piątek, 27 lutego 2015

8. Nieprzyjemne niespodzianki.



Następnego dnia, momentalnie po otworzeniu oczu, odczułam skutki wczorajszych szaleństw. Wszystko – a już zwłaszcza wydarzenia wczorajszego wieczoru – widziałam jak przez mgłę, a w głowie mi szumiało, jakbym płynęła jakimś statkiem. Całe szczęście, że nie miałam choroby morskiej… a przynajmniej nic mi na ten temat nie było wiadomo. Najgorsze jednak było dopiero przede mną, bowiem to, co dotarło do mnie chwilę później, otrzeźwiło mnie lepiej niż kawa czy kubeł zimnej wody. Była to chwila, w której odzyskałam już w pełni świadomość i… poczułam czyjąś rękę obejmującą mnie w pasie.
- O kurwa! – przeklęłam, gdy tylko odwróciłam głowę w bok i zobaczyłam tam… smacznie śpiącego obok mnie Pawła.
Po chwili zorientowałam się, że najprawdopodobniej jesteśmy u niego, ja mam na sobie tylko jego koszulkę, moje rzeczy porozrzucane są po podłodze, a on też ilością ubrań założonych na siebie nie grzeszy. Przeraziłam się nie na żarty, bo to oznaczało tylko jedno – przespałam się z kumplem mojego pracodawcy, no lepiej być nie mogło!
Tfu, przepraszam, mojego BYŁEGO już pracodawcy. Wciąż jakoś nie potrafię sobie tego do końca uświadomić…
Miałam teraz jednak inny problem, niż utrwalanie sobie w głowie, że już nie pracuję u Haina, że jestem bezrobotna i więcej nie zobaczę się z Olkiem, bo mój nagły i głośny krzyk rozbudził mojego towarzysza, przez co ciche wymknięcie się z jego mieszkania i nie pojawienie się już nigdy więcej na jego drodze, nie wchodziło w grę.
- Miśka… – mruknął zaraz po tym, jak otworzył oczy i mnie ujrzał.
A najgorsze było to, że się do mnie uśmiechnął w taki sposób, jakby był niezwykle zachwycony tym, że mnie tu widzi.
- Ciii, ciii, śpij – szepnęłam, próbując jeszcze chwycić się resztek szansy na ucieczkę, zanim ten się na dobre rozbudzi.
Z marnym skutkiem, niestety.
- Jak mógłbym spać, mając obok siebie takiego anioła? A raczej anielicę – sprecyzował, uśmiechając do mnie się zawadiacko.
Nie pomagał. Wcale a wcale.
Nie wiedziałam tak naprawdę, co mam teraz począć. W końcu nikt mnie nie uczył, jak się zachować w takiej sytuacji. Jego nagi i umięśniony tors, będący tuż na wyciągnięcie mojej ręki, też w niczym mi nie pomagał. A wręcz przeszkadzał, bowiem przez to nie mogłam zebrać myśli i nie miałam pojęcia, gdzie mam podziać swoje oczy, by się na niego perfidnie nie gapić. Do tego na usta cisnęło mi się jedno, zasadnicze pytanie, ale… nie wiedziałam, w jaki sposób mam je zadać, co by uzyskać satysfakcjonującą mnie odpowiedź i przy tym nie urazić Pawła.
- Czy my… – zaczęłam nieśmiało po chwili, w końcu zbierając się na odwagę, by go zapytać o to, co mnie teraz trapiło.
Bo ja naprawdę niczego ze wczorajszego wieczora nie pamiętałam od momentu, w którym ruszyliśmy na parkiet. Potem najzwyczajniej w świecie urwał mi się film.
- Jeśli pytasz o to, czy spaliśmy ze sobą – zaczął Paweł, powoli ważąc słowa i idealnie domyślając się, o co mi chodzi – to tak. Ale tylko spaliśmy – dodał po chwili, widząc moje przerażenie wymalowane na twarzy.
- Co? – spytałam głupio, bo go kompletnie nie zrozumiałam w tym momencie.
- Nie pamiętasz? – zdziwił się. W odpowiedzi pokręciłam przecząco głową. – Najpierw mnie nie kojarzysz, teraz nie pamiętasz tego, co wczoraj robiliśmy. Niedobrze z tobą, moja droga – oświadczył mi ze śmiechem. – Wiesz, że mógłbym ci teraz każdy kit wcisnąć, a ty byś musiała mi w to uwierzyć? – podpuszczał mnie, przyglądając mi się dokładnie.
- Wiem, ale wiem też, że byś mi tego nie zrobił – odpowiedziałam pewna swego. Nie wiem, skąd brałam ów pewność, ale w ogóle nie mieściło mi się w głowie, by Paweł mógł mnie okłamać. – No więc, to jak było naprawdę? – dopytywałam.
Siatkarz uśmiechnął się nikle pod nosem, jakby miał zamiar się jeszcze przez jakiś czas nade mną pastwić i nic mi nie powiedzieć.
- Wczoraj, gdy wychodziliśmy – zaczął w końcu, dokładnie w momencie, w którym otwierałam usta, by jakoś przyśpieszyć jego odpowiedź – odczytałaś smsa od swojej współlokatorki, że tej nocy będziecie miały gościa… a raczej, że ona będzie go miała i ty stwierdziłaś, że tam nie wracasz i że nie masz gdzie spać. No to zaproponowałem ci nocleg u siebie i własne łóżko, ale nie chciałaś się zgodzić na to, abym spał na kanapie, bo jak stwierdziłaś, jest dla mnie za krótka. Ja jednak nie mogłem pozwolić na to, abyś to ty na niej spała, w końcu byłaś moim gościem. I tak sprzeczaliśmy się ze sobą dobrych kilka minut, aż ostatecznie stwierdziłaś, że przecież możemy spać razem w moim łóżku, bo bez problemu się zmieścimy – zakończył.
- I… i nic z tych rzeczy? – spytałam, patrząc na niego podejrzliwie.
- Rączki miałem przy sobie – zapewnił mnie, unosząc je w górę na potwierdzenie. – Wszystko inne również – dodał, uśmiechając się pod nosem.
- W takim razie dlaczego mam na sobie twoją koszulkę? – dopytywałam, wciąż węsząc tu jakiś podstęp.
- A co, miałaś się kisić w tym gorsecie? – zdziwił się i był w tym totalnie autentyczny.
A mi ulżyło, gdy tylko to usłyszałam i utwierdziłam się w tym, że na serio wczoraj nic niepożądanego między nami się nie wydarzyło. Aż uśmiechnęłam się pod nosem.
- Wyglądasz teraz, jakbyś poczuła wielką ulgę – wytknął mi Paweł.
- Bo tak jest – potwierdziłam to od razu, nawet nie zastanawiając się nad tym, że ta odpowiedź może urazić jego męskie ego. Dopiero po chwili zorientowałam się, jaką gafę palnęłam, gdy zobaczyłam, jak mu mina zrzedła. I szczerze, to trochę zrobiło mi się go żal, dlatego kontynuowałam: – Po prostu nie lubię komplikować sobie już i tak mocno skomplikowanego życia…
Paweł przytaknął, ale jego twarz już nie była tak rozpromieniona jak chwilę temu. Bałam się trochę tego, co chodziło mu teraz po głowie… Nawet nie chciałam wiedzieć, co tam teraz w niej było.
- To może w ramach wdzięczności za tę noc zrobię nam jakieś śniadanie – zaproponowałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać tej ciszy.
I – jeśli mam być szczera – chcąc się uwolnić od niego choćby na momencik.
- Nie, to ja je zrobię, a ty tu sobie leż – zaprzeczył nagle Paweł, co mnie trochę zaskoczyło. – W końcu jesteś moim gościem! – przypomniał mi i już zrywał się z łóżka, by ruszyć do kuchni tak, jakby nagle wrócił mu jego dobry humor sprzed kilku minut.
- Kpisz czy o drogę pytasz? – spojrzałam na niego jak na idiotę. – Nie dość, że mnie przechowałeś, to jeszcze masz mi śniadania robić? Niedoczekanie! – oburzyłam się, również wstając z łóżka.
- Tak mówisz? – Paweł spojrzał na mnie przenikliwym spojrzeniem, przekrzywiając przy tym głowę i uśmiechając się do mnie zawadiacko. – To w takim razie najpierw musisz mnie dogonić – oznajmił mi po chwili.
I tym oto sposobem rozpoczęła się gonitwa do kuchni, którą… przegrałam. Ale to nie moja wina, że Paweł jest większy i silniejszy ode mnie, i że to wykorzystał na swoją korzyść, siłą przytrzymując mnie w łóżku, a potem zabarykadował mnie w sypialni! Udało mi się jednak jakoś stamtąd wydostać po negocjacjach z mym oprawcą i… ostatecznie śniadanie zrobiliśmy wspólnie, niczym stare dobre małżeństwo.
Tfu, Hradecka, wypluj to lepiej. To nie czas i miejsce na takie deklaracje.


***


I znowu wpadłam w wir wysyłania swojego CV gdzie popadnie, chodzenia w przeróżne miejsca i imania się złudnej nadziei, że gdzieś mnie przyjmą. Tym razem jednak nie było lepiej niż poprzednio. A może nawet i gorzej, bowiem czułam się niesprawiedliwie potraktowana przez Piotrka. Wiem, powinnam była wrócić do mieszkania numer jedenaście i wbić Hajnusowi do głowy, że się myli co do mnie, tyle tylko że… nie miałam na to żadnych dowodów. Poza tym tylko winny się tłumaczy, a ja nią nie byłam ani się taką nie czułam, dlatego też nie dążyłam do kolejnego spotkania z siatkarzem i zostawiłam to tak, jak jest. Nie walczyłam, bo czułam, że cokolwiek bym nie zrobiła i tak jestem na straconej pozycji. Może właśnie tak musiało być? Może nawet lepiej, że tak się stało? Właśnie to próbowałam sobie wmówić, ale – jeśli mam być szczera – to nie bardzo mi to wychodziło, zwłaszcza, gdy przed moimi oczami stawał obraz śmiejącego się Olka. Zdecydowanie za mocno pokochałam tego chłopca i to w tak krótkim okresie czasu, przez co teraz nie potrafiłam znaleźć dla siebie miejsca…
W tych ciężkich dla mnie chwilach pomagał mi… Paweł Adamajtis. Kto by pomyślał, że kumpel Hajnusa, którego do tej pory kompletnie nie kojarzyłam, po jednej wspólnej nocy stanie się dla mnie taką podporą? Jego smsy rozweselały mnie w te ponure dla mnie dni, a to, że trzymał za mnie kciuki i mi dopingował, dodawało mi odwagi i wiary, że jednak uda mi się tu coś znaleźć, przez co nie będę zmuszona po raz kolejny się przeprowadzać. Albo, co gorsza, by wrócić do ojca.
Poza tym łączyła nas jeszcze jedna sprawa. Podobno wśród chłopaków rozeszła się plotka, że się z Pawłem… spotykamy. Jako para. Jak to się stało? I skąd to wiem? Otóż niedługo po moim wyjściu ów ranka z mieszkania Adamajtisa zadzwonił do mnie zaaferowany całą sytuacją Paweł.
- Przed chwilą był u mnie Biku. Nie uwierzysz, co on wymyślił! – zaczął na wstępie, nawet się ze mną nie witając.
Choć w sumie to widzieliśmy się kilkadziesiąt minut temu.
- A kto to Biku? – spytałam, kompletnie nie interesując się tym, na co ów gościu wpadł o tak wczesnej porze.
I tak dobrze wiedziałam, że Paweł zaraz powie mi, o co chodzi.
- A taki mały, natrętny trochę niczym Bedni, był wtedy z nami w mieszkaniu u Hajnusa – siatkarz zaczął mi to tłumaczyć tak od niechcenia. – Zresztą to nieważne. On cię widział! – krzyknął po chwili.
- I co z tego? – zdziwiłam się, nie widząc w tym nic złego. – Dużo osób mnie widuje.
- No, ale on cię widział, jak wychodziłaś dzisiaj ode mnie rano z mieszkania i… i no wiesz, co sobie pomyślał – mówił trochę speszony.
Swoją drogą, to każdy by to sobie pomyślał, gdyby rozanielona dziewczyna wyszła z mieszkania faceta porą przedpołudniową. Bo gdyby wyszła cichaczem o poranku to oznaczałoby to, że ucieka. Ale jeśli wychodzi później, to oznacza, że było dobrze i że zjedli jeszcze wspólnie śniadanie. Co w sumie w naszym przypadku było prawdą.
Ale Paweł to nie wszyscy. On był zbyt grzeczny, żeby myśleć o TAKICH rzeczach.
- I co, przyszedł zapytać jak było? – spytałam ze śmiechem, bo ta sytuacja naprawdę zaczynała mnie bawić. Odpowiedziała mi jednak głucha cisza, co odebrałam za zgodę. – To miło z jego strony – śmiałam się w najlepsze.
- Miśka, czy ty nic nie rozumiesz?! – oburzył się Adamajtis. – Przecież on tego nie zostawi dla siebie, bo nie byłby sobą i teraz wszyscy się dowiedzą, że ze sobą… spaliśmy – zakończył i mogę dać sobie rękę urwać, że spalił przy tym buraka.
- Bo ty go oczywiście z błędu nie wyprowadziłeś.
- No wiesz… jakoś tak… nie wyszło – jąkał się zakłopotany.
Zaśmiałam się, bo najbardziej zabawne w tym wszystkim było zakłopotanie mojego rozmówcy właśnie.
- Nie rozumiem jednak, dlaczego do mnie dzwonisz i mi to mówisz – powiedziałam po chwili, starając się być przy tym osobą poważną, choć przychodziło mi to z niemałym trudem. – Przecież ja i tak już więcej ich nie zobaczę, bo nie będę miała ku temu okazji i sposobności…
- Bo wiesz, ja naprawdę nie chcę, żeby oni o tobie źle myśleli, ale jakoś tak… no… nie umiałem zaprzeczyć… – jąkał się.
- Paweł, Boże!, to jest naprawdę słodkie, że tak się martwisz o moją reputację, ale zrozum, że mnie ich zdanie za grosz nie obchodzi – wyjaśniłam mu tonem, jaki używam do rozmów wychowawczych z dziećmi. – A jeśli dzięki temu będą cię lepiej traktować, to cieszę się, że ci pomogłam.
- Co? Skąd to wiesz? – zdziwił się.
Nie, on był przerażony tym, że wiem.
- Ty też wczoraj nie byłeś najtrzeźwiejszy i to, i owo mi zdążyłeś powiedzieć, zanim na dobre straciłam kontakt z rzeczywistością – wyjaśniłam. – I nie przejmuj się nimi, i ich gadaniem. Fajny facet z ciebie, wiele dziewczyn woli takiego opiekuńczego, wrażliwego i troskliwego chłopaka, nie wszystkie jara jakiś nieczuły bad boy, wierz mi, wiem, co mówię – powtarzałam mu to, co mówiłam wczoraj, bo widocznie nie tylko ja mam słabą pamięć.
I mówiłam to całkiem poważnie, bo Paweł był na swój sposób uroczy. Nie w moim typie, ale na pewno wiele dziewczyn uznałoby go za swój ideał.
- Wow, dziękuję – odpowiedział chyba tym wyznaniem zaskoczony. – A ty na kogo czekasz? – spytał jakoś dziwnie ośmielony.
- Aktualnie to czekam aż mnie Kora wpuści do budynku, bo zapomniałam wczoraj zabrać z mieszkania kluczy i sterczę teraz jak ta idiotka pod zamkniętymi drzwiami, a ona się pewnie bawi w najlepsze tam na górze – narzekałam. – Całe szczęście, że mnie nakarmiłeś, bo to chyba może dłużej potrwać – zaśmiałam się.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział, darując sobie drążenie poprzedniego tematu, orientując się, że mu nic więcej nie powiem.
- Do tego muszę ci się do czegoś przyznać – westchnęłam, mając zamiar kontynuować tę rozmowę dopóki Kora z łaski swojej nie ruszy swej wielmożnej dupy i mi nie otworzy, bo samej jakoś nie chciało mi się tu sterczeć. – Chyba wczorajszy wieczór wciąż mi uderza do głowy, bo wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi…
Rzeczywiście, miałam jakieś dziwne uczucie, że ktoś za mną idzie, odkąd tylko wyszłam z mieszkania Adamajtisa. Ale gdy tylko się oglądałam, to nikogo za sobą nie widziałam. To uczucie jednak z każdym momentem się potęgowało, gdy przyśpieszałam, on/a przyśpieszał/a, gdy zwalniałam, zwalniał/a. Wciąż czułam na swoich plecach czyiś oddech, jakbym miała jakąś przyczepkę…
- Mam przyjechać? – spytał Paweł od razu, zmartwiony tym wielce. – Jedno twoje słowo i już jestem – zapewnił mnie.
- Nie po to ci to mówiłam, głupku, żebyś gnał tu do mnie na łeb na szyję – zaśmiałam się, jednak nie powiem, że nie zrobiło mi się przyjemnie na te słowa. – Wszystko jest w porządku, to tylko takie dziwne… – zamilkłam.
Nie tego się spodziewałam. Tak właściwie to miałam nadzieję, że już wszystko zostało załatwione, że już nie muszę się tym martwić, że przeszłość mnie tu nie dogoni. Było jednak inaczej, a ten, który zagrodził mi w tym momencie drogę, udowadniał mi właśnie, że jeszcze nie stanęłam na nogi…
- Miśka? Wszystko dobrze? – pytał Paweł zmartwiony moją nagłą ciszą w słuchawce.
- Tak, tak, jak najbardziej – zapewniłam go w pośpiechu. – Muszę kończyć, bo Kora właśnie się zorientowała, że dobijam się do drzwi – skłamałam gładko. – Do usłyszenia kiedy indziej –  dodałam, po czym się rozłączyłam, nie dając mu nawet cokolwiek powiedzieć.
Włożyłam telefon do torebki i spojrzałam w ów twarz. Uśmiechnął się dokładnie w ten sam swój obleśny sposób, co kiedyś.
- Witaj, złociutka. Myślałaś, że jak się przeprowadzisz, to o tobie zapomnimy? – zaśmiał się złowieszczo. – Nic z tych rzeczy, moja droga, przed nami nie da się uciec, powinnaś o tym doskonale wiedzieć.
A potem widziałam już tylko ciemność.


***


- Ty imbecylu! – usłyszałem od razu po otworzeniu drzwi, do których od kilku chwil dobijał się Miły z Monią. – Kompletny debilu! – kontynuował Zniszczoł, jednocześnie wchodząc do środka.
Nie ma to jak miłe powitanie z ust przyjaciela, mówię wam.
- Może mógłbyś pohamować swoje odzywki przy moim dziecku? – obruszyłem się trochę.
Już i tak Aleks od tygodnia był na mnie wściekły o tę akcję z Miśką, a Miły zamiast mnie wspierać i pomagać mi w odzyskaniu jego zaufania, to mi jeszcze dokładał. I to nie tylko w taki sposób, bo do jego obraźliwych tekstów na mój temat zdążyłem się już przyzwyczaić, ale przede wszystkim tym, że stanął murem za blondynką, a nie za mną, kompletnie mnie nie rozumiejąc. Nie przyjmował do wiadomości moich argumentów. A ja zwyczajnie musiałem tak zrobić, bo nie mógłbym zostawiać mojego dziecka pod opieką osoby, której przestałem ufać.
- Niech wie, jakiego ma ojca idiotę! – kontynuował niczym niezrażony Zniszczoł.
- Miłosz! – skarciła go Monia, chyba już nie mogąc znieść jego gadania.
Co prawda ona też nie pochwalała mojej decyzji, ale przynajmniej tak jawnie mnie na każdym kroku nie krytykowała. Ba, nawet obiecała mi zająć się małym dopóki nie znajdę kogoś odpowiedniego na miejsce Hradeckiej.
Choć, jeśli mam być całkowicie szczery, było to bardzo trudne…
- Kochanie, ale jak mam mu w inny sposób uświadomić, że miałem rację? – Miłosz spytał ją, będąc już całkowicie spokojnym i łagodnym człowiekiem.
Muszę powiedzieć, że Monia ma niezłą siłę perswazji. Jedno jej słowo, a ten już jest cicho. Też chciałbym tak umieć, bo odkąd tylko znam Miłego, to właśnie w taki sposób się nade mną pastwi. A odkąd zwolniłem Miśkę, to już w ogóle.
Uważam, że zdecydowanie przesadzał.
- Normalnie – Monia spojrzała na niego jak na idiotę, po czym zabrała Aleksa do pokoju, żeby dać nam swobodę, bo podobno mieliśmy do pogadania.
- O czym tym razem chcesz ze mną rozmawiać? – spytałem, kiedy już Monia z Aleksem zniknęli za drzwiami, wzdychając przy tym cierpiętniczo. – Znów będziesz próbował wpłynąć na moją decyzję?
- Nie, tym razem chcę ci zakomunikować, że miałem rację, bo informacji o Aleksie nie sprzedała mediom Miśka! – krzyknął triumfalnie Miły.
- Jak nie ona, to kto? – spytałem, nie rozumiejąc go i będąc już znudzony rozmowami na jeden i ten sam temat. – Naprawdę wciąż uważasz, że moje pojawienie się z małym w Spodku wzmogło taką falę domysłów i plotek…
- To Malwina! – Zniszczoł nie wytrzymał mojego gadania i przerwał mi wpół zdania. – Ta twoja była niedoszła opiekunka – dokończył już spokojniej.
A mnie zatkało. To rozwiązanie by mi nigdy do głowy nie przyszło. Już chyba prędzej uwierzyłbym w pierwotną wersję Miłosza, że ktoś uchwycił naszą dwójkę na hali i puścił taką wiadomość w obieg, nie licząc się z tym, jaką burzę w nocniku to może wywołać. Choć i to było dla mnie nie do pojęcia.
Tak jak i to, kogo obchodzi moje życie prywatne. Po co?
- Skąd wiesz? – spytałem, kiedy już na trochę ochłonąłem.
- Popytałem tu i ówdzie i, jak się okazało, znajomości w mediach czasem się przydają. No i po prośbach, i małych groźbach – zaśmiał się – od nitki do kłębka wiem już, co i jak. Twoje zdjęcie z Aleksem ze Spodka wywołało falę domysłów, ale niczym nie popartych. Dopóki  ruda nie zadzwoniła i ich nie potwierdziła. A potem już poszło.
- Ale jesteś tego pewien? – spytałem słabo, bo nie chciałem po raz kolejny kogoś pochopnie ocenić.
Już i tak to zrobiłem. I jak widać po „śledztwie” Zniszczoła – zupełnie niesłusznie.
- Rozmówiłem się z nią i wszystko potwierdziła – odpowiedział zadowolony z siebie. – Tamci, dla których zrezygnowała z pracy u ciebie, zwolnili ją po tygodniu. Chciała wrócić, ale okazało się, że wakatu już nie ma…
- Taka zemsta? – zdziwiłem się.
Nie mieściło mi się w głowie, że taka rozsądna osoba, jaką wydała mi się być pani Malwina, może kierować się tak niskimi pobudkami.
- Nie, raczej brak środków ją do tego zmusił – wyjaśnił Miły, chyba nawet jej trochę współczując. – Ale jeśli nadal mi nie wierzysz i chcesz się upewnić, że znowu nie zmyślam, to do niej zadzwoń, a wszystko potwierdzi – powiedział z widoczną urazą w głosie.
No tak, od początku mi powtarzał, że Michalina by tego nie zrobiła, ale ja nie umiałem w to uwierzyć. Blondynka znała sytuację najkrócej z nas wszystkich, nie ufałem jej więc na tyle, aby oskarżyć o to kogoś innego, bardziej dla mnie zaufanego. Do tego jej pokorne przyjęcie mojej decyzji i brak jakiegokolwiek sprzeciwu utwierdził mnie w przekonaniu, że mam rację. Choć może ja ją wtedy zwyczajnie zaskoczyłem? Może uniosła się dumą i honorem, nie mając zamiaru mi się tłumaczyć z czegoś, czego nie zrobiła? Nie wiem, może gdybym najpierw z nią porozmawiał tak na spokojnie, to by do tego nie doszło… Ale ja zawsze byłem w gorącej wodzie kąpany.
I teraz mam za swoje.
- Co ja mam teraz zrobić? – spytałem, łapiąc się za głowę, bo to było dla mnie za wiele, jak na jeden moment.
Dopiero teraz tak naprawdę dotarło do mnie, co najlepszego zrobiłem. Oskarżyłem Bogu ducha winną osobę, która do tej pory tak bardzo mi pomagała i mnie wspierała w samotnym wychowywaniu dziecka. Skrzywdziłem tym nie tylko ją, ale przede wszystkim mojego własnego syna.
Jestem głupi, Zniszczoł ma rację.
- Jak to co? – zdziwił się Miły moim pytaniem. – Kupić największy bukiet kwiatów, jaki mają w kwiaciarni, pójść do niej i błagać ją na kolanach, by wróciła, bo sam sobie nie radzisz – odpowiedział, jak zawsze doskonale wiedząc, co mam począć.
- Bo ja ci wciąż pomagać nie będę – dodała Monia, pojawiając się w pomieszczeniu dosłownie znikąd.
A z nią wszedł tu również mój syn, który teraz patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami z wymalowaną w nich dziecięcą ufnością.
- Tato, to prawda, że idziesz do Misi? – spytał z doskonale wyczuwalną nadzieją w głosie, widocznie dobrze słysząc końcówkę mojej rozmowy ze Zniszczołem.
Pokiwałem głową, kucając tuż przy nim.
- I ona wróci? – dopytywał.
- Obiecuję ci, synu, że nie wrócę do domu bez niej – powiedziałem naprawdę poważnie, doskonale zdając sobie świadomość z tego, co mu właśnie obiecuję.
A on? On momentalnie wtulił się we mnie z niesamowitą mocą i radością, jaką dawno u niego nie widziałem. I to tylko dlatego, że blondynka ma wrócić...
Boże, co ta dziewczyna z nami zrobiła? Zmieniła nasz nie do końca poukładany w świat w… w jeszcze większy bałagan.



_______________________

I nikt się nie domyślił, co wymyśliłam, ha!

środa, 18 lutego 2015

7. Zaskoczenie.



Miesiąc później.



Jedyne, co byłam w stanie zrobić po powrocie do domu, to dowlec się jakoś do swojej kanciapy i rzucić się na łóżko. I tak, już od dobrych kilkudziesięciu minut, bez jakiegokolwiek ruchu, wgapiałam się tępo w ścianę, szukając w niej odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Z tego wszystkiego nawet zdążyłam zapomnieć, że jeszcze chwilę temu zwyczajnie chciało mi się siku. Ale byłam w szoku – to by wszystko wyjaśniało. Nie miałam bowiem zielonego pojęcia, co się tak właściwie dzisiaj stało. Przecież wszystko szło tak dobrze! Było tak pięknie! Od półtora miesiąca wszystko (dosłownie WSZYSTKO) się układało jak najlepiej tylko mogło, aż zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Może to był właśnie mój błąd, bo przez to straciłam czujność? W końcu najbardziej niespodziewane rzeczy dzieją się dokładnie wtedy, gdy nie zajmują nam one jakiegokolwiek miejsca w naszej głowie. A to, co się dzisiaj wydarzyło, w ogóle nie miało tam swojego miejsca. Przez myśl mi bowiem nie przeszło, że mogłoby mnie coś takiego spotkać w tym momencie. No, naprawdę nic nie wskazywało na to, że ów scenariusz mógłby w mojej głowie zakiełkować, a co dopiero w niej urosnąć do takich rozmiarów!
Rzeczywistość była jednak zgoła inna. I to o wiele gorsza...
- Miśka, reflektujesz może na naleśnika?
Do pokoju wpadła Kora, dzierżąc drewnianą łyżkę w dłoni, z ów pytaniem, jednak widząc, w jakim stanie się właśnie znajduję, od razu zaprzestała swoich matczynych uczuć co do mnie i mojego chudego (według niej) brzucha, którego za wszelką cenę od tygodnia próbowała powiększyć poprzez dzielenie się ze mną robionymi przez nią obiadami, tylko przysiadła na skraju łóżka i przyjrzała mi się dokładnie.
- Co się stało? – spytała w końcu, dochodząc do wniosku, że to jest właściwy moment, aby zainterweniować.
A ja akurat w tej chwili w swoich rozmyślaniach byłam w momencie, w którym analizowałam od A do Z to, gdzie popełniłam błąd, co zrobiłam nie tak oraz dlaczego właśnie mi się to musiało przytrafić. Ale – niestety – za żadne skarby świata nie byłam w stanie znaleźć na którekolwiek z tych pytań jakieś sensownej odpowiedzi. Bo nic nie zrobiłam, naprawdę nic. Przyrzekam. Próbowałam nawet przewertować wszystkie ostatnie wydarzenia w swojej głowie w poszukiwaniu adekwatnej do tego sytuacji, jednak nic mi nie przychodziło na myśl. Nic, null, zero. Kompletna pustka. A najgorsze, że moje leżenie bez ruchu na łóżku i wgapianie się w ścianę też w niczym nie pomagało, wręcz pogłębiało mój psychiczny dół. Kompletna beznadzieja.
Z tego wszystkiego niemal zapomniałam, że nie jestem już sama w pokoju.
- Zwolnił mnie – odpowiedziałam, postanawiając w końcu zaspokoić ciekawość mojej współlokatorki.
- Co?! – krzyknęła Kora i była tą informacją tak bardzo zszokowana, że aż zaczęła gwałtownie mrugać oczami, a z jej dłoni wypadła łyżka.
- Piotrek. On mnie zwolnił – wyszeptałam, sama sobie próbując to uświadomić poprzez powtórzenia. – Zwolnił.
- Ale dlaczego, Miśka? – spytała zdziwiona, jeszcze szerzej otwierając oczy.
- Nie wiem. No właśnie w tym tkwi problem, że nie wiem! – krzyknęłam, wstając nagle z niesamowitą mocą z łóżka, gdzie jeszcze przed chwilą dogorywałam i zaczęłam krążyć w tę i z powrotem po moim malutkim pokoiku. – Nic nie zrobiłam. Nic! A on dziś z treningu wrócił taki wściekły, kazał Olkowi zamknąć się w swoim pokoju, założyć słuchawki na uszy i nie podsłuchiwać, bo ma ze mną do pogadania. Nawet nie spojrzał na jego ulubiony obiad, tylko od razu po wyjściu małego zaczął na mnie krzyczeć, że się tak bardzo na mnie zawiódł, że się po mnie tego nie spodziewał i że w tej chwili mam się pożegnać z małym, bo już u niego nie pracuję – wyrzucałam z siebie wszystko, co się dziś wydarzyło, z zawrotną prędkością. – Byłam tak tym zaskoczona, że nie wiedziałam, co się dzieje, co mam zrobić, jak mam zareagować…
- Ale musiał mieć jakiś powód, Miśka! Przecież nie zwolniłby cię, ot tak, bo miał takie widzimisię! Przecież on cię uwielbia, nie wspominając już o Olku – przypomniała mi wspaniałomyślnie Kora, przerywając mi wpół zdania.
Ale co ja jej miałam odpowiedzieć, skoro ja sama nic z tego nie rozumiałam?
- Podobno złamałam klauzulę poufności – wyszeptałam po chwili.
- Co zrobiłaś? – Kora nie bardzo mnie rozumiała. – Jaką klauzulę?
- No, bo na samym początku naszej współpracy obiecałam mu, że nigdy nikomu nie powiem, że ma dziecko, bo to by się mogło źle odbić przede wszystkim na Olku – wyjaśniłam jej. – Ale ja tego nie zrobiłam, nie wiem, dlaczego on tak sądzi. Przecież mi też na małym zależy, nie mogłabym mu czegoś takiego zrobić… – głos mi się łamał.
- Poza tym równie mocno zależy ci na tej pracy, więc gdybyś tak zrobiła, to… to byłoby to kompletnie nierozsądne z twojej strony – dodała Kora.
I miała stuprocentową rację.
- Czekaj, Kora, ale ty… – zaczęłam, uświadamiając sobie coś nagle – ty nikomu nie…
- No pewnie, że nie! Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć, Miśka?! – naskoczyła na mnie, nawet nie dając mi dokończyć mojego pytania.
- Przepraszam – odpowiedziałam ze skruchą. – Naprawdę cię przepraszam. Z tego wszystkiego mam już cholernie głupie myśli… Wybacz mi – westchnęłam ciężko.
- Słyszę właśnie – odpowiedziała z przekąsem moja współlokatorka. – Ale w porządku, już ci to wybaczyłam i nawet o tym zapomniałam – uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
Odwzajemniłam jej gest, bo nic innego mi w tym momencie nie pozostało.
 - Ale wciąż nic z tego nie rozumiem… – Kora jednak dalej drążyła ten temat.
- To dokładnie tak jak ja – przytaknęłam jej, oglądając swoje dłonie z każdej strony, mimo że nic ciekawego w nich nie było.
- Nie mogłaś spytać, o co dokładnie mu chodzi? Jakoś się wybronić?
- Kora, ja się tego kompletnie nie spodziewałam! W najśmielszych snach! – krzyknęłam oburzona tymi pytaniami. A może bardziej zniesmaczona? – Byłam tym tak bardzo zaskoczona, że aż zapomniałam języka w gębie, co sama wiesz, że rzadko kiedy mi się zdarza, nie wspominając już o tym, że nie miałam pojęcia, co mam ze sobą zrobić. A potem jeszcze Olek wpadł do kuchni i się rozryczał, że on się nie zgadza, że nie chce, abym go zostawiała i musiałam grać twardą przy małym, że tak będzie lepiej… że… – głos mi się łamał na samo wspomnienie zapłakanego małego. On bowiem znosił tę sytuację gorzej niż ja sama.
- Ale, kurwa, nie będzie – skwitowała to Kora, idealnie dobierając słowa.
- Nie, masz rację, Kora, nie będzie dobrze – potwierdziłam ze łzami w oczach. – A widok zapłakanego Olka złamał mi serce i teraz nie wiem, jak mam je poskładać… – przyznałam z bólem.
- Co z niego za pieprzony egoista! Ja pierdolę przeklęła. Jak można tak bardzo nie liczyć się z uczuciami innych?! I wybacz, złociutka, ale tu akurat nie mam na myśli twoich, tylko przede wszystkim jego własnego dziecka. Bo on ma takie, kurwa, widzimisię i tak musi być, i basta, niezależnie od tego, że inni na tym cierpią. No dupek! Dupekdupekdupek! I to nie do kwadratu, a do pierdyliardu! – pastwiła się nad nim Kora.
A z każdym kolejnym jej słowem… nie, w ogóle nie było mi lepiej.
- Boże, i co teraz? – spytałam nagle samą siebie.
Bo tak jakoś mnie olśniło w tym momencie. Uświadomiłam sobie, że przez to, co się dzisiaj stało, jestem w dupie. Czarnej i głębokiej niczym Rów Mariański. I to nie tylko dlatego, że cholernie mocno przywiązałam się do tego małego, czarnowłosego i rezolutnego chłopca, jakim jest Olek, i że na samą myśl, że już go więcej nie zobaczę, pękało mi serce z żalu i rozpaczy, ale przede wszystkim dlatego, że brak pracy równał się z brakiem kasy. A co za tym idzie – z zawaleniem się wszystkiego, co już zdążyłam sobie poukładać po ostatnim Armagedonie w moim życiu. Nie miałam pojęcia, czy i tym razem starczy mi sił, by na nowo to wszystko posklejać… W ogóle, jak ja mam to zrobić?
Który to już raz tak masz, moja panno? No który?
- Jak to, co teraz? – spytała Kora zdziwiona moimi wątpliwościami, przywołując mnie tym pytaniem do rzeczywistości. – Teraz to się w mig przebierasz, robisz się na bóstwo i idziemy w miasto zaszaleć! – krzyknęła, zapominając nawet o swoich naleśnikach.
- Nie, Kora, nie – kręciłam głową. – Nie jestem w nastroju...
- No pewnie, że nie jesteś, ale właśnie o to w tym chodzi, żeby ci ten nastrój poprawić – mówiła dalej, niezrażona moją odmową.
- Kora, proszę cię… – jęknęłam, licząc na jej łaskę.
Umiesz liczyć, licz na siebie, Hradecka. W tym przypadku idealnie się to sprawdzało.
- Nic nie słyszę, tralalala – Kora zatkała sobie uszy, nucąc pod nosem. – Musisz się rozerwać i zapomnieć o smutkach, dalej, no dalej! – i już zaganiała mnie do szafy.
A gdy nie chciałam do niej podejść z własnej woli, to sama się w niej porządziła i rzuciła we mnie wybranymi rzez siebie ciuchami. I na nic się zdały moje jęki i stęki, z Korą nie miałam żadnych szans (co nie znaczy, że nie próbowałam), więc po pięćdziesiątej próbie wymigania się od wymyślonego przez nią naprędce wyjścia, w końcu skapitulowałam i z podkulonych ogonem udałam się do łazienki, by – tak jak powiedziała – zrobić się na bóstwo.
A może ona ma rację? Może właśnie tego mi trzeba?


***


Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jestem, bo wciąż nie ogarniałam Olsztyna na tyle, aby przy licznej ilości skrętów, które tego wieczora wykonałam, idąc za Korą z naszego mieszkanka do ów klubu, mój błędnik nie oszalał. To jednak nie było aż tak istotne. W sumie to w ogóle nie było istotne. Kora miała bowiem rację, wyciągając mnie tu. Jeden drink, drugi, a potem trzeci i już byłam na tyle rozluźniona, że nawet sama z siebie chciałam się bawić. I nawet fakt, że Kora zniknęła już na samym wstępie – po naszym pierwszym wspólnym drinku (jedynym, za którego zapłaciłam), wyhaczając w tłumie jakiegoś (według niej) hot faceta, którego musi mieć tu i teraz, kompletnie się mną nie przejmując. No nie, byłabym troszkę niesprawiedliwa, mówiąc tak o niej, bo zanim poszła z nim w tany, spytała się mnie lojalnie, czy może mnie zostawić samą. Ale co ja jej miałam powiedzieć? Że nie może i ma siedzieć na dupie tuż przy mnie? I że może ma mnie jeszcze pocieszać? Niedoczekanie! Zwłaszcza, że widziałam, jak jej się oczka świecą na widok ów ciacha, z którym teraz bawi się w najlepsze, monitorując od czasu do czasu, co ze mną. Nie miałam więc prawa psuć jej zabawy. Poza tym ze mną też nie było aż tak najgorzej, a na brak towarzyszów nie miałam co narzekać i ściany podpierać nie musiałam. A najlepsze, że z każdą kolejną chwilą było ich coraz więcej ku mojemu zaskoczeniu.
Najwidoczniej jeszcze nie wyszłam z wprawy...
Wśród tego całego zainteresowania moją osobą – najprawdopodobniej spowodowanym krótką spódniczką i obcisłym gorsetem, wybranym z mojej szafy przez Korę – w końcu udało mi się znaleźć chwilkę spokoju dla samej siebie. Siedziałam więc przy barze i sączyłam… w sumie to już sama nie wiem którego z kolei drinka, przyglądając się szalejącym ludziom na parkiecie. O tak, rzeczywiście właśnie tego było mi trzeba! Takiego oddechu, oderwania się do rzeczywistości…
- Cześć, Miśka! – usłyszałam nagle tuż przy moim prawym uchu, co przerwało mi w swobodnym rozmyślaniu.
Obejrzałam się, by spojrzeć na kolesia, który wyróżnił się od innych, próbujących mnie tu dzisiaj poderwać, tym, że znał moje imię. Skąd? Nie miałam pojęcia. Ale ów facet był wielki, był brunetem, w dłoni trzymał drinka i uśmiechał się do mnie w taki sposób, jakbyśmy byli co najmniej znajomymi. Szkoda, że tylko on tak uważał… Mimowolnie postawił mnie w dość kłopotliwej sytuacji, bowiem nie wiedziałam, co mam teraz z nim począć. Czy mam udawać, że go znam i że super jest go znów widzieć, czy może spytać, skąd się urwał, czy jednak… brać nogi za pas.
Wybrałam jednak opcję B. Ucieczka nie wchodziła w grę, swoimi długimi nogami dogoniłby mnie zanim zdążyłabym wyjść z klubu. A kłamstwa i tak prędzej czy później wychodzą na jaw...
- Wybacz, ale… skąd my się tak właściwie znamy? – spytałam go ostrożnie, przyglądając się mu badawczo i próbując jeszcze raz skojarzyć jego twarz z jakimś imieniem.
Niestety – bezskutecznie. Czyżby alkohol już tak bardzo pomieszał mi w głowie, że przez niego nie kojarzę ludzi? A już zwłaszcza, że w Olsztynie znajomych zbyt wielu nie mam...
- Paweł… Paweł jestem – przedstawił mi się, zaskoczony tym, że go nie kojarzę. – Nie pamiętasz mnie? – spytał z posępną miną.
- Wybacz, ale… nie bardzo – odpowiedziałam z wahaniem.
Trochę było mi głupio, że nie miałam pojęcia, kim jest, ale wolałabym być z nim szczera, niż przez ten cały czas udawać, jak to dobrze znów go widzieć, zwłaszcza, że nie mam pojęcia, kiedy widziałam go po raz pierwszy i co się od tego czasu mogło zmienić. Troszkę się jednak obawiałam jego reakcji, bo nie chciałam go zdenerwować moją niepamięcią. Ludzi z przewagą wzrostową (i zapewne też siłową) nie wypada denerwować, bo to się może dla ów osoby źle skończyć…
- Jestem kumplem Hajnusa, gramy razem w klubie – wyjaśniał, a mi z każdym kolejnym jego słowem klapki opadały z oczu. – Wiem, że nie rozmawialiśmy ze sobą jakoś zbyt długo, bo w sumie to trochę mnie peszyłaś…
- Ja cię peszyłam? – zdziwiłam się nie na żarty. On jednak przytaknął. – A to dobre! – uśmiechnęłam się do niego, wielce tym ucieszona. – Czym, jeśli mogę spytać? – zaciekawiłam się.
- Swoją osobą – przyznał po chwili z wahaniem.
I gdyby tylko był tu piasek, to zacząłby czubkiem buta w nim grzebać, jak pięciolatek zawstydzony całą sytuacją. To było urocze.
- To dlaczego dzisiaj do mnie podszedłeś? – spytałam, a on w odpowiedzi pokazał na dzierżony przez siebie w dłoni trunek. No tak, alkohol. To wszystko wyjaśnia. I zarazem ułatwia sprawę. – I co? Jest aż tak źle? – ciągnęłam dalej temat, będąc jakoś w dziwnie dobrym humorze.
- No nie, nie, skądże znowu! Nie to miałem na myśli! – zaprzeczył od razu, co bym go źle nie zrozumiała. – Jest bardzo dobrze, naprawdę, no może poza tym, że mnie nie pamiętasz, mimo że ci się przedstawiałem, no wtedy, gdy… gdy przyszliśmy cię z chłopakami poznać – dodał po chwili z wyraźnym wahaniem, jakby nie wiedząc, jak zareaguję na wspomnienie ów dziwnego spotkania na początku mojej pracy u Haina.
Widocznie moje zniesmaczenie ich tamtejszym występem zostało dobrze zapamiętane.
- Kurczę, naprawdę cię przepraszam, ale w ogóle cię nie zapamiętałam. Tak właściwie, to dlaczego ja cię nie pamiętam? – spytałam samą siebie, łapiąc się za głowę i zastanawiając się nad tym usilnie.
Po chwili tak nagle mnie olśniło!
- A tak, Bedni! – krzyknęliśmy nagle w tym samym momencie, po czym oboje roześmialiśmy się w głos.
- Też jest tu? – spytałam, gdy tylko się uspokoiliśmy, rozglądając się z lekkim przerażeniem po bokach.
Bo jeszcze jego by mi tu było potrzeba w takim momencie… Jakoś nie bardzo miałam ochotę na jego towarzystwo. Teraz i w ogóle.
- Nie, nie, co prawda był, ale już go nie ma, nie musisz się tym martwić – uśmiechnął się Paweł sugestywnie pod nosem. Zrozumiałam od razu, co ten gest oznacza. Och, biedna ta jego towarzyszka wieczoru, sama nie wie, w co się pakuje... – A on nadal się do ciebie zaleca? – spytał Paweł po chwili, ledwo powstrzymując się przed chichotem.
Ach, czyli wszyscy już o tym wiedzą. No pięknie! I pewnie jeszcze ciągną z tego niezłą polewkę!
 Choć tak właściwie to dlaczego mam im to za złe, skoro ja sama czasami miałam z tej sytuacji niezły ubaw? Niech i inni się pośmieją, a co, znajcie moje miłosierdzie.
- Nie wiem, w sumie to dawno go nie widziałam – odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu się, kiedy to ostatnio miałam tę nieprzyjemność spotkać się z Chomikiem twarzą w twarz. – Ostatnim razem wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że nie ma u mnie żadnych szans. Może dał już sobie spokój? – spytałam retorycznie, nawet nie mając na myśli ów dziewczyny, z którą dzisiaj zniknął z imprezy.
- A dlaczego nie ma? – spytał zaciekawiony tym faktem Paweł, kompletnie ignorując moje rozważania na temat tego, czy Bedni zrozumiał mój przekaz, czy jednak nie.
A mógłby mi powiedzieć co i jak, skoro jest tak dobrze rozeznany w mojej i chomikowej sytuacji, żebym i ja wiedziała, na czym stoję! Czyż nie mam racji? Ale nie, ten się woli pastwić nad biedną mą. Ugh, zapamiętam to sobie, panie Pawle! Zapamiętam!
- Jeszcze się pytasz? – spytałam, zostawiając jednak te ostrzeżenia dla samej siebie. – Przecież on jest dla mnie zdecydowanie za młody! – krzyknęłam oburzona. – Jeszcze mnie o pedofilstwo oskarżą i co wtedy? A mówiąc szczerze, w pomarańczowym mi nie do twarzy.
- Myślę, że aż tak źle to by nie było, on jest już pełnoletni – wyjaśnił mi mój towarzysz. W sumie to dobrze było wiedzieć, bo po twarzy sądziłam, że Chomik osiemnastki to jeszcze nie miał… Choć może chomikom lata liczy się jakoś inaczej, tak jak psom? – Poza tym w miłości wiek nie ma znaczenia – stwierdził.
- Ale dla mnie ma – skwitowałam całą tę sprawę.
Paweł uśmiechnął się pod nosem na moje stwierdzenie, po czym zaproponował mi drinka, widząc, że zawartość mojego poprzedniego kieliszka już się skończyła. I chyba nie chcąc już dalej drążyć aktualnego tematu.
Nie wiem, nie wnikam.
- Zaraz, zaraz… – zaznaczyłam, zanim przystałam na jego propozycję. – A czy ty przypadkiem też nie jesteś dla mnie za młody? – spytałam, przyglądając mu się dokładnie.
- Jestem dla ciebie w sam raz, moja droga – zaśmiał się Paweł. Ewidentnie alkohol kierował już naszą towarzyską pogawędką, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. – A dlaczego pytasz? Czyżbym wyglądał aż tak młodo? – spytał, przeczesując ręką włosy.
- Muszę cię rozczarować, ale nie. Tylko wiesz, współczesna młodzież tak szybko dorasta… – westchnęłam ciężko niczym te babcie z komunikacji miejskiej, które to lubią rozprawiać o tym, jaka ta dzisiejsza młodzież jest zła.
- Jeśli mi nie wierzysz, mogę pokazać ci dowód – odpowiedział Paweł i nawet był przy tym całkiem poważny.
- Powiedzmy, że obejdzie się bez tego – odpowiedziałam po uprzednim otaksowaniu go podejrzliwym spojrzeniem, czy rzeczywiście może mówić prawdę, po czym pozwoliłam mu się mnie zabawiać. A niech ma i się cieszy!
- A jak już mowa o Bednim – zaczął Paweł po chwili ciszy, w której nasze kieliszki zostały na nowo napełnione – to nawet nie wiesz, jak bardzo był zawiedziony, gdy się nie pojawiłaś na imprezie przed sezonem…
- Ktoś musiał wtedy zostać z małym – odpowiedziałam spokojnie. – Poza tym to nie ja zaczynałam sezon…
- My to wiemy, ale Bartkowi tego nie wyjaśnisz – westchnął ciężko Paweł, jakby za tym zdaniem kryła się jakaś ciężka przeprawa słowna (a może nie tylko).
- A to on ma jednak jakieś imię? – zdziwiłam się nie na żarty.
Paweł zaczął się śmiać, widząc moją minę. Spoważniał dopiero wtedy, gdy zorientował się, że ja tak na serio.
- A ma, ma. I to nawet całkiem normalne.
- Zupełnie jak nie on – skwitowałam, co również rozśmieszyło mojego towarzysza.
Widocznie nabijanie się z Chomika nie było tylko moim hobby.
- Ale rozumiem teraz, dlaczego Piotrek dzisiaj nie przyszedł – powiedział nagle Paweł, gdy już się uspokoił. – Skoro ty się dzisiaj bawisz, ktoś się Aleksem musi zajmować, no i padło na niego – uśmiechnął się szeroko do swojej tezy.
- No tak, tak – przytaknęłam ze smutkiem, bo każda wzmianka o Hainach wywoływała dzisiejszego dnia u mnie tylko taką reakcją. – Choć tak naprawdę to… ja już u niego nie pracuję – przyznałam się mu, bawiąc się słomką.
- Co? Ale jak to? Dlaczego? – zdziwił się Paweł i zrobił to całkiem serio.
Widocznie ta wieść się jeszcze w ich towarzystwie nie rozniosła...
- Zwolnił mnie – odpowiedziałam. – Ale wybacz, nie chcę o tym teraz rozmawiać, przyszłam tutaj, aby o tym choćby na moment zapomnieć – zastrzegłam od razu, nie mając zamiaru po raz kolejny wdawać się w szczegóły tej sprawy.
- W porządku, w porządku – przytakiwał mi Paweł, unosząc ręce w górę w geście obronnym – choć teraz już rozumiem, dlaczego Miły się dzisiaj tak wściekł po rozmowie z Hajnusem, że zawsze z Monią muszą po nim sprzątać... – powiedział jakby do siebie.
Nie wiedziałam, co mam mu na to powiedzieć, więc zamilkłam i dalej w najlepsze bawiłam się słomką w moim drinku. Bo jakoś trudno było mi zrozumieć tę reakcję Miłego. Czyżby nie zgadzał się z decyzją Piotrka? A może uważał, że nie trzeba mnie było pakować w jego prywatne sprawy? Nie wiedziałam, różnie można to było interpretować, dlatego dałam sobie z tym spokój.
Paweł w czasie, w którym ja próbowałam w głowie rozebrać reakcję Zniszczoła na czynniki pierwsze, zdążył mnie już z dziesięć razy przeprosić za to, że zepsuł mi humor swoją paplaniną i że pewnie swoją osobą przypomina mi o tym wszystkim, i że może lepiej będzie, jak już sobie pójdzie. Zapewniałam go, że jego osoba nie ma nic z tym wspólnego, ale on i tak gadał swoje. Więc żeby się zamknął, wyciągnęłam go na parkiet. I tym sposobem bawiliśmy się wspólnie do świtu.
A ja zapomniałam o bożym świecie.




___________________________