Siedziałem w
kuchni nad swoją kolacją i przysłuchiwałem się relacji z dzisiejszego dnia z
ust Aleksa. A ten jadł i mówił jednocześnie, normalnie buzia mu się nie
zamykała odkąd tylko wróciłem z wyjazdowego meczu w Kielcach. Nie mogłem się
nadziwić, jak to dziecko zmieniło się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy.
Kiedy go tu przywiozłem, rzadko kiedy chciał wychodzić z domu, na spacer czy na
plac zabaw trzeba go było wołami wyciągać, był jakiś taki przygaszony, cichy i
smutny. A teraz? Nie to samo dziecko! Więcej się uśmiecha, wszędzie jest go
pełno, buzia mu się nie zamyka, wciąż wyciąga nas a to na huśtawki, a to do
parku, a to na gofry. Ma mnóstwo pomysłów i nawet jakoś tak więcej się psoci. Można powiedzieć, że w
końcu zachowuje się jak każde normalne dziecko w jego wieku.
Czyli tak jak
powinno być.
Nie miałem
wątpliwości, że to zasługa Miśki. Bez niej na pewno nie udałoby mi się osiągnąć
takiego efektu i to w tak krótkim czasie. Przecież nie znałem się na dzieciach,
ba!, niemal w ogóle nie znałem Olka, nie spędzałem z nim tyle czasu, ile ojciec powinien był
spędzać z własnym synem, zwłaszcza, jeśli ten nie miał matki. I stąd to wszystko
się brało. Nie umiałem do niego trafić, nie wiedziałem nawet, jak mam to
zrobić. Dopiero pojawienie się blondynki w naszym życiu wszystko zmieniło. Dzięki
niej młody się otworzył na nasze wspólne życie w Olsztynie…
- …ale wtedy
Misia powiedziała, że wracamy do domu. Rozumiesz to, tato? Tak nagle zmieniła
zdanie! Zawróciła i pociągnęła mnie tutaj, mimo że mieliśmy iść na pączki, że obiecała, że
byliśmy już tuż obok cukierni!
…a i ja musiałem
przyznać, że ostatnio czułem się zupełnie inaczej. I to dzięki niej.
- A najlepsze,
że to nie pierwszy raz – mówił dalej zaaferowany całą sytuacją Olek. – Ja nie wiem,
tato, dlaczego ostatnio Misia tak szybko zmienia zdanie. Przecież robię
wszystko, o co mnie prosi! A ona zawsze dotrzymuje obietnic!
- Może jednak
byłeś niegrzeczny, hę? Nie psociłeś się jej po drodze? – podpytywałem go z uśmiechem. – No
przyznaj się lepiej!
- Nie! –
zaprzeczył żywo i gdyby tylko mógł, to by tupnął teraz nogą. Ale te, gdy siedział na krześle,
wisiały mu w powietrzu i nie było takiej możliwości. – Byłem baaaaardzo
grzeczny – zapewnił mnie, przeciągając samogłoski. – Nie wierzysz mi? – uraczył mnie spojrzeniem, które zmiękczyłoby serce nawet i największego
twardziela.
- Wierzę ci,
synku, ale też znam Miśkę i wiem, że na pewno bez powodu by czegoś takiego nie
zrobiła. Musiało coś się stać – mruknąłem pod nosem, bo zastanowiło mnie to jej
dziwne zachowanie. – A co ci powiedziała? – zainteresowałem się.
- Że jutro
przyniesie pączki i że zjemy je w domu. A tam iść nie możemy. Nic więcej – mówił
smutno, kręcąc głową. – Nie wiem, dlaczego ostatnio tak mało czasu spędzamy na dworze…
Przecież nawet słoneczko już świeci! I wcale nie jest tak zimno…
- A to Miśka nie
chce z tobą wychodzić? – spytałem, przyglądając mu się uważnie.
To niecodzienne
zachowanie Miśki odrobinę wzmogło moją czujność.
- Nie, że nie
chce. My wychodzimy, tato! Tylko tak jakoś na krócej i bliżej… nie wiem, może
Misi jest zimno? A może boi się, że się przeziębię? Bo zawsze trzyma mnie mocno
i się rozgląda na boki, jakby się bała, że zaraz zacznie padać. Nie wiem –
ziewnął, wzruszając ramionkami – muszę z nią o tym porozmawiać – zadecydował,
pocierając oczy.
Był zmęczony i
nie miałem serca go już więcej dręczyć pytaniami, mimo że chętnie
pociągnąłbym go jeszcze za język. Byłem zaniepokojony i może słowa Olka
pomogłyby mi znaleźć powód takiego stanu rzeczy. Ostatnio bowiem w relacjach
Aleksa zaczęły się pojawiać właśnie takiego typu żale odnośnie zachowania
Miśki. Że często zmieniała zdanie, że nie zabierała go tam, gdzie mu wcześniej
obiecała… a ponadto zauważyłem, że ostatnio sama zainteresowana jest jakaś taka bardziej nieobecna,
zamyślona… Nie wiedziałem, kto i co stał za tym stanem rzeczy, ale zdecydowanie nie było to
normalne.
- Chyba czas
wziąć kąpiel, bo jeszcze trochę, to mi tu nad talerzem uśniesz i znowu będę cię
musiał położyć do łózka nieumytego – zawyrokowałem, nie drążąc już dalej tego
tematu, mimo że na końcu języka miałem jeszcze kilka pytań.
Tyle tylko, że
raczej nie były one skierowane do Olka…
***
Po wczorajszej
rozmowie z Aleksem nie mogłem zasnąć. Leżałem więc na wznak w łóżku i wpatrując się w
sufit, analizowałem wszystko, co usłyszałem od Małego. I im dłużej nad tym
myślałem, tym bardziej nie byłem w stanie tego zrozumieć. Postanowiłem więc
przyjrzeć się Miśce uważniej. Jeśli dobrze sobie przypominałem, to jej
niecodzienne zachowanie zaczęło się tak jakoś po urodzinach Olka… Za pierwszym,
drugim, czy trzecim razem zignorowałem to, ale teraz nie mogłem już puścić tego
mimo uszu. Bo coś mi tu ewidentnie nie grało… Nie wiedziałem tylko co. Może to
sprawka Adamajtisa? Może znowu się pokłócili i Miśka nie może sobie z tym
poradzić? A może przeraziła ją ta krępująca sytuacja pod koniec przyjęcia
urodzinowego? Choć wtedy wydawało mi się, że wszystko było w porządku… że oboje
wyszliśmy z tego z twarzą. Najgorszą odpowiedzią byłaby ta, która przyszła tuż
przed snem – że to przeze mnie… że może coś palnąłem niechcący i ją tym
przestraszyłem… choć niczego takiego sobie nie przypominałem, to jednak może i
taka sytuacja mogła mieć miejsce. Nie wiem.
Im dłużej nad
tym myślałem, tym bardziej nie wiedziałem, co się z nią działo. A najlepszym
sposobem, by rozwiązać wszystkie wątpliwości i się dowiedzieć, o co tak
naprawdę chodzi, była rozmowa. Rozmowa ze źródłem.
I dlatego
postanowiłem ją przeprowadzić jak najszybciej tylko się da. Przygotować grunt i
wyskoczyć do ataku. Nie miałem jednak ku temu odpowiednich warunków. Rano
bowiem Miśka wpadła do naszego mieszkania, spóźniona i cała zdyszana, bo
autobus się zepsuł i musiała trzy przystanki dreptać piechotą, żebym zdążył na przedpołudniowy
trening. A popołudniu, gdy tylko wróciłem, w pośpiechu ubrała się i powiedziała, że skoro
już jestem z powrotem, to ona wychodzi. Bo musi coś załatwić. Pilnie.
Tylko co ona ma
do załatwienia w Olsztynie?, główkowałem, ale nic nie przychodziło mi do głowy,
a Miśka nic więcej nie powiedziała. A ja nie byłem w stanie jej zatrzymać, bo
nie miałem ku temu powodów. Dopiero, gdy po jej wyjściu z mieszkania,
spojrzałem przez okno, by odprowadzić ją wzrokiem, zrozumiałem wszystko. Gdy
tylko zobaczyłem, jak powolnym krokiem idzie w deszczu w kierunku swojego
osiedla, olśniło mnie. Znałem już bowiem to zachowanie i właśnie dlatego
wydawało mi się ono takie podejrzanie i niepokojące. Raz już bowiem podczas
naszej znajomości Miśka tak reagowała na wszystko… i miała ku temu poważne
powody.
To było wtedy,
gdy ją zwolniłem. Gdy była śledzona. Gdy ją zaatakowano. Gdy przeszłość do niej
wróciła.
Dopiero po
chwili dotarł do mnie sens mojego odkrycia. Przeraziłem się, bowiem mimo
usilnych prób odpędzenia od siebie tego czarnego scenariusza, wiedziałem, że
tym razem mam rację. I że muszę coś z tym zrobić. Natychmiast! Dopóki nie
wydarzyła się jej jeszcze żadna krzywda…
***
Wypadłam z
mieszkania Piotrka jak z procy. Widziałam, że ten chciał ze mną o czymś
porozmawiać, ale nie dałam mu nawet dojść do głosu, zbywając go pospiesznie.
Nie miałam czasu na rozmowy. Nie teraz, gdy podjęłam decyzję. W chwili, w
której byłam zwarta i gotowa. Na wszystko. Musiałam bowiem coś załatwić.
Pilnie. Teraz. Zaraz. Już. Natychmiast. Dopóki miałam w sobie na to siłę.
Inaczej nie dałoby mi to spokoju.
Mimo że było
ciemno i mżył deszcz, postanowiłam, że się przejdę. Tak naprawdę kłamałam – w
ogóle mi się nie spieszyło. Ale jakoś Piotrka zbyć musiałam… Że też zebrało mu
się na rozmowy akurat w takiej chwili! Ma chłopak wyczucie, nie powiem, że nie.
Na całe szczęście – okazałam się od niego odrobinę sprytniejsza. Choć raz… Szłam
więc powoli w sobie tylko znanym kierunku, czekając na odpowiedni moment.
Wiedziałam, że jest tu i że znowu będzie śledził każdy mój krok. Myślał, że go
nie widzę… och, jak bardzo się mylił! Od pierwszego dnia, w którym tylko się
pojawił za moimi plecami, wiedziałam, że coś jest nie tak. Że ktoś znowu depcze
mi po piętach… ewidentnie czułam na swych plecach czyiś oddech. Wiedziałam, że
coś jest nie w porządku. Przecież miałam w tym wprawę. Wyczuwałam kłopoty na
kilometr.
W końcu nie
pierwszy i zapewne nie ostatni raz miałam z nimi do czynienia. One
najzwyczajniej w świecie mnie lubiły. I garnęły do mnie jak Kubuś Puchatek do miodu.
Był zaskoczony,
gdy zamiast iść w stronę przystanku, ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku.
Cwaniak, zaparkował przy wyjściu z osiedla, sądząc, że nie zwrócę uwagi na to
auto, które od jakiegoś czasu dziwnym trafem jest zawsze tam, gdzie ja, skoro
tym razem nie stoi pod blokiem Hajnusów. Ja jednak znałam się na rzeczy, dobrze
wiedziałam, jak to wszystko wygląda. I to nie tylko dlatego, że nie pierwszy
raz jestem śledzona. Mój ojciec przecież był adwokatem. Praca detektywów przy
jego sprawach rozwodowych była nieoceniona, dzięki czemu tak dobrze mi znana.
Wiele słyszałam i wiele widziałam. I choć może nie miałam wtedy wiele lat,
rozumiałam więcej niż wszystkim się wydawało. Właśnie dzięki temu wiedziałam
też, że większość detektywów idzie na łatwiznę. Ten w niczym nie odbiegał od
tego schematu.
Nie spodziewał
się, że w taką pogodę wybiorę spacer, zamiast jechać autobusem. Bo kto normalny
by tak zrobił? Pewnie nie był zadowolony, że musi wysiąść ze swojego
przytulnego i zapewne odpowiednio nagrzanego autka, w którym siedział tu od
mojego porannego przyjścia do Hainów, i się za mną przespacerować w ten ziąb.
Myślę, że nie robiłby tego, gdybym szła w kierunku mieszkania. Wtedy pewnie
najzwyczajniej w świecie by mnie wyprzedził i czekał spokojnie na mój powrót pod
kamienicą, możliwe, że jeszcze po drodze wpadając na kawę do McDonald's. Ja
jednak postanowiłam go przechytrzyć.
Od dwóch tygodni
bowiem czułam na sobie jego oddech i z każdym kolejnym dniem robiło się to dla
mnie coraz bardziej męczące. I nie tylko dla mnie. Przez niego powoli
zaczynałam wariować, wpadać w niepotrzebną panikę i swoim niecodziennym
zachowaniem stresować dziecko, które było pod moją opieką, które mi ufało i we mnie wierzyło. Widziałam, że Olkowi
nie podobała się „nowa” Miśka, a moje dziwne zachowanie go coraz bardziej zastanawiało.
W jego dziecięcej główce tworzyły się coraz to nowe pytania, które mi zadawał
na każdym kroku i coraz to nowe odpowiedzi, którymi się ze mną codziennie
dzielił. Próbowałam mu pokazać całą sobą, że wszystko jest w porządku, ale
wiedziałam, że nie bardzo mi to wychodziło. Aż tak dobrą aktorką nie byłam…
dzieci zawsze umiały mnie przejrzeć. Dlatego też od tygodnia zbierałam się w
sobie, aby coś z tym zrobić. Nie mogłam przecież tego tak zostawić! I tu nie
chodziło o mnie. Ja w tym wszystkim byłam najmniej ważna. Najważniejszy był
Olek. Nie mogłam pozwolić, aby czuł się niekomfortowo. Aby musiał się czegoś
bać i kryć przed czymś, co jego przecież nie dotyczy. Aby nie mógł cieszyć się
życiem jak normalny pięciolatek. A najważniejsze – aby przeze mnie miało mu się
stać coś złego. Pal licho mnie, on był tu najważniejszy i właśnie dlatego
usilnie szukałam jakiegoś rozwiązania. Z początku wydawało mi się, że
wystawiając się jak na talerzu temu, który mnie tak dręczy, postępuję głupio. I
może tak właśnie było, jednak robiłam to w dobrej wierze. I wydawało mi się, że to mnie w pełni usprawiedliwia.
Poza tym nie
miałam innego pomysłu…
Może powinnam
była o wszystkim powiedzieć Piotrkowi albo chociaż Pawłowi. Może to byłoby
właściwsze rozwiązanie. Może oni by mi jakoś pomogli. Może… Nie przekonam się
jednak o tym, ponieważ nie było już drogi ucieczki. Postanowiłam zrobić tak,
jak uważałam i nie warto było zaprzątać sobie głowy innymi scenariuszami. One już nie wchodzą w grę. Zwłaszcza, że on był tuż za mną. Dzisiejszego
popołudnia musiał się trzymać blisko, aby w tej mgle mnie nie zgubić. A ja
właśnie byłam w ślepej uliczce, w którą świadomie skręciłam…
Co ma być, to będzie, pomyślałam, przystając nagle.
Wzięłam głęboki wdech, po czym odwróciłam się wprost w stronę jego kaptura
naciągniętego na głowę.
- Kim jesteś i
po co za mną łazisz? Czego chcesz ode mnie? – spytałam ostro. – Jeszcze wam mało? Oddałam wszystko
z nawiązką, cały dług, a nawet więcej niż powinnam była! A wy w zamian mieliście
dać mi spokój i co? I to jest właśnie ten spokój? Nie boję się was, już nie…
Zamilkłam w
chwili, w której koleś ściągnął z głowy przemoknięty kaptur i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Skąd wiesz, że
cię śledzę? – spytał.
Nie znałam go.
Spodziewałam się, że to będzie ktoś z przeszłości. Ktoś, kogo dobrze znam. Kogo
nie raz widziałam i kogo dobrze pamiętam. Kto znowu zechce ode mnie wszystkiego, co mam. A nawet
więcej. Że znów mi zagrozi, będzie chciał zastraszyć, a potem zabierze
wszystko, co mogę mu dać, zapewniając spokój, by za jakiś czas znowu wrócić.
Jak zawsze. Bo do łatwych kąsków szybko się wraca, żeby znów zastraszyć i znów
czerpać swoje korzyści.
Ale nie tym
razem. Nie ze mną te numery.
- Nie pierwszy
raz jestem śledzona, doskonale więc znam wasze postępowanie, a ty nie
odbiegałeś w niczym od reszty. Jeśli mam być szczera, to byłeś bardzo
przewidywalny – uśmiechnęłam się pod nosem z satysfakcją. – A teraz mów mi
lepiej, co z ciebie za jeden i czego ode mnie chcesz? – zażądałam.
Wiem, powinnam
mu była w tej chwili czymś pogrozić, ale nie miałam czym. Nawet parasolki ze
sobą nie zabrałam, taka ze mnie groźna bestia.
Tymczasem facet
podszedł bliżej i zaczął wyciągać rękę z kieszeni płaszcza. Świat jakby stanął
w miejscu, a przynajmniej na moment drastycznie zwolnił. Moje serce
automatycznie przyśpieszyło, wyobrażałam sobie wszystko, co najgorsze, a całe życie
zaczynało przelatywać mi przed oczami w pożegnaniu z moją egzystencją… Po
chwili okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Bo to była ręka. Pusta. Goła dłoń,
wyciągnięta w moim kierunku. Żadnej spluwy, paralizatora, gazu pieprzowego. Niczego takiego.
Zamrugałam
gwałtownie. Nie tego się spodziewałam.
- Ryszard
Wilczyński, detektyw – przedstawił mi się, a ja stałam tam jeszcze bardziej
oniemiała. Mimo to nieśmiało uścisnęłam jego rękę. – Ludzie mieli rację, jest
pani bardzo podobna do ojca. Nie z wyglądu, bo z wyglądu to czysta mama, ale z zachowania.
To zdanie
kompletnie zbiło mnie z tropu. O ile jeszcze jakikolwiek trop w tym momencie wyczuwałam…
- Do ojca? –
spytałam go słabo.
- Tak –
przytaknął – bo to właśnie on mnie wynajął. Abym panią znalazł. I przywiózł z
powrotem do domu. Do Krakowa.
Tego już było
dla mnie za wiele jak na jeden moment. I nawet nie wiem, kiedy świat zaczął się
zmniejszać, powietrza było coraz mniej, a mi zrobiło się ciemno przed oczami…
Zemdlałam.
***
Było grubo po dwudziestej
drugiej, kiedy zapukałam do jego drzwi. Całe popołudnie bombardował mnie SMS-ami,
telefonami, a ja nie miałam jak odebrać ani jak się do niego odezwać, ponieważ
znowu brakowało mi środków na koncie. W sumie powinien być do tego
przyzwyczajony. Rzadko kiedy bywało inaczej. Dlatego postanowiłam, że przyjdę i
dowiem się, co jest tak bardzo pilnego, że nie daje mi spokoju.
Poza tym
potrzebowałam rozmowy. A z nim rozmawiało mi się najlepiej.
- Boże, Miśka! –
przywitał mnie od progu. – Jesteś cała mokra, wchodź szybko – dorzucił, niemal
wciągając mnie do środka.
Nie miałam już
siły na cokolwiek, ledwo co się tutaj doczłapałam i zrzuciłam z nóg kalosze w
przedpokoju. Dzisiejsze popołudnie wyprało mnie z emocji doszczętnie. Dlatego
pozwoliłam mu zdjąć ze mnie płaszcz, narzucić na siebie ręcznik i zaprowadzić
do salonu, gdzie usadził mnie na kanapie i uraczył gorącą herbatą.
- Całe
popołudnie do ciebie dzwoniłem. Gdzieś ty była, dziewczyno? – spojrzał na mnie
wyczekująco.
- Musiałam coś
załatwić – wyjąkałam słabo, szczelniej okrywając się kocem i ogrzewając ręce o
szklankę z ciepłą herbatą w środku.
- Co się z tobą
działo? Ostatnio zachowujesz się dziwnie… martwiłem się – wyszeptał ostatnie
dwa słowa niemal bezgłośnie, siadając w fotelu naprzeciwko mnie.
Wyciągnął mi
herbatę z dłoni, po czym ujął je w swoje ręce i powolnymi ruchami zaczął
rozgrzewać. Przymknęłam oczy. Było mi przyjemnie w tym momencie, w jego
towarzystwie, w tej ciszy, która teraz panowała w pomieszczeniu. Bo to była
taka dobra cisza. Nasza cisza. Kojąca zmysły, podczas której mogłam unormować
swój oddech i poukładać sobie w głowie wszystko, co się dzisiaj wydarzyło.
- Miśka –
szepnął po kilku minutach wpatrywania się w moją twarz – ja chyba wiem, co się
dzieje.
Momentalnie
otworzyłam oczy i spojrzałam na niego przerażona, ostatkiem sił powstrzymując
się przed zabraniem rąk z jego uścisku.
Choć chyba nawet
by mi na to nie pozwolił…
- Skąd wiesz? –
przełknęłam ślinę.
- Domyśliłem
się. Nie pierwszy raz tak się zachowujesz. Trochę czasu mi zajęło, zanim to do
mnie dotarło, ale już wiem… ktoś cię śledzi, prawda? Niepokoi? – podpytywał
mnie. Chyba moja mina świadczyła o tym, że ma rację, ponieważ zapytał po chwili: –
Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież ci pomogę, Misia!
- Raz mi
pomogłeś i bardzo ci za to dziękuję, Piotrek – odpowiedziałam spokojnie – ale nie
chciałam ładować cię w to znów. Musiałam to załatwić sama. Raz na zawsze –
dodałam pewnie.
Musiałam
zabrzmieć naprawdę zdecydowanie, ponieważ mina Hajnusa mówiła, że nie tego się
spodziewał.
- Miśka… co ty
zrobiłaś? – spytał nieśmiało.
Zabrałam ręce z
jego uścisku, po czym wzięłam łyk herbaty, rozsiadłam się na kanapie i zaczęłam
mówić. Ot tak, po prostu, jakbym opowiadała o wczorajszej kawce z przyjaciółkami spotkanymi
przypadkiem w galerii handlowej. A ja mówiłam o tym, jak i kiedy zorientowałam się, że ktoś za mną
chodzi, o tym, jak bardzo się bałam o Olka, jak próbowałam mu wszelkimi
sposobami zapewnić bezpieczeństwo, mimo że jemu się to nie bardzo podobało, o
tym, jak próbowałam znaleźć odpowiednie rozwiązanie z tej sytuacji, o tym, jak
podjęłam decyzję i jak dzisiejszego popołudnia wcieliłam ją w życie.
- …I wiesz, co
się okazało? Myślałam, że to oni. Że znowu czegoś ode mnie chcą. Że już nigdy
się nie uwolnię od Darka i przeszłości, która przez niego się za mną ciągnie latami.
Że zawsze będą wracać, choćbym nie wiem, co zrobiła, gdzie uciekła albo ile im
zapłaciła. Ale to nie oni. Tym razem tak bardzo się pomyliłam.
- Nie oni? –
powtórzył, jakby nie docierało to do niego.
- Nie –
pokręciłam przecząco głową, uśmiechając się słabo. – Ten gość akurat jest
nieszkodliwy. A przynajmniej nie w takim sensie. To detektyw. Mój ojciec
wynajął go, żeby mnie odnalazł – prychnęłam. – Tak bardzo się tego nie
spodziewałam, że aż mnie z nóg ścięło. Zemdlałam facetowi zaraz po tym, jak mi
powiedział, jak to bardzo jestem podobna do mojego staruszka… mimo że ja nie to
chciałam usłyszeć. Nigdy nie pomyślałabym, że będzie mnie szukać. Nawet nie
łudziłam się, że kiedykolwiek wpadnie na taki pomysł. Myślałam, że już dawno
mnie skreślił. Że nie chce mnie znać. Sam mi to w końcu powiedział. Prosto w
twarz. Że nie spełniam nadziei, które we mnie pokładał i że jeśli tak bardzo
chcę, to proszę bardzo, mogę się wynieść, skoro już i tak zmarnowałam cały jego trud włożony w
moje wychowanie po śmierci matki. A najgorsze było to jak stwierdził na
odchodne, że mama się pewnie za mnie wstydzi tam, gdzie teraz jest… – automatycznie
w moich oczach pojawiły się łzy na wspomnienie tego momentu.
To było
najgorsze, co mógł powiedzieć. Nic nigdy nie raniło mnie równie mocno, jak
wspomnienia mamy, dla której zawsze starałam się w życiu dwa razy mocniej. Aby
obietnica dana jej przed śmiercią, była spełniona. Że nigdy się nie poddam i
spełnię swoje marzenia. Że będę szczęśliwa…
- A teraz tak
nagle mu się odmieniło! – kontynuowałam z dobrze wyczuwalnym żalem. – Podobno tęskni. Żałuje swoich słów i
tego, jak potoczyły się nasze relacje. Chodzi do psychologa i rozbiera na
części swoje życie. I chce wszystko naprawić, posklejać… Podobno dotarło do
niego to, co zrobił i chce mnie odnaleźć. Dlatego wynajął pana Ryszarda, by ten mnie odnalazł i przyprowadził z powrotem do domu. I podobno jest mu obojętne to, kim teraz
jestem, co robię i czy nadal Darek jest w moim życiu. Rozumiesz? – spojrzałam
na niego. – Bo ja wcale. Nie wierzę w takie nagłe przemiany. Miał na to pięć
lat. Gdzie był w tym czasie? Czy kiedykolwiek mi pomógł? Dał znać, że gdzieś
tam jest i że mogę na niego liczyć, choćby nie wiem co? I dlaczego wraca właśnie teraz, kiedy ja
już sobie ułożyłam życie na nowo? Bez rodziny, bez przyjaciół, bez wspomnień
zapachu Krakowa, które zawsze nawiedzało mnie w marzeniach… bez domu.
Nawet nie wiem,
kiedy podczas mojego monologu, Piotrek wstał z fotela, ustawionego naprzeciwko
kanapy, po czym uniósł na moment koc, którym się teraz okrywałam i usadowił się
obok mnie. Objął ramieniem moją roztrzęsioną osobę. Wrak tego, co tak dobrze
znał.
- A co jeśli to
prawda? – spytał nieśmiało. – Jeśli naprawdę się zmienił?
- Nie znasz go,
nic o nim nie wiesz. Tak naprawdę wciąż nie wiesz nic o mnie… – zaśmiałam się
smutno.
- O przepraszam,
to akurat są pomówienia! – zaperzył się. – Na pewno nie wiem o tobie wszystkiego,
ale nie możesz mówić, że nic nie wiem! Jesteś piękną kobietą, która zawsze robi
wrażenie na facetach, których mija. Oni jednak nie mają żadnych szans, bo ty
kompletnie nie dostrzegasz tego, że się za tobą oglądają. Masz to gdzieś. Masz
piękny uśmiech, ale tak rzadko się uśmiechasz. A szkoda, bo to wielka strata dla
świata. Jesteś bardzo mądra, zapewne dlatego, że wiele przeżyłaś. Twoje rady
zawsze trafiają w punkt. Masz dobre serce i mimo że próbujesz postępować
egoistycznie, to twój wewnętrzny altruizm zawsze wygrywa z samolubstwem. Masz
cięte riposty i nie obchodzi cię zdanie innych. Twoja głowa wpada nie zawsze na
najlepsze pomysły, ale na pewno na nietuzinkowe. Jesteś odpowiedzialna, mimo że
na taką nie wyglądasz i zorganizowana. Zgrywasz silną i nieprzejednaną, a tak
naprawdę gdzieś tam w środku ciebie siedzi krucha dziewczynka, która szuka pomocy.
Tworzysz mur odgradzający cię od świata, mimo że tak bardzo potrzebujesz
towarzystwa. Do tego jesteś Zosią Samosią, nie poprosisz o pomoc, tylko
będziesz zagryzać zęby i realizować to, co sobie umyślisz, nawet jeśli jest to
najgłupszym rozwiązaniem świata. Tak jak dzisiaj. Przecież mogło ci się coś stać, a ty zamiast do mnie przyjść z problemem, to idziesz prosto w paszczę lwa! I nie wiem, czy nie powinienem się obrazić za to, że wciąż zapominasz, że nie jesteś
sama, że masz tu w Olsztynie osobę, do której możesz przyjść obojętnie kiedy i
porozmawiać, która zawsze ci pomoże…
- Tu to akurat
ty się mylisz, Piotrek – przerwałam mu. – Nie zapominam. A co ty myślisz, że przyszłam
tu, bo bombardowałeś mnie wiadomościami i nieodebranymi połączeniami? Zawsze
mogłam wyłączyć telefon i mieć cię gdzieś – uśmiechnęłam się.
- No to dlaczego
tu jesteś? – spytał, lekko zdezorientowany moim wtrąceniem.
- Bo po tym, co się dzisiaj stało, chodziłam po mieście i nie mogłam się pozbierać. Musiałam z kimś porozmawiać. A z tobą rozmawia mi się zawsze
najlepiej – odpowiedział poważnie, wtulając się w niego z ufnością.
Piotrek po chwili objął
mnie ramieniem i jeszcze mocniej przycisnął do siebie, opierając brodę na mojej
głowie.
- I jest jeszcze
jedno. Zawsze wiesz, co odpowiedzieć.
A mi nie
pozostało nic innego, jak tylko uśmiechnąć się w jego tors.
__________________________________
Niespodzianka! Spodziewaliście się mnie tutaj tak szybko od ostatniej notki? Przyznać się! :)