niedziela, 19 czerwca 2016

17. Powroty.



Siedziałem w kuchni nad swoją kolacją i przysłuchiwałem się relacji z dzisiejszego dnia z ust Aleksa. A ten jadł i mówił jednocześnie, normalnie buzia mu się nie zamykała odkąd tylko wróciłem z wyjazdowego meczu w Kielcach. Nie mogłem się nadziwić, jak to dziecko zmieniło się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Kiedy go tu przywiozłem, rzadko kiedy chciał wychodzić z domu, na spacer czy na plac zabaw trzeba go było wołami wyciągać, był jakiś taki przygaszony, cichy i smutny. A teraz? Nie to samo dziecko! Więcej się uśmiecha, wszędzie jest go pełno, buzia mu się nie zamyka, wciąż wyciąga nas a to na huśtawki, a to do parku, a to na gofry. Ma mnóstwo pomysłów i nawet jakoś tak więcej się psoci. Można powiedzieć, że w końcu zachowuje się jak każde normalne dziecko w jego wieku.
Czyli tak jak powinno być.
Nie miałem wątpliwości, że to zasługa Miśki. Bez niej na pewno nie udałoby mi się osiągnąć takiego efektu i to w tak krótkim czasie. Przecież nie znałem się na dzieciach, ba!, niemal w ogóle nie znałem Olka, nie spędzałem z nim tyle czasu, ile ojciec powinien był spędzać z własnym synem, zwłaszcza, jeśli ten nie miał matki. I stąd to wszystko się brało. Nie umiałem do niego trafić, nie wiedziałem nawet, jak mam to zrobić. Dopiero pojawienie się blondynki w naszym życiu wszystko zmieniło. Dzięki niej młody się otworzył na nasze wspólne życie w Olsztynie…
- …ale wtedy Misia powiedziała, że wracamy do domu. Rozumiesz to, tato? Tak nagle zmieniła zdanie! Zawróciła i pociągnęła mnie tutaj, mimo że mieliśmy iść na pączki, że obiecała, że byliśmy już tuż obok cukierni!
…a i ja musiałem przyznać, że ostatnio czułem się zupełnie inaczej. I to dzięki niej.
- A najlepsze, że to nie pierwszy raz – mówił dalej zaaferowany całą sytuacją Olek. – Ja nie wiem, tato, dlaczego ostatnio Misia tak szybko zmienia zdanie. Przecież robię wszystko, o co mnie prosi! A ona zawsze dotrzymuje obietnic!
- Może jednak byłeś niegrzeczny, hę? Nie psociłeś się jej po drodze? – podpytywałem go z uśmiechem. – No przyznaj się lepiej!
- Nie! – zaprzeczył żywo i gdyby tylko mógł, to by tupnął teraz nogą. Ale te, gdy siedział na krześle, wisiały mu w powietrzu i nie było takiej możliwości. – Byłem baaaaardzo grzeczny – zapewnił mnie, przeciągając samogłoski. – Nie wierzysz mi? – uraczył mnie spojrzeniem, które zmiękczyłoby serce nawet i największego twardziela.
- Wierzę ci, synku, ale też znam Miśkę i wiem, że na pewno bez powodu by czegoś takiego nie zrobiła. Musiało coś się stać – mruknąłem pod nosem, bo zastanowiło mnie to jej dziwne zachowanie. – A co ci powiedziała? – zainteresowałem się.
- Że jutro przyniesie pączki i że zjemy je w domu. A tam iść nie możemy. Nic więcej – mówił smutno, kręcąc głową. – Nie wiem, dlaczego ostatnio tak mało czasu spędzamy na dworze… Przecież nawet słoneczko już świeci! I wcale nie jest tak zimno…
- A to Miśka nie chce z tobą wychodzić? – spytałem, przyglądając mu się uważnie.
To niecodzienne zachowanie Miśki odrobinę wzmogło moją czujność.
- Nie, że nie chce. My wychodzimy, tato! Tylko tak jakoś na krócej i bliżej… nie wiem, może Misi jest zimno? A może boi się, że się przeziębię? Bo zawsze trzyma mnie mocno i się rozgląda na boki, jakby się bała, że zaraz zacznie padać. Nie wiem – ziewnął, wzruszając ramionkami – muszę z nią o tym porozmawiać – zadecydował, pocierając oczy.
Był zmęczony i nie miałem serca go już więcej dręczyć pytaniami, mimo że chętnie pociągnąłbym go jeszcze za język. Byłem zaniepokojony i może słowa Olka pomogłyby mi znaleźć powód takiego stanu rzeczy. Ostatnio bowiem w relacjach Aleksa zaczęły się pojawiać właśnie takiego typu żale odnośnie zachowania Miśki. Że często zmieniała zdanie, że nie zabierała go tam, gdzie mu wcześniej obiecała… a ponadto zauważyłem, że ostatnio sama zainteresowana jest jakaś taka bardziej nieobecna, zamyślona… Nie wiedziałem, kto i co stał za tym stanem rzeczy, ale zdecydowanie nie było to normalne.
- Chyba czas wziąć kąpiel, bo jeszcze trochę, to mi tu nad talerzem uśniesz i znowu będę cię musiał położyć do łózka nieumytego – zawyrokowałem, nie drążąc już dalej tego tematu, mimo że na końcu języka miałem jeszcze kilka pytań.
Tyle tylko, że raczej nie były one skierowane do Olka…



***



Po wczorajszej rozmowie z Aleksem nie mogłem zasnąć. Leżałem więc na wznak w łóżku i wpatrując się w sufit, analizowałem wszystko, co usłyszałem od Małego. I im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej nie byłem w stanie tego zrozumieć. Postanowiłem więc przyjrzeć się Miśce uważniej. Jeśli dobrze sobie przypominałem, to jej niecodzienne zachowanie zaczęło się tak jakoś po urodzinach Olka… Za pierwszym, drugim, czy trzecim razem zignorowałem to, ale teraz nie mogłem już puścić tego mimo uszu. Bo coś mi tu ewidentnie nie grało… Nie wiedziałem tylko co. Może to sprawka Adamajtisa? Może znowu się pokłócili i Miśka nie może sobie z tym poradzić? A może przeraziła ją ta krępująca sytuacja pod koniec przyjęcia urodzinowego? Choć wtedy wydawało mi się, że wszystko było w porządku… że oboje wyszliśmy z tego z twarzą. Najgorszą odpowiedzią byłaby ta, która przyszła tuż przed snem – że to przeze mnie… że może coś palnąłem niechcący i ją tym przestraszyłem… choć niczego takiego sobie nie przypominałem, to jednak może i taka sytuacja mogła mieć miejsce. Nie wiem.
Im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej nie wiedziałem, co się z nią działo. A najlepszym sposobem, by rozwiązać wszystkie wątpliwości i się dowiedzieć, o co tak naprawdę chodzi, była rozmowa. Rozmowa ze źródłem.
I dlatego postanowiłem ją przeprowadzić jak najszybciej tylko się da. Przygotować grunt i wyskoczyć do ataku. Nie miałem jednak ku temu odpowiednich warunków. Rano bowiem Miśka wpadła do naszego mieszkania, spóźniona i cała zdyszana, bo autobus się zepsuł i musiała trzy przystanki dreptać piechotą, żebym zdążył na przedpołudniowy trening. A popołudniu, gdy tylko wróciłem, w pośpiechu ubrała się i powiedziała, że skoro już jestem z powrotem, to ona wychodzi. Bo musi coś załatwić. Pilnie.
Tylko co ona ma do załatwienia w Olsztynie?, główkowałem, ale nic nie przychodziło mi do głowy, a Miśka nic więcej nie powiedziała. A ja nie byłem w stanie jej zatrzymać, bo nie miałem ku temu powodów. Dopiero, gdy po jej wyjściu z mieszkania, spojrzałem przez okno, by odprowadzić ją wzrokiem, zrozumiałem wszystko. Gdy tylko zobaczyłem, jak powolnym krokiem idzie w deszczu w kierunku swojego osiedla, olśniło mnie. Znałem już bowiem to zachowanie i właśnie dlatego wydawało mi się ono takie podejrzanie i niepokojące. Raz już bowiem podczas naszej znajomości Miśka tak reagowała na wszystko… i miała ku temu poważne powody.
To było wtedy, gdy ją zwolniłem. Gdy była śledzona. Gdy ją zaatakowano. Gdy przeszłość do niej wróciła.
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens mojego odkrycia. Przeraziłem się, bowiem mimo usilnych prób odpędzenia od siebie tego czarnego scenariusza, wiedziałem, że tym razem mam rację. I że muszę coś z tym zrobić. Natychmiast! Dopóki nie wydarzyła się jej jeszcze żadna krzywda…



***



Wypadłam z mieszkania Piotrka jak z procy. Widziałam, że ten chciał ze mną o czymś porozmawiać, ale nie dałam mu nawet dojść do głosu, zbywając go pospiesznie. Nie miałam czasu na rozmowy. Nie teraz, gdy podjęłam decyzję. W chwili, w której byłam zwarta i gotowa. Na wszystko. Musiałam bowiem coś załatwić. Pilnie. Teraz. Zaraz. Już. Natychmiast. Dopóki miałam w sobie na to siłę. Inaczej nie dałoby mi to spokoju.
Mimo że było ciemno i mżył deszcz, postanowiłam, że się przejdę. Tak naprawdę kłamałam – w ogóle mi się nie spieszyło. Ale jakoś Piotrka zbyć musiałam… Że też zebrało mu się na rozmowy akurat w takiej chwili! Ma chłopak wyczucie, nie powiem, że nie. Na całe szczęście – okazałam się od niego odrobinę sprytniejsza. Choć raz… Szłam więc powoli w sobie tylko znanym kierunku, czekając na odpowiedni moment. Wiedziałam, że jest tu i że znowu będzie śledził każdy mój krok. Myślał, że go nie widzę… och, jak bardzo się mylił! Od pierwszego dnia, w którym tylko się pojawił za moimi plecami, wiedziałam, że coś jest nie tak. Że ktoś znowu depcze mi po piętach… ewidentnie czułam na swych plecach czyiś oddech. Wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Przecież miałam w tym wprawę. Wyczuwałam kłopoty na kilometr.
W końcu nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz miałam z nimi do czynienia. One najzwyczajniej w świecie mnie lubiły. I garnęły do mnie jak Kubuś Puchatek do miodu.
Był zaskoczony, gdy zamiast iść w stronę przystanku, ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku. Cwaniak, zaparkował przy wyjściu z osiedla, sądząc, że nie zwrócę uwagi na to auto, które od jakiegoś czasu dziwnym trafem jest zawsze tam, gdzie ja, skoro tym razem nie stoi pod blokiem Hajnusów. Ja jednak znałam się na rzeczy, dobrze wiedziałam, jak to wszystko wygląda. I to nie tylko dlatego, że nie pierwszy raz jestem śledzona. Mój ojciec przecież był adwokatem. Praca detektywów przy jego sprawach rozwodowych była nieoceniona, dzięki czemu tak dobrze mi znana. Wiele słyszałam i wiele widziałam. I choć może nie miałam wtedy wiele lat, rozumiałam więcej niż wszystkim się wydawało. Właśnie dzięki temu wiedziałam też, że większość detektywów idzie na łatwiznę. Ten w niczym nie odbiegał od tego schematu.
Nie spodziewał się, że w taką pogodę wybiorę spacer, zamiast jechać autobusem. Bo kto normalny by tak zrobił? Pewnie nie był zadowolony, że musi wysiąść ze swojego przytulnego i zapewne odpowiednio nagrzanego autka, w którym siedział tu od mojego porannego przyjścia do Hainów, i się za mną przespacerować w ten ziąb. Myślę, że nie robiłby tego, gdybym szła w kierunku mieszkania. Wtedy pewnie najzwyczajniej w świecie by mnie wyprzedził i czekał spokojnie na mój powrót pod kamienicą, możliwe, że jeszcze po drodze wpadając na kawę do McDonald's. Ja jednak postanowiłam go przechytrzyć.
Od dwóch tygodni bowiem czułam na sobie jego oddech i z każdym kolejnym dniem robiło się to dla mnie coraz bardziej męczące. I nie tylko dla mnie. Przez niego powoli zaczynałam wariować, wpadać w niepotrzebną panikę i swoim niecodziennym zachowaniem stresować dziecko, które było pod moją opieką, które mi ufało i we mnie wierzyło. Widziałam, że Olkowi nie podobała się „nowa” Miśka, a moje dziwne zachowanie go coraz bardziej zastanawiało. W jego dziecięcej główce tworzyły się coraz to nowe pytania, które mi zadawał na każdym kroku i coraz to nowe odpowiedzi, którymi się ze mną codziennie dzielił. Próbowałam mu pokazać całą sobą, że wszystko jest w porządku, ale wiedziałam, że nie bardzo mi to wychodziło. Aż tak dobrą aktorką nie byłam… dzieci zawsze umiały mnie przejrzeć. Dlatego też od tygodnia zbierałam się w sobie, aby coś z tym zrobić. Nie mogłam przecież tego tak zostawić! I tu nie chodziło o mnie. Ja w tym wszystkim byłam najmniej ważna. Najważniejszy był Olek. Nie mogłam pozwolić, aby czuł się niekomfortowo. Aby musiał się czegoś bać i kryć przed czymś, co jego przecież nie dotyczy. Aby nie mógł cieszyć się życiem jak normalny pięciolatek. A najważniejsze – aby przeze mnie miało mu się stać coś złego. Pal licho mnie, on był tu najważniejszy i właśnie dlatego usilnie szukałam jakiegoś rozwiązania. Z początku wydawało mi się, że wystawiając się jak na talerzu temu, który mnie tak dręczy, postępuję głupio. I może tak właśnie było, jednak robiłam to w dobrej wierze. I wydawało mi się, że to mnie w pełni usprawiedliwia.
Poza tym nie miałam innego pomysłu…
Może powinnam była o wszystkim powiedzieć Piotrkowi albo chociaż Pawłowi. Może to byłoby właściwsze rozwiązanie. Może oni by mi jakoś pomogli. Może… Nie przekonam się jednak o tym, ponieważ nie było już drogi ucieczki. Postanowiłam zrobić tak, jak uważałam i nie warto było zaprzątać sobie głowy innymi scenariuszami. One już nie wchodzą w grę. Zwłaszcza, że on był tuż za mną. Dzisiejszego popołudnia musiał się trzymać blisko, aby w tej mgle mnie nie zgubić. A ja właśnie byłam w ślepej uliczce, w którą świadomie skręciłam…
Co ma być, to będzie, pomyślałam, przystając nagle. Wzięłam głęboki wdech, po czym odwróciłam się wprost w stronę jego kaptura naciągniętego na głowę.
- Kim jesteś i po co za mną łazisz? Czego chcesz ode mnie? – spytałam ostro. Jeszcze wam mało? Oddałam wszystko z nawiązką, cały dług, a nawet więcej niż powinnam była! A wy w zamian mieliście dać mi spokój i co? I to jest właśnie ten spokój? Nie boję się was, już nie…
Zamilkłam w chwili, w której koleś ściągnął z głowy przemoknięty kaptur i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Skąd wiesz, że cię śledzę? – spytał.
Nie znałam go. Spodziewałam się, że to będzie ktoś z przeszłości. Ktoś, kogo dobrze znam. Kogo nie raz widziałam i kogo dobrze pamiętam. Kto znowu zechce ode mnie wszystkiego, co mam. A nawet więcej. Że znów mi zagrozi, będzie chciał zastraszyć, a potem zabierze wszystko, co mogę mu dać, zapewniając spokój, by za jakiś czas znowu wrócić. Jak zawsze. Bo do łatwych kąsków szybko się wraca, żeby znów zastraszyć i znów czerpać swoje korzyści.
Ale nie tym razem. Nie ze mną te numery.
- Nie pierwszy raz jestem śledzona, doskonale więc znam wasze postępowanie, a ty nie odbiegałeś w niczym od reszty. Jeśli mam być szczera, to byłeś bardzo przewidywalny – uśmiechnęłam się pod nosem z satysfakcją. – A teraz mów mi lepiej, co z ciebie za jeden i czego ode mnie chcesz? – zażądałam.
Wiem, powinnam mu była w tej chwili czymś pogrozić, ale nie miałam czym. Nawet parasolki ze sobą nie zabrałam, taka ze mnie groźna bestia.
Tymczasem facet podszedł bliżej i zaczął wyciągać rękę z kieszeni płaszcza. Świat jakby stanął w miejscu, a przynajmniej na moment drastycznie zwolnił. Moje serce automatycznie przyśpieszyło, wyobrażałam sobie wszystko, co najgorsze, a całe życie zaczynało przelatywać mi przed oczami w pożegnaniu z moją egzystencją… Po chwili okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Bo to była ręka. Pusta. Goła dłoń, wyciągnięta w moim kierunku. Żadnej spluwy, paralizatora, gazu pieprzowego. Niczego takiego.
Zamrugałam gwałtownie. Nie tego się spodziewałam.
- Ryszard Wilczyński, detektyw – przedstawił mi się, a ja stałam tam jeszcze bardziej oniemiała. Mimo to nieśmiało uścisnęłam jego rękę. – Ludzie mieli rację, jest pani bardzo podobna do ojca. Nie z wyglądu, bo z wyglądu to czysta mama, ale z zachowania.
To zdanie kompletnie zbiło mnie z tropu. O ile jeszcze jakikolwiek trop w tym momencie wyczuwałam…
- Do ojca? – spytałam go słabo.
- Tak – przytaknął – bo to właśnie on mnie wynajął. Abym panią znalazł. I przywiózł z powrotem do domu. Do Krakowa.
Tego już było dla mnie za wiele jak na jeden moment. I nawet nie wiem, kiedy świat zaczął się zmniejszać, powietrza było coraz mniej, a mi zrobiło się ciemno przed oczami…
Zemdlałam.



***



Było grubo po dwudziestej drugiej, kiedy zapukałam do jego drzwi. Całe popołudnie bombardował mnie SMS-ami, telefonami, a ja nie miałam jak odebrać ani jak się do niego odezwać, ponieważ znowu brakowało mi środków na koncie. W sumie powinien być do tego przyzwyczajony. Rzadko kiedy bywało inaczej. Dlatego postanowiłam, że przyjdę i dowiem się, co jest tak bardzo pilnego, że nie daje mi spokoju.
Poza tym potrzebowałam rozmowy. A z nim rozmawiało mi się najlepiej.
- Boże, Miśka! – przywitał mnie od progu. – Jesteś cała mokra, wchodź szybko – dorzucił, niemal wciągając mnie do środka.
Nie miałam już siły na cokolwiek, ledwo co się tutaj doczłapałam i zrzuciłam z nóg kalosze w przedpokoju. Dzisiejsze popołudnie wyprało mnie z emocji doszczętnie. Dlatego pozwoliłam mu zdjąć ze mnie płaszcz, narzucić na siebie ręcznik i zaprowadzić do salonu, gdzie usadził mnie na kanapie i uraczył gorącą herbatą.
- Całe popołudnie do ciebie dzwoniłem. Gdzieś ty była, dziewczyno? – spojrzał na mnie wyczekująco.
- Musiałam coś załatwić – wyjąkałam słabo, szczelniej okrywając się kocem i ogrzewając ręce o szklankę z ciepłą herbatą w środku.
- Co się z tobą działo? Ostatnio zachowujesz się dziwnie… martwiłem się – wyszeptał ostatnie dwa słowa niemal bezgłośnie, siadając w fotelu naprzeciwko mnie.
Wyciągnął mi herbatę z dłoni, po czym ujął je w swoje ręce i powolnymi ruchami zaczął rozgrzewać. Przymknęłam oczy. Było mi przyjemnie w tym momencie, w jego towarzystwie, w tej ciszy, która teraz panowała w pomieszczeniu. Bo to była taka dobra cisza. Nasza cisza. Kojąca zmysły, podczas której mogłam unormować swój oddech i poukładać sobie w głowie wszystko, co się dzisiaj wydarzyło.
- Miśka – szepnął po kilku minutach wpatrywania się w moją twarz – ja chyba wiem, co się dzieje.
Momentalnie otworzyłam oczy i spojrzałam na niego przerażona, ostatkiem sił powstrzymując się przed zabraniem rąk z jego uścisku.
Choć chyba nawet by mi na to nie pozwolił…
- Skąd wiesz? – przełknęłam ślinę.
- Domyśliłem się. Nie pierwszy raz tak się zachowujesz. Trochę czasu mi zajęło, zanim to do mnie dotarło, ale już wiem… ktoś cię śledzi, prawda? Niepokoi? – podpytywał mnie. Chyba moja mina świadczyła o tym, że ma rację, ponieważ zapytał po chwili: – Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież ci pomogę, Misia!
- Raz mi pomogłeś i bardzo ci za to dziękuję, Piotrek – odpowiedziałam spokojnie – ale nie chciałam ładować cię w to znów. Musiałam to załatwić sama. Raz na zawsze – dodałam pewnie.
Musiałam zabrzmieć naprawdę zdecydowanie, ponieważ mina Hajnusa mówiła, że nie tego się spodziewał.
- Miśka… co ty zrobiłaś? – spytał nieśmiało.
Zabrałam ręce z jego uścisku, po czym wzięłam łyk herbaty, rozsiadłam się na kanapie i zaczęłam mówić. Ot tak, po prostu, jakbym opowiadała o wczorajszej kawce z przyjaciółkami spotkanymi przypadkiem w galerii handlowej. A ja mówiłam o tym, jak i kiedy zorientowałam się, że ktoś za mną chodzi, o tym, jak bardzo się bałam o Olka, jak próbowałam mu wszelkimi sposobami zapewnić bezpieczeństwo, mimo że jemu się to nie bardzo podobało, o tym, jak próbowałam znaleźć odpowiednie rozwiązanie z tej sytuacji, o tym, jak podjęłam decyzję i jak dzisiejszego popołudnia wcieliłam ją w życie.
- …I wiesz, co się okazało? Myślałam, że to oni. Że znowu czegoś ode mnie chcą. Że już nigdy się nie uwolnię od Darka i przeszłości, która przez niego się za mną ciągnie latami. Że zawsze będą wracać, choćbym nie wiem, co zrobiła, gdzie uciekła albo ile im zapłaciła. Ale to nie oni. Tym razem tak bardzo się pomyliłam.
- Nie oni? – powtórzył, jakby nie docierało to do niego.
- Nie – pokręciłam przecząco głową, uśmiechając się słabo. – Ten gość akurat jest nieszkodliwy. A przynajmniej nie w takim sensie. To detektyw. Mój ojciec wynajął go, żeby mnie odnalazł – prychnęłam. – Tak bardzo się tego nie spodziewałam, że aż mnie z nóg ścięło. Zemdlałam facetowi zaraz po tym, jak mi powiedział, jak to bardzo jestem podobna do mojego staruszka… mimo że ja nie to chciałam usłyszeć. Nigdy nie pomyślałabym, że będzie mnie szukać. Nawet nie łudziłam się, że kiedykolwiek wpadnie na taki pomysł. Myślałam, że już dawno mnie skreślił. Że nie chce mnie znać. Sam mi to w końcu powiedział. Prosto w twarz. Że nie spełniam nadziei, które we mnie pokładał i że jeśli tak bardzo chcę, to proszę bardzo, mogę się wynieść, skoro już i tak zmarnowałam cały jego trud włożony w moje wychowanie po śmierci matki. A najgorsze było to jak stwierdził na odchodne, że mama się pewnie za mnie wstydzi tam, gdzie teraz jest… – automatycznie w moich oczach pojawiły się łzy na wspomnienie tego momentu.
To było najgorsze, co mógł powiedzieć. Nic nigdy nie raniło mnie równie mocno, jak wspomnienia mamy, dla której zawsze starałam się w życiu dwa razy mocniej. Aby obietnica dana jej przed śmiercią, była spełniona. Że nigdy się nie poddam i spełnię swoje marzenia. Że będę szczęśliwa…
- A teraz tak nagle mu się odmieniło! – kontynuowałam z dobrze wyczuwalnym żalem. – Podobno tęskni. Żałuje swoich słów i tego, jak potoczyły się nasze relacje. Chodzi do psychologa i rozbiera na części swoje życie. I chce wszystko naprawić, posklejać… Podobno dotarło do niego to, co zrobił i chce mnie odnaleźć. Dlatego wynajął pana Ryszarda, by ten mnie odnalazł i przyprowadził z powrotem do domu. I podobno jest mu obojętne to, kim teraz jestem, co robię i czy nadal Darek jest w moim życiu. Rozumiesz? – spojrzałam na niego. – Bo ja wcale. Nie wierzę w takie nagłe przemiany. Miał na to pięć lat. Gdzie był w tym czasie? Czy kiedykolwiek mi pomógł? Dał znać, że gdzieś tam jest i że mogę na niego liczyć, choćby nie wiem co? I dlaczego wraca właśnie teraz, kiedy ja już sobie ułożyłam życie na nowo? Bez rodziny, bez przyjaciół, bez wspomnień zapachu Krakowa, które zawsze nawiedzało mnie w marzeniach… bez domu.
Nawet nie wiem, kiedy podczas mojego monologu, Piotrek wstał z fotela, ustawionego naprzeciwko kanapy, po czym uniósł na moment koc, którym się teraz okrywałam i usadowił się obok mnie. Objął ramieniem moją roztrzęsioną osobę. Wrak tego, co tak dobrze znał.
- A co jeśli to prawda? – spytał nieśmiało. – Jeśli naprawdę się zmienił?
- Nie znasz go, nic o nim nie wiesz. Tak naprawdę wciąż nie wiesz nic o mnie… – zaśmiałam się smutno.
- O przepraszam, to akurat są pomówienia! – zaperzył się. – Na pewno nie wiem o tobie wszystkiego, ale nie możesz mówić, że nic nie wiem! Jesteś piękną kobietą, która zawsze robi wrażenie na facetach, których mija. Oni jednak nie mają żadnych szans, bo ty kompletnie nie dostrzegasz tego, że się za tobą oglądają. Masz to gdzieś. Masz piękny uśmiech, ale tak rzadko się uśmiechasz. A szkoda, bo to wielka strata dla świata. Jesteś bardzo mądra, zapewne dlatego, że wiele przeżyłaś. Twoje rady zawsze trafiają w punkt. Masz dobre serce i mimo że próbujesz postępować egoistycznie, to twój wewnętrzny altruizm zawsze wygrywa z samolubstwem. Masz cięte riposty i nie obchodzi cię zdanie innych. Twoja głowa wpada nie zawsze na najlepsze pomysły, ale na pewno na nietuzinkowe. Jesteś odpowiedzialna, mimo że na taką nie wyglądasz i zorganizowana. Zgrywasz silną i nieprzejednaną, a tak naprawdę gdzieś tam w środku ciebie siedzi krucha dziewczynka, która szuka pomocy. Tworzysz mur odgradzający cię od świata, mimo że tak bardzo potrzebujesz towarzystwa. Do tego jesteś Zosią Samosią, nie poprosisz o pomoc, tylko będziesz zagryzać zęby i realizować to, co sobie umyślisz, nawet jeśli jest to najgłupszym rozwiązaniem świata. Tak jak dzisiaj. Przecież mogło ci się coś stać, a ty zamiast do mnie przyjść z problemem, to idziesz prosto w paszczę lwa! I nie wiem, czy nie powinienem się obrazić za to, że wciąż zapominasz, że nie jesteś sama, że masz tu w Olsztynie osobę, do której możesz przyjść obojętnie kiedy i porozmawiać, która zawsze ci pomoże…
- Tu to akurat ty się mylisz, Piotrek – przerwałam mu. –  Nie zapominam. A co ty myślisz, że przyszłam tu, bo bombardowałeś mnie wiadomościami i nieodebranymi połączeniami? Zawsze mogłam wyłączyć telefon i mieć cię gdzieś uśmiechnęłam się.
- No to dlaczego tu jesteś? – spytał, lekko zdezorientowany moim wtrąceniem.
- Bo po tym, co się dzisiaj stało, chodziłam po mieście i nie mogłam się pozbierać. Musiałam z kimś porozmawiać. A z tobą rozmawia mi się zawsze najlepiej – odpowiedział poważnie, wtulając się w niego z ufnością.
Piotrek po chwili objął mnie ramieniem i jeszcze mocniej przycisnął do siebie, opierając brodę na mojej głowie.
- I jest jeszcze jedno. Zawsze wiesz, co odpowiedzieć.
A mi nie pozostało nic innego, jak tylko uśmiechnąć się w jego tors.




__________________________________

Niespodzianka! Spodziewaliście się mnie tutaj tak szybko od ostatniej notki? Przyznać się! :)

niedziela, 5 czerwca 2016

16. Niespodzianka.



Weszłam do sali, którą wczoraj tak pieczołowicie przygotowywałyśmy z Korą i Moniką na ten  w i e l k i  dzień i nieskromnie musiałam przyznać, że byłam pod wrażeniem naszej pracy. Naprawdę. Wszystko wyglądało idealnie, dokładnie tak jak chciałyśmy. Tak jak miało być. I nawet udało się nam sprawić, by balony, serpentyny, kolorowe lampiony i lampki przywieszone pod sufitem współgrały z dmuchanym zamkiem, trampoliną i basenem z piłkami, które zostały tu dziś wczesnym rankiem przywiezione i ustawione. Tak, jakbyśmy przygotowując to wszystko, wiedziały, gdzie i co dzisiaj zostanie ustawione. Normalnie, medium! Najbardziej jednak byłam dumna z wielkiego napisu: 5-te urodziny Olka, nad którym siedziałyśmy z Korą ponad dwie godziny i który teraz od razu na wejściu rzucał się w oczy – tak, aby każdy z gości wiedział, dla kogo tu dzisiaj wszyscy przyszliśmy i kto tu jest najważniejszy (i żeby przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy, że jest inaczej!). Co prawda więcej czasu od kaligrafowania spędziłam na sporach z Piotrem o to, czy mamy na ów płótnie użyć zdrobnienia Olek czy Aleks… I gdy już niemal byłam skłonna przyznać mu rację (chyba bardziej dla świętego spokoju, aniżeli dlatego, że ów racja była po jego stronie…) i zrobić tak jak mówił, to jednak ostatecznie stwierdziłyśmy z Korą, że przecież, hola!, to my dwie kaligrafujemy te trzy jakże ważne słowa przez kilka godzin i ozdabiamy je naszymi rysunkami, więc to uprawnia nas, abyśmy mogły napisać co nam się żywnie podoba i jemu mało co do tego. W końcu jak wie lepiej, to niech sam sobie robi.
Mam tylko nadzieję, że spodoba się to wszystko samemu zainteresowanemu… Bo to on tu jest dzisiaj najważniejszy. I to jego zdanie i reakcja jest wiążąca, a nie my i nasze pomysły.
- Pięknie jest – poklepała mnie Kora po ramieniu, jakby doskonale wiedziała, co chodzi mi w tym momencie po tej mojej blond łepetynie. – Nic ino czekać aż zaczną się schodzić te twoje wielkoludy.
- Hamuj z tym trochę, tylko nie moje – poprawiłam ją od razu. – Oby tylko nie narobili bałaganu przed przyjściem Olka… – martwiłam się na głos, poprawiając białą czapkę Smerfetki misternie przyczepioną wsuwkami do moich blond loków.
- Spokojnie, już ja ich przypilnuję – obiecała mi Kora solennie, zarzucając gwałtownie swoimi dredami. Powiedziała to w tak pewny siebie sposób, że naprawdę mogłam być spokojna o to, że nasza praca nie pójdzie na marne. Zwłaszcza, że już odrobinę zdążyłam poznać jej możliwości… – A teraz chodź, musimy poprawić ci makijaż, bo znowu się rozmazałaś – dodała niemal cierpiętniczo, wyciągając niebieską farbę do ciała ze swojej torebki.
Westchnęłam, ale pozwoliłam jej na wszystko. W końcu to ona była kreatorem mojego dzisiejszego przebrania, musiałam więc robić wszystko dokładnie tak, jak tego chciała... bez sprzeciwów i kręcenia nosem.
I tak oto w ferworze ostatnich poprawek minęła nam godzina, podczas której pomieszczenie się zaludniło. Był tu Bałwanek Olaf, Czerwony Kapturek, Tabaluga, Zorro, Kapitan Hak, Pszczółka Maja, Fizia Pończoszanka, Kapitan Jack Sparrow, Elmo i Ciasteczkowy Potwór, Królik Bugs, Królewna Śnieżka, nawet Rumcajs przyszedł, Kubuś Puchatek… i mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Mówię wam – cały bajkowy świat przybył na urodziny jednego, ludzkiego pięciolatka! Wszyscy w dobrych nastrojach, z prezentami pod pachą, czekający cierpliwie na jubilata…
- Kiedy będzie tort?
…i na tort, oczywiście. Przecież to główny punkt programu. Obok Olka, rzecz jasna.
- Mówiłam ci, że kiedy tylko Piotrek z Olkiem się pojawią – odpowiedziałam po raz enty, nie spoglądając nawet przez chwilę na kolejnego wygłodniałego wielkoluda pojawiającego się co jakiś czas u mojego boku.
Boże, daj im wszystkim odrobinę cierpliwości, czy ja naprawdę proszę cię o tak wiele?
- W sumie to chyba już powinni być… – mruknęła Kora, wpatrując się w wejście.
Nie pomagała. Wcale, a wcale. Choć ona jedna mogłaby mnie wspierać podczas konfrontacji ze zniecierpliwionymi chłopakami!
- No i co ja ci na to poradzę? – wzruszyłam ramionami, będąc totalnie bezradną. – Naprawdę nie wiem, gdzie ich wcięło…
Musiałam przyznać, że Kora miała rację. Chłopcy powinni już tu być. Umówiliśmy się bowiem z Piotrkiem, że gdy wszyscy już będą w środku i wszystko będzie zapięte na ostatni guzik, wyślę mu SMS-a. A on wtedy miał zaaranżować wyjście z małym na spacer, który miał zakończyć się o, tutaj. Tak, aby Olek miał niespodziankę z prawdziwego zdarzenia…
I jakby na nasze zawołanie w sali rozległ się podekscytowany okrzyk Bałwanka Olafa, który stał dzisiaj na czatach i wypatrywał najważniejszych gości:
- IDĄ!
Momentalnie wszyscy, jak jeden mąż, schowaliśmy się po kątach pomieszczenia. Światło zgasło, by rozbłysnąć na nowo w momencie, w którym Piotrek i Olek stanęli na podeście.
- NIESPODZIANKA! – ryknęła cała wesoła kompania, gdy tylko znowu nastała jasność.
Jeszcze nigdy nie widziałam tak wyszczerzonego Piotrka i tak zdezorientowanego Olka, jak w tej chwili. Starszy Hajnus rozglądał się z zachwytem po sali wypełnionej poprzebieranymi gośćmi i przybranej przeróżnymi kolorowymi dekoracjami, natomiast Junior wpatrywał się w jeden punkt i mrugał… z każdą chwilą mrugał coraz szybciej i szybciej. Doskonale wiedziałam co to znaczy, nie pierwszy raz przecież miałam do czynienia z Olkiem, dlatego szybko ukucnęłam tuż przed nim.
- Hej brzdącu, co to za niemrawa mina? To wszystko jest dla ciebie, z okazji twoich dzisiejszych urodzin! Zobacz, wszyscy przyszli tu specjalnie dla ciebie, żeby się z tobą cieszyć i bawić – uśmiechnęłam się do niego ciepło i pstryknęłam go w nos na poprawę nastroju. Nie pomogło, niestety. – Nie podoba ci się? – spytałam więc, widząc, że zaraz naprawdę poleją się łzy.
Nie takiej reakcji bowiem się spodziewałam. Myślałam, że raczej będzie biegać po pomieszczeniu cały rozradowany, sprawdzać każdy zakątek i cieszyć się z tego wszystkiego, co dzisiaj dla niego przygotowaliśmy. A tu taki klops.
Chyba nie jestem dobrą organizatorką…
- Podoba – odpowiedział i pociągnął przy tym noskiem.
Jakoś mnie to nie uspokoiło ani nie przekonało. Spojrzałam na Piotrka, mając nadzieję, że może on wie o co chodzi. Może coś się wydarzyło dzisiaj rano, przez co mały ma taki kiepski humor? Ten jednak tylko wzruszył ramionami, równie mocno zakłopotany co ja.
- W takim razie co się dzieje? – ponowiłam pytanie, spoglądając z uwagą na Olka.
- No właśnie, synku. Powiedz nam, a my na pewno coś na to poradzimy – dorzucił swoje trzy grosze Piotrek, również kucając obok Olka.
- Bo ja… ja… – tymczasem ten jąkał się, nie bardzo wiedząc, jak ma nam to powiedzieć… jakby bał się, że sprawi nam przykrość swoimi słowami – bo ja nie mam przebrania! – krzyknął płaczliwie, w końcu wyrzucając z siebie to, co leżało mu właśnie na sercu.
Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam ukradkiem na Piotrka, który wyraźnie odetchnął z ulgą. Chyba też spodziewał się czegoś gorszego…
- I tylko dlatego się mażesz? – dopytywałam, co byśmy mieli stuprocentową pewność.
Mały tymczasem pokiwał zamaszyście głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu przez rosnącą od wstrzymywania płaczu gulę w gardle.
- To nie masz powodu, by płakać, bo mam dla ciebie prezent, który myślę, że rozwiąże ten problem – szepnęłam konspiracyjnie, puszczając przy tym oko. – Chcesz go zobaczyć? – spytałam, po czym wstałam i wyciągnęłam ku niemu dłoń, którą ten od razu złapał. Bez żadnych zbędnych pytań i obiekcji. Niewiarygodne. – Na moment państwa przepraszamy – powiedziałam reszcie towarzystwa, nagle przypominając sobie, że przecież nie jesteśmy tutaj dziś sami.
Wszyscy w zrozumieniu pokiwali głowami, doskonale wiedząc, że tak to właśnie miało wyglądać. Przecież nie moglibyśmy dopuścić, aby nasz dzisiejszy Jubilat odstawał od reszty towarzystwa!
- Misia, ale co to za prezent? – dopytywał Olek, kiedy już szliśmy w stronę zaplecza w o wiele lepszych humorach.
Jego pytanie sprawiło, że na moment przestałam się przyglądać, jak Kora i Piotrek o czymś żywo ze sobą dyskutują, idąc w przeciwną, aniżeli my, stronę. Hmm, ciekawe, co kombinują?, myślałam. Przecież oni nawet siebie nie lubią!
- No przecież nie mogłabym pozwolić, abyś odstawał od reszty, zwłaszcza, że w zamyśle miał to być twój bal przebierańców – tłumaczyłam małemu, po czym pchnęłam drzwi od zaplecza, dzięki czemu zostaliśmy sami, bez zbędnych spojrzeń reszty towarzystwa.
Puściłam rękę Olka i podreptałam w stronę krzesła, na które jeszcze kilka minut temu niedbale rzuciłam swoją torbę. Zaczęłam ją gorączkowo przeszukiwać, oczywiście nie mogąc znaleźć tego, czego w tym momencie najbardziej potrzebowałam.
Czyli jak zwykle.
Na szczęście Olek jest dość cierpliwym dzieckiem. I choć bardzo nie mógł się doczekać, cóż to dla niego tym razem przygotowałam, to dobrze wiedział, że ja i moja torba nie zawsze umiemy ze sobą współpracować na odpowiednim poziomie.
 - Proszę – powiedziałam, gdy w końcu znalazłam to, czego szukałam.
Podałam małemu misternie opakowane i przewiązane wstążką zawiniątko, czekając już tylko na jego reakcję. Aleks złapał je tak szybko, że ledwo zdążyłam to zarejestrować, po czym zaczął rozrywać ozdobny papier z taką energią, że jeszcze chwila, a zaczęłabym się bać, że niechcący uszkodzi zawartość. Uśmiechając się delikatnie pod nosem, przyglądałam się dokładnie jego twarzy, by nie przegapić żadnej emocji, jaka się na niej pojawi. By przekonać się na własne oczy, czy to, co wymyśliłam, mu się spodoba.
Po chwili nie miałam już żadnych wątpliwości…
- Miiiiiiiiiiiśka!!! – Olek pisnął tak głośno, że pewnie usłyszeli to wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu obok.
Ale niech słyszą, bo to była najlepsza reakcja z możliwych, jakie tylko mogłam sobie wyobrazić.
- Podoba ci się? – spytałam go, choć chyba nie musiałam tego robić.
- Taaaaaaaaaaaaak! – krzyknął.
- W takim razie przebieraj się, mój Spider-Manie! – zaśmiałam się, po czym pomogłam mu stać się super bohaterem dzisiejszego popołudnia.



***



Impreza trwała w najlepsze. Stałam oparta o bar, który dzisiaj wyjątkowo serwował wszystko, tylko nie alkohole, i przyglądałam się zamieszaniu powstałemu w pomieszczeniu. Właśnie wielki bałwan Olaf (w tej roli Miłosz Zniszczoł) zanurkował w basenie z kulkami, mając na plecach – a raczej na środkowej śniegowej kuli – roześmianego Olka, który śmiał się jeszcze głośniej, gdy po „wypłynięciu” z kulek okazało się, że bałwanowi odpadł… jego marchewkowy nos. Nie minęło nawet kilka sekund od tej chwili, kiedy to reszta wielkoludów postanowiła dołączyć do nich, przez co teraz to nie basen był pełen kulek, a cała sala.
Będzie co sprzątać, oj będzie…
- Podoba mu się – usłyszałam głos tuż obok swojego lewego ucha. – Jest zachwycony, Miśka. Dziękuję.
To był Piotrek, który uśmiechnął się do mnie ciepło i życzliwie.
- Nie masz za co. Mnie równie mocno zależy na jego uśmiechniętej buźce, co tobie.
- Wiem – pokiwał głową, po czym podał mi pucharek z lodami – a mimo to ci dziękuję. Bo mam za co.
Wzięłam pierwszą łyżeczkę przyniesionych przez niego lodów do buzi, uśmiechając się do niego w podzięce, że mu się chciało mi je przynosić. Mm, truskawkowe. Z bitą śmietaną i owocami. Wspaniała bomba kaloryczna.
- Sprzeczałabym się, ale nie mam w tej chwili do tego odpowiedniego nastroju – odpowiedziałam uśmiechnięta, kiedy już przełknęłam pierwsze kęsy.
Piotrek pokręcił głową, ale nic więcej nie powiedział. Przez kilka minut staliśmy więc w milczeniu i delektowaliśmy się naszymi pucharkami pełnymi lodów, obserwując jak duże dzieci dorównują w zabawie dzisiejszemu Jubilatowi i śmiejąc się z ich nie zawsze najlepszych pomysłów.
- Może zabrzmię w tej chwili jak stary zgred – zaczął Piotrek, przerywając nagle ciszę między nami – ale jak tylko sobie pomyślę, że jeszcze niedawno Aleks był taki malutki… a teraz ma już 5 lat…
- Czas szybko leci, rzeczywiście – przytaknęłam, przyglądając się, jak wesołe towarzystwo właśnie przygotowywało się do gry w gorące krzesło.
- Taaaaaak – mruknął zamyślony Hajnus. – Tyle się zmieniło w międzyczasie w moim życiu… tyle się wydarzyło… złego jak i dobrego. I wiesz – westchnął, nagle zmieniając ton swojej wypowiedzi i spoglądając na mnie ukradkiem. Wyglądał, jakby zbierał się w sobie, by powiedzieć mi coś naprawdę ważnego… – Nie wiem, co by teraz z nami było, gdybyś wtedy do nas nie przyszła, nie zapukała do moich drzwi… Pojawiłaś się w naszym życiu akurat wtedy, gdy najmocniej cię potrzebowaliśmy i nie wiem, co się stanie, jeśli…
- Ej! Miśka! Piotrek! Chodźcie tu do nas, a nie się tak od wszystkich izolujecie! – krzyknął Miły, przerywając Piotrkowi w pół zdania.
Spojrzałam na Haina Seniora, licząc, że dokończy swoją wypowiedź i dopiero potem dołączymy do reszty. Ten jednak spuścił głowę i westchnął ciężko.
Widząc, że raczej nie dowiem się już, o co mu chodziło, powiedziałam:
- Cóż, chyba nas wołają...
- No tak – przytaknął, po czym ruszył przed siebie nawet na mnie nie czekając, nawet nie mówiąc znamiennego „wrócimy do tego”…
Dziwne.



***



Przegrałam, ale przecież nie o to tu chodziło.
Wszyscy, no dobra – PRAWIE wszyscy, starali się, aby Olek wygrał. Ale z drugiej strony nie można też pozwalać, by małemu się wszystko udawało, bo jeszcze smak zwycięstwa zaszumi mu w głowie i jeszcze będą z tego problemy. A najgorzej jest, jeśli człowiek przyzwyczai się do dobrego. Do tego, że wszystko mu w życiu wychodzi. Bo gdy tak nagle jego dobra passa życiowa minie, człowiek nie jest w stanie sobie sam poradzić…
Wygrała więc Monika. Całe szczęście, że nie Bedni, który tak oszukiwał, że aż się do finału dostał. Może dlatego też tak trudno było przełknąć mu gorycz porażki?
- Wiesz co? Na początku jakoś nie byłem przekonany do tego pomysłu, ale teraz muszę ci przyznać, że naprawdę nieźle to wymyśliłaś – usłyszałam nagle od mojego Zorro. – Wszyscy świetnie się bawią. To zdecydowanie twoja zasługa.
Siedzieliśmy obok siebie na kanapie i przyglądaliśmy się, jak jakiś magik, cyrkowiec czy kto to tam do diaska jest, przygotowuje się wraz ze swoją asystentką do z pewnością porywającego występu. Piotrek bowiem uparł się, że na każdych takich urodzinach zawsze jest ktoś w rodzaju klauna i nie byłam w stanie mu przegadać, że przecież mamy Bedniego i on w zupełności nam wystarczy. I tak zrobił swoje.
Ale w końcu to jest jego syn i to on chyba powinien wiedzieć lepiej ode mnie, co mu się spodoba, a co nie. Nie powinnam się więc w to aż tak wtrącać…
- Miło mi to słyszeć – odpowiedziałam, nie spuszczając oka z kobiety, która właśnie usadzała wszystkich na właściwych według niej miejscach, począwszy od Olka, który przecież był tu dzisiaj gwiazdą wieczoru.
Choć jak tak patrzę po reszcie towarzystwa, to wydaje mi się, że niektóre wielkoludy są bardziej podekscytowane zbliżającym się występem niż sam Jubilat…
- Myślę, że nie tylko ja to powiem, ale naprawdę świetnie to zorganizowałaś – kontynuował Paweł, próbując za wszelką cenę zwrócić na siebie moją uwagę.
Po naszym ostatnim prawie-rozstaniu Adamajtis naprawdę starał się jak mógł, aby zatrzeć swoje ostatnie niezbyt dobre wrażenie. I choć ewidentnie widziałam, że nie bardzo podobał mu się mój pomysł odnośnie urodzinowej imprezy niespodzianki dla Olka (hmm, w sumie to chyba nie chodziło tu o sam pomysł, a o to co się z nim wiązało...), to jednak dzielnie znosił wszystkie tego konsekwencje i fakt, że teraz jeszcze więcej czasu spędzałam z Piotrkiem aniżeli do tej pory. Co prawda starałam się jak mogłam, aby przez ostatni miesiąc Paweł aż tak bardzo nie odczuł, że jest mnie mniej dla niego niż zazwyczaj, ale nie wiedziałam, z jakim skutkiem mi się to udało. Poza tym do tej pory niesmak sylwestrowej sytuacji gdzieś tam we mnie tkwił, przez co już nie było między nami tak jak przedtem… i ja nic nie mogłam na to poradzić. Nie umiałam się bowiem do niego przekonać, na nowo mu zaufać, nie po tym, co mi zaserwował w ostatni dzień roku… ale przynajmniej widziałam, że się stara. A to było dobrą wróżbą na przyszłość.
Nie wiedziałam jednak, jaka ta nasza przyszłość będzie… czy w ogóle jakakolwiek będzie...
- ...prawda, Miły? – Paweł-Zorro zagadał właśnie do przechodzącego tuż obok nas bałwana Olafa.
Coś czułam, że przez to moje rozmyślanie ominęło mnie pół monologu Adamajtisa. Ups?
- Ależ oczywiście! Nasza Smerfetka miała naprawdę zacnego pomysła – zakrzyknął Zniszczoł, po czym ucałował oba moje policzki.
A raczej próbował to zrobić, bowiem biała pianka stroju bałwanka mu to uniemożliwiała. I zamiast całusów, to tylko odbijał się tymi swoimi nowymi, bardziej wydatnymi polikami o mnie.
- Pamiętajcie, że to nie tylko moja zasługa – hamowałam ich zapędy, bo z każdą kolejną sekundą ich zachwytów robiło mi się coraz bardziej głupio.
No bo powiedzcie, nie byłoby wam głupio, gdyby tak nagle Zorro i Bałwan rozpływali się w zachwytach nad taką skromną i nic nieznaczącą Smerfetką, jaką przecież jestem?
- A nie myślałaś, aby zająć się organizacją takich kinderbali na poważnie? – spytał nagle Paweł, a mi prawie moje białe pantofelki ze stóp spadły, bowiem takiego pomysłu to się nie spodziewałam usłyszeć i to jeszcze od niego.
- O nie, nie, nie. Jeden w zupełności mi wystarczy – odpowiedziałam przekonana.
Naprawdę, gdybym miała to powtórzyć w najbliższej przyszłości, to chyba bym osiwiała. Całe szczęście, że jestem blondynką i tych siwków nie byłoby widać tak od razu… ale mimo to nie była to zbyt kusząca propozycja.
- Szkoda… ale teraz przynajmniej będę miał cię już tylko dla siebie – zaśmiał się Paweł, od razu jakiś taki bardziej zadowolony, odgarniając swoją pelerynę, by móc objąć mnie ramieniem bez żadnych przeszkód.
Miły spojrzał na nas z miną nie do rozszyfrowania.
- Rzeczywiście szkoda – mruknął zamyślony – bo widać, że masz do tego talent. Piotrek nie może się ciebie nachwalić i ja wcale mu się nie dziwię.
Pawłowi od razu, jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki, dobry humor minął. Spiął się na samo wspomnienie o Hajnusie. Wyczuwałam jego reakcję już na kilometr, nie musiałby mnie nawet w tym momencie obejmować, a i tak wiedziałabym, o co mu chodzi. A już zwłaszcza, jeśli w grę wchodził Piotrek.
Zirytowałam się od razu, bo tak nie może być. Tak to my nie będziemy funkcjonować ze sobą.
- Boże, chłopaki, a co to za kółko wzajemnej adoracji? – spytałam, zrzucając ze swojego ramienia rękę Adamajtisa. – Czy wy przypadkiem nie chcecie czegoś ode mnie? – spojrzałam spod byka na Miłego, robiąc poważną minę.
- No coś ty, Miśka! – zaperzył się Miły. – Po prostu mówimy najprawdziwszą prawdę. Pokazałaś nam swój kolejny talent.
Spojrzałam na niego, jakby się przed chwilą w głowę uderzył. I to mocno.
- I nie patrz tak na mnie, Smerfetko Organizatorko! – rzucił oskarżycielsko. – Wszystko przewidziałaś, wszystko zaplanowałaś na tip-top, tak, że nie jest w stanie cię nic zaskoczyć, naprawdę! Chapeaus bas!
Nie wiedziałam, czy mam go trzepnąć po tym jego bałwanim łbie i się roześmiać, czy spalić buraka i mu dziękować za te słowa, czy jeszcze co innego. Z impasu jednak uratowała mnie asystentka naszego komiko-magika, która ni stąd, ni zowąd wypaliła w moją stronę:
- Już wszystko gotowe, zaraz zaczynamy, tylko jeszcze na mamę dzisiejszego solenizanta czekamy.
Popatrzyłam na nią, jakby z księżyca spadła i zaczęła nam tu odprawiać marsjańskie obrzędy. I to nawet nie dlatego, że nazwała Olka tak, jakby miał dzisiaj imieniny, a nie urodziny. Bo, do diabła, o jakiej ona mamie mówiła? Zaczęłam się rozglądać dookoła siebie w poszukiwaniu osoby, którą ów nieszczęśnica postanowiła określić rodzicielką Aleksa i najgorsze, że wszystko wskazywało na to, że to o mnie jej chodziło. Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, jak mam się teraz zachować. W pomieszczeniu zapanowała dziwna cisza, chyba po raz pierwszy od początku imprezy można było usłyszeć muchę w sali (o ile by tu się jakaś w zimie uchowała). Jedni wlepiali swoje gały w panią asystentkę, drudzy we mnie, ale wszyscy oczekiwali jakiejkolwiek reakcji – obojętnie z której strony. A mnie po prostu zabrakło języka w gębie. Rzadko mi się to zdarzało, ale nie byłam przygotowana na taką sytuację. Nigdy, w nawet najśmielszych snach, coś takiego nie przyszłoby mi do głowy!
Chłopaki przechwalili z tym swoim gadaniem, że „nic nie jest w stanie cię zaskoczyć, wszystko masz tak pięknie zaplanowane”.
I gdy już Piotrek otwierał buzię, by wyjaśnić pani asystentce jej katastrofalną pomyłkę, usłyszeliśmy spokojny głos Olka, który chyba dopiero teraz zorientował się, że to o jego mamę tej babie chodziło.
- Ale ja nie mam mamy. Moja mama nie żyje.
Zrobiło mi się cholernie głupio. Wyobrażałam sobie już wszelkie uczucia, jakie w tej chwili muszą małym targać. Dlaczego ta zła kobieta musiała mu właśnie w jego urodziny przypominać, że jest pół-sierotą?! I to niemalże od urodzenia?
- Och, przepraszam – jęknęła zaskoczona kobieta – nie wiedziałam, ja… myślałam, że… – jąkała się, wyraźnie zakłopotana, nie wiedząc, gdzie podziać swój wzrok.
Nikt nie wiedział, co powinien teraz zrobić. N I K T. Ja siedziałam na fotelu obok zesztywniałego Pawła i zapomniałam, jak się oddycha. Piotrek łypał groźnie na kobietę, zapewne bluzgając na nią w swojej głowie niemiłosiernie. A reszta towarzystwa przenosiła swój wzrok z jednej strony na drugą i z powrotem.
I tak oto z super imprezy tak nagle zrobiła się stypa…
- Ale nie ma za co, proszę pani – wypalił nagle Olek, zaskakując wszystkich swoimi słowami bardziej niż jeszcze chwilę temu ów asystentka. – Ja nie potrzebuję mamy. Wystarczy, że mam Miśkę – dodał, po czym wstał ze swojego miejsca, przydreptał do mnie, wdrapał się na moje kolana i przytulił się do mnie. Tak mocno, bezgranicznie, jak nigdy przedtem. – Kocham cię, Misia – powiedział poważnie, będąc w pełni szczerym. Tak, jak to tylko dzieci potrafią.
Odwzajemniłam jego uścisk dopiero po kilku chwilach, bowiem zaskoczenie całą tą sytuacją nie chciało tak łatwo odpuścić. Ponadto wzruszenie odebrało mi mowę do tego stopnia, że ledwo udało mi się wykrztusić:
- Ja ciebie też.
Bo po raz pierwszy od dawna poczułam, na czym polega prawdziwa miłość.



­­­____________________________________
PRZEPRASZAM. Ja ciebie też.
debrało mowę do tego stopnia, że ledwo udało mi się wykrztusić:
oba.POę bać, że niechcący uszkodzi zawartość. P
Za wszystko.