niedziela, 9 listopada 2014

4. Pani Babcia.



Wydawałoby się, że po ostatnich wydarzeniach mogę odetchnąć z ulgą, bo najgorsze mam już za sobą. Czas jednak pokazał, jak bardzo się myliłam... Moje pierwsze spotkanie z wielgachnymi kolegami Piotrka to był pikuś przy tym, co czekało mnie kilka dni później. Co prawda Piotrek lojalnie uprzedził mnie o możliwości wystąpienia takowej sytuacji i odpowiednio do niej przygotował (a przynajmniej tak nam się wydawało), jednak żadne z nas nie sądziło, że wizyta ta nastąpi tak szybko i przede wszystkim tak niespodziewanie. Przecież to był dopiero początek drugiego tygodnia mojej pracy u Hainów! Dopiero co się ze wszystkim – a już zwłaszcza z chłopakami i ich zwyczajami – zapoznawałam, a tu co rusz czekały na mnie nowe wyzwania.
Całe szczęście, że zajmowanie się Olkiem nie było dla mnie wyzwaniem, tylko czystą przyjemnością.
To był wtorek drugiego tygodnia w mojej nowej pracy, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, przerywając ciszę panującą w mieszkaniu. Ciszę, która w tym momencie była mi tak potrzebna na skupienie się w ten śpiący, deszczowy poranek. Byłam sama z Aleksem, Piotrek dopiero co wyszedł na swój przedpołudniowy trening, a ja nikogo się nie spodziewałam. Do głowy przychodziły mi tylko trzy możliwości, kto może zakłócać nam spokój. Pierwsza – listonosz z jakąś przesyłką wymagającą podpisu, druga – sąsiad, a raczej sąsiadka z jakąś kolejną mało istotną rzeczą, która tak naprawdę jest przykrywką dla prawdziwego celu wizyty: zorientowania się czy to prawda, że w mieszkaniu numer jedenaście przebywa kobieta oraz trzecia – coś od Bedniego dla mnie w ramach przeprosin za jego ostatnie, bardzo niestosowne zachowanie. Czwarta opcja do głowy mi nie przyszła.
Tyle tylko, że to była właśnie ta czwarta opcja.
Gdy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazała się elegancka kobieta w średnim wieku, którą skądś kojarzyłam, ale nie miałam bladego pojęcia skąd. Próbowałam maksymalnie wytężyć szare komórki w poszukiwaniu odpowiedniego nazwiska albo sytuacji, którą mogłabym przypasować do tej kobiety, jednak mój mózg akurat w tym momencie nie chciał ze mną współpracować. Tak właściwie to... śpiewał sobie dziecięce piosenki z bajki o nic nie mówiącym mi tytule, oglądanej w tym momencie przez Aleksa, kompletnie nic sobie nie robiąc z sytuacji, w której się teraz znajdowałam.
Jak zawsze – znikąd nie uzyskam pomocy, gdy jej potrzebuję. Nawet ze strony własnego mózgu.
- Kim pani jest?
Nie dość, że byłam zdziwiona tym niespodziewanym najściem przez obcą mi kobietę, to jeszcze moje zaskoczenie potęgował fakt, że to ona odezwała się jako pierwsza, tak naprawdę uprzedzając mój zamiar dowiedzenia się, kim jest, po co tu przyszła i w czym mogłabym jej pomóc. Już miałam się w dość oschły sposób odezwać, że to przecież ja powinnam ją o to zapytać, a nie ona mnie, bo to w końcu ona nas nachodzi w tylko jej znanym celu, a nie my ją, ale w mym zamiarze uprzedził mnie krzyk Aleksa.
- Babcia! – krzyknął Olek.
I chwała Bogu, że Mały zorientował się w tym, co się dzieje, bo moja niewyparzona gęba mogłaby mi tylko w tej chwili przysporzyć niepotrzebnych kłopotów... On tymczasem pędem ruszył sprzed telewizora, by rzucić się ów kobiecie w ramiona. Patrzcie go, jeszcze chwilę temu ekran telewizora zajmował całą jego uwagę i nic oprócz bajki się dla niego nie liczyło, a tu teraz taka zmiana!
Mój mózg dopiero w tym momencie się opamiętał i zaczął kojarzyć fakty. Wiedziałam już skąd znałam tę kobietę – nie z klatki schodowej, czy osiedlowego sklepu monopolowego, a ze zdjęcia stojącego w ramce na komodzie w pokoju Olka. Tyle tylko, że na nim matka Piotrka była ubrana w dres, a nie w elegancką garsonkę, a jej fryzura była tam zdecydowanie bardziej nieokrzesana niż w tym momencie. Łatwo się więc można było pomylić.
A przynajmniej w taki sposób usprawiedliwiałam się przed samą sobą.
Momentalnie oprzytomniałam i już po chwili pomogłam pani Hain wejść do środka i ściągnąć z siebie płaszcz, chroniący ją przed deszczem, padającym dzisiejszego dnia oraz zaproponować jej herbatę na rozgrzanie, bo „pewnie pani zmarzła, tak zimno dziś na dworze”. Kobieta zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem spod mocno wymalowanych powiek, po czym z wyraźną rezerwą przystała na moją propozycję. A ja zamiast przejąć się jej widoczną na pierwszy rzut oka niechęcią do mojej osoby, z ulgą przyjęłam jej odpowiedź, bo dzięki temu – uprzednio przepraszając ją na momencik – mogłam choćby na chwilę zniknąć w kuchni, gdzie ta nie mogła mnie śledzić swym czujnym okiem, i tam móc unormować oddech i się wewnętrznie ogarnąć. Bo to nie tak miało wyglądać! Ona miała przyjechać w przyszłym tygodniu, w momencie, gdy w mieszkaniu będzie Piotrek, który zapanuje nad całą sytuacją, a ja po krótkim przedstawieniu się miałam mieć wolne popołudnie, zostawiając babcię samą z wnukiem, by się nim mogła w spokoju nacieszyć, „w końcu teraz będzie go widywać zdecydowanie rzadziej niż do tej pory”. I w tej chwili nie chodziło mi o to, że przed nosem uciekło mi wolne popołudnie, bo to nie było takie istotne. Uwielbiałam spędzać czas z Olkiem i wydawało mi się nawet, że ze wzajemnością, więc nie potrzebowałam odpoczynku od niego i pracy z nim związanej. Po prostu znowu zostałam sama ze wszystkim, a znając moją łatwość wpakowywania się w kłopoty oraz do perfekcji opanowaną umiejętność robienia z siebie idiotki, nic dobrego z tej wizyty nie mogło wyjść. A już zwłaszcza, że pani Hain – co doskonale wiedziałam od Piotrka – nie była pozytywnie nastawiona do pomysłu swojego syna, aby Olek zamieszkał z nim w Olsztynie. Starszy Hain więc liczył na to, że to ja swoją osobą ją przekonam do tego, że się myli w swojej ocenie i że on – z moją drobną pomocą – poradzi sobie z wychowaniem syna i kontynuowaniem kariery sportowej, niczego po drodze nie zaniedbując.
Ale zaraz, zaraz... to JA miałam ją przekonać? SWOJĄ osobą? Wiedziałam, że Piotrek nie jest wybitnie ogarnięty, ale naprawdę nie sądziłam, że aż tak! Poza tym w naszym planie on był obok mnie i panował nad tym, abym niczego niestosownego nie zrobiła czy też nie powiedziała w obecności jego mamy. A teraz zostałam sama. Sam na sam. Oko w oko. Z natapirowaną wyrocznią.
To się nie może udać. Zaprawdę powiadam wam.
I jakby na potwierdzenie moich słów, pani Hain pojawiła się w kuchennych drzwiach, czym przerwała mi moje samotne rozmyślanie w ciszy i spokoju w momencie, w którym jeszcze nie zdążyłam wpaść na jakikolwiek racjonalny pomysł, jak wybrnąć z twarzą z tej sytuacji. Musiałam więc iść na żywioł.
Jak zawsze zresztą.
Kobieta tymczasem rozsiadła się wygodnie na kuchennym krześle i po raz kolejny z nieprzejednaną miną zlustrowała mnie od stóp do głów swym spojrzeniem, kiedy podstawiałam jej pod nos kubek z gorącą herbatą, o którą prosiła. Aż mi ciarki po plecach przeszły, gdy tylko poczułam jej wzrok na sobie. Nawet dziękując mi za herbatę na jej ustach nie pojawił się zalążek uśmiechu. W takim razie jak ja miałam ją przekonać, że Piotrek sobie ze wszystkim dobrze radzi, skoro ona już na wstępie tak chłodno podchodzi do tej sytuacji?
- Aleks już zdążył mnie poinformować, że jesteś jego opiekunką – zaczęła po chwili milczenia, mówiąc to, jakby ważyła każde swoje słowo. – Ale z tego, co sobie przypominam, osoba, o której przez telefon opowiadał mi Piotrek, była kimś zupełnie innym niż pani – spojrzała na mnie badawczym spojrzeniem, jakby próbowała zorientować się, czy się ostatnio nie farbowałam. Albo że nie mam peruki na głowie. Czy jakieś mega udanej operacji plastycznej.
- Zapewne ma pani na myśli kobietę, która miała się Olkiem zajmować, ale wystawiła Piotrka w ostatnim momencie – odpowiedziałam, próbując jakoś ukryć zdenerwowanie.
Ale chyba nie wychodziło mi to zbyt dobrze...
- Hm, możliwe – zastanowiła się. – W takim razie proszę się nie dziwić mojej dzisiejszej reakcji, spodziewałam się ujrzeć w drzwiach kogoś zupełnie innego.
- Nic się nie stało, ja również przepraszam za moje nieogarnięcie – od razu pociągnęłam temat, starając się jakoś ocieplić atmosferę w pomieszczeniu. – Po prostu Piotrek uprzedzał mnie, że pani przyjedzie w przyszłym tygodniu – wyjaśniłam.
- Bo pierwotnie właśnie tak miało być – kobieta przytaknęła – jednak już zdążyłam się stęsknić za moim wnukiem – na moment nawet się uśmiechnęła, co udało mi się zarejestrować. – Poza tym chciałam się upewnić, jak sobie Piotrek z nim radzi i przy okazji poznać osobę, która mu pomaga w opiece nad małym. Nie sądziłam jednak, że opiekunka Aleksa jest taka młoda – znów utkwiła we mnie swoje badawcze spojrzenie. – Ile masz lat, jeśli można wiedzieć?
- Dwadzieścia trzy – odpowiedziałam szybko.
- O, tyle samo, ile mój Piotrek – uśmiechnęła się po raz kolejny z takim rozrzewnieniem i tym razem na pewno mi się nie przewidziało! – Widzę, że jesteś zaskoczona. Nie wiedziałam o tym?
- Nie, nie rozmawiałam z Piotrkiem na jego temat, choć muszę przyznać, że na oko dawałam mu zbliżony wiek do mojego. Bardziej jednak interesował mnie ten, którym się mam zajmować, niż mój pracodawca – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, uznając ten temat za zakończony.
Niestety, tylko ja tak sądziłam.
- Akurat o wiek mojego syna nie trzeba się go samego pytać – rzuciła kobieta sugestywnym tonem głosu.
- Mówi pani o tym, że Piotrek jest siatkarzem? – upewniałam się, czy dobrze rozczytałam jej sugestię. Po minie poznałam, że się nie pomyliłam. – Tyle tylko, że przychodząc tu kompletnie nie miałam o tym pojęcia. Nie interesuję się siatkówką, w ogóle nie znam się na sporcie, nie wiedziałam więc, kim jest Piotrek i jego koledzy, dopóki ci sami mnie na ten temat nie uświadomili.
Kobieta przytaknęła, jednak ewidentnie widziałam, że nie dowierza moim słowom. Rozumiem, że ostatnio sport stał się w Polsce bardzo popularny, ale szał na niego nie musiał opanować wszystkich, bez przesady. Mnie na przykład jakoś ominął i nie płaczę rzewnie z tego powodu. Tak właściwie to się nawet cieszę. Bo co jest fajnego w oglądaniu spoconych facetów uganiających się za piłką?
- Tak właściwie to jest pani z jakieś agencji? – na szczęście, pani Hain zmieniła temat, bo jeszcze w przypływie irytacji jej podejrzeniami mogłabym powiedzieć coś niestosownego. – Ma pani w ogóle jakieś doświadczenie? – dopytywała.
- Po pierwsze, proszę mi mówić po imieniu – uśmiechnęłam się do niej i wyciągnęłam w jej kierunku rękę. – Michalina Hradecka, miło mi panią poznać – kobieta uścisnęła moją dłoń i nieznacznie przytaknęła głową, co uznałam za mały przejaw sympatii do mojej osoby. Mój pierwszy sukces, jej! – A odpowiadając na pani pytania, jestem wolnym strzelcem z doświadczeniem popartym referencjami, które w każdym momencie może pani zobaczyć.
- Z miłą chęcią zerknę – kobieta odpowiedziała ostrożnie, jakby chciała powstrzymać się przed uśmiechem. – Proszę mi wybaczyć to przesłuchanie, ale znam Piotrka i wiem, jak on potrafi... jakby to łagodnie powiedzieć? – zastanowiła się. – Po prostu mój syn podchodzi do życia trochę mniej odpowiedzialnie niż powinien, zwłaszcza w sytuacji, w której aktualnie się znajduje.
- Chce mieć pani pewność, że pański wnuk jest pod właściwą opieką, doskonale to rozumiem – odpowiedziałam grzecznie, jednocześnie szperając w swojej torebce w poszukiwaniu odpowiednich dokumentów.
- Nosisz te dokumenty cały czas ze sobą? – zdziwiła się pani Hain, gdy podałam jej zwitki papierów.
Już chciałam jej odpowiedzieć: „tak, noszę je na wypadek wylegitymowania mnie przez opiekuńczą babcię”, ale uznałam to za nieśmieszny żart, który raczej spotkałby się z jej dezaprobatą niż z uśmiechem.
- Wie pani, mieszkam w dość nieciekawej dzielnicy Olsztyna, dlatego pieniądze i dokumenty zawsze noszę przy sobie – postanowiłam więc być z nią szczera, niż bawić się w bycie zabawną, co mogłoby przynieś zupełnie inny skutek od zamierzonego. – A że więcej cennych rzeczy zwyczajnie nie mam, to nawet gdyby pod moją nieobecność ktoś się włamał do mieszkania, nie miałby zbyt wielkiej uciechy ze swych łupów – zaśmiałam się lekko.
Pani Hain jednak nie podzielała mojego podejścia do sprawy i ów wesołości. No cóż, trudno się mówi – jak widać nie zawsze jestem tak zabawna, jak mi się to w głowie wydaje. A szkoda. Kobieta spojrzała na mnie niemal z naganą, po czym zaczęła wertować podane jej przeze mnie papierzyska.
- Masz licencjat ze slawistyki, a to raczej nie ma nic wspólnego z dziećmi... – mówiła pod nosem, czytając druczki. – Kontynuujesz studia? – spytała, spoglądając ponownie na moją osobę.
- Nie, na razie zrobiłam sobie rok przerwy, ale nie ukrywam, że chciałabym w przyszłości zrobić magistra.
- Z tego samego kierunku? – spytała, a ja przytaknęłam. – Skąd więc taki pomysł, by robić coś zupełnie innego, niż się studiuje?
- Nieskromnie powiem, że zawsze miałam dobry kontakt z dziećmi, więc postanowiłam to jakoś wykorzystać w życiu. I jak się okazało w praktyce, taka praca zdecydowanie mi odpowiada – uśmiechnęłam się pod nosem. – A dlaczego slawistyka? Możliwe, że wybierając studia poszłam trochę na łatwiznę, ponieważ moja mama była Czeszką i od małego mówiła do mnie po czesku, a możliwe, że po prostu nie chciałam tego zmarnować i w ten sposób w pewnym sensie się jej za wszystko odpłacić. Choć na studiach i tak bardziej skupiałam się na serbskim i chorwackim, niż na językach naszych sąsiadów... – zamyśliłam się.
Tak naprawdę nie miałam pojęcia, dlaczego poszłam na taki kierunek, a nie na inny. Tak wyszło, po prostu.
- Więc za wyjątkiem doświadczenia niczego związanego z pedagogiką nie masz... – pani Hain sprowadziła temat na właściwe tory, stwierdzając fakt.
- Mam kursy – zaperzyłam się od razu. – Pracowałam kiedyś w Gdańsku u pewnego wysoko postawionego małżeństwa i ci państwo sobie zażyczyli, abym je zrobiła. No to zrobiłam – wzruszyłam ramionami, bo dla mnie to nie było nic wielkiego.
Poza tym tamtej pracy dobrze nie wspominam.
- I jak widzę, mimo to dobrej opinii od nich nie dostałaś... – i jakbym wykrakała, pani Hain od razu zauważyła tę plamę na moim życiorysie.
- Ta sytuacja ciągnie się za mną przez cały czas – westchnęłam ciężko ze zbolałą miną – a tak naprawdę to było zupełnie inaczej, niż ów kobieta rozpowiedziała. To jej mąż się do mnie dobierał, ale gdybym próbowała jej to powiedzieć, on stwierdziłby, że to ja go prowokowałam i byłoby słowo przeciwko słowu. Komu by ta kobieta uwierzyła, jak pani sądzi? No właśnie – dopowiedziałam momentalnie, widząc jej minę. – Próbowałam to jakoś znieść, bo naprawdę polubiłam ich synka, ale zwyczajnie nie mogłam. Postanowiłam więc się zwolnić, nawet za cenę przyczepienia mi łatki osoby niewywiązującej się z podpisanych umów. Tylko Kacperka mi żal... – mruknęłam smutno. – Ale proszę się nie martwić, Piotrka na lodzie nie zostawię. Za bardzo mi zależy na tej pracy, aby dać jakąkolwiek plamę – zapewniłam ją od razu, starając się za bardzo nie rozpamiętywać przeszłości.
W końcu co było, już nie wróci.
- Widzę też, że jesteś typem wędrowca. Dlaczego przeniosłaś się z południa na północ Polski? – spytała kobieta.
- Na to złożyło się kilka kwestii – westchnęłam. – Przede wszystkim mój konflikt z ojcem dotyczący moich życiowych wyborów. Chciałam iść swoją ścieżką, a nie wyznaczoną przez niego, dlatego postanowiłam przenieść się najdalej od niego, czyli na drugi koniec Polski, po prostu – wzruszyłam ramionami.
- Takie podejście akurat jest bardzo podobne do podejścia mojego Piotrka – odpowiedziała pani Hain z uśmiechem, który nie zniknął, nawet gdy z jakieś dziesięć razy zamrugałam oczami. – Też zazwyczaj nie słucha się moich sugestii, tylko sam robi jak uważa. Z jednej strony to dobrze, bo uczy się na własnych błędach, ale z drugiej... gdyby mnie słuchał, wielu by z tych błędów uniknął – odpowiedziała.
No proszę, kto by pomyślał, że z przesłuchania zrobi się całkiem miła pogawędka dwóch kobiet przy herbatce?
- A dlaczego Olsztyn? Nie podobało ci się w Gdańsku? – pytała dalej, ale teraz już z czystej ludzkiej ciekawości.
- Nie, Gdańsk jest pięknym miastem, jednak tam pewien ważny etap w moim życiu się zakończył i wolałam zrobić to definitywnie, zostawiając wszystko za sobą – wyjaśniłam. – Na tę przeprowadzkę wpływ miały problemy uczuciowe i ta sytuacja, o której już wcześniej pani wspomniałam. Wolałam nie ciągnąć tego za sobą. A Olsztyn? W sumie nie zastanawiałam się za bardzo, dokąd jadę, samo mnie tu tak przywiało – uśmiechnęłam się. – Nie wiem, czy pani rozumie, o co mi chodzi.
- Rozumiem doskonale – odrzekła, co mnie zaskoczyło. Spodziewałam się raczej, że to stwierdzenie trafi w próżnię, a nie że uzyskam na nie odpowiedź. – Kiedy byłam młoda, też potrafiłam spakować się i z dnia na dzień przenieść się w inne miejsce. Ach, to były czasy – kobieta westchnęła z rozmarzeniem.
I gdy już się rozluźniłam, bo wydawało mi się, że moje zapewnienia powoli do niej trafiają, że może jednak coś dobrego (przede wszystkim dla Piotrka) z tego spotkania wyniknie, musiało się stać to, co się stało. Dzwonek do drzwi nie wróżył niczego dobrego, ale postanowiłam je otworzyć, bo jakby to wyglądało, gdybym zignorowała coś takiego? No właśnie – nieciekawie. Jakbym kogoś unikała albo się czegoś bała. Dlatego po uprzednim przeproszeniu pani Hain na momencik, podążyłam w stronę drzwi, by zorientować się, kto tym razem zakłóca nasz spokój. I gdy tylko je otworzyłam, moim oczom ukazał się... wielki bukiet kwiatów. Tak wielki, że nie było widać twarzy człowieka, który go trzymał. Pomyślałam sobie, że to pewnie jakaś pomyłka, dopóki nie usłyszałam swojego imienia i nazwiska z ust dostarczyciela tejże przesyłki. Po chwili ów wiecheć został mi wręczony wraz z karteczką do podpisania. Byłam tak zdezorientowana, że prawie zapomniałam, jak się nazywam! Ale po wypełnieniu wszystkich formalności, podpisaniu się i tu, i tam, pan zostawił zdezorientowaną, wystraszoną i zszokowaną mnie sam na sam z bukietem kwiatów, Olkiem biegającym wokół mnie i pytającym w kółko: „a od kogo to?” oraz z panią Hain, stojącą ze srogą miną w drzwiach od kuchni.
Gdzie się podziało jej dobre nastawienie sprzed chwili?
- Kochanie, nie mam pojęcia – odpowiedziałam Olkowi, mając nadzieję, że przynajmniej on się na chwilę uspokoi i pozwoli mi zebrać myśli.
A ich w mojej głowie w tym momencie było multum i ciężko było nad nimi wszystkimi zapanować. Tak naprawdę to ja nie wiedziałam, co się teraz dzieje. I co się tak właściwie przed chwilą stało. Przecież ja tu nikogo nie znam! A już zwłaszcza nikogo, kto mógłby mi podarować coś takiego!
Mały tymczasem wyciągnął kartkę dołączoną do bukietu, której nawet nie zauważyłam i zaczął ją czytać na głos i to bez mojego pozwolenia. Wścibski cwaniak. Pewnie po ojcu.
- P-r-z-e-p-r-a-s-z-a-m... – literował – przepraszam... z-a... za... m-o-j-e... moje... z-a-c-h-o-w-a-n-i-e... zachowanie. B-e-d-n-i... Bedni.
Wiedziałam od Piotrka, że ten o twarzy chomika, który ostatnio tak pięknie mnie skomentował i podsumował, będzie chciał mnie w jakiś sposób przeprosić za swoje ostatnie dość niewybredne słowa i że potrzebny mu był do tego mój adres, który chciał uzyskać od Piotrka. Ten jednak nie chciał mu go podać, bojąc się, żeby „Biedni” mnie nie zaczął nachodzić, by śpiewać mi serenady pod oknem (kto wie, co takim chomikom może po głowie chodzić?), więc miałam się tych przeprosin od niego spodziewać w mieszkaniu Hainów. Ale nie czegoś takiego! O tym to mnie Hain już nie uprzedził... A najgorsze, że to stało się właśnie podczas tak ważnej wizytacji. To się nazywa mieć szczęście, Hradecka. Do tego jeszcze Mały kompletnie mi nie pomagał, bo zaraz po przeczytaniu karteczki i uświadomieniu sobie, co ona oznacza, cały rozradowany zaczął krzyczeć na całe mieszkanie: „Bedni i Miśka, zakochana para!”, biegając wokół stołu w salonie. Usta pani Hain tymczasem zwęziły się do wąskiej kreski, niemal znikając, gdy tylko zobaczyła, co się właśnie dzieje...
Zabiję Bednorza, jak Olka kocham!
Do głowy mi wpadło, że powinnam to wyjaśnić albo jakoś obrócić w żart, ale nie miałam pojęcia, jak miałabym to zrobić. Ta sytuacja przerosła moje najśmielsze wyobrażenia.
- Pani Michalino – odezwała się matka Piotrka po dłuższej chwili w zupełnie inny sposób niż jeszcze kilka minut temu, tonem głosu, który by umarłego wystraszył. – Niech pani nie wstawia tych kwiatów tutaj, niech pani idzie z nimi do domu, ja się małym zajmę. Ma pani wolne popołudnie – zadecydowała.
Czyżby zapomniała, że prosiłam ją, aby mówiła do mnie po imieniu?
- Z całym szacunkiem, ale nie mogę zostawić Olka pod pani opieką – odezwałam się grzecznie acz stanowczo. – Mimo że wiem, że jest pani jego babcią i do tej pory to pani się nim zajmowała, nie byłam umówiona z Piotrkiem na coś takiego, dlatego proszę mnie zrozumieć, nie mogę wyjść stąd dopóki Piotrek nie wróci z treningu – odpowiedziałam. Postanowiłam, że skoro nic z ocieplenia mojego wizerunku mi już nie wyjdzie, mimo że byłam na tak dobrej drodze, to przynajmniej pokażę jej, że jestem obowiązkowa. – Ale możemy zrobić tak, że pani pójdzie z małym na spacer, a ja w tym czasie ugotuję obiad i poczekam na Piotrka. A on zdecyduje, co dalej – zakończyłam.
- Obiad? – zdziwiła się pani Hain. – Od kiedy to opiekunki gotują obiad?
- Od kiedy samotny facet próbuje karmić wciąż rosnące i rozwijające się dziecko zupkami w proszku, odgrzewanymi daniami z marketów i fast foodem – rzekłam ze stoickim spokojem.
Po tej odpowiedzi matce Piotrka chyba już zabrakło kontrargumentów, bo wyszła do przedpokoju z zamiarem ubrania Olka w kurtkę i buty, żeby się tylko nie zaziębił podczas spaceru. Mały wreszcie się uspokoił i nawet ucieszył się na wspólne wyjście ze swoją babcią. A ja czekałam tylko na moment, w którym to nastąpi, bo wtedy będę mogła odetchnąć z ulgą i spróbować poskładać to wszystko, co się przed momentem tu wydarzyło.
I gdy tylko oboje wyszli z mieszkania, a ja uporałam się z tym bukietem od Bedniego, który nie pasował do żadnego pucharu (bo o wazonie w tym mieszkaniu nie mogło być mowy), napisałam stosownego SMS-a do Haina:

„Piotrek, RATUNKU!!! Orzeł wylądował! I to przedwcześnie! Ach, i powiedz Bedniemu, że go uduszę!”




_______________________
Wróciłam!
Choć tak naprawdę nigdy stąd nie odeszłam.

3 komentarze:

  1. Umarłam! Babcia zmiażdżyła mi głowę okrutnie. I ta niezapowiedziana wizyta. O tyle o ile sie Michaśce nie dostanie, to coś czuję, że Piter dostanie do wiwatu. Za wiek opiekunki i za jej kwiaty. Choć sama zainteresowana zachowała sie jak najbardziej fair.
    I wcale nie wydaje mi sie, żeby Chomik był psychopatą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Babcia jest szalona :D A opowiadanie kocham. Aż chce się czytać więcej i więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, podobnej babci w życiu nie spotkałam, ale to i nawet lepiej, bo nie wiem, jakbym zareagowała, gdyby moim oczom ukazała się równie barwna postać! Szanowna pani Hain nie wzbudziła mojej sympatii. Może jedynie drobną odrobineczkę, ale to naprawdę najdrobniejszą, jaką kiedykolwiek widziało ludzkie oko. Szczerze jestem przejęta pojawieniem się równie ciekawej postaci na horyzoncie, bo domyślam się, że nestorka rodu nie pojawiła się w Olsztynie przypadkowo, a jej obecność w jakiś zauważalny sposób wpłynie na trójkę głównych bohaterów. Nie potrafię tylko na razie wykminić, do czego wpływy pani babci miałyby się odnosić.. Zaraz, nie! Jednak wiem. Aczkolwiek nie wiem, czy chcę rozwijać swoją ideę.
    Brakuje mi w tej części perspektywy Piotrka. Michalina, wiadomo, jest rzutka, impulsywna, nie da sobie w kaszę dmuchać, a przy tym, gdy chce, potrafi wykrzesać z siebie największą subtelność. Ale bywa też chaotyczna i niepoukładana i chyba nie do końca opanowała sytuację z babcią. Ciekawa jestem, jak na jej próby ogarnięcia zaistniałego ambarasu pokoleniowego spojrzałaby osoba "z zewnątrz". Byle nie Bedni.. Jakoś nie pałam do kolesia zbytnią sympatią. To chyba wina ostatniego rozdziału, w którym zarówno on, jak i reszta chłopaków dali Hradeckiej mocno popalić. Mimo wszystko podobne zagrywki średnio do mnie przemawiają. Zauważyłam jednak w podobnych potyczkach wodę na młyn Miśki, więc może niech tak zostanie, żeby dziewczyna miała na kim ostrzyć swoje pazury. ;D
    Olek jest tak cudownym dzieckiem, że szok. Nie przypomina znanych mi dzieci, które słuchają tylko co dziesiątego polecenia, niekiedy są nieśmiałe, a niekiedy zupełnie przeciwinie. Żywe srebro!

    Coś zgryźliwy ten komentarz. Mam nadzieję, że mentalnie nie zamieniłam się w babcię Hain. ;D

    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D

    OdpowiedzUsuń