Następne, co się
wydarzyło, to zziajany Piotrek wpadający do mieszkania, jakby się paliło, prosto
po zakończonym przez AZS treningu. Z tego wszystkiego, biedak, nawet prysznica
nie zdążył wziąć – to było czuć na kilometr.
- Gdzie mama? –
spytał, gdy już odnalazł mnie w kuchennych czeluściach swojego mieszkania, nawet
się ze mną nie witając. Rozglądał się tylko po bokach zdezorientowany, jakby
pierwszy raz był w tym pomieszczeniu, nie mogąc nigdzie dostrzec swojej
rodzicielki.
No proszę,
doszło już do tego, że umiemy się ze sobą posługiwać szyfrem. I to na tak wczesnym
etapie znajomości!
- Na spacerze z
Olkiem – odpowiedziałam na pozór spokojnie, wciąż stojąc przy kuchence.
A Piotrek, gdy
tylko to usłyszał, wypuścił z siebie powietrze niczym z napompowanego materacu,
po czym oparł swoje ręce na kolanach i zaczął głęboko oddychać. Czyżby aż tak bardzo
mu się spieszyło do domu, że biegł? Ale zaraz, zaraz – czy on aby przypadkiem
nie jest zawodowym sportowcem, który POWINIEN mieć kondycję na takim poziomie,
by tę krótką, bądź co bądź, drogę z hali do mieszkania móc pokonać biegiem bez
zadyszki? Oj, nie przykładało się do treningów, nie przykładało się…
Postanowiłam mu
jednak tego nie wypominać (a przynajmniej nie w tym momencie). Taka jestem
wspaniałomyślna.
- Hanys, chyba
coś poszło nie tak – westchnęłam więc, postanawiając powrócić do dzisiejszego
zajścia.
W końcu jego
mama mogła w każdej chwili wrócić z małym ze spaceru, a wypadałoby jeszcze
streścić Piotrkowi przebieg jej wizyty, co by starszy Hain wiedział na czym
stoi i co go może dzisiejszego popołudnia czekać.
- Hanys?! –
krzyknął Piotrek tymczasem, w ogóle nie zwracając uwagi na przekaz mojego
zdania.
A mnie w tym
momencie trochę przytkało, bo w sumie to jeszcze nigdy nie słyszałam, aby Piotrek
krzyczał. A znam go już ponad tydzień!
- No... tak
mówią na ciebie koledzy? – zasugerowałam mu, jakby z tego wszystkiego
przypadkiem mu się o tym zapomniało.
Wiecie, stres i
te sprawy – to nie sprzyja dobrej pamięci.
- Hajnus,
kobieto! Hajnus! – oburzył się Piotrek. – Od nazwiska!
- Hm... możliwe
– zastanowiłam się przez moment.
Po chwili wzruszyłam ramionami i wróciłam do przewracania kotleta na patelni, co by ten
do niej nie przywarł i nie trzeba go było z niej zeskrobywać. To było ważniejsze w tym
momencie niż rozmyślanie nad jego pseudonimami i ich analogią, które tak naprawdę
to mało mnie interesowały. Piotrek tymczasem, widząc moją reakcję, westchnął
ciężko, jakby rozmowa ze mną była dla niego karą. No cóż, ma co chciał, czyż nie? Tym
razem to jego na moment przytkało, jakby nie spodziewał się takiej ignorancji z
mojej strony. Ale co ja mogę poradzić, że właśnie tak zrozumiałam jego
wielgachnych kolegów? Przecież to nie moja wina, że z ich pułapu słowa mogą do
mnie – tu na dole – nie docierać w ich właściwym sensie. Niech mówią wyraźniej.
I z sensem. Wtedy pogadamy.
Po chwili jednak
starszemu Hainowi przypomniało się, że ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż moje
przekręcanie jego ksywek.
- W takim razie
co poszło nie tak? – spytał, naprawdę starając się być spokojnym i opanowanym człowiekiem,
przygotowanym na każdą rewelację, która może za moment paść z moich ust.
- Przekonywanie
twojej mamy o słuszności przeprowadzki Olka do Olsztyna.
- Co takiego
powiedziałaś? – spytał Hajnus (widzicie, zapamiętałam!) i zrobił to naprawdę
spokojnie.
Patrzcie, jak
dobrze mnie zna, skoro już wie, jaką miewam niewyparzoną gębę.
- Tak naprawdę
to nie jest moja wina! – zaznaczyłam od razu, by nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
– Wszystko szło dobrze, ba, nawet wydawało mi się, że
złapałyśmy z twoją mamą dobry kontakt i że z każdą kolejną chwilą coraz
swobodniej nam się ze sobą rozmawia. Niestety, trwało to do momentu, w którym
dostałam kwiaty od Bedniego. Wtedy to...
- Dostałaś
kwiaty od Bedniego?! – przerwał mi Piotrek bezpardonowo wpół zdania.
- No a nie
widzisz?! – oburzyłam się, wskazując na szafkę, na której stał ów wiecheć.
Bo naprawdę
trzeba być wybitnie ślepym, żeby nie zauważyć tak ogromnego bukietu. Co by o Chomiku
nie powiedzieć, to ma chłopak gest.
- W coś ty go
włożyła?! – krzyknął Piotrek tymczasem, z miejsca rzucając się w stronę
kwiatów. A mówiąc precyzyjniej, to raczej chodziło mu o naczynie, w które je
włożyłam, żeby nie zwiędły, bo szkoda by było. – Przecież to jest mój puchar! – jęknął.
Nie takiej
reakcji się po nim w tej chwili spodziewałam, jeśli mam być szczera. Spojrzałam
więc na niego jak na idiotę, bo w sumie to nie bardzo rozumiałam, o co mu się
teraz rozchodzi.
- To było
największe naczynie, jakie masz w domu – wyjaśniłam więc.
- To nie jest
naczynie! To puchar! Za moje zwycięstwo! – pieklił się nad zaskoczoną
mną. – Jak mogłaś to zrobić? – spytał, kończąc tym swoją niespodziewaną
ekspresję i wypuszczając z płuc wszystkie powietrze, jakie tam zdążył nabrać w
ciągu ostatniej minuty, po czym opadł bezradny na pobliskie krzesło.
- Ale o co ta
cała afera? – westchnęłam trochę zdezorientowana. – Przecież nic mu się nie
stanie, nic mu nie odpadnie, jeśli przez jakąś godzinkę postoi w nim trochę wody
i kilka łodyg, więc nie rozumiem o co ci chodzi. Poza tym gdybyś miał w domu
wazon albo choćby jakieś wiadro, to nie byłoby problemu – tłumaczyłam spokojnie.
- Ja z tobą
osiwieję – westchnął Piotrek, w ogóle mnie nie słuchając i wciąż to przeżywając.
I do tego chyba
postanowił się na mnie obrazić. Jak baba albo nawet i gorzej. Tyle tylko, że to
nie był idealny moment na takie zachowania z jego strony...
Poza tym i tak
byłam kochana, bo nie wypomniałam mu, że z jego górnym owłosieniem, to prędzej
grozi mu łysina niż siwizna. Czyż nie ma racji?
- Mówiłam ci już,
że to nie jest moja wina – odezwałam się po kilku chwilach, gdy zorientowałam
się, że Piotrek na serio postanowił się do mnie nie odzywać. A w tym momencie
to naprawdę nie było wskazane. – To wszystko przez Bedniego. Gdyby nie wysyłał
tych kwiatów nie byłoby żadnego problemu. Poza tym powiedziałeś mu, że go
uduszę? – spytałam, tym sposobem próbując rozwiązać mu język.
- Tak –
odpowiedział Hain po krótkim wahaniu, jakby się zastanawiał, czy ma reagować na
moje słowa, czy jednak nadal trwać w swym obrażeniu. – A on na to: „A nie mówiłem, że
jej się spodoba?” – kontynuował, jakby foch na mnie mu już przeszedł,
nawet uśmiechając się pod nosem.
Przewróciłam
oczami z irytacji, gdy tylko to usłyszałam. On jest niereformowalny, naprawdę.
W sensie, że Bedni, nie Piotrek, żebyście sobie nie myśleli.
- Dobra, w tej
chwili to i tak nieistotne – zadecydowałam, machając na to ręką i starając się
postąpić jak najrozsądniej tylko w tej chwili można. W końcu teraz od Chomika
ważniejsza jest pani Hain. Nim to się mogę zająć później. – Wiesz co? Ty to
lepiej idź się umyć, bo gęstą atmosferę w mieszkaniu zapewni nam powrót twojej
mamy – uśmiechnęłam się
blado do starszego Haina, nie mogąc już wytrzymać jego zapachów.
I poniekąd
właśnie dlatego nie lubiłam sportu, a nie przez to, że mam dwie lewe ręce i
słomiany zapał, co mi zawsze wszyscy próbowali wmówić.
Piotrek
tymczasem – o dziwo – bez żadnego sprzeciwu wstał z krzesła, które do tej pory
zajmował i ruszył w stronę łazienki.
- Ale tak
naprawdę, Miśka, to o co chodzi? – spytał, zatrzymując się w pół kroku,
uświadomiwszy sobie, że przez to wszystko niczego się ode mnie nie dowiedział.
Westchnęłam tak
ciężko, jakbym na plecach miała głaz wielkości czteropiętrowego bloku.
- O to, że
jestem za młoda jak na opiekunkę, że mam za ładną buźkę, mówię, że nie
interesuję się siatkówką, a chwilę później dostaję kwiaty od jednego z siatkarzy,
że nie mam pedagogicznego wykształcenia i tym podobne – zaczęłam wyliczać,
opowiadając mu w naprawdę dużym skrócie to, co się dziś wydarzyło. Jak tylko
wyjdzie z łazienki, to dostanie pełną wersję.
- Argumenty od
czapy – stwierdził Piotrek posępnie. – Idealnie pasują do mojej mamy –
zakończył, po czym poszedł pod prysznic.
***
Siedziałam w
pokoju i nie bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Miałam wolne popołudnie,
co ostatnio naprawdę rzadko się zdarzało, a to wiązało się z mnóstwem czasu,
który mogłam spożytkować dla samej siebie. Problemem jednak było to, że nie
miałam jakiegokolwiek pomysłu, jak powinnam to zrobić. Poza tym myślami byłam
zupełnie gdzie indziej – w mieszkaniu o numerze jedenaście, znajdującego się
kilka osiedli dalej, w którym Piotrek zapewne próbował wyjaśnić swojej mamie,
jak naprawdę mają się sprawy w związku z moją osobą. Zdecydowaliśmy bowiem –
zaraz po tym jak Piotrek doprowadził się do porządku – że lepiej będzie, jak to
on wszystko wyjaśni swojej rodzicielce. Sam, bez mojej pomocy. Z jednej strony
kompletnie nie zgadzałam się z przyjęciem takiej taktyki, bowiem wolałabym być
teraz tam obok niego, by we właściwych momentach móc dokonać odpowiednich
wtrąceń w jego wypowiedzi oraz by wiedzieć, na czym tak naprawdę stoję. Z
drugiej jednak strony nie widziałam innego wyjścia niż zaszycie się pod
kołdrą, by stąd już nigdy więcej nie wychodzić, a już zwłaszcza dlatego, by się
tłumaczyć przed panią Hain. Co to, to nie.
To rozmyślanie
niestety w niczym mi nie pomagało. Nie dość, że nagromadziło się we mnie
jeszcze więcej obaw, to wciąż nie miałam pojęcia, co mam teraz ze sobą począć.
Westchnęłam więc ciężko, bo zapowiadało się naprawdę nudne popołudnie...
I nagle – jakby
ktoś chciał zrobić mi na złość i zaprzeczyć moim słowom, by udowodnić mi tym,
że intuicji to ja nie mam za grosz – usłyszałam ciche, acz stanowcze pukanie do
drzwi, które przerwało mi ciszę, panującą do tej pory w mojej samotni. Po
chwili pomiędzy framugą a skrzydłem drzwi wejściowych do mojego pokoju pojawiła
się głowa mojej współlokatorki.
- Miśka, masz
gościa – oznajmiła.
Nie zgadniecie,
kto pierwszy wpadł mi do głowy! Jako że nikogo się nie spodziewałam, bo tak
naprawdę w Olsztynie znałam tylko moją współlokatorkę (która była akurat w
mieszkaniu), Piotrka i Olka (którzy mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie
kilka osiedli dalej) oraz kilku siatkarzy (z którymi w sumie to nawet nie
zdążyłam się poznać), to jedynym rozwiązaniem tej zagadki, kto to może być, był dla
mnie ten, który obrał sobie mnie za cel, czyli… Bedni. Ja przez tego kolesia
niedługo zwariuję, jak Olka kocham! Swoją drogą Chomik może być z siebie dumny,
bo przez to co robi, wciąż z tył głowy zapala mi się czerwona, alarmowa lampka,
że to może on mi tu zaraz zza rogu/z kąta/z szafy/z lodówki (niepotrzebne
skreślić) z czymś wyskoczy, by znów zaburzyć mi mój spokój. Wciąż o nim myślę, choć może
nie dokładnie w taki sposób, w jaki on by tego chciał... ale mimo wszystko myślę.
Przez krótką
chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mojej współlokatorce, że nie
ma mnie w domu, jednak ostatecznie postanowiłam zwlec się z łóżka i zobaczyć,
kogo to do mnie przywiało. Zwyciężyła ciekawość, po prostu. Bo nawet jeśli to
ten, o którym myślę, to przynajmniej się nie wynudzę podczas dzisiejszego
popołudnia, czyż nie? Chomik to idealna atrakcja odciągająca od czarnych myśli.
Okazało się jednak – na moje szczęście – że
był to zupełnie ktoś inny.
- Olek? –
zdziwiłam się, widząc czarną główkę małego Hajnusa, stojącego jak gdyby nigdy
nic w korytarzu naszego ciasnego mieszkanka na poddaszu olsztyńskiej kamienicy.
A najlepsze, że
nigdzie nie widziałam głowy jego starszej kopii.
- To ja was może
zostawię samych – powiedziała Kora, gdy tylko zorientowała się, że naprawdę
znam tego malca, który jeszcze kilka minut temu stał na wycieraczce przed
naszym mieszkaniem i pytał się ją o mnie.
Odprowadziłam ją
wzrokiem, a gdy tylko ta zniknęłam za kuchennymi drzwiami, zdziwiona spojrzałam na
Aleksa.
- Co tu robisz,
kochanie? I gdzie zgubiłeś tatę? Parkuje samochód? – zasypałam go pytaniami,
kucając tuż przed nim i uśmiechając się szeroko jak zawsze na jego widok.
- Nie, sam
przyszedłem – odpowiedział zupełnie poważnie.
Uśmiechnęłam się
pod nosem jeszcze szerzej, bo uznałam to za naprawdę dobry żart.
- Chcecie mnie z
tatą wkręcić, tak? Ale nie ze mną te numery – pogroziłam palcem w powietrzu, śmiejąc się.
Wstałam i
podeszłam do drzwi, spodziewając się, że za nimi stoi wielce zadowolony z
siebie Hajnus, bo udało mu się mnie z Olkiem nastraszyć. Otworzyłam więc je z
impetem, z zamiarem pokrzyżowania mu tych planów i... dopiero wtedy pojawił się
problem. Nikogo bowiem za nimi nie było. Naprawdę! A sprawdziłam to ze trzy
razy.
- Tata jest na
dole, tak? I proszę, nie żartuj sobie ze mnie, bo to jest naprawdę poważna
sprawa – zastrzegłam od razu, obracając się w stronę malca ze srogą miną.
Bo to już nie
było śmieszne.
- Nie, tata jest
w domu, mówiłem ci – odpowiedział mały, patrząc na mnie tak, jakbym spadła z księżyca tuż przed
jego nogami. – Sam przyjechałem – dodał.
W mojej głowie
dopiero teraz zapaliła się czerwona, ostrzegawcza lampka, jak wtedy, gdy tylko
słyszę cokolwiek o Bednim. Bo co, jeśli to jest prawda?
Nie, to
niemożliwe. Muszą mnie wkręcać. Nie ma innej opcji.
- Ale jak to...
sam?
Bo
trudno było mi pojąć, aby pięciolatek dostał się tutaj, zwłaszcza, że
kompletnie nie wiedział, gdzie mieszkam, bez niczyjej pomocy.
- Ale nie
będziesz się na mnie gniewać? – szepnął Olek i spojrzał na mnie prosząco.
Ponownie ukucnęłam przed nim, złapałam go za ręce i patrząc mu w oczy, pokręciłam
przecząco głową. – Przyjechałem taksówką.
Tego już było za
wiele dla mnie jak na jeden moment. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, a sens
zdania wciąż był taki sam. Niestety.
- Misia, co ci?
– Olek przestraszył się nie na żarty, widząc moją reakcję.
- Ale jak to taksówką?
Sam? Taksówką? Olek, przecież tobie mogło się coś stać! Ktoś ci mógł zrobić
krzywdę! – krzyknęłam przerażona, a przed oczami od razu pojawiły mi się te
wszystkie informacje o przeróżnych zwyrodnialcach, wypadkach i tym podobnych,
którymi media bombardują nas z każdej strony.
Jak Piotrek mógł
dopuścić do takiej sytuacji?!
- Nie –
uśmiechnął się Olek pod nosem – to jest znajomy taty. Tata zawsze mi powtarzał,
że jakby coś się stało, to mam do niego dzwonić i on mnie zawiezie tam, gdzie
będę chciał.
Nie uspokoiło mnie
to jakoś. W sumie to z każdą chwilą byłam bardziej przerażona.
- Ale jak ty... jak ty to zrobiłeś?
- Na stole
leżały twoje dokumenty, to je wziąłem, zadzwoniłem po taksówkę, ubrałem się,
wziąłem moje oszczędności ze świnki, po czym wsiadłem i pokazałem
panu twój adres, co by mnie tu przywiózł – wyjaśnił Aleks, jakby to było zupełnie
normalne dla pięciolatków.
A nie było, dobrze to wiem.
- I ten znajomy
taty nie był zdziwiony, że jedziesz sam? – zapytałam, bo wciąż tego
nie rozumiałam.
- Był, ale
powiedziałem mu, że tata mi kazał jechać do ciebie. Przepraszam, wiem, że nie
powinienem był kłamać, ale musiałem – wyjaśnił Olek, po czym pociągnął nosem i
spuścił głowę, jakby czekał na kazanie z mojej strony. Tyle tylko, że ja byłam tak zszokowana, że słowa z siebie wydobyć nie mogłam. – Misia, mogę z tobą zostać? – spytał więc Olek po chwili, przytulając się do mnie. – Nie chcę wracać do domu.
- Dlaczego
nie chcesz? – spytałam ledwo słyszalnym głosem.
Było mi jakoś
dziwnie słabo i bałam się, że tu zaraz Olkowi zemdleję. Może dlatego też usiadłam
na podłodze, tak w razie gdybym miała zaraz na niej wylądować?
- Przepraszam,
ale nie mogę ci powiedzieć – mały pokręcił głową i zrobił smutną minkę, jakby
naprawdę było mu z tego powodu przykro.
Widziałam jednak
jego zacięcie, dlatego nie próbowałam czegokolwiek z niego wyciągnąć. W sumie
to nie miałam nawet na to siły i pomysłu. Miałam teraz o wiele większy problem
na głowie. Musiałam wymyślić jakieś rozwiązanie tej sytuacji.
Boże, a co
będzie, jeśli oskarżą mnie o uprowadzenie dziecka?
- Misia, nie
martw się tak, tata będzie zły tylko na mnie, a nie na ciebie – powiedział
Olek, jakby czytał w moich myślach, po czym przytulił się do mnie.
Byłam kompletnie
rozwalona psychicznie. Przestraszona. Zdezorientowana. Zdenerwowana.
Zszokowana. I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność uczucia, które mną w tym momncie targały. Nie miałam pojęcia, w
jaki sposób mam się pozbierać. Ale nie, to koniec, naprawdę muszę wziąć się w
garść! W tej chwili! Hradecka, ogarnij się! W końcu to ja w tym duecie jestem
dorosłą i odpowiedzialną osobą, mimo że czasem wychodzi na to, że to Olek
właśnie taki jest...
- Chyba musimy zadzwonić
do taty i powiedzieć mu, gdzie jesteś, bo na pewno się o ciebie martwi –
powiedziałam spokojnie do malca, zbierając myśli. – Może postawił już pół olsztyńskiej
policji w gotowości... – zastanawiałam się na głos, mimowolnie się uśmiechając
pod nosem.
- Nie, ja nie chcę!
– Aleks tupnął nogą rozzłoszczony.
Jeszcze mi tego
brakowało, żeby się na mnie obraził.
- Chcesz, żeby
tata oszalał z niepokoju? – spojrzałam na niego sugestywnie.
Mały pokręcił
głową. Czyli nie jest jeszcze tak źle.
- Ale ja nie chcę
tam wracać. Chcę zostać z tobą... – powtórzył.
Nie miałam
pojęcia, co musiało się stać po moim wyjściu, że Olkowi tak bardzo na tym
zależało, ale jeszcze nigdy nie widziałam go tak zdeterminowanego.
- To zróbmy tak –
zaczęłam. – Ja zaraz zadzwonię do taty i powiem mu, żeby się nie denerwował, bo
jesteś u mnie i wszystko z tobą w porządku, po czym poproszę go, aby ciebie
wysłuchał i dam ci słuchawkę, a ty mu wszystko wyjaśnisz. Ale to absolutnie
wszystko, również to jak się tu dostałeś i dlaczego to zrobiłeś. Jeśli mu to opowiesz, to
później porozmawiamy z nim o tym, czy nie mógłbyś zostać u mnie dzisiaj na noc
i jutro rano wrócić ze mną do swojego domu, dobrze? – spytałam, a Olek po krótkim i
intensywnym zastanowieniu się, przekalkulowaniu wszystkich za i przeciw,
pokiwał twierdząco głową, przystając na to.
I jak
ustaliliśmy, tak też zrobiliśmy. Problem jednak pojawił się już na samym
początku, bowiem od jakiegoś tygodnia nie miałam środków na koncie i nie
mogłam wykonywać połączeń, jedynie je odbierać. A jak widać – starszemu Hainowi
nie wpadło do głowy, by szukać syna u mnie. Albo by chociaż poinformować mnie o
tym, co się wydarzyło... Na szczęście – z pomocą przyszła nam Kora, która pożyczyła
mi swój telefon, a nawet zrobiła dla nas kakao, żeby nam się lepiej załatwiało
tak ważne sprawy. Olek więc siedział teraz wielce zadowolony na krześle w
kuchni i dmuchał w ciepłe kakao, co by szybciej ostygło i mógł już się napić,
machając nogami w powietrzu, gdy ja brałam głęboki oddech, naciskając zieloną słuchawkę
przy numerze starszego Haina.
- Halo? –
usłyszałam jego zdenerwowany głos po pierwszym sygnale.
Czyli zauważył
brak syna i teraz pewnie wyczekiwał na jakąś informację o jego losie.
- To ja, Miśka. Olek
jest u mnie – poinformowałam go.
- O, jak dobrze...
– Hajnus odetchnął z wyraźną ulgą,
wypuszczając z siebie powietrze nagromadzone w płucach ze stresu. –
Zaraz u was jestem! – krzyknął po chwili, a w tle usłyszałam chrzęst kluczy.
- Nie! Poczekaj!
– przerwałam mu kategorycznie, wychodząc z kuchni do przedpokoju, żeby tylko
mały mnie nie usłyszał. – Jest pewien problem.
- Coś się stało Aleksowi? - przestraszył się Piotrek.
- Nie, nie, wszystko z nim w porządku - uspokoiłam go.
- To co mnie straszysz! - oburzył się starszy Hain.
- Olek nie chce mi powiedzieć, co
się stało i dlaczego to zrobił, ale wciąż uparcie powtarza, że nie chce wracać
i chce zostać ze mną - wyjaśniłam.
W słuchawce na
dłuższy moment zaległa cisza, jakby Piotrek przetrawiał moje słowa.
- Nie
rozumiem... Miśka, ja naprawdę nie wiem, co się stało... – odpowiedział tak
żałośnie, że aż zrobiło mi się go żal.
- Ja też nie
wiem – przyznałam ze smutkiem. – Ale zaraz dam ci Olka. Mały obiecał mi, że ci wszystko
wyjaśni... ale najpierw ty musisz mi obiecać, że nie będziesz na niego krzyczał,
tylko go wysłuchasz – zaznaczyłam.
- Ale jak ja mam
nie być na niego zły, skoro on takie rzeczy wyczynia! – krzyknął rozeźlony
Hain.
- Ja nie mówię,
że masz nie być na niego zły, ale że masz dać mu szansę, by ci wszystko
wyjaśnił. Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobił? – spytałam, a Hajnus po krótkim
zastanowieniu przytaknął. – To się uspokój i daj mu mówić – zakończyłam, po
czym podałam małemu słuchawkę.
Nawet nie
zauważyłam, kiedy nasz mały uciekinier wszedł do przedpokoju, na środku którego
stałam i rozmawiałam przez telefon z Piotrkiem. W sumie to rozumiałam obawy i
złość starszego Haina, ale po moich doświadczeniach w innych rodzinach
wiedziałam, że krzyk w takich sytuacjach niczemu nie pomoże. Ba, jeszcze
pogorszy sprawę. Miałam nadzieję, że Hain to sobie uświadomił, bo inaczej może
być naprawdę źle. I z taką myślą zostawiłam malca samego. W końcu obiecałam mu,
że nie będę się dopytywać, co takiego się stało, pozwalając mu to samemu ze
swoim ojcem wyjaśnić, mimo że w środku aż ściskało mnie z ciekawości. Bo nie
potrafiłam zrozumieć, co takiego musiało się stać, żeby Olek, który tak bardzo
jest za swoim ojcem, tak nagle nie chciał do niego wracać. Miałam nadzieję, że
Piotrek mi to całe zajście wyjaśni, ale on chyba też tego nie rozumiał. A to
niczemu nie ułatwiało.
Ich rozmowa
trwała kilkanaście minut, podczas których zdążyłam przejrzeć naszą lodówkę i
stwierdzić, że Olek nie miałby co u nas jeść, gdyby jednak został. A najgorsze,
że mój portfel świecił pustkami i nie mogłabym nawet zabrać go do sklepu i
kupić mu tego, na co miałby ochotę. Moje życie to jedno, wielkie pasmo porażek.
A najgorsze, że nic nie wskazywało na to, aby to się miało w najbliższym czasie
zmienić... I gdy już miałam usiąść na kuchennym krześle i się z tego powodu
załamać, moja współlokatorka weszła do kuchni z... siatkami pełnymi zakupów.
- Skoro twój
przystojniaczek ma tu zostać na noc, to nie wypadałoby, aby u nas umarł z głodu
– zaśmiała się, potrząsając reklamówką.
Nawet nie wiem,
kiedy ona zdążyła wyjść z mieszkania, by coś kupić, ale w tym momencie to nie
było aż takie istotne. Miałam jedynie ochotę ją przytulić, jednak jeszcze
nie byłyśmy ze sobą tak blisko... W sumie to wciąż mało się znałyśmy. Poza tym
Olek właśnie skończył rozmawiać z tatą i podał mi słuchawkę.
- Jak było? –
spytałam go, zakrywając mikrofon.
Mały tylko
uniósł kciuk do góry, po czym poprosił o drugie kakao. Chyba mu u nas
dobrze. I chyba poważna rozmowa z ojcem nie była taka straszna. Uśmiechnęłam
się więc pod nosem, po czym wyszłam z kuchni, by porozmawiać z Piotrkiem.
- I co? Wiesz już wszystko? – spytałam go.
- Tak, ale to
nie jest rozmowa na telefon... – zaznaczył Hain od razu, jakby się spodziewał, że zaraz zacznę
go o wszystko wypytywać. – Najpierw muszę coś załatwić – dodał i miał dziwny
ton głosu. Taki jakiś... poważny. No jak nie on.
- W porządku,
ale mam jeszcze jedno pytanie – odpowiedziałam, zduszając w sobie ciekawość, mimo że to nie było łatwe. –
Czy Olek może dzisiaj zostać ze mną? Zajmę się nim, a jutro rano go przyprowadzę o tej porze co zawsze,
gdy przychodzę do pracy - zaznaczyłam od razu.
- Wiesz, to jest
dobra myśl – odpowiedział mi Hain po krótkim namyśle. – W sumie to nawet sam
miałem cię o to poprosić. I możecie przyjść później, bylebyście już byli, gdy wrócę
z treningu, bo inaczej zwariuję z niepokoju. Dzięki – dodał, po czym się
rozłączył.
- Cała
przyjemność po mojej stronie – odpowiedziałam, choć Hain mógł mnie już nie
usłyszeć.
- I co? Mogę zostać? –
spytał Olek, który od raz pojawił się tuż obok mnie i spojrzał na mnie
wyczekująco, nawet nie pozwalając mi zwrócić Korze jej własność.
- Tak, pod
warunkiem, że już nigdy więcej nie będziesz nam znikał bez słowa – odpowiedziałam
poważnie, spoglądając na niego srogo.
- Obiecuję –
odrzekł Olek poważnie, unosząc palce w górę w geście przysięgi, po czym roześmiał się i rzucił się mi na szyję, nie pozwalając
mi dojść do głosu.
- Tata bardzo
był zły? – spytałam go, kiedy już się uspokoił, siadając naprzeciwko niego i
patrząc mu w oczy.
- Troszkę –
przytaknął Aleks lekko zmartwiony. – Ale przeprosiłem go bardzo mocno, bo wiem,
że zrobiłem źle.... No i przez najbliższy miesiąc nie będę mógł oglądać telewizji.
Ani używać komputera. I grać w gry na taty komórce – posmutniał na
moment.
- Poradzimy
sobie. Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić bez tego – zapewniłam go, a mały
się roześmiał. – Mam nawet pewien pomysł – uśmiechnęłam się tajemniczo pod
nosem, puszczając do niego oko.
- Jaki? – Aleks
od razu się zaciekawił.
- Nie mogę ci
powiedzieć – odpowiedziałam poważnie. – Niespodzianka to niespodzianka.
Mały na moment
posmutniał, jednak po chwili chyba przypomniał sobie, co dzisiaj zrobił i
postanowił nie przeciągać struny.
- A co będziemy
robić dzisiaj?
- No cóż, u mnie
co prawda nie ma tylu atrakcji, co u ciebie w domu... – zaczęłam.
- Ale jesteś ty
– powiedział Olek, przerywając mi w pół zdania (jak ojciec, no!) i przykleił
się do mnie jeszcze bardziej.
A ja myślałam,
że się popłaczę ze wzruszenia. Kiedy tak bardzo przywiązałam się do tego chłopca? Kiedy on tak bardzo się ze mną zżył? Kiedy to się stało? Nie miałam pojęcia.
_________________________________
Uwielbiam tego dzieciaka. I jego ojca też.
OdpowiedzUsuńOch, jej. To, co zrobił Olek, rozwaliło mnie kompletnie. To znaczy, w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Chyba nie znam żadnego pięciolatka (co wcale nie znaczy, że znam ich znowu tak wielu ;D), który, z pełną premedytacją, nietuzinkową odwagą i pewnością siebie uciekł z domu z powodu bliżej nieokreślonych, acz również tajemniczych. Ba, uciekł, ale w jakim stylu! Zachowując zimną krew w podbramkowej sytuacji w taksówce, dzielnie prąc do bloku, dzielnie dzwoniąc do drzwi i szukając tej jedynej w postaci Misi. Jakie ona jednak musi mieć świetne, wręcz doskonałe, relacje z tym chłopcem i jak on musi ją uwielbiać - to się po prostu w głowie nie mieści! I aż mnie z jednej strony zżera zazdrość (bo ujarzmianie maluchów łatwe nigdy nie jest), a z drugiej - podziw.. Niekłamany, naprawdę.
OdpowiedzUsuńŻżera mnie też ciekawość co do właściwego powodu spieprzenia młodzieniaszka, bo zachowanie Starszego Haina Ojca (tzn. mam na myśli drugą część rozmowy telefonicznej) zainspirowało mnie do postawienia własnej hipotezy na temat probabilistycznej przyczyny dokonania tegoż czynu (Boże, co za zdanie). A zatem: babcia Hain jak nic musiała rzucić na Hradecką jakąś ciężką kalumnię ogromnego kalibru z właściwym sobie polotem i dystynkcją, co z kolei doprowadziło Olka do tak wielkiej rozpaczy i doprowadzenia do głosu tak dojmującego poczucia sprawiedliwości, że chłopiec postanowił dokumentnie zerwać swe relacje nie tylko z matką Piotrka, ale i z nim samym. Wieeem, nie jestem zbyt kreatywna, ale dziwię się, że po całym dniu zajęć na uczelni (niedawno wróciłam do mieszkania, hehe) skleciłam w swym mózgu w ogóle cokolwiek sensownego (--> teorię). ;D
Kora też zachowała się bardzo przytomnie. Czy ona aby nie studiuje pedagogiki? Co prawda nie wiem, jakie ma podejście do dzieci, ale potrzeby Miśki (która dzieckiem już nie jest, tak) i Olka odgadnęła bezbłędnie. ;D
Szczerze, ja też pomyślałam w pierwszej chwili, że naszą główną bohaterkę odwiedził Chomik.. Co w sumie byłoby nie tyle dość dziwne, ile wręcz niepokojące. Teraz mi to przyszło na myśl. Możliwe odwiedziny skłoniłyby mnie do myślenia, że Bedni jest kimś w rodzaju nieustępliwego stalkera, który najpierw obsypuje cię inwektywami z góry na dół, później zatrybia, że to zły sposób na podryw, więc wysyła ci kwiaty, a na koniec fatyguje się, aby osobiście cię przeprosić i do tego skomplementować, już bez uprzedniej ironii... Nie, nie mam takich doświadczeń, po prostu mam wenę na wymyślanie dziwnych skojarzeń. ;D
Co jeszcze mogę napisać.. Krótki ten rozdział. ;p Życzę sobie, aby następny był dłuższy. ;D Seerio! Przyzwyczaiłaś mnie do długich odcinków, a ten, powiedzmy to sobie szczerze, do najbardziej rozbudowanych nie należy. ;D W kwestii fabularnej nasunęło mi się jeszcze: Hain nie ma dobrych kontaktów z synem. Niby nie ma się czemu dziwić, ale jednak... Smuci mnie to. Bo Olek, gdyby ojcu ufał, na pewno nie zdecydowałby się na giganta... Swoją drogą zastanawia mnie ten Piotrek - niby, jego zdaniem, gdzie Aleks mógłby się udać, jeśli nie do swojej słodkiej niani? Nie rozumiem.
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
niezły jest ten Olek. no i ciekawe, co się stało, że aż pięciolatek uciekł z domu... mam dziwne wrażenie, że zamieszana jest babunia.
OdpowiedzUsuńCo zrobiła pani Hain? O_O
OdpowiedzUsuńDawaj nastepny bo ja tu zgona zalicze z ciekawosci!!! heheheh kocham czytac twoje opowiadania chociaz mało znam piotrka bo nie kibicuje Olsztynowi, czytam bo są świetne <3 <3
OdpowiedzUsuń