wtorek, 8 lipca 2014

1. (Nie)Kontrolowane spóźnienie.



Po raz kolejny poprawiłam kosmyk moich blond włosów, który wciąż uparcie wystawał mi spod czapki, nerwowo przytupując nogą, w oczekiwaniu, aż drzwi mieszkania o numerze jedenaście w jednym z olsztyńskich bloków się w końcu otworzą. Z wierzchu zapewne nie wyglądałam na osobę przejmującą się życiem, jednak to były tylko takie pozory. Denerwowałam się i to jeszcze jak! Naprawdę zależało mi na tej pracy. Bardzo mi na niej zależało. Wręcz musiałam ją dostać, inaczej… no cóż, miałam tą świadomość, że w takim wypadku już długo nie zabawię w Olsztynie. Przecież nie będę miała z czego opłacić rachunków za ostatni miesiąc, co zmusi mnie, bym wróciła do Krakowa, do ojca, który przez co najmniej najbliższy rok będzie mi wypominał, że miał rację. I że powinnam się była go słuchać, jak na dobrze wychowane dziecko przystało. Pff, może i miał rację w jednej, konkretnej kwestii, ale bez przesady, nie we wszystkim! Nie jest wszystkowiedzący. Nie miałam więc zamiaru się przed nim kajać, płaszczyć i prosić go o łaskę. A tym bardziej patrzeć, jak – po odpuszczeniu mi z wielkim bólem serca „moich win” – chodzi dumny niczym paw i posyła mi jeden z tych swoich triumfujących uśmieszków, które ma w swoim repertuarze. Momentalnie ciarki mi przeszły po plecach, gdy tylko sobie wyobraziłam jego reakcję, tak dobrze mi znaną z poprzednich lat… Nie, nie mogłam dopuścić, aby to się powtórzyło.
I pewnie dlatego z moich ust wypłynęły słowa, zanim drzwi od mieszkania o numerze jedenaście na dobre się otworzyły.
- Dzień dobry, ja w sprawie… Ojej, ale pan wysoki! – wyrwało mi się, kiedy tylko ujrzałam właściciela lokum w pełnej krasie i zanim zdążyłam ugryźć się na dobre w język.
Czasami naprawdę szybciej mówię niż myślę, co w tym wypadku nie było właściwym posunięciem. W sumie to nigdy nie jest… Tak na oko 25-letni brunet jednak, na szczęście, roześmiał się, gdy tylko usłyszał, co powiedziałam. Miałam nadzieję, że wskazuje to na to, że nie jest urażony tym, co palnęłam nierozsądnie i że nie będzie miało to wpływu na naszą dalszą rozmowę. Może często słyszy takie uwagi z ust innych ludzi i jest do tego przyzwyczajony? Oby.
- Trudno to ukryć – odpowiedział, wciąż się uśmiechając. – Choć może to pani jest niska, a ja normalnego wzrostu? – spytał, unosząc brew nad prawym okiem i uśmiechając się zawadiacko w moim kierunku.
Tego było za wiele. Od razu zapomniałam, że powinnam być dla niego miła.
- Nie sądzę – skomentowałam więc kąśliwie jego uwagę, która żywo mnie dotknęła, po czym jednak postanowiłam wrócić do celu mojej wizyty, nie mając zamiaru wdawać się w jakieś zbędne dyskusje, które mogłyby mi zaszkodzić: – To pan dał ogłoszenie, że szuka opiekunki dla syna?
- Tak, ale to już nieaktualne – odpowiedział powoli i spokojnie, a mi z każdym kolejnym jego słowem grunt pod nogami usuwał się coraz bardziej.
Bo to było cholernie niesprawiedliwe!
- Naprawdę? – pisnęłam jak mała, wystraszona myszka, nie mogąc zapanować nad swoim głosem. – Znowu się spóźniłam?
- Przykro mi – odpowiedział i mogło się wydać, że mówi całkiem szczerze.
- Ależ niepotrzebnie, w końcu to nie pana wina, że mam tak w życiu pod górkę… – pokiwałam smutno głową, mówiąc bardziej do siebie aniżeli do niego, choć mogło się wydać zupełnie inaczej: że chcę wzbudzić w nim współczucie, czy coś w tym guście. Nic bardziej mylnego. – W takim razie przepraszam bardzo za kłopot. Już sobie idę – westchnęłam, po czym obróciłam się na pięcie.
W pośpiechu zbiegłam po schodach z trzeciego piętra, nie czekając nawet, aż mój były potencjalny pracodawca cokolwiek mi odpowie na moje ostatnie słowa, prawie potykając się o własne nogi i przewracając się jak długa na tą twardą i zimną posadzkę. Chciałam być sama, musiałam to przemyśleć, dlatego tak mi się spieszyło. Bo znowu mi się nie udało. A z każdym kolejnym takim niewypałem, z każdym kolejnym moim spektakularnym niepowodzeniem zbliżałam się do nieuchronnego powrotu w rodzinne strony, mimo że tak bardzo tego nie chciałam…
Nie miałam jednak zamiaru poddać się bez walki! O nie!

***

Nie potrafiłem przestać się uśmiechać, kiedy zamykałem frontowe drzwi mieszkania po tym dość niecodziennym dla mnie spotkaniu. Nawet sympatyczna wydawała mi się być ta dziewczyna, która odpowiedziała na moje ogłoszenie, jednak nie wyglądała na zbytnio odpowiedzialną. Nie wiem, czy byłbym skłonny zostawić Małego pod jej opieką. Choć z drugiej strony nie powinno się oceniać człowieka po pozorach, które on stwarza… Całe szczęście, że pani Malwina zgłosiła się wcześniej od niej i że nie muszę się zastanawiać, jak powinienem postąpić w stosunku do ów blondynki. Opiekunka Aleksa, którą w miniony piątek zatrudniłem, ma do tego fachu odpowiednie referencje, doświadczenie i naprawdę wydaje się być właściwą osobą na właściwym miejscu. Szkoda tylko, że się spóźnia już pierwszego dnia nowej pracy. To nie rokuje dobrze dla niej… a co za tym idzie, także i dla mnie. Już od pięciu minut powinna tu być, żebym mógł w spokoju zdążyć na trening, a nie tak, jak ostatnio to mi się zdarzało, kiedy musiałem biec na łeb, na szyję, na ostatnią chwilę… I zazwyczaj i tak się spóźniałem do tego stopnia, że twarz Krzysztofa przybierała purpurowy kolor…
Na samą myśl o jego rozzłoszczonej minie, ciarki przeszły mi po plecach. Aż się wzdrygnąłem. W rozmyślaniu nad tym (na całe szczęście) przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Imię opiekunki Małego widniejące na ekranie nie wróżyło jednak niczego dobrego…
- Halo? – odebrałem po dwóch sygnałach ze słyszalnym wahaniem w głosie.
Oby nic jej się nie stało, żadna choroba, złamana noga, choroba w rodzinie, oby to był tylko jakiś korek, nie wiem, co tam jeszcze się człowiekowi po drodze może przydarzyć, może gumę złapała albo coś w tym guście, ale niech powie, że zaraz tu będzie… a może to znowu nasz domofon przestał działać i nie może się do mnie dobić?, myślałem uparcie, próbując w taki sposób zaklinać rzeczywistość.
- Dzień dobry – usłyszałem opanowany i spokojny głos pani Malwiny. Najwidoczniej niczym się nie denerwowała… kolejna rzecz nie wróżąca dla mnie najlepiej. – Dzwonię, żeby pana poinformować, że jednak muszę zrezygnować z pracy.
- Słucham? – zaskoczenie ledwo pozwalało mi na zabranie głosu. To niemożliwe, żeby los mnie tak doświadczał i to po raz kolejny! – Ale jak to? Przecież umawialiśmy się inaczej! – krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi.
- Wiem i bardzo mi przykro z tego powodu – jej spokojny ton z każdym kolejnym słowem denerwował mnie coraz bardziej. I próżno było szukać w nim choćby odrobiny skruchy, o której mnie teraz zapewniała. – Ale… no, nie będę owijać w bawełnę, znalazłam lepszą ofertę od pańskiej i zostałam przyjęta, dlatego muszę z tej u pana zrezygnować.
- Chodzi o pieniądze? – spytałem.
Byłem w stanie nawet podwyższyć jej pensję (choć to nie było planowane), byleby tylko się tu zaraz stawiła i zajęła moim synem, bo mi Krzysztof łeb ukręci. A tego bym nie chciał.
- Nie, chodzi raczej o czas wolny – takiej odpowiedzi się jednak nie spodziewałem. – U pana bywałoby z nim różnie, a tutaj mam stałe godziny pracy i przede wszystkim wolne weekendy, czego pan mi nie może zapewnić.
Tego niestety nie mogłem zmienić, mimo moich najszczerszych chęci. Z występów w meczach przecież nie zrezygnuję, żeby tylko jakiejś babie przypasować!
- Rozumiem… – westchnąłem – choć nie potrafię pojąć, co sobie pani sobie wyobrażała przystając na moje warunki i nagle dwa dni po tym, gdy ja już wszystko sobie ułożyłem, mnie tak wystawiając?!
Miałem nadzieję, że może sumienie ją ruszy i zmieni swoją decyzję (albo przynajmniej się nade mną zlituje i zajmie się Małym do czasu, aż kogoś na jej miejsce nie znajdę), słysząc moje uzasadnione pretensje. Bo takie zachowanie w stosunku do mnie nie było fair.
- Naprawdę mi przykro z tego powodu, ale taki już jest rynek pracy – westchnęła, jakby znudzona naszą rozmową. – Myślę, że ktoś w najbliższym czasie zgłosi się do opieki nad Aleksandrem. To fajny chłopak, a pracy jest bardzo mało, więc nie powinno być z tym problemu. Jeszcze raz przepraszam i życzę miłego dnia. Do widzenia – pożegnała się.
A potem tak po prostu się rozłączyła, nie dając mi do końca wykrzyczeć tego, co chciałem jej powiedzieć. A miałem na języku najgorsze obelgi, jakimi mógłbym ją obrzucić. I które miałem zamiar wykorzystać. Wredne babsko. Kto normalny wystawia swojego pracodawcę w pierwszym dniu pracy? Zwłaszcza w dobie kryzysu?! To jest niepojęte! Jeszcze wczoraj wszystko było dobrze, byliśmy umówieni na dzisiaj, wszystko szło tak pięknie, a tu nagle – BĘC – zostaję na lodzie. Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego przytrafia się mnie. Właśnie mnie! I to znowu! To trzeba mieć w życiu pecha…
A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić w tej sytuacji. Nie miałem żadnej alternatywy w takim nagłym wypadku. Bo go zwyczajnie nie przewidziałem! Wszystko szło jak po maśle – miałem opiekunkę i cały plan opracowany. A obiecałem już Krzysztofowi, że Aleks od poniedziałku nie będzie przychodził ze mną na treningi, bo w końcu znalazłem dla niego opiekunkę, z której byłem zadowolony i w której pokładałem duże nadzieje. O ja głupi! Nie mogłem się też po raz kolejny spóźnić, bo nie dałbym rady się znowu jakoś z tego wykpić – Krzysztof na pewno ukręciłby mi łeb. W końcu nie raz mi to już zapowiadał… Już ostatnim razem mało brakowało, aby wywalił mnie na zbity pysk z drużyny, uważając, że nie traktuję poważnie tego, co robię. A przecież tak nie było. Nie mogłem jednak zostawić Małego samego w domu, był na to zdecydowanie za młody. Do tego nie było tu też takiej osoby, której mógłbym go podrzucić, jak kukułka swoje młode. Kurde, jeszcze zaraz wyjdzie na to, że mama miała rację… Nie, tak nie może być! Co robić, myśl Piotrek, myśl, co począć z tym fantem? Ino szybko!
- Aluś, widziałeś może, w którą stronę poszła taka blondynka w czerwonej czapce, która kilka minut temu wychodziła z naszej klatki? – spytałem syna, zanim zdążyłem pomyśleć, czy dobrze robię.
Ale nie miałem innego wyjścia. Nie w tej sytuacji.
- Tak, w lewo – odpowiedział.
Całe szczęście, że Mały lubił przesiadywać na parapecie i wpatrywać się w świat za oknem. Do tej pory mnie to u niego bardzo irytowało, bo czasami wręcz nie można go było odciągnąć od szyby, ale teraz jego „przypadłość” okazała się być dla mnie zbawienna.
- To zeskakuj stamtąd szybciutko, bo musimy ubrać buty i tą panią dogonić! – wydałem polecenie.
Ja już byłem gotowy od dawna. W końcu od kilku minut powinienem kierować się spacerkiem w stronę Uranii. Na trening, który rozpocznie się dokładnie za dwadzieścia minut. A teraz będę zmuszony puścić się biegiem. O ile wcześniej znajdę dla Aleksa opiekę…
- Ale dlaczego? – Mały, co prawda, od razu zeskoczył z parapetu, ale nie miał zamiaru ubierać butów, zanim nie dowie się ode mnie, o co chodzi.
- Pani Malwina zrezygnowała… – zacząłem, wciskając mu trzewik na lewą nogę.
- Ale super! – ucieszył się, przez co miałem problem z zawiązaniem mu sznurowadła, bo się niemiłosiernie wiercił.
Do tego jakoś specjalnie mnie jego reakcja nie zdziwiła. Kiedy tylko ją poznał, nie bardzo mu przypadła do gustu (w odróżnieniu ode mnie), ale miałem nadzieję, że po kilku dniach się do niej przyzwyczai. I może nawet ją polubi? Ale jak widać – nie będzie musiał nawet próbować tego robić, bo baba okazała się nadzwyczaj niesłowna i nielojalna.
- …a ja ci muszę znaleźć opiekunkę – dodałem, wkładając mu buta, tym razem na prawą nogę.
- I ta pani nią będzie? – dopytywał Mały, chyba będąc zadowolony z przebiegu sytuacji.
- Mam nadzieję – westchnąłem.
Bo rzeczywiście miałem taką nadzieję…

***

Stałam na przystanku autobusowym, mając gdzieś zakaz palenia w miejscach publicznych. W tej chwili nie liczyły się dla mnie ostrzegawcze spojrzenia posyłane co rusz w moją stronę przez babcie czekające za prawdopodobnie tym samym autobusem, za którym i ja tutaj sterczałam. Nie obchodziło mnie również to, że gdyby mnie tu i teraz zobaczył jakiś policjant czy strażnik miejski (którzy zawsze znajdują się tam, gdzie są niepotrzebni), z satysfakcją wlepiłby mi mandat, na który mnie w tej chwili nie było stać. Nie słuchałby nawet moich wyjaśnień i nie baczył na grubość mojego portfela. Za bardzo jednak w tym momencie byłam zdenerwowana tym, że znowu mi się nie udało, aby się przejmować czymś takim. Bo znowu się spóźniłam! Boże, co za idiota drukuje nieaktualne oferty pracy w prasie i robi ludziom niepotrzebną nadzieję na zakończenie wrednego losu bezrobotnego? Jak bym go tylko w tej chwili dorwała w swoje ręce, to bym sobie z nim ucięła odpowiednią pogawędkę! O to, to! I na pewno niezbyt dla niego przyjemną!
Tymczasem będę musiała wracać do ojca. Nie, ja tego nie przeżyję…
Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za prawą nogawkę spodni i lekkimi, lecz zdecydowanymi pociągnięciami próbuje zwrócić na siebie moją uwagę. Spojrzałam więc w dół, a tam… zobaczyłam małego chłopca, tak na oko 3-letniego, stojącego obok mojej nogi i uśmiechającego się do mnie szeroko.
- Palenie szkodzi zdrowiu – powiedział, gdy tylko zauważył, że na niego spoglądam.
Uśmiechnęłam się pod nosem na tą uwagę, wypowiedzianą dość ostro mimo jeszcze niewinnego tonu głosu i szybko zgasiłam papierosa. Poszperałam w kieszeni dżinsowej kurtki, gdzie powinnam mieć miętówki. Gdy je tylko znalazłam, włożyłam jedną do ust, po czym ukucnęłam przy nim tak, aby moja twarz była naprzeciwko jego buźki.
- Tak lepiej – uśmiechnął się Mały, widząc, co właśnie zrobiłam. – A teraz pójdziesz ze mną na chwilkę tam? – spytał słodko, wskazując palcem na blokowisko, z którego przed chwilą wróciłam.
- A nikt cię nie uczył, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi? – spytałam, jednocześnie rozglądając się po bokach i mając nadzieję, że zaraz znajdę jakąś spanikowaną matkę, szukającą swojej zguby.
Szczęście w nieszczęściu, że malec podszedł akurat do mnie, a nie do jakiegoś pedofila, czy gorszego zwyrodnialca, których to coraz więcej jest na tym świecie i który bez chwili wahania zrobiłby mu krzywdę. Nie rozumiałam, jak rodzice mogą być tak nieodpowiedzialni, mając przy sobie takie skarby jak ten mały chłopczyk? A później tyle się słyszy w mediach o przeróżnego rodzaju rodzinnych tragediach, na których wieść się niedobrze człowiekowi robi…
- Uczyli mnie, ale ty nie jesteś nieznajomą. Ty jesteś moją opiekunką – chłopczyk powiedział to tak pewnie, jakby to była najprawdziwsza w świecie prawda, po czym wyszczerzył się do mnie i złapał mnie za rękę. – Chodź ze mną do taty, bo już pewnie się niepokoi, że cię nie znajdziemy.
Nie bardzo rozumiałam, dlaczego jego ojciec szuka właśnie mnie, zwłaszcza, że nikogo tutaj nie znałam. Nie zdążyłam kogokolwiek poznać, bowiem mieszkam tu… hm, od trochę ponad miesiąca? Albo coś podobnego. Nie wiedziałam do końca, co powinnam w tej sytuacji zrobić, zwłaszcza, że Mały nazwał mnie swoją opiekunką, co przecież nie było prawdą, bo chyba bym o tym wiedziała. Istniała jeszcze możliwość, że podpisałam umowę po pijaku, ale przecież ostatnio nie było mnie stać na suto zakrapiane imprezy… Hm, coś tu rzeczywiście nie grało. Przez moją głowę przeszły mi w tej chwili przeróżne myśli o wszelakiego rodzaju podpuchach i fortelach, które mogą na mnie czekać, jeśli pójdę z malcem tak, gdzie chce, jednak ciekawość znów wzięła górę nad rozsądkiem. Poza tym nie mogłam go zostawić samemu sobie, czyż nie? Wstałam więc z kucek i poszłam za maluchem, mając nadzieję, że to się dla mnie nie skończy źle…
Choć w sumie, nawet jeśli tak by się stało, to przynajmniej nie będę musiała wracać do ojca, gdy już mnie ktoś pozbawi głowy. Zawsze to jest jakieś wyjście. I chyba nawet lepsze od powrotu do Krakowa.
 - Tato, znalazłem ją! – chłopiec krzyknął głośno, kiedy uszliśmy kilkadziesiąt metrów.
Spojrzałam w stronę, w którą Mały z wielkim zadowoleniem kierował swoje słowa, by po chwili zauważyć tego samego faceta, który kilkanaście minut temu oznajmił mi, że się spóźniłam i oferta pracy u niego jest już nieaktualna (i że jestem lichego wzrostu). A teraz ten sam człowiek stał obok wielkich koszów na śmieci tutejszego blokowiska i z westchnieniem ulgi przyglądał się, jak idę za rękę z roześmianym maluchem w jego stronę.
Czegoś tu nie rozumiałam.
- Mam nadzieję, że ma pani chwilkę czasu na rozmowę? – spytał, kiedy tylko do niego podeszliśmy i kiedy już przybił ze swoim synem piątkę, mówiąc mu, że dobrze się spisał.
Zaskoczona rozwojem sytuacji spojrzałam na zegarek, udając, że się namyślam nad jego propozycją, co miało dać mi chwilkę czasu na ogarnięcie się i przynajmniej na spróbowanie połączenia wątków.
Nic jednak nie wskórałam – wciąż nie miałam bladego pojęcia, co się dzieje.
- Chyba tak, bo właśnie uciekł mi autobus, a następny mam za… hm, 15 minut – wyjaśniłam spokojnym tonem głosu.
Brunet uśmiechnął się, gdy tylko usłyszał moje słowa i zaprosił mnie do siebie, czyli tam, skąd jakieś kilka minut temu wyszłam odprawiona z kwitkiem.
Coś tu nie grało. Ewidentnie.

***

Wiedziałam tylko, że mały ma na imię Aleksander, a jego ojciec jest już spóźniony na trening. Nie zdążyłam nawet go spytać, co takiego trenuje. Ba, nie zdążyłam zapytać go o cokolwiek, bo gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, brunet oznajmił mi, że jeśli nadal chcę, to mam tą pracę. Tak z marszu, bez niczego – żadnych rozmów, poznawania się, przeglądania papierów, referencji, opowiadania o sobie, o poprzednich pracach, motywowania swoich działań, ustalania grafików, rozmowy o finansach zadowalających obie strony, przekonywania do siebie… bez całej tej otoczki. Nie wiedziałam, co się zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu minut, ale jakoś mnie to nie interesowało w tym momencie. Potrzebowałam tego zajęcia, a maluch wydawał się być bardzo sympatycznym dzieckiem, mimo że miał tak nierozgarniętego ojca. Zgodziłam się więc po zastanowieniu, które trwało z… hm, piętnaście sekund? A może nawet i krócej. Mój nowy pracodawca od razu się rozpromienił, gdy tylko się zgodziłam przyjąć jego propozycję, jakby oddychając z ulgą, po czym stwierdził, że o szczegółach porozmawiamy po jego powrocie, a najbliższe trzy godziny mam uznać za próbę. Chwilę później narzucił w pospiechu na ramię torbę treningową i już zbierał się do wyjścia, nie dając mi nawet dojść do głosu, mimo że na usta cisnęło mi się mnóstwo pytań, które powinnam mu zadać, jeśli mam zajmować się jego synem.
Uświadomiłam sobie, że nawet nie wiedziałam, jak on się nazywa!
- Na lodówce jest kartka z moim numerem telefonu, tak w razie czego, choć mam nadzieję, że się nie przyda – oznajmił mi jeszcze z uśmiechem, po czym ucałował swojego syna, poprawił pasek torby treningowej, spoczywającej na jego ramieniu i skierował się w stronę drzwi. Jednak zanim wyszedł z mieszkania, obrócił się na pięcie i spytał: – Z tego wszystkiego nie zapytałem nawet, jak ma pani na imię.
- Żadna pani – uśmiechnęłam się, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się wokół mnie dzieje. I pewnie dlatego stałam w tej chwili na środku przedpokoju w jego mieszkaniu jak taka idiotka z szeroko otwartymi oczami, i nie wiedziałam, co mam zrobić, jak się zachować. – Michalina, ale proszę mi mówić Miśka.
- W takim razie mów mi Piotrek, a nie żaden pan – uśmiechnął się, w końcu wyjawiając mi swoje imię. – Miło mi cię poznać, a teraz uciekam, bo mi Krzysztof ukręci głowę za kolejne spóźnienie w tym miesiącu – oznajmił poważnym tonem. – A ty, Aluś, bądź grzeczny i słuchaj pani Michaliny! – rzucił jeszcze na odchodne.
- Tak jest! – Mały zasalutował wesoło przed ojcem.
Piotrek pokiwał jeszcze głową na gest swojego syna… i tyleśmy go widzieli.





______________________________

Puk, puk, to znów ja. No to co? Zaczynamy!


8 komentarzy:

  1. Tak! Nie czytałam jeszcze żadnego opowiadania z Piotrkiem, ale to się zaczyna fantastycznie :D Czuję, że Michalina, to namiesza, bo to raczej aniołek nie jest ;) A Aleksander to takie kochane dziecko, rezolutne przede wszystkim.
    Ciekawa jestem jak to pokierujesz wszystko :)
    Pozdrawiam i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłam, przeczytałam, spodobało mi się. Zaczyna się bardzo intrygująco, ciekawa jestem, jak się cała historia rozwinie, więc będę tutaj wpadała. Czekam na następne rozdziały. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak, tak - zaczynamy! Coś czuję że Alek tu najwięcej będzie miał do powiedzenia :D I już mi sie podoba to wszystko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, że ja nie jestem najlepsza w pisaniu komentarzy, ale jako Pierwsza Recenzentka, muszę chyba się przemóc, odnaleźć w sobie powołanie do pisania komentarzy i wziąć się za siebie :)
    Co o tym sądzę chyba już wiesz, bo napisałam ci mega elaborat na maila, ale muszę napisać, że urzekli mnie obaj panowie Hain. Ten mniejszy, swoją rezolutnością i niewątpliwym urokiem osobistym, a ten starszy swoim totalnym roztrzepaniem. A panią Malwinę bardzo lubię za to, że już jej nie ma i dzięki temu Miśka mogła dostać tę wspaniałą posadę opiekunki Aleksa! Niby to tylko pierwszy rozdział, ale czuję, że nić porozumienia na linii Miśka - Aleks będzie silna, i niejednokrotnie Piotrek będzie miał tego dość, ale co się dziwić? Wygląda na to, że młody Hain już uległ czarowi opiekunki, pozostaje więc pytanie, czy to samo stanie się z jego nieogarniętym tatusiem, bo na pierwszy rzut oka widać, że w ich męskim światku brakuje kobiecej ręki :) Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to Michalina powinna z nimi zamieszkać, bo w tygodniu Piotrek ma treningi, dwa razy dziennie zapewne, a w weekendy mecze, więc ona chyba będzie musiała być dyspozycyjna 24/7, ale przebywanie z takim cudownym malcem jak Aleksander powinno jej to wynagrodzić ;) Najbardziej zastanawia mnie postać Piotrka, bo po tym rozdziale nie do końca wiem, co o nim myśleć i jaki będzie miał tu charakterek :D
    Czekam na kolejny z ogromną niecierpliwością!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. o jej :D jak super się zapowiada ;) na razie nie jestem w stanie sobie wyobrazić co może być dalej :) ale czekam z niecierpliwością na kolejny :) pozdrawiam! ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Michaśka to jest taka, że rrrrr! Nie da sobą pomiatać ani dyrygować i to na pewno mi się w niej bardzo podoba. Bezceremonialność zachowania, naturalna swoboda oraz nieprzeparty urok osobisty są jej kolejnymi mocnymi cechami. Krótko mówiąc: typowa twarda babka. ;p Cieszę się, że już na wstępie Hradeckiej udało się zjednać zarówno Piotrka, jak i Aleksa. Owa okoliczność każe mi być spokojną (póki co) o przyszłość głównej bohaterki, bo w końcu dostała pracę u całkiem niezłego siatkarza! A, właśnie. Przyszło mi w tej chwili na myśl, jak bardzo Michalina jest wielowymiarowa. Z jednej strony zadziorność i stanowczość, a z drugiej - miłość do dzieciaków połączona z honorem. Fajnie, gdyby Młodemu udało się wpoić wiele dobrych cech jako że jego papa chyba na razie nie ma zbyt wiele czasu na wychowywanie swej pociechy. ;p Tłumaczy go praca, no i brak matki Aleksa... Pewnie się wkrótce dowiem, co się z nią stało, ale na razie coś już pokombinuję. Może ukuję jakąś interesującą teorię. ;D Ujęła mnie tajemnicza i zdeterminowana do walki o przetrwanie na rynku pracy Malwina. Z taką prostotą rzuciła jedną robotę, aby przyjąć drugą, lepszą. <3 Ja bym podobnie chyba nie umiała. ;p
    Swoją drogą frapuje mnie jedno: Michalina zgodziła się opiekować Aleksandrem, ale nawet nie spytała o stawkę za godzinę czy coś. Choć może a) było to zawarte w ogłoszeniu lub b) wstrętna ze mnie materialistka. Ach!
    Czekam na nn!
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    PS zapraszam na [intoxication01.blogspot.com] ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na nówkę! ;D
    [hiah-hiah]
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej, to jest milion razy lepsze od mojego Hajnusa. :)

    OdpowiedzUsuń