieznajomą. Ty jesteś moją opiekunką – chłopczyk powiedział to tak pewnie, jakby to była najprawdziwsza w świecie prawda, po czym wyszczerzył się do mnie i złapał mnie za rękę. – Chodź ze mną do taty, bo już pewnie się niepokoi, że cię nie znajdziemy.
Nie bardzo rozumiałam, dlaczego jego ojciec szuka właśnie mnie, zwłaszcza, że nikogo tutaj nie znałam. Nie zdążyłam kogokolwiek poznać, bowiem mieszkam tu… hm, od trochę ponad miesiąca? Albo coś podobnego. Nie wiedziałam do końca, co powinnam w tej sytuacji zrobić, zwłaszcza, że Mały nazwał mnie swoją opiekunką, co przecież nie było prawdą, bo chyba bym o tym wiedziała. Istniała jeszcze możliwość, że podpisałam umowę po pijaku, ale przecież ostatnio nie było mnie stać na suto zakrapiane imprezy… Hm, coś tu rzeczywiście nie grało. Przez moją głowę przeszły mi w tej chwili przeróżne myśli o wszelakiego rodzaju podpuchach i fortelach, które mogą na mnie czekać, jeśli pójdę z malcem tak, gdzie chce, jednak ciekawość znów wzięła górę nad rozsądkiem. Poza tym nie mogłam go zostawić samemu sobie, czyż nie? Wstałam więc z kucek i poszłam za maluchem, mając nadzieję, że to się dla mnie nie skończy źle…
Choć w sumie, nawet jeśli tak by się stało, to przynajmniej nie będę musiała wracać do ojca, gdy już mnie ktoś pozbawi głowy. Zawsze to jest jakieś wyjście. I chyba nawet lepsze od powrotu do Krakowa.
 - Tato, znalazłem ją! – chłopiec krzyknął głośno, kiedy uszliśmy kilkadziesiąt metrów.
Spojrzałam w stronę, w którą Mały z wielkim zadowoleniem kierował swoje słowa, by po chwili zauważyć tego samego faceta, który kilkanaście minut temu oznajmił mi, że się spóźniłam i oferta pracy u niego jest już nieaktualna (i że jestem lichego wzrostu). A teraz ten sam człowiek stał obok wielkich koszów na śmieci tutejszego blokowiska i z westchnieniem ulgi przyglądał się, jak idę za rękę z roześmianym maluchem w jego stronę.
Czegoś tu nie rozumiałam.
- Mam nadzieję, że ma pani chwilkę czasu na rozmowę? – spytał, kiedy tylko do niego podeszliśmy i kiedy już przybił ze swoim synem piątkę, mówiąc mu, że dobrze się spisał.
Zaskoczona rozwojem sytuacji spojrzałam na zegarek, udając, że się namyślam nad jego propozycją, co miało dać mi chwilkę czasu na ogarnięcie się i przynajmniej na spróbowanie połączenia wątków.
Nic jednak nie wskórałam – wciąż nie miałam bladego pojęcia, co się dzieje.
- Chyba tak, bo właśnie uciekł mi autobus, a następny mam za… hm, 15 minut – wyjaśniłam spokojnym tonem głosu.
Brunet uśmiechnął się, gdy tylko usłyszał moje słowa i zaprosił mnie do siebie, czyli tam, skąd jakieś kilka minut temu wyszłam odprawiona z kwitkiem.
Coś tu nie grało. Ewidentnie.

***

Wiedziałam tylko, że mały ma na imię Aleksander, a jego ojciec jest już spóźniony na trening. Nie zdążyłam nawet go spytać, co takiego trenuje. Ba, nie zdążyłam zapytać go o cokolwiek, bo gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, brunet oznajmił mi, że jeśli nadal chcę, to mam tą pracę. Tak z marszu, bez niczego – żadnych rozmów, poznawania się, przeglądania papierów, referencji, opowiadania o sobie, o poprzednich pracach, motywowania swoich działań, ustalania grafików, rozmowy o finansach zadowalających obie strony, przekonywania do siebie… bez całej tej otoczki. Nie wiedziałam, co się zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu minut, ale jakoś mnie to nie interesowało w tym momencie. Potrzebowałam tego zajęcia, a maluch wydawał się być bardzo sympatycznym dzieckiem, mimo że miał tak nierozgarniętego ojca. Zgodziłam się więc po zastanowieniu, które trwało z… hm, piętnaście sekund? A może nawet i krócej. Mój nowy pracodawca od razu się rozpromienił, gdy tylko się zgodziłam przyjąć jego propozycję, jakby oddychając z ulgą, po czym stwierdził, że o szczegółach porozmawiamy po jego powrocie, a najbliższe trzy godziny mam uznać za próbę. Chwilę później narzucił w pospiechu na ramię torbę treningową i już zbierał się do wyjścia, nie dając mi nawet dojść do głosu, mimo że na usta cisnęło mi się mnóstwo pytań, które powinnam mu zadać, jeśli mam zajmować się jego synem.
Uświadomiłam sobie, że nawet nie wiedziałam, jak on się nazywa!
- Na lodówce jest kartka z moim numerem telefonu, tak w razie czego, choć mam nadzieję, że się nie przyda – oznajmił mi jeszcze z uśmiechem, po czym ucałował swojego syna, poprawił pasek torby treningowej, spoczywającej na jego ramieniu i skierował się w stronę drzwi. Jednak zanim wyszedł z mieszkania, obrócił się na pięcie i spytał: – Z tego wszystkiego nie zapytałem nawet, jak ma pani na imię.
- Żadna pani – uśmiechnęłam się, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się wokół mnie dzieje. I pewnie dlatego stałam w tej chwili na środku przedpokoju w jego mieszkaniu jak taka idiotka z szeroko otwartymi oczami, i nie wiedziałam, co mam zrobić, jak się zachować. – Michalina, ale proszę mi mówić Miśka.
- W takim razie mów mi Piotrek, a nie żaden pan – uśmiechnął się, w końcu wyjawiając mi swoje imię. – Miło mi cię poznać, a teraz uciekam, bo mi Krzysztof ukręci głowę za kolejne spóźnienie w tym miesiącu – oznajmił poważnym tonem. – A ty, Aluś, bądź grzeczny i słuchaj pani Michaliny! – rzucił jeszcze na odchodne.
- Tak jest! – Mały zasalutował wesoło przed ojcem.
Piotrek pokiwał jeszcze głową na gest swojego syna… i tyleśmy go widzieli.





______________________________

Puk, puk, to znów ja. No to co? Zaczynamy!