sobota, 29 listopada 2014

5. Olek buntownik.



Następne, co się wydarzyło, to zziajany Piotrek wpadający do mieszkania, jakby się paliło, prosto po zakończonym przez AZS treningu. Z tego wszystkiego, biedak, nawet prysznica nie zdążył wziąć – to było czuć na kilometr.
- Gdzie mama? – spytał, gdy już odnalazł mnie w kuchennych czeluściach swojego mieszkania, nawet się ze mną nie witając. Rozglądał się tylko po bokach zdezorientowany, jakby pierwszy raz był w tym pomieszczeniu, nie mogąc nigdzie dostrzec swojej rodzicielki.
No proszę, doszło już do tego, że umiemy się ze sobą posługiwać szyfrem. I to na tak wczesnym etapie znajomości!
- Na spacerze z Olkiem – odpowiedziałam na pozór spokojnie, wciąż stojąc przy kuchence.
A Piotrek, gdy tylko to usłyszał, wypuścił z siebie powietrze niczym z napompowanego materacu, po czym oparł swoje ręce na kolanach i zaczął głęboko oddychać. Czyżby aż tak bardzo mu się spieszyło do domu, że biegł? Ale zaraz, zaraz – czy on aby przypadkiem nie jest zawodowym sportowcem, który POWINIEN mieć kondycję na takim poziomie, by tę krótką, bądź co bądź, drogę z hali do mieszkania móc pokonać biegiem bez zadyszki? Oj, nie przykładało się do treningów, nie przykładało się…
Postanowiłam mu jednak tego nie wypominać (a przynajmniej nie w tym momencie). Taka jestem wspaniałomyślna.
- Hanys, chyba coś poszło nie tak – westchnęłam więc, postanawiając powrócić do dzisiejszego zajścia.
W końcu jego mama mogła w każdej chwili wrócić z małym ze spaceru, a wypadałoby jeszcze streścić Piotrkowi przebieg jej wizyty, co by starszy Hain wiedział na czym stoi i co go może dzisiejszego popołudnia czekać.
- Hanys?! – krzyknął Piotrek tymczasem, w ogóle nie zwracając uwagi na przekaz mojego zdania.
A mnie w tym momencie trochę przytkało, bo w sumie to jeszcze nigdy nie słyszałam, aby Piotrek krzyczał. A znam go już ponad tydzień!
- No... tak mówią na ciebie koledzy? – zasugerowałam mu, jakby z tego wszystkiego przypadkiem mu się o tym zapomniało.
Wiecie, stres i te sprawy – to nie sprzyja dobrej pamięci.
- Hajnus, kobieto! Hajnus! – oburzył się Piotrek. – Od nazwiska!
- Hm... możliwe – zastanowiłam się przez moment.
Po chwili wzruszyłam ramionami i wróciłam do przewracania kotleta na patelni, co by ten do niej nie przywarł i nie trzeba go było z niej zeskrobywać. To było ważniejsze w tym momencie niż rozmyślanie nad jego pseudonimami i ich analogią, które tak naprawdę to mało mnie interesowały. Piotrek tymczasem, widząc moją reakcję, westchnął ciężko, jakby rozmowa ze mną była dla niego karą. No cóż, ma co chciał, czyż nie? Tym razem to jego na moment przytkało, jakby nie spodziewał się takiej ignorancji z mojej strony. Ale co ja mogę poradzić, że właśnie tak zrozumiałam jego wielgachnych kolegów? Przecież to nie moja wina, że z ich pułapu słowa mogą do mnie – tu na dole – nie docierać w ich właściwym sensie. Niech mówią wyraźniej. I z sensem. Wtedy pogadamy.
Po chwili jednak starszemu Hainowi przypomniało się, że ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż moje przekręcanie jego ksywek.
- W takim razie co poszło nie tak? – spytał, naprawdę starając się być spokojnym i opanowanym człowiekiem, przygotowanym na każdą rewelację, która może za moment paść z moich ust.
- Przekonywanie twojej mamy o słuszności przeprowadzki Olka do Olsztyna.
- Co takiego powiedziałaś? – spytał Hajnus (widzicie, zapamiętałam!) i zrobił to naprawdę spokojnie.
Patrzcie, jak dobrze mnie zna, skoro już wie, jaką miewam niewyparzoną gębę.
- Tak naprawdę to nie jest moja wina! – zaznaczyłam od razu, by nie miał co do tego żadnych wątpliwości. – Wszystko szło dobrze, ba, nawet wydawało mi się, że złapałyśmy z twoją mamą dobry kontakt i że z każdą kolejną chwilą coraz swobodniej nam się ze sobą rozmawia. Niestety, trwało to do momentu, w którym dostałam kwiaty od Bedniego. Wtedy to...
- Dostałaś kwiaty od Bedniego?! – przerwał mi Piotrek bezpardonowo wpół zdania.
- No a nie widzisz?! – oburzyłam się, wskazując na szafkę, na której stał ów wiecheć.
Bo naprawdę trzeba być wybitnie ślepym, żeby nie zauważyć tak ogromnego bukietu. Co by o Chomiku nie powiedzieć, to ma chłopak gest.
- W coś ty go włożyła?! – krzyknął Piotrek tymczasem, z miejsca rzucając się w stronę kwiatów. A mówiąc precyzyjniej, to raczej chodziło mu o naczynie, w które je włożyłam, żeby nie zwiędły, bo szkoda by było. – Przecież to jest mój puchar! – jęknął.
Nie takiej reakcji się po nim w tej chwili spodziewałam, jeśli mam być szczera. Spojrzałam więc na niego jak na idiotę, bo w sumie to nie bardzo rozumiałam, o co mu się teraz rozchodzi.
- To było największe naczynie, jakie masz w domu – wyjaśniłam więc.
- To nie jest naczynie! To puchar! Za moje zwycięstwo! – pieklił się nad zaskoczoną mną. – Jak mogłaś to zrobić? – spytał, kończąc tym swoją niespodziewaną ekspresję i wypuszczając z płuc wszystkie powietrze, jakie tam zdążył nabrać w ciągu ostatniej minuty, po czym opadł bezradny na pobliskie krzesło.
- Ale o co ta cała afera? – westchnęłam trochę zdezorientowana. – Przecież nic mu się nie stanie, nic mu nie odpadnie, jeśli przez jakąś godzinkę postoi w nim trochę wody i kilka łodyg, więc nie rozumiem o co ci chodzi. Poza tym gdybyś miał w domu wazon albo choćby jakieś wiadro, to nie byłoby problemu – tłumaczyłam spokojnie.
- Ja z tobą osiwieję – westchnął Piotrek, w ogóle mnie nie słuchając i wciąż to przeżywając.
I do tego chyba postanowił się na mnie obrazić. Jak baba albo nawet i gorzej. Tyle tylko, że to nie był idealny moment na takie zachowania z jego strony...
Poza tym i tak byłam kochana, bo nie wypomniałam mu, że z jego górnym owłosieniem, to prędzej grozi mu łysina niż siwizna. Czyż nie ma racji?
- Mówiłam ci już, że to nie jest moja wina – odezwałam się po kilku chwilach, gdy zorientowałam się, że Piotrek na serio postanowił się do mnie nie odzywać. A w tym momencie to naprawdę nie było wskazane. – To wszystko przez Bedniego. Gdyby nie wysyłał tych kwiatów nie byłoby żadnego problemu. Poza tym powiedziałeś mu, że go uduszę? – spytałam, tym sposobem próbując rozwiązać mu język.
- Tak – odpowiedział Hain po krótkim wahaniu, jakby się zastanawiał, czy ma reagować na moje słowa, czy jednak nadal trwać w swym obrażeniu. – A on na to: „A nie mówiłem, że jej się spodoba?” – kontynuował, jakby foch na mnie mu już przeszedł, nawet uśmiechając się pod nosem.
Przewróciłam oczami z irytacji, gdy tylko to usłyszałam. On jest niereformowalny, naprawdę. W sensie, że Bedni, nie Piotrek, żebyście sobie nie myśleli.
- Dobra, w tej chwili to i tak nieistotne – zadecydowałam, machając na to ręką i starając się postąpić jak najrozsądniej tylko w tej chwili można. W końcu teraz od Chomika ważniejsza jest pani Hain. Nim to się mogę zająć później. – Wiesz co? Ty to lepiej idź się umyć, bo gęstą atmosferę w mieszkaniu zapewni nam powrót twojej mamy – uśmiechnęłam się blado do starszego Haina, nie mogąc już wytrzymać jego zapachów.
I poniekąd właśnie dlatego nie lubiłam sportu, a nie przez to, że mam dwie lewe ręce i słomiany zapał, co mi zawsze wszyscy próbowali wmówić.
Piotrek tymczasem – o dziwo – bez żadnego sprzeciwu wstał z krzesła, które do tej pory zajmował i ruszył w stronę łazienki.
- Ale tak naprawdę, Miśka, to o co chodzi? – spytał, zatrzymując się w pół kroku, uświadomiwszy sobie, że przez to wszystko niczego się ode mnie nie dowiedział.
Westchnęłam tak ciężko, jakbym na plecach miała głaz wielkości czteropiętrowego bloku.
- O to, że jestem za młoda jak na opiekunkę, że mam za ładną buźkę, mówię, że nie interesuję się siatkówką, a chwilę później dostaję kwiaty od jednego z siatkarzy, że nie mam pedagogicznego wykształcenia i tym podobne – zaczęłam wyliczać, opowiadając mu w naprawdę dużym skrócie to, co się dziś wydarzyło. Jak tylko wyjdzie z łazienki, to dostanie pełną wersję.
- Argumenty od czapy – stwierdził Piotrek posępnie. – Idealnie pasują do mojej mamy – zakończył, po czym poszedł pod prysznic.


***

Siedziałam w pokoju i nie bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Miałam wolne popołudnie, co ostatnio naprawdę rzadko się zdarzało, a to wiązało się z mnóstwem czasu, który mogłam spożytkować dla samej siebie. Problemem jednak było to, że nie miałam jakiegokolwiek pomysłu, jak powinnam to zrobić. Poza tym myślami byłam zupełnie gdzie indziej – w mieszkaniu o numerze jedenaście, znajdującego się kilka osiedli dalej, w którym Piotrek zapewne próbował wyjaśnić swojej mamie, jak naprawdę mają się sprawy w związku z moją osobą. Zdecydowaliśmy bowiem – zaraz po tym jak Piotrek doprowadził się do porządku – że lepiej będzie, jak to on wszystko wyjaśni swojej rodzicielce. Sam, bez mojej pomocy. Z jednej strony kompletnie nie zgadzałam się z przyjęciem takiej taktyki, bowiem wolałabym być teraz tam obok niego, by we właściwych momentach móc dokonać odpowiednich wtrąceń w jego wypowiedzi oraz by wiedzieć, na czym tak naprawdę stoję. Z drugiej jednak strony nie widziałam innego wyjścia niż zaszycie się pod kołdrą, by stąd już nigdy więcej nie wychodzić, a już zwłaszcza dlatego, by się tłumaczyć przed panią Hain. Co to, to nie.
To rozmyślanie niestety w niczym mi nie pomagało. Nie dość, że nagromadziło się we mnie jeszcze więcej obaw, to wciąż nie miałam pojęcia, co mam teraz ze sobą począć. Westchnęłam więc ciężko, bo zapowiadało się naprawdę nudne popołudnie...
I nagle – jakby ktoś chciał zrobić mi na złość i zaprzeczyć moim słowom, by udowodnić mi tym, że intuicji to ja nie mam za grosz – usłyszałam ciche, acz stanowcze pukanie do drzwi, które przerwało mi ciszę, panującą do tej pory w mojej samotni. Po chwili pomiędzy framugą a skrzydłem drzwi wejściowych do mojego pokoju pojawiła się głowa mojej współlokatorki.
- Miśka, masz gościa – oznajmiła.
Nie zgadniecie, kto pierwszy wpadł mi do głowy! Jako że nikogo się nie spodziewałam, bo tak naprawdę w Olsztynie znałam tylko moją współlokatorkę (która była akurat w mieszkaniu), Piotrka i Olka (którzy mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie kilka osiedli dalej) oraz kilku siatkarzy (z którymi w sumie to nawet nie zdążyłam się poznać), to jedynym rozwiązaniem tej zagadki, kto to może być, był dla mnie ten, który obrał sobie mnie za cel, czyli… Bedni. Ja przez tego kolesia niedługo zwariuję, jak Olka kocham! Swoją drogą Chomik może być z siebie dumny, bo przez to co robi, wciąż z tył głowy zapala mi się czerwona, alarmowa lampka, że to może on mi tu zaraz zza rogu/z kąta/z szafy/z lodówki (niepotrzebne skreślić) z czymś wyskoczy, by znów zaburzyć mi mój spokój. Wciąż o nim myślę, choć może nie dokładnie w taki sposób, w jaki on by tego chciał... ale mimo wszystko myślę.
Przez krótką chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mojej współlokatorce, że nie ma mnie w domu, jednak ostatecznie postanowiłam zwlec się z łóżka i zobaczyć, kogo to do mnie przywiało. Zwyciężyła ciekawość, po prostu. Bo nawet jeśli to ten, o którym myślę, to przynajmniej się nie wynudzę podczas dzisiejszego popołudnia, czyż nie? Chomik to idealna atrakcja odciągająca od czarnych myśli.
 Okazało się jednak – na moje szczęście – że był to zupełnie ktoś inny.
- Olek? – zdziwiłam się, widząc czarną główkę małego Hajnusa, stojącego jak gdyby nigdy nic w korytarzu naszego ciasnego mieszkanka na poddaszu olsztyńskiej kamienicy.
A najlepsze, że nigdzie nie widziałam głowy jego starszej kopii.
- To ja was może zostawię samych – powiedziała Kora, gdy tylko zorientowała się, że naprawdę znam tego malca, który jeszcze kilka minut temu stał na wycieraczce przed naszym mieszkaniem i pytał się ją o mnie.
Odprowadziłam ją wzrokiem, a gdy tylko ta zniknęłam za kuchennymi drzwiami, zdziwiona spojrzałam na Aleksa.
- Co tu robisz, kochanie? I gdzie zgubiłeś tatę? Parkuje samochód? – zasypałam go pytaniami, kucając tuż przed nim i uśmiechając się szeroko jak zawsze na jego widok.
- Nie, sam przyszedłem – odpowiedział zupełnie poważnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem jeszcze szerzej, bo uznałam to za naprawdę dobry żart.
- Chcecie mnie z tatą wkręcić, tak? Ale nie ze mną te numery – pogroziłam palcem w powietrzu, śmiejąc się.
Wstałam i podeszłam do drzwi, spodziewając się, że za nimi stoi wielce zadowolony z siebie Hajnus, bo udało mu się mnie z Olkiem nastraszyć. Otworzyłam więc je z impetem, z zamiarem pokrzyżowania mu tych planów i... dopiero wtedy pojawił się problem. Nikogo bowiem za nimi nie było. Naprawdę! A sprawdziłam to ze trzy razy.
- Tata jest na dole, tak? I proszę, nie żartuj sobie ze mnie, bo to jest naprawdę poważna sprawa – zastrzegłam od razu, obracając się w stronę malca ze srogą miną.
Bo to już nie było śmieszne.
- Nie, tata jest w domu, mówiłem ci – odpowiedział mały, patrząc na mnie tak, jakbym spadła z księżyca tuż przed jego nogami. – Sam przyjechałem – dodał.
W mojej głowie dopiero teraz zapaliła się czerwona, ostrzegawcza lampka, jak wtedy, gdy tylko słyszę cokolwiek o Bednim. Bo co, jeśli to jest prawda?
Nie, to niemożliwe. Muszą mnie wkręcać. Nie ma innej opcji.
- Ale jak to... sam?
Bo trudno było mi pojąć, aby pięciolatek dostał się tutaj, zwłaszcza, że kompletnie nie wiedział, gdzie mieszkam, bez niczyjej pomocy.
- Ale nie będziesz się na mnie gniewać? – szepnął Olek i spojrzał na mnie prosząco. Ponownie ukucnęłam przed nim, złapałam go za ręce i patrząc mu w oczy, pokręciłam przecząco głową. – Przyjechałem taksówką.
Tego już było za wiele dla mnie jak na jeden moment. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, a sens zdania wciąż był taki sam. Niestety.
- Misia, co ci? – Olek przestraszył się nie na żarty, widząc moją reakcję.
- Ale jak to taksówką? Sam? Taksówką? Olek, przecież tobie mogło się coś stać! Ktoś ci mógł zrobić krzywdę! – krzyknęłam przerażona, a przed oczami od razu pojawiły mi się te wszystkie informacje o przeróżnych zwyrodnialcach, wypadkach i tym podobnych, którymi media bombardują nas z każdej strony.
Jak Piotrek mógł dopuścić do takiej sytuacji?!
- Nie – uśmiechnął się Olek pod nosem – to jest znajomy taty. Tata zawsze mi powtarzał, że jakby coś się stało, to mam do niego dzwonić i on mnie zawiezie tam, gdzie będę chciał.
Nie uspokoiło mnie to jakoś. W sumie to z każdą chwilą byłam bardziej przerażona.
- Ale jak ty... jak ty to zrobiłeś?
- Na stole leżały twoje dokumenty, to je wziąłem, zadzwoniłem po taksówkę, ubrałem się, wziąłem moje oszczędności ze świnki, po czym wsiadłem i pokazałem panu twój adres, co by mnie tu przywiózł – wyjaśnił Aleks, jakby to było zupełnie normalne dla pięciolatków.
A nie było, dobrze to wiem.
- I ten znajomy taty nie był zdziwiony, że jedziesz sam? – zapytałam, bo wciąż tego nie rozumiałam.
- Był, ale powiedziałem mu, że tata mi kazał jechać do ciebie. Przepraszam, wiem, że nie powinienem był kłamać, ale musiałem – wyjaśnił Olek, po czym pociągnął nosem i spuścił głowę, jakby czekał na kazanie z mojej strony. Tyle tylko, że ja byłam tak zszokowana, że słowa z siebie wydobyć nie mogłam. – Misia, mogę z tobą zostać? – spytał więc Olek po chwili, przytulając się do mnie. – Nie chcę wracać do domu.
- Dlaczego nie chcesz? – spytałam ledwo słyszalnym głosem.
Było mi jakoś dziwnie słabo i bałam się, że tu zaraz Olkowi zemdleję. Może dlatego też usiadłam na podłodze, tak w razie gdybym miała zaraz na niej wylądować?
- Przepraszam, ale nie mogę ci powiedzieć – mały pokręcił głową i zrobił smutną minkę, jakby naprawdę było mu z tego powodu przykro.
Widziałam jednak jego zacięcie, dlatego nie próbowałam czegokolwiek z niego wyciągnąć. W sumie to nie miałam nawet na to siły i pomysłu. Miałam teraz o wiele większy problem na głowie. Musiałam wymyślić jakieś rozwiązanie tej sytuacji.
Boże, a co będzie, jeśli oskarżą mnie o uprowadzenie dziecka?
- Misia, nie martw się tak, tata będzie zły tylko na mnie, a nie na ciebie – powiedział Olek, jakby czytał w moich myślach, po czym przytulił się do mnie.
Byłam kompletnie rozwalona psychicznie. Przestraszona. Zdezorientowana. Zdenerwowana. Zszokowana. I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność uczucia, które mną w tym momncie targały. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób mam się pozbierać. Ale nie, to koniec, naprawdę muszę wziąć się w garść! W tej chwili! Hradecka, ogarnij się! W końcu to ja w tym duecie jestem dorosłą i odpowiedzialną osobą, mimo że czasem wychodzi na to, że to Olek właśnie taki jest...
- Chyba musimy zadzwonić do taty i powiedzieć mu, gdzie jesteś, bo na pewno się o ciebie martwi – powiedziałam spokojnie do malca, zbierając myśli. – Może postawił już pół olsztyńskiej policji w gotowości... – zastanawiałam się na głos, mimowolnie się uśmiechając pod nosem.
- Nie, ja nie chcę! – Aleks tupnął nogą rozzłoszczony.
Jeszcze mi tego brakowało, żeby się na mnie obraził.
- Chcesz, żeby tata oszalał z niepokoju? – spojrzałam na niego sugestywnie.
Mały pokręcił głową. Czyli nie jest jeszcze tak źle.
- Ale ja nie chcę tam wracać. Chcę zostać z tobą... – powtórzył.
Nie miałam pojęcia, co musiało się stać po moim wyjściu, że Olkowi tak bardzo na tym zależało, ale jeszcze nigdy nie widziałam go tak zdeterminowanego.
- To zróbmy tak – zaczęłam. – Ja zaraz zadzwonię do taty i powiem mu, żeby się nie denerwował, bo jesteś u mnie i wszystko z tobą w porządku, po czym poproszę go, aby ciebie wysłuchał i dam ci słuchawkę, a ty mu wszystko wyjaśnisz. Ale to absolutnie wszystko, również to jak się tu dostałeś i dlaczego to zrobiłeś. Jeśli mu to opowiesz, to później porozmawiamy z nim o tym, czy nie mógłbyś zostać u mnie dzisiaj na noc i jutro rano wrócić ze mną do swojego domu, dobrze? – spytałam, a Olek po krótkim i intensywnym zastanowieniu się, przekalkulowaniu wszystkich za i przeciw, pokiwał twierdząco głową, przystając na to.
I jak ustaliliśmy, tak też zrobiliśmy. Problem jednak pojawił się już na samym początku, bowiem od jakiegoś tygodnia nie miałam środków na koncie i nie mogłam wykonywać połączeń, jedynie je odbierać. A jak widać – starszemu Hainowi nie wpadło do głowy, by szukać syna u mnie. Albo by chociaż poinformować mnie o tym, co się wydarzyło... Na szczęście – z pomocą przyszła nam Kora, która pożyczyła mi swój telefon, a nawet zrobiła dla nas kakao, żeby nam się lepiej załatwiało tak ważne sprawy. Olek więc siedział teraz wielce zadowolony na krześle w kuchni i dmuchał w ciepłe kakao, co by szybciej ostygło i mógł już się napić, machając nogami w powietrzu, gdy ja brałam głęboki oddech, naciskając zieloną słuchawkę przy numerze starszego Haina.
- Halo? – usłyszałam jego zdenerwowany głos po pierwszym sygnale.
Czyli zauważył brak syna i teraz pewnie wyczekiwał na jakąś informację o jego losie.
- To ja, Miśka. Olek jest u mnie – poinformowałam go.
- O, jak dobrze... –  Hajnus odetchnął z wyraźną ulgą, wypuszczając z siebie powietrze nagromadzone w płucach ze stresu. – Zaraz u was jestem! – krzyknął po chwili, a w tle usłyszałam chrzęst kluczy.
- Nie! Poczekaj! – przerwałam mu kategorycznie, wychodząc z kuchni do przedpokoju, żeby tylko mały mnie nie usłyszał. – Jest pewien problem.
- Coś się stało Aleksowi? - przestraszył się Piotrek.
- Nie, nie, wszystko z nim w porządku - uspokoiłam go.
- To co mnie straszysz! - oburzył się starszy Hain.
- Olek nie chce mi powiedzieć, co się stało i dlaczego to zrobił, ale wciąż uparcie powtarza, że nie chce wracać i chce zostać ze mną - wyjaśniłam.
W słuchawce na dłuższy moment zaległa cisza, jakby Piotrek przetrawiał moje słowa.
- Nie rozumiem... Miśka, ja naprawdę nie wiem, co się stało... – odpowiedział tak żałośnie, że aż zrobiło mi się go żal.
- Ja też nie wiem – przyznałam ze smutkiem. – Ale zaraz dam ci Olka. Mały obiecał mi, że ci wszystko wyjaśni... ale najpierw ty musisz mi obiecać, że nie będziesz na niego krzyczał, tylko go wysłuchasz – zaznaczyłam.
- Ale jak ja mam nie być na niego zły, skoro on takie rzeczy wyczynia! – krzyknął rozeźlony Hain.
- Ja nie mówię, że masz nie być na niego zły, ale że masz dać mu szansę, by ci wszystko wyjaśnił. Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobił? – spytałam, a Hajnus po krótkim zastanowieniu przytaknął. – To się uspokój i daj mu mówić – zakończyłam, po czym podałam małemu słuchawkę.
Nawet nie zauważyłam, kiedy nasz mały uciekinier wszedł do przedpokoju, na środku którego stałam i rozmawiałam przez telefon z Piotrkiem. W sumie to rozumiałam obawy i złość starszego Haina, ale po moich doświadczeniach w innych rodzinach wiedziałam, że krzyk w takich sytuacjach niczemu nie pomoże. Ba, jeszcze pogorszy sprawę. Miałam nadzieję, że Hain to sobie uświadomił, bo inaczej może być naprawdę źle. I z taką myślą zostawiłam malca samego. W końcu obiecałam mu, że nie będę się dopytywać, co takiego się stało, pozwalając mu to samemu ze swoim ojcem wyjaśnić, mimo że w środku aż ściskało mnie z ciekawości. Bo nie potrafiłam zrozumieć, co takiego musiało się stać, żeby Olek, który tak bardzo jest za swoim ojcem, tak nagle nie chciał do niego wracać. Miałam nadzieję, że Piotrek mi to całe zajście wyjaśni, ale on chyba też tego nie rozumiał. A to niczemu nie ułatwiało.
Ich rozmowa trwała kilkanaście minut, podczas których zdążyłam przejrzeć naszą lodówkę i stwierdzić, że Olek nie miałby co u nas jeść, gdyby jednak został. A najgorsze, że mój portfel świecił pustkami i nie mogłabym nawet zabrać go do sklepu i kupić mu tego, na co miałby ochotę. Moje życie to jedno, wielkie pasmo porażek. A najgorsze, że nic nie wskazywało na to, aby to się miało w najbliższym czasie zmienić... I gdy już miałam usiąść na kuchennym krześle i się z tego powodu załamać, moja współlokatorka weszła do kuchni z... siatkami pełnymi zakupów.
- Skoro twój przystojniaczek ma tu zostać na noc, to nie wypadałoby, aby u nas umarł z głodu – zaśmiała się, potrząsając reklamówką.
Nawet nie wiem, kiedy ona zdążyła wyjść z mieszkania, by coś kupić, ale w tym momencie to nie było aż takie istotne. Miałam jedynie ochotę ją przytulić, jednak jeszcze nie byłyśmy ze sobą tak blisko... W sumie to wciąż mało się znałyśmy. Poza tym Olek właśnie skończył rozmawiać z tatą i podał mi słuchawkę.
- Jak było? – spytałam go, zakrywając mikrofon.
Mały tylko uniósł kciuk do góry, po czym poprosił o drugie kakao. Chyba mu u nas dobrze. I chyba poważna rozmowa z ojcem nie była taka straszna. Uśmiechnęłam się więc pod nosem, po czym wyszłam z kuchni, by porozmawiać z Piotrkiem.
- I co? Wiesz już wszystko? – spytałam go.
- Tak, ale to nie jest rozmowa na telefon... – zaznaczył Hain od razu, jakby się spodziewał, że zaraz zacznę go o wszystko wypytywać. – Najpierw muszę coś załatwić – dodał i miał dziwny ton głosu. Taki jakiś... poważny. No jak nie on.
- W porządku, ale mam jeszcze jedno pytanie – odpowiedziałam, zduszając w sobie ciekawość, mimo że to nie było łatwe. – Czy Olek może dzisiaj zostać ze mną? Zajmę się nim, a jutro rano go przyprowadzę o tej porze co zawsze, gdy przychodzę do pracy - zaznaczyłam od razu.
- Wiesz, to jest dobra myśl – odpowiedział mi Hain po krótkim namyśle. – W sumie to nawet sam miałem cię o to poprosić. I możecie przyjść później, bylebyście już byli, gdy wrócę z treningu, bo inaczej zwariuję z niepokoju. Dzięki – dodał, po czym się rozłączył.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedziałam, choć Hain mógł mnie już nie usłyszeć.
- I co? Mogę zostać? – spytał Olek, który od raz pojawił się tuż obok mnie i spojrzał na mnie wyczekująco, nawet nie pozwalając mi zwrócić Korze jej własność.
- Tak, pod warunkiem, że już nigdy więcej nie będziesz nam znikał bez słowa – odpowiedziałam poważnie, spoglądając na niego srogo.
- Obiecuję – odrzekł Olek poważnie, unosząc palce w górę w geście przysięgi, po czym roześmiał się i rzucił się mi na szyję, nie pozwalając mi dojść do głosu.
- Tata bardzo był zły? – spytałam go, kiedy już się uspokoił, siadając naprzeciwko niego i patrząc mu w oczy.
- Troszkę – przytaknął Aleks lekko zmartwiony. – Ale przeprosiłem go bardzo mocno, bo wiem, że zrobiłem źle.... No i przez najbliższy miesiąc nie będę mógł oglądać telewizji. Ani używać komputera. I grać w gry na taty komórce – posmutniał na moment.
- Poradzimy sobie. Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić bez tego – zapewniłam go, a mały się roześmiał. – Mam nawet pewien pomysł – uśmiechnęłam się tajemniczo pod nosem, puszczając do niego oko.
- Jaki? – Aleks od razu się zaciekawił.
- Nie mogę ci powiedzieć – odpowiedziałam poważnie. – Niespodzianka to niespodzianka.
Mały na moment posmutniał, jednak po chwili chyba przypomniał sobie, co dzisiaj zrobił i postanowił nie przeciągać struny.
- A co będziemy robić dzisiaj?
- No cóż, u mnie co prawda nie ma tylu atrakcji, co u ciebie w domu... – zaczęłam.
- Ale jesteś ty – powiedział Olek, przerywając mi w pół zdania (jak ojciec, no!) i przykleił się do mnie jeszcze bardziej.
A ja myślałam, że się popłaczę ze wzruszenia. Kiedy tak bardzo przywiązałam się do tego chłopca? Kiedy on tak bardzo się ze mną zżył? Kiedy to się stało? Nie miałam pojęcia.


_________________________________

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam tego dzieciaka. I jego ojca też.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, jej. To, co zrobił Olek, rozwaliło mnie kompletnie. To znaczy, w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Chyba nie znam żadnego pięciolatka (co wcale nie znaczy, że znam ich znowu tak wielu ;D), który, z pełną premedytacją, nietuzinkową odwagą i pewnością siebie uciekł z domu z powodu bliżej nieokreślonych, acz również tajemniczych. Ba, uciekł, ale w jakim stylu! Zachowując zimną krew w podbramkowej sytuacji w taksówce, dzielnie prąc do bloku, dzielnie dzwoniąc do drzwi i szukając tej jedynej w postaci Misi. Jakie ona jednak musi mieć świetne, wręcz doskonałe, relacje z tym chłopcem i jak on musi ją uwielbiać - to się po prostu w głowie nie mieści! I aż mnie z jednej strony zżera zazdrość (bo ujarzmianie maluchów łatwe nigdy nie jest), a z drugiej - podziw.. Niekłamany, naprawdę.
    Żżera mnie też ciekawość co do właściwego powodu spieprzenia młodzieniaszka, bo zachowanie Starszego Haina Ojca (tzn. mam na myśli drugą część rozmowy telefonicznej) zainspirowało mnie do postawienia własnej hipotezy na temat probabilistycznej przyczyny dokonania tegoż czynu (Boże, co za zdanie). A zatem: babcia Hain jak nic musiała rzucić na Hradecką jakąś ciężką kalumnię ogromnego kalibru z właściwym sobie polotem i dystynkcją, co z kolei doprowadziło Olka do tak wielkiej rozpaczy i doprowadzenia do głosu tak dojmującego poczucia sprawiedliwości, że chłopiec postanowił dokumentnie zerwać swe relacje nie tylko z matką Piotrka, ale i z nim samym. Wieeem, nie jestem zbyt kreatywna, ale dziwię się, że po całym dniu zajęć na uczelni (niedawno wróciłam do mieszkania, hehe) skleciłam w swym mózgu w ogóle cokolwiek sensownego (--> teorię). ;D
    Kora też zachowała się bardzo przytomnie. Czy ona aby nie studiuje pedagogiki? Co prawda nie wiem, jakie ma podejście do dzieci, ale potrzeby Miśki (która dzieckiem już nie jest, tak) i Olka odgadnęła bezbłędnie. ;D
    Szczerze, ja też pomyślałam w pierwszej chwili, że naszą główną bohaterkę odwiedził Chomik.. Co w sumie byłoby nie tyle dość dziwne, ile wręcz niepokojące. Teraz mi to przyszło na myśl. Możliwe odwiedziny skłoniłyby mnie do myślenia, że Bedni jest kimś w rodzaju nieustępliwego stalkera, który najpierw obsypuje cię inwektywami z góry na dół, później zatrybia, że to zły sposób na podryw, więc wysyła ci kwiaty, a na koniec fatyguje się, aby osobiście cię przeprosić i do tego skomplementować, już bez uprzedniej ironii... Nie, nie mam takich doświadczeń, po prostu mam wenę na wymyślanie dziwnych skojarzeń. ;D
    Co jeszcze mogę napisać.. Krótki ten rozdział. ;p Życzę sobie, aby następny był dłuższy. ;D Seerio! Przyzwyczaiłaś mnie do długich odcinków, a ten, powiedzmy to sobie szczerze, do najbardziej rozbudowanych nie należy. ;D W kwestii fabularnej nasunęło mi się jeszcze: Hain nie ma dobrych kontaktów z synem. Niby nie ma się czemu dziwić, ale jednak... Smuci mnie to. Bo Olek, gdyby ojcu ufał, na pewno nie zdecydowałby się na giganta... Swoją drogą zastanawia mnie ten Piotrek - niby, jego zdaniem, gdzie Aleks mógłby się udać, jeśli nie do swojej słodkiej niani? Nie rozumiem.
    pozdrowienia! cmok! cmok! ;D


    OdpowiedzUsuń
  3. niezły jest ten Olek. no i ciekawe, co się stało, że aż pięciolatek uciekł z domu... mam dziwne wrażenie, że zamieszana jest babunia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawaj nastepny bo ja tu zgona zalicze z ciekawosci!!! heheheh kocham czytac twoje opowiadania chociaz mało znam piotrka bo nie kibicuje Olsztynowi, czytam bo są świetne <3 <3

    OdpowiedzUsuń