Po
raz kolejny poprawiłam kosmyk moich blond włosów, który wciąż uparcie wystawał
mi spod czapki, nerwowo przytupując nogą, w oczekiwaniu, aż drzwi mieszkania o
numerze jedenaście w jednym z olsztyńskich bloków się w końcu otworzą. Z
wierzchu zapewne nie wyglądałam na osobę przejmującą się życiem, jednak to były
tylko takie pozory. Denerwowałam się i to jeszcze jak! Naprawdę zależało mi na
tej pracy. Bardzo mi na niej zależało. Wręcz musiałam ją dostać, inaczej… no
cóż, miałam tą świadomość, że w takim wypadku już długo nie zabawię w Olsztynie.
Przecież nie będę miała z czego opłacić rachunków za ostatni miesiąc, co zmusi
mnie, bym wróciła do Krakowa, do ojca, który przez co najmniej najbliższy rok
będzie mi wypominał, że miał rację. I że powinnam się była go słuchać, jak na
dobrze wychowane dziecko przystało. Pff, może i miał rację w jednej, konkretnej
kwestii, ale bez przesady, nie we wszystkim! Nie jest wszystkowiedzący. Nie
miałam więc zamiaru się przed nim kajać, płaszczyć i prosić go o łaskę. A tym
bardziej patrzeć, jak – po odpuszczeniu mi z wielkim bólem serca „moich win” –
chodzi dumny niczym paw i posyła mi jeden z tych swoich triumfujących uśmieszków,
które ma w swoim repertuarze. Momentalnie ciarki mi przeszły po plecach, gdy
tylko sobie wyobraziłam jego reakcję, tak dobrze mi znaną z poprzednich lat…
Nie, nie mogłam dopuścić, aby to się powtórzyło.
I
pewnie dlatego z moich ust wypłynęły słowa, zanim drzwi od mieszkania o numerze
jedenaście na dobre się otworzyły.
-
Dzień dobry, ja w sprawie… Ojej, ale pan wysoki! – wyrwało mi się, kiedy tylko ujrzałam
właściciela lokum w pełnej krasie i zanim zdążyłam ugryźć się na dobre w język.
Czasami
naprawdę szybciej mówię niż myślę, co w tym wypadku nie było właściwym
posunięciem. W sumie to nigdy nie jest… Tak na oko 25-letni brunet jednak, na
szczęście, roześmiał się, gdy tylko usłyszał, co powiedziałam. Miałam nadzieję,
że wskazuje to na to, że nie jest urażony tym, co palnęłam nierozsądnie i że
nie będzie miało to wpływu na naszą dalszą rozmowę. Może często słyszy takie uwagi
z ust innych ludzi i jest do tego przyzwyczajony? Oby.
-
Trudno to ukryć – odpowiedział, wciąż się uśmiechając. – Choć może to pani jest
niska, a ja normalnego wzrostu? – spytał, unosząc brew nad prawym okiem i
uśmiechając się zawadiacko w moim kierunku.
Tego
było za wiele. Od razu zapomniałam, że powinnam być dla niego miła.
-
Nie sądzę – skomentowałam więc kąśliwie jego uwagę, która żywo mnie dotknęła,
po czym jednak postanowiłam wrócić do celu mojej wizyty, nie mając zamiaru
wdawać się w jakieś zbędne dyskusje, które mogłyby mi zaszkodzić: – To pan dał
ogłoszenie, że szuka opiekunki dla syna?
-
Tak, ale to już nieaktualne – odpowiedział powoli i spokojnie, a mi z każdym
kolejnym jego słowem grunt pod nogami usuwał się coraz bardziej.
Bo
to było cholernie niesprawiedliwe!
-
Naprawdę? – pisnęłam jak mała, wystraszona myszka, nie mogąc zapanować nad
swoim głosem. – Znowu się spóźniłam?
-
Przykro mi – odpowiedział i mogło się wydać, że mówi całkiem szczerze.
-
Ależ niepotrzebnie, w końcu to nie pana wina, że mam tak w życiu pod górkę… –
pokiwałam smutno głową, mówiąc bardziej do siebie aniżeli do niego, choć mogło
się wydać zupełnie inaczej: że chcę wzbudzić w nim współczucie, czy coś w tym
guście. Nic bardziej mylnego. – W takim razie przepraszam bardzo za kłopot. Już
sobie idę – westchnęłam, po czym obróciłam się na pięcie.
W
pośpiechu zbiegłam po schodach z trzeciego piętra, nie czekając nawet, aż mój
były potencjalny pracodawca cokolwiek mi odpowie na moje ostatnie słowa, prawie
potykając się o własne nogi i przewracając się jak długa na tą twardą i zimną
posadzkę. Chciałam być sama, musiałam to przemyśleć, dlatego tak mi się
spieszyło. Bo znowu mi się nie udało. A z każdym kolejnym takim niewypałem, z
każdym kolejnym moim spektakularnym niepowodzeniem zbliżałam się do
nieuchronnego powrotu w rodzinne strony, mimo że tak bardzo tego nie chciałam…
Nie
miałam jednak zamiaru poddać się bez walki! O nie!
***
Nie
potrafiłem przestać się uśmiechać, kiedy zamykałem frontowe drzwi mieszkania po
tym dość niecodziennym dla mnie spotkaniu. Nawet sympatyczna wydawała mi się
być ta dziewczyna, która odpowiedziała na moje ogłoszenie, jednak nie wyglądała
na zbytnio odpowiedzialną. Nie wiem, czy byłbym skłonny zostawić Małego pod jej
opieką. Choć z drugiej strony nie powinno się oceniać człowieka po pozorach,
które on stwarza… Całe szczęście, że pani Malwina zgłosiła się wcześniej od
niej i że nie muszę się zastanawiać, jak powinienem postąpić w stosunku do ów
blondynki. Opiekunka Aleksa, którą w miniony piątek zatrudniłem, ma do tego
fachu odpowiednie referencje, doświadczenie i naprawdę wydaje się być właściwą
osobą na właściwym miejscu. Szkoda tylko, że się spóźnia już pierwszego dnia
nowej pracy. To nie rokuje dobrze dla niej… a co za tym idzie, także i dla
mnie. Już od pięciu minut powinna tu być, żebym mógł w spokoju zdążyć na
trening, a nie tak, jak ostatnio to mi się zdarzało, kiedy musiałem biec na
łeb, na szyję, na ostatnią chwilę… I zazwyczaj i tak się spóźniałem do tego
stopnia, że twarz Krzysztofa przybierała purpurowy kolor…
Na
samą myśl o jego rozzłoszczonej minie, ciarki przeszły mi po plecach. Aż się
wzdrygnąłem. W rozmyślaniu nad tym (na całe szczęście) przerwał mi dzwonek
mojego telefonu. Imię opiekunki Małego widniejące na ekranie nie wróżyło jednak
niczego dobrego…
-
Halo? – odebrałem po dwóch sygnałach ze słyszalnym wahaniem w głosie.
Oby nic jej się nie stało, żadna
choroba, złamana noga, choroba w rodzinie, oby to był tylko jakiś korek, nie
wiem, co tam jeszcze się człowiekowi po drodze może przydarzyć, może gumę
złapała albo coś w tym guście, ale niech powie, że zaraz tu będzie… a może to
znowu nasz domofon przestał działać i nie może się do mnie dobić?,
myślałem uparcie, próbując w taki sposób zaklinać rzeczywistość.
-
Dzień dobry – usłyszałem opanowany i spokojny głos pani Malwiny. Najwidoczniej
niczym się nie denerwowała… kolejna rzecz nie wróżąca dla mnie najlepiej. – Dzwonię,
żeby pana poinformować, że jednak muszę zrezygnować z pracy.
-
Słucham? – zaskoczenie ledwo pozwalało mi na zabranie głosu. To niemożliwe,
żeby los mnie tak doświadczał i to po raz kolejny! – Ale jak to? Przecież
umawialiśmy się inaczej! – krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi.
-
Wiem i bardzo mi przykro z tego powodu – jej spokojny ton z każdym kolejnym
słowem denerwował mnie coraz bardziej. I próżno było szukać w nim choćby
odrobiny skruchy, o której mnie teraz zapewniała. – Ale… no, nie będę owijać w
bawełnę, znalazłam lepszą ofertę od pańskiej i zostałam przyjęta, dlatego muszę
z tej u pana zrezygnować.
-
Chodzi o pieniądze? – spytałem.
Byłem
w stanie nawet podwyższyć jej pensję (choć to nie było planowane), byleby tylko
się tu zaraz stawiła i zajęła moim synem, bo mi Krzysztof łeb ukręci. A tego
bym nie chciał.
-
Nie, chodzi raczej o czas wolny – takiej odpowiedzi się jednak nie
spodziewałem. – U pana bywałoby z nim różnie, a tutaj mam stałe godziny pracy i
przede wszystkim wolne weekendy, czego pan mi nie może zapewnić.
Tego
niestety nie mogłem zmienić, mimo moich najszczerszych chęci. Z występów w
meczach przecież nie zrezygnuję, żeby tylko jakiejś babie przypasować!
-
Rozumiem… – westchnąłem – choć nie potrafię pojąć, co sobie pani sobie wyobrażała
przystając na moje warunki i nagle dwa dni po tym, gdy ja już wszystko sobie
ułożyłem, mnie tak wystawiając?!
Miałem
nadzieję, że może sumienie ją ruszy i zmieni swoją decyzję (albo przynajmniej
się nade mną zlituje i zajmie się Małym do czasu, aż kogoś na jej miejsce nie
znajdę), słysząc moje uzasadnione pretensje. Bo takie zachowanie w stosunku do
mnie nie było fair.
-
Naprawdę mi przykro z tego powodu, ale taki już jest rynek pracy – westchnęła,
jakby znudzona naszą rozmową. – Myślę, że ktoś w najbliższym czasie zgłosi się do
opieki nad Aleksandrem. To fajny chłopak, a pracy jest bardzo mało, więc nie
powinno być z tym problemu. Jeszcze raz przepraszam i życzę miłego dnia. Do
widzenia – pożegnała się.
A
potem tak po prostu się rozłączyła, nie dając mi do końca wykrzyczeć tego, co
chciałem jej powiedzieć. A miałem na języku najgorsze obelgi, jakimi mógłbym ją
obrzucić. I które miałem zamiar wykorzystać. Wredne babsko. Kto normalny
wystawia swojego pracodawcę w pierwszym dniu pracy? Zwłaszcza w dobie kryzysu?!
To jest niepojęte! Jeszcze wczoraj wszystko było dobrze, byliśmy umówieni na
dzisiaj, wszystko szło tak pięknie, a tu nagle – BĘC – zostaję na lodzie. Nie
mogłem uwierzyć, że coś takiego przytrafia się mnie. Właśnie mnie! I to znowu! To
trzeba mieć w życiu pecha…
A
najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić
w tej sytuacji. Nie miałem żadnej alternatywy w takim nagłym wypadku. Bo go
zwyczajnie nie przewidziałem! Wszystko szło jak po maśle – miałem opiekunkę i
cały plan opracowany. A obiecałem już Krzysztofowi, że Aleks od poniedziałku nie
będzie przychodził ze mną na treningi, bo w końcu znalazłem dla niego opiekunkę,
z której byłem zadowolony i w której pokładałem duże nadzieje. O ja głupi! Nie
mogłem się też po raz kolejny spóźnić, bo nie dałbym rady się znowu jakoś z
tego wykpić – Krzysztof na pewno ukręciłby mi łeb. W końcu nie raz mi to już
zapowiadał… Już ostatnim razem mało brakowało, aby wywalił mnie na zbity pysk z
drużyny, uważając, że nie traktuję poważnie tego, co robię. A przecież tak nie
było. Nie mogłem jednak zostawić Małego samego w domu, był na to zdecydowanie
za młody. Do tego nie było tu też takiej osoby, której mógłbym go podrzucić,
jak kukułka swoje młode. Kurde, jeszcze zaraz wyjdzie na to, że mama miała
rację… Nie, tak nie może być! Co robić, myśl Piotrek, myśl, co począć z tym
fantem? Ino szybko!
-
Aluś, widziałeś może, w którą stronę poszła taka blondynka w czerwonej czapce,
która kilka minut temu wychodziła z naszej klatki? – spytałem syna, zanim zdążyłem
pomyśleć, czy dobrze robię.
Ale
nie miałem innego wyjścia. Nie w tej sytuacji.
-
Tak, w lewo – odpowiedział.
Całe
szczęście, że Mały lubił przesiadywać na parapecie i wpatrywać się w świat za
oknem. Do tej pory mnie to u niego bardzo irytowało, bo czasami wręcz nie można
go było odciągnąć od szyby, ale teraz jego „przypadłość” okazała się być dla
mnie zbawienna.
-
To zeskakuj stamtąd szybciutko, bo musimy ubrać buty i tą panią dogonić! –
wydałem polecenie.
Ja
już byłem gotowy od dawna. W końcu od kilku minut powinienem kierować się
spacerkiem w stronę Uranii. Na trening, który rozpocznie się dokładnie za dwadzieścia
minut. A teraz będę zmuszony puścić się biegiem. O ile wcześniej znajdę dla Aleksa
opiekę…
-
Ale dlaczego? – Mały, co prawda, od razu zeskoczył z parapetu, ale nie miał
zamiaru ubierać butów, zanim nie dowie się ode mnie, o co chodzi.
-
Pani Malwina zrezygnowała… – zacząłem, wciskając mu trzewik na lewą nogę.
-
Ale super! – ucieszył się, przez co miałem problem z zawiązaniem mu sznurowadła,
bo się niemiłosiernie wiercił.
Do
tego jakoś specjalnie mnie jego reakcja nie zdziwiła. Kiedy tylko ją poznał,
nie bardzo mu przypadła do gustu (w odróżnieniu ode mnie), ale miałem nadzieję,
że po kilku dniach się do niej przyzwyczai. I może nawet ją polubi? Ale jak
widać – nie będzie musiał nawet próbować tego robić, bo baba okazała się nadzwyczaj
niesłowna i nielojalna.
-
…a ja ci muszę znaleźć opiekunkę – dodałem, wkładając mu buta, tym razem na
prawą nogę.
-
I ta pani nią będzie? – dopytywał Mały, chyba będąc zadowolony z przebiegu
sytuacji.
-
Mam nadzieję – westchnąłem.
Bo
rzeczywiście miałem taką nadzieję…
***
Stałam
na przystanku autobusowym, mając gdzieś zakaz palenia w miejscach publicznych.
W tej chwili nie liczyły się dla mnie ostrzegawcze spojrzenia posyłane co rusz
w moją stronę przez babcie czekające za prawdopodobnie tym samym autobusem, za
którym i ja tutaj sterczałam. Nie obchodziło mnie również to, że gdyby mnie tu
i teraz zobaczył jakiś policjant czy strażnik miejski (którzy zawsze znajdują
się tam, gdzie są niepotrzebni), z satysfakcją wlepiłby mi mandat, na który
mnie w tej chwili nie było stać. Nie słuchałby nawet moich wyjaśnień i nie
baczył na grubość mojego portfela. Za bardzo jednak w tym momencie byłam zdenerwowana
tym, że znowu mi się nie udało, aby się przejmować czymś takim. Bo znowu się
spóźniłam! Boże, co za idiota drukuje nieaktualne oferty pracy w prasie i robi
ludziom niepotrzebną nadzieję na zakończenie wrednego losu bezrobotnego? Jak
bym go tylko w tej chwili dorwała w swoje ręce, to bym sobie z nim ucięła
odpowiednią pogawędkę! O to, to! I na pewno niezbyt dla niego przyjemną!
Tymczasem
będę musiała wracać do ojca. Nie, ja tego nie przeżyję…
Nagle
poczułam jak ktoś łapie mnie za prawą nogawkę spodni i lekkimi, lecz
zdecydowanymi pociągnięciami próbuje zwrócić na siebie moją uwagę. Spojrzałam
więc w dół, a tam… zobaczyłam małego chłopca, tak na oko 3-letniego, stojącego
obok mojej nogi i uśmiechającego się do mnie szeroko.
-
Palenie szkodzi zdrowiu – powiedział, gdy tylko zauważył, że na niego spoglądam.
Uśmiechnęłam
się pod nosem na tą uwagę, wypowiedzianą dość ostro mimo jeszcze niewinnego
tonu głosu i szybko zgasiłam papierosa. Poszperałam w kieszeni dżinsowej
kurtki, gdzie powinnam mieć miętówki. Gdy je tylko znalazłam, włożyłam jedną do
ust, po czym ukucnęłam przy nim tak, aby moja twarz była naprzeciwko jego
buźki.
-
Tak lepiej – uśmiechnął się Mały, widząc, co właśnie zrobiłam. – A teraz pójdziesz
ze mną na chwilkę tam? – spytał słodko, wskazując palcem na blokowisko, z
którego przed chwilą wróciłam.
-
A nikt cię nie uczył, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi? – spytałam,
jednocześnie rozglądając się po bokach i mając nadzieję, że zaraz znajdę jakąś
spanikowaną matkę, szukającą swojej zguby.
Szczęście
w nieszczęściu, że malec podszedł akurat do mnie, a nie do jakiegoś pedofila,
czy gorszego zwyrodnialca, których to coraz więcej jest na tym świecie i który
bez chwili wahania zrobiłby mu krzywdę. Nie rozumiałam, jak rodzice mogą być
tak nieodpowiedzialni, mając przy sobie takie skarby jak ten mały chłopczyk? A
później tyle się słyszy w mediach o przeróżnego rodzaju rodzinnych tragediach,
na których wieść się niedobrze człowiekowi robi…
-
Uczyli mnie, ale ty nie jesteś nieznajomą. Ty jesteś moją opiekunką – chłopczyk
powiedział to tak pewnie, jakby to była najprawdziwsza w świecie prawda, po
czym wyszczerzył się do mnie i złapał mnie za rękę. – Chodź ze mną do taty, bo
już pewnie się niepokoi, że cię nie znajdziemy.
Nie
bardzo rozumiałam, dlaczego jego ojciec szuka właśnie mnie, zwłaszcza, że
nikogo tutaj nie znałam. Nie zdążyłam kogokolwiek poznać, bowiem mieszkam tu…
hm, od trochę ponad miesiąca? Albo coś podobnego. Nie wiedziałam do końca, co
powinnam w tej sytuacji zrobić, zwłaszcza, że Mały nazwał mnie swoją opiekunką,
co przecież nie było prawdą, bo chyba bym o tym wiedziała. Istniała jeszcze
możliwość, że podpisałam umowę po pijaku, ale przecież ostatnio nie było mnie
stać na suto zakrapiane imprezy… Hm, coś tu rzeczywiście nie grało. Przez moją
głowę przeszły mi w tej chwili przeróżne myśli o wszelakiego rodzaju podpuchach
i fortelach, które mogą na mnie czekać, jeśli pójdę z malcem tak, gdzie chce,
jednak ciekawość znów wzięła górę nad rozsądkiem. Poza tym nie mogłam go
zostawić samemu sobie, czyż nie? Wstałam więc z kucek i poszłam za maluchem,
mając nadzieję, że to się dla mnie nie skończy źle…
Choć
w sumie, nawet jeśli tak by się stało, to przynajmniej nie będę musiała wracać
do ojca, gdy już mnie ktoś pozbawi głowy. Zawsze to jest jakieś wyjście. I
chyba nawet lepsze od powrotu do Krakowa.
- Tato, znalazłem ją! – chłopiec krzyknął głośno,
kiedy uszliśmy kilkadziesiąt metrów.
Spojrzałam
w stronę, w którą Mały z wielkim zadowoleniem kierował swoje słowa, by po
chwili zauważyć tego samego faceta, który kilkanaście minut temu oznajmił mi,
że się spóźniłam i oferta pracy u niego jest już nieaktualna (i że jestem
lichego wzrostu). A teraz ten sam człowiek stał obok wielkich koszów na śmieci
tutejszego blokowiska i z westchnieniem ulgi przyglądał się, jak idę za rękę z
roześmianym maluchem w jego stronę.
Czegoś
tu nie rozumiałam.
-
Mam nadzieję, że ma pani chwilkę czasu na rozmowę? – spytał, kiedy tylko do
niego podeszliśmy i kiedy już przybił ze swoim synem piątkę, mówiąc mu, że
dobrze się spisał.
Zaskoczona
rozwojem sytuacji spojrzałam na zegarek, udając, że się namyślam nad jego
propozycją, co miało dać mi chwilkę czasu na ogarnięcie się i przynajmniej na
spróbowanie połączenia wątków.
Nic
jednak nie wskórałam – wciąż nie miałam bladego pojęcia, co się dzieje.
-
Chyba tak, bo właśnie uciekł mi autobus, a następny mam za… hm, 15 minut –
wyjaśniłam spokojnym tonem głosu.
Brunet
uśmiechnął się, gdy tylko usłyszał moje słowa i zaprosił mnie do siebie, czyli
tam, skąd jakieś kilka minut temu wyszłam odprawiona z kwitkiem.
Coś
tu nie grało. Ewidentnie.
***
Wiedziałam
tylko, że mały ma na imię Aleksander, a jego ojciec jest już spóźniony na
trening. Nie zdążyłam nawet go spytać, co takiego trenuje. Ba, nie zdążyłam
zapytać go o cokolwiek, bo gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, brunet oznajmił
mi, że jeśli nadal chcę, to mam tą pracę. Tak z marszu, bez niczego – żadnych
rozmów, poznawania się, przeglądania papierów, referencji, opowiadania o sobie,
o poprzednich pracach, motywowania swoich działań, ustalania grafików, rozmowy
o finansach zadowalających obie strony, przekonywania do siebie… bez całej tej
otoczki. Nie wiedziałam, co się zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu minut,
ale jakoś mnie to nie interesowało w tym momencie. Potrzebowałam tego zajęcia,
a maluch wydawał się być bardzo sympatycznym dzieckiem, mimo że miał tak nierozgarniętego
ojca. Zgodziłam się więc po zastanowieniu, które trwało z… hm, piętnaście
sekund? A może nawet i krócej. Mój nowy pracodawca od razu się rozpromienił, gdy
tylko się zgodziłam przyjąć jego propozycję, jakby oddychając z ulgą, po czym stwierdził,
że o szczegółach porozmawiamy po jego powrocie, a najbliższe trzy godziny mam
uznać za próbę. Chwilę później narzucił w pospiechu na ramię torbę treningową i
już zbierał się do wyjścia, nie dając mi nawet dojść do głosu, mimo że na usta
cisnęło mi się mnóstwo pytań, które powinnam mu zadać, jeśli mam zajmować się
jego synem.
Uświadomiłam
sobie, że nawet nie wiedziałam, jak on się nazywa!
-
Na lodówce jest kartka z moim numerem telefonu, tak w razie czego, choć mam
nadzieję, że się nie przyda – oznajmił mi jeszcze z uśmiechem, po czym ucałował
swojego syna, poprawił pasek torby treningowej, spoczywającej na jego ramieniu
i skierował się w stronę drzwi. Jednak zanim wyszedł z mieszkania, obrócił się
na pięcie i spytał: – Z tego wszystkiego nie zapytałem nawet, jak ma pani na
imię.
-
Żadna pani – uśmiechnęłam się, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się wokół mnie
dzieje. I pewnie dlatego stałam w tej chwili na środku przedpokoju w jego
mieszkaniu jak taka idiotka z szeroko otwartymi oczami, i nie wiedziałam, co
mam zrobić, jak się zachować. – Michalina, ale proszę mi mówić Miśka.
-
W takim razie mów mi Piotrek, a nie żaden pan – uśmiechnął się, w końcu
wyjawiając mi swoje imię. – Miło mi cię poznać, a teraz uciekam, bo mi Krzysztof
ukręci głowę za kolejne spóźnienie w tym miesiącu – oznajmił poważnym tonem. –
A ty, Aluś, bądź grzeczny i słuchaj pani Michaliny! – rzucił jeszcze na
odchodne.
-
Tak jest! – Mały zasalutował wesoło przed ojcem.
Piotrek
pokiwał jeszcze głową na gest swojego syna… i tyleśmy go widzieli.
______________________________
Puk,
puk, to znów ja. No to co? Zaczynamy!
Tak! Nie czytałam jeszcze żadnego opowiadania z Piotrkiem, ale to się zaczyna fantastycznie :D Czuję, że Michalina, to namiesza, bo to raczej aniołek nie jest ;) A Aleksander to takie kochane dziecko, rezolutne przede wszystkim.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak to pokierujesz wszystko :)
Pozdrawiam i czekam na następny :)
Znalazłam, przeczytałam, spodobało mi się. Zaczyna się bardzo intrygująco, ciekawa jestem, jak się cała historia rozwinie, więc będę tutaj wpadała. Czekam na następne rozdziały. :)
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak - zaczynamy! Coś czuję że Alek tu najwięcej będzie miał do powiedzenia :D I już mi sie podoba to wszystko :)
OdpowiedzUsuńWiesz, że ja nie jestem najlepsza w pisaniu komentarzy, ale jako Pierwsza Recenzentka, muszę chyba się przemóc, odnaleźć w sobie powołanie do pisania komentarzy i wziąć się za siebie :)
OdpowiedzUsuńCo o tym sądzę chyba już wiesz, bo napisałam ci mega elaborat na maila, ale muszę napisać, że urzekli mnie obaj panowie Hain. Ten mniejszy, swoją rezolutnością i niewątpliwym urokiem osobistym, a ten starszy swoim totalnym roztrzepaniem. A panią Malwinę bardzo lubię za to, że już jej nie ma i dzięki temu Miśka mogła dostać tę wspaniałą posadę opiekunki Aleksa! Niby to tylko pierwszy rozdział, ale czuję, że nić porozumienia na linii Miśka - Aleks będzie silna, i niejednokrotnie Piotrek będzie miał tego dość, ale co się dziwić? Wygląda na to, że młody Hain już uległ czarowi opiekunki, pozostaje więc pytanie, czy to samo stanie się z jego nieogarniętym tatusiem, bo na pierwszy rzut oka widać, że w ich męskim światku brakuje kobiecej ręki :) Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to Michalina powinna z nimi zamieszkać, bo w tygodniu Piotrek ma treningi, dwa razy dziennie zapewne, a w weekendy mecze, więc ona chyba będzie musiała być dyspozycyjna 24/7, ale przebywanie z takim cudownym malcem jak Aleksander powinno jej to wynagrodzić ;) Najbardziej zastanawia mnie postać Piotrka, bo po tym rozdziale nie do końca wiem, co o nim myśleć i jaki będzie miał tu charakterek :D
Czekam na kolejny z ogromną niecierpliwością!!! :D
o jej :D jak super się zapowiada ;) na razie nie jestem w stanie sobie wyobrazić co może być dalej :) ale czekam z niecierpliwością na kolejny :) pozdrawiam! ;D
OdpowiedzUsuńMichaśka to jest taka, że rrrrr! Nie da sobą pomiatać ani dyrygować i to na pewno mi się w niej bardzo podoba. Bezceremonialność zachowania, naturalna swoboda oraz nieprzeparty urok osobisty są jej kolejnymi mocnymi cechami. Krótko mówiąc: typowa twarda babka. ;p Cieszę się, że już na wstępie Hradeckiej udało się zjednać zarówno Piotrka, jak i Aleksa. Owa okoliczność każe mi być spokojną (póki co) o przyszłość głównej bohaterki, bo w końcu dostała pracę u całkiem niezłego siatkarza! A, właśnie. Przyszło mi w tej chwili na myśl, jak bardzo Michalina jest wielowymiarowa. Z jednej strony zadziorność i stanowczość, a z drugiej - miłość do dzieciaków połączona z honorem. Fajnie, gdyby Młodemu udało się wpoić wiele dobrych cech jako że jego papa chyba na razie nie ma zbyt wiele czasu na wychowywanie swej pociechy. ;p Tłumaczy go praca, no i brak matki Aleksa... Pewnie się wkrótce dowiem, co się z nią stało, ale na razie coś już pokombinuję. Może ukuję jakąś interesującą teorię. ;D Ujęła mnie tajemnicza i zdeterminowana do walki o przetrwanie na rynku pracy Malwina. Z taką prostotą rzuciła jedną robotę, aby przyjąć drugą, lepszą. <3 Ja bym podobnie chyba nie umiała. ;p
OdpowiedzUsuńSwoją drogą frapuje mnie jedno: Michalina zgodziła się opiekować Aleksandrem, ale nawet nie spytała o stawkę za godzinę czy coś. Choć może a) było to zawarte w ogłoszeniu lub b) wstrętna ze mnie materialistka. Ach!
Czekam na nn!
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
PS zapraszam na [intoxication01.blogspot.com] ;)
Zapraszam na nówkę! ;D
OdpowiedzUsuń[hiah-hiah]
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
Ojej, to jest milion razy lepsze od mojego Hajnusa. :)
OdpowiedzUsuń