Weszłam do sali,
którą wczoraj tak pieczołowicie przygotowywałyśmy z Korą i Moniką na ten w i e l k i dzień i nieskromnie musiałam przyznać, że byłam
pod wrażeniem naszej pracy. Naprawdę. Wszystko wyglądało idealnie, dokładnie
tak jak chciałyśmy. Tak jak miało być. I nawet udało się nam sprawić, by balony,
serpentyny, kolorowe lampiony i lampki przywieszone pod sufitem współgrały z
dmuchanym zamkiem, trampoliną i basenem z piłkami, które zostały tu dziś
wczesnym rankiem przywiezione i ustawione. Tak, jakbyśmy przygotowując to
wszystko, wiedziały, gdzie i co dzisiaj zostanie ustawione. Normalnie, medium! Najbardziej jednak
byłam dumna z wielkiego napisu: 5-te urodziny
Olka,
nad którym siedziałyśmy z Korą ponad dwie godziny i który teraz od razu na
wejściu rzucał się w oczy – tak, aby każdy z gości wiedział, dla kogo tu
dzisiaj wszyscy przyszliśmy i kto tu jest najważniejszy (i żeby przypadkiem nikomu nie
przyszło do głowy, że jest inaczej!). Co prawda więcej czasu od kaligrafowania spędziłam na sporach z Piotrem o to, czy mamy na ów płótnie użyć zdrobnienia Olek czy
Aleks… I gdy już niemal byłam skłonna przyznać mu rację (chyba
bardziej dla świętego spokoju, aniżeli dlatego, że ów racja była po jego stronie…)
i zrobić tak jak mówił, to jednak ostatecznie stwierdziłyśmy z Korą, że
przecież, hola!, to my dwie kaligrafujemy te trzy jakże ważne słowa przez kilka godzin
i ozdabiamy je naszymi rysunkami, więc to uprawnia nas, abyśmy mogły napisać co nam się żywnie podoba i jemu mało co do tego. W końcu jak wie lepiej, to
niech sam sobie robi.
Mam tylko
nadzieję, że spodoba się to wszystko samemu zainteresowanemu… Bo to on tu jest
dzisiaj najważniejszy. I to jego zdanie i reakcja jest wiążąca, a nie my i
nasze pomysły.
- Pięknie jest –
poklepała mnie Kora po ramieniu, jakby doskonale wiedziała, co chodzi mi w tym momencie po tej
mojej blond łepetynie. – Nic ino czekać aż zaczną się schodzić te twoje
wielkoludy.
- Hamuj z tym
trochę, tylko nie moje – poprawiłam ją od razu. – Oby tylko nie narobili
bałaganu przed przyjściem Olka… – martwiłam się na głos, poprawiając białą czapkę
Smerfetki misternie przyczepioną wsuwkami do moich blond loków.
- Spokojnie, już
ja ich przypilnuję – obiecała mi Kora solennie, zarzucając gwałtownie swoimi dredami.
Powiedziała to w tak pewny siebie sposób, że naprawdę mogłam być spokojna o to,
że nasza praca nie pójdzie na marne. Zwłaszcza, że już odrobinę zdążyłam
poznać jej możliwości… – A teraz chodź, musimy poprawić ci makijaż, bo znowu
się rozmazałaś – dodała niemal cierpiętniczo, wyciągając niebieską farbę do
ciała ze swojej torebki.
Westchnęłam, ale
pozwoliłam jej na wszystko. W końcu to ona była kreatorem mojego dzisiejszego
przebrania, musiałam więc robić wszystko dokładnie tak, jak tego chciała... bez sprzeciwów i kręcenia nosem.
I tak oto w
ferworze ostatnich poprawek minęła nam godzina,
podczas której pomieszczenie się zaludniło. Był tu Bałwanek Olaf, Czerwony
Kapturek, Tabaluga, Zorro, Kapitan Hak, Pszczółka Maja, Fizia Pończoszanka,
Kapitan Jack Sparrow, Elmo i Ciasteczkowy Potwór, Królik Bugs, Królewna
Śnieżka, nawet Rumcajs przyszedł, Kubuś Puchatek… i mogłabym tak wymieniać w
nieskończoność. Mówię wam – cały bajkowy świat przybył na urodziny jednego,
ludzkiego pięciolatka! Wszyscy w dobrych nastrojach, z prezentami pod pachą,
czekający cierpliwie na jubilata…
- Kiedy będzie
tort?
…i na tort,
oczywiście. Przecież to główny punkt programu. Obok Olka, rzecz jasna.
- Mówiłam ci, że
kiedy tylko Piotrek z Olkiem się pojawią – odpowiedziałam po raz enty, nie
spoglądając nawet przez chwilę na kolejnego wygłodniałego wielkoluda
pojawiającego się co jakiś czas u mojego boku.
Boże, daj im
wszystkim odrobinę cierpliwości, czy ja naprawdę proszę cię o tak wiele?
- W sumie to chyba
już powinni być… – mruknęła Kora, wpatrując się w wejście.
Nie pomagała.
Wcale, a wcale. Choć ona jedna mogłaby mnie wspierać podczas konfrontacji ze
zniecierpliwionymi chłopakami!
- No i co ja ci
na to poradzę? – wzruszyłam ramionami, będąc totalnie bezradną. – Naprawdę nie
wiem, gdzie ich wcięło…
Musiałam
przyznać, że Kora miała rację. Chłopcy powinni już tu być. Umówiliśmy się
bowiem z Piotrkiem, że gdy wszyscy już będą w środku i wszystko będzie zapięte na
ostatni guzik, wyślę mu SMS-a. A on wtedy miał zaaranżować wyjście z małym na
spacer, który miał zakończyć się o, tutaj. Tak, aby Olek miał niespodziankę z
prawdziwego zdarzenia…
I jakby na nasze
zawołanie w sali rozległ się podekscytowany okrzyk Bałwanka Olafa, który stał dzisiaj
na czatach i wypatrywał najważniejszych gości:
- IDĄ!
Momentalnie wszyscy,
jak jeden mąż, schowaliśmy się po kątach pomieszczenia. Światło zgasło, by
rozbłysnąć na nowo w momencie, w którym Piotrek i Olek stanęli na podeście.
- NIESPODZIANKA!
– ryknęła cała wesoła kompania, gdy tylko znowu nastała jasność.
Jeszcze nigdy
nie widziałam tak wyszczerzonego Piotrka i tak zdezorientowanego Olka, jak w
tej chwili. Starszy Hajnus rozglądał się z zachwytem po sali wypełnionej
poprzebieranymi gośćmi i przybranej przeróżnymi kolorowymi dekoracjami, natomiast Junior
wpatrywał się w jeden punkt i mrugał… z każdą chwilą mrugał coraz szybciej i
szybciej. Doskonale wiedziałam co to znaczy, nie pierwszy raz przecież miałam do
czynienia z Olkiem, dlatego szybko ukucnęłam tuż przed nim.
- Hej brzdącu,
co to za niemrawa mina? To wszystko jest dla ciebie, z okazji twoich
dzisiejszych urodzin! Zobacz, wszyscy przyszli tu specjalnie dla ciebie, żeby
się z tobą cieszyć i bawić – uśmiechnęłam się do niego ciepło i pstryknęłam go
w nos na poprawę nastroju. Nie pomogło, niestety. – Nie podoba ci się? –
spytałam więc, widząc, że zaraz naprawdę poleją się łzy.
Nie takiej
reakcji bowiem się spodziewałam. Myślałam, że raczej będzie biegać po
pomieszczeniu cały rozradowany, sprawdzać każdy zakątek i cieszyć się z tego
wszystkiego, co dzisiaj dla niego przygotowaliśmy. A tu taki klops.
Chyba nie jestem
dobrą organizatorką…
- Podoba – odpowiedział
i pociągnął przy tym noskiem.
Jakoś mnie to
nie uspokoiło ani nie przekonało. Spojrzałam na Piotrka, mając nadzieję, że
może on wie o co chodzi. Może coś się wydarzyło dzisiaj rano, przez co mały ma
taki kiepski humor? Ten jednak tylko wzruszył ramionami, równie mocno
zakłopotany co ja.
- W takim razie
co się dzieje? – ponowiłam pytanie, spoglądając z uwagą na Olka.
- No właśnie,
synku. Powiedz nam, a my na pewno coś na to poradzimy – dorzucił swoje trzy
grosze Piotrek, również kucając obok Olka.
- Bo ja… ja… –
tymczasem ten jąkał się, nie bardzo wiedząc, jak ma nam to powiedzieć… jakby bał się, że
sprawi nam przykrość swoimi słowami – bo ja nie mam przebrania! – krzyknął płaczliwie, w końcu
wyrzucając z siebie to, co leżało mu właśnie na sercu.
Uśmiechnęłam się
pod nosem i spojrzałam ukradkiem na Piotrka, który wyraźnie odetchnął z ulgą.
Chyba też spodziewał się czegoś gorszego…
- I tylko
dlatego się mażesz? – dopytywałam, co byśmy mieli stuprocentową pewność.
Mały tymczasem
pokiwał zamaszyście głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu przez rosnącą od wstrzymywania
płaczu gulę w gardle.
- To nie masz
powodu, by płakać, bo mam dla ciebie prezent, który myślę, że rozwiąże ten
problem – szepnęłam konspiracyjnie, puszczając przy tym oko. – Chcesz go
zobaczyć? – spytałam, po czym wstałam i wyciągnęłam ku niemu dłoń, którą ten od
razu złapał. Bez żadnych zbędnych pytań i obiekcji. Niewiarygodne. – Na moment państwa
przepraszamy – powiedziałam reszcie towarzystwa, nagle przypominając sobie, że przecież nie
jesteśmy tutaj dziś sami.
Wszyscy w zrozumieniu
pokiwali głowami, doskonale wiedząc, że tak to właśnie miało wyglądać. Przecież
nie moglibyśmy dopuścić, aby nasz dzisiejszy Jubilat odstawał od reszty
towarzystwa!
- Misia, ale co
to za prezent? – dopytywał Olek, kiedy już szliśmy w stronę zaplecza w o wiele
lepszych humorach.
Jego pytanie
sprawiło, że na moment przestałam się przyglądać, jak Kora i Piotrek o czymś
żywo ze sobą dyskutują, idąc w przeciwną, aniżeli my, stronę. Hmm, ciekawe, co
kombinują?, myślałam. Przecież oni nawet siebie nie lubią!
- No przecież
nie mogłabym pozwolić, abyś odstawał od reszty, zwłaszcza, że w zamyśle miał to
być twój bal przebierańców – tłumaczyłam małemu, po czym pchnęłam drzwi od
zaplecza, dzięki czemu zostaliśmy sami, bez zbędnych spojrzeń reszty
towarzystwa.
Puściłam rękę
Olka i podreptałam w stronę krzesła, na które jeszcze kilka minut temu niedbale
rzuciłam swoją torbę. Zaczęłam ją gorączkowo przeszukiwać, oczywiście nie mogąc znaleźć
tego, czego w tym momencie najbardziej potrzebowałam.
Czyli jak
zwykle.
Na szczęście
Olek jest dość cierpliwym dzieckiem. I choć bardzo nie mógł się doczekać, cóż to dla
niego tym razem przygotowałam, to dobrze wiedział, że ja i moja torba nie zawsze umiemy ze
sobą współpracować na odpowiednim poziomie.
- Proszę – powiedziałam, gdy w końcu znalazłam
to, czego szukałam.
Podałam małemu
misternie opakowane i przewiązane wstążką zawiniątko, czekając już tylko na
jego reakcję. Aleks złapał je tak szybko, że ledwo zdążyłam to
zarejestrować, po czym zaczął rozrywać ozdobny papier z taką energią, że
jeszcze chwila, a zaczęłabym się bać, że niechcący uszkodzi zawartość.
Uśmiechając się delikatnie pod nosem, przyglądałam się dokładnie jego twarzy, by
nie przegapić żadnej emocji, jaka się na niej pojawi. By przekonać się na
własne oczy, czy to, co wymyśliłam, mu się spodoba.
Po chwili nie
miałam już żadnych wątpliwości…
-
Miiiiiiiiiiiśka!!! – Olek pisnął tak głośno, że pewnie usłyszeli to wszyscy
zgromadzeni w pomieszczeniu obok.
Ale niech
słyszą, bo to była najlepsza reakcja z możliwych, jakie tylko mogłam sobie wyobrazić.
- Podoba ci się?
– spytałam go, choć chyba nie musiałam tego robić.
-
Taaaaaaaaaaaaak! – krzyknął.
- W takim razie
przebieraj się, mój Spider-Manie! – zaśmiałam się, po czym pomogłam mu stać
się super bohaterem dzisiejszego popołudnia.
***
Impreza trwała w
najlepsze. Stałam oparta o bar, który dzisiaj wyjątkowo serwował wszystko,
tylko nie alkohole, i przyglądałam się zamieszaniu powstałemu w pomieszczeniu.
Właśnie wielki bałwan Olaf (w tej roli Miłosz Zniszczoł) zanurkował w basenie z
kulkami, mając na plecach – a raczej na środkowej śniegowej kuli – roześmianego
Olka, który śmiał się jeszcze głośniej, gdy po „wypłynięciu” z kulek okazało
się, że bałwanowi odpadł… jego marchewkowy nos. Nie minęło nawet kilka sekund od tej
chwili, kiedy to reszta wielkoludów postanowiła dołączyć do nich, przez co
teraz to nie basen był pełen kulek, a cała sala.
Będzie co
sprzątać, oj będzie…
- Podoba mu się –
usłyszałam głos tuż obok swojego lewego ucha. – Jest zachwycony, Miśka.
Dziękuję.
To był Piotrek,
który uśmiechnął się do mnie ciepło i życzliwie.
- Nie masz za
co. Mnie równie mocno zależy na jego uśmiechniętej buźce, co tobie.
- Wiem – pokiwał
głową, po czym podał mi pucharek z lodami – a mimo to ci dziękuję. Bo mam za
co.
Wzięłam pierwszą
łyżeczkę przyniesionych przez niego lodów do buzi, uśmiechając się do niego w podzięce, że mu się chciało mi je przynosić. Mm, truskawkowe. Z bitą śmietaną
i owocami. Wspaniała bomba kaloryczna.
- Sprzeczałabym
się, ale nie mam w tej chwili do tego odpowiedniego nastroju – odpowiedziałam uśmiechnięta,
kiedy już przełknęłam pierwsze kęsy.
Piotrek pokręcił
głową, ale nic więcej nie powiedział. Przez kilka minut staliśmy więc w milczeniu
i delektowaliśmy się naszymi pucharkami pełnymi lodów, obserwując jak duże
dzieci dorównują w zabawie dzisiejszemu Jubilatowi i śmiejąc się z ich nie
zawsze najlepszych pomysłów.
- Może zabrzmię w tej chwili jak stary zgred – zaczął Piotrek, przerywając nagle ciszę między nami –
ale jak tylko sobie pomyślę, że jeszcze niedawno Aleks był taki malutki… a
teraz ma już 5 lat…
- Czas szybko
leci, rzeczywiście – przytaknęłam, przyglądając się, jak wesołe towarzystwo właśnie
przygotowywało się do gry w gorące krzesło.
- Taaaaaak –
mruknął zamyślony Hajnus. – Tyle się zmieniło w międzyczasie w moim życiu… tyle się
wydarzyło… złego jak i dobrego. I wiesz – westchnął, nagle zmieniając ton
swojej wypowiedzi i spoglądając na mnie ukradkiem. Wyglądał, jakby zbierał się
w sobie, by powiedzieć mi coś naprawdę ważnego… – Nie wiem, co by teraz z nami było,
gdybyś wtedy do nas nie przyszła, nie zapukała do moich drzwi… Pojawiłaś się w
naszym życiu akurat wtedy, gdy najmocniej cię potrzebowaliśmy i nie wiem, co
się stanie, jeśli…
- Ej! Miśka!
Piotrek! Chodźcie tu do nas, a nie się tak od wszystkich izolujecie! – krzyknął Miły,
przerywając Piotrkowi w pół zdania.
Spojrzałam na Haina Seniora, licząc, że dokończy swoją wypowiedź i dopiero potem dołączymy do reszty.
Ten jednak spuścił głowę i westchnął ciężko.
Widząc, że
raczej nie dowiem się już, o co mu chodziło, powiedziałam:
- Cóż, chyba
nas wołają...
- No tak –
przytaknął, po czym ruszył przed siebie nawet na mnie nie czekając, nawet nie
mówiąc znamiennego „wrócimy do tego”…
Dziwne.
***
Przegrałam, ale przecież
nie o to tu chodziło.
Wszyscy, no
dobra – PRAWIE wszyscy, starali się, aby Olek wygrał. Ale z drugiej strony nie
można też pozwalać, by małemu się wszystko udawało, bo jeszcze smak zwycięstwa
zaszumi mu w głowie i jeszcze będą z tego problemy. A najgorzej jest, jeśli
człowiek przyzwyczai się do dobrego. Do tego, że wszystko mu w życiu wychodzi.
Bo gdy tak nagle jego dobra passa życiowa minie, człowiek nie jest w stanie sobie sam
poradzić…
Wygrała więc Monika.
Całe szczęście, że nie Bedni, który tak oszukiwał, że aż się do finału dostał.
Może dlatego też tak trudno było przełknąć mu gorycz porażki?
- Wiesz co? Na
początku jakoś nie byłem przekonany do tego pomysłu, ale teraz muszę ci
przyznać, że naprawdę nieźle to wymyśliłaś – usłyszałam nagle od mojego Zorro. –
Wszyscy świetnie się bawią. To zdecydowanie twoja zasługa.
Siedzieliśmy obok siebie na kanapie i przyglądaliśmy się, jak jakiś magik, cyrkowiec
czy kto to tam do diaska jest, przygotowuje się wraz ze swoją asystentką do z
pewnością porywającego występu.
Piotrek bowiem uparł się, że na każdych takich urodzinach zawsze jest ktoś w
rodzaju klauna i nie byłam w stanie mu przegadać, że przecież mamy Bedniego i
on w zupełności nam wystarczy. I tak zrobił swoje.
Ale w końcu to
jest jego syn i to on chyba powinien wiedzieć lepiej ode mnie, co mu się
spodoba, a co nie. Nie powinnam się więc w to aż tak wtrącać…
- Miło mi to
słyszeć – odpowiedziałam, nie spuszczając oka z kobiety, która właśnie usadzała
wszystkich na właściwych według niej miejscach, począwszy od Olka, który
przecież był tu dzisiaj gwiazdą wieczoru.
Choć jak tak
patrzę po reszcie towarzystwa, to wydaje mi się, że niektóre wielkoludy są
bardziej podekscytowane zbliżającym się występem niż sam Jubilat…
- Myślę, że nie
tylko ja to powiem, ale naprawdę świetnie to zorganizowałaś – kontynuował Paweł,
próbując za wszelką cenę zwrócić na siebie moją uwagę.
Po naszym
ostatnim prawie-rozstaniu Adamajtis naprawdę starał się jak mógł, aby zatrzeć
swoje ostatnie niezbyt dobre wrażenie. I choć ewidentnie widziałam, że nie
bardzo podobał mu się mój pomysł odnośnie urodzinowej imprezy niespodzianki dla Olka (hmm, w
sumie to chyba nie chodziło tu o sam pomysł, a o to co się z nim wiązało...), to
jednak dzielnie znosił wszystkie tego konsekwencje i fakt, że teraz jeszcze więcej czasu
spędzałam z Piotrkiem aniżeli do tej pory. Co prawda starałam się jak mogłam, aby
przez ostatni miesiąc Paweł aż tak bardzo nie odczuł, że jest mnie mniej dla
niego niż zazwyczaj, ale nie wiedziałam, z jakim skutkiem mi się to udało. Poza
tym do tej pory niesmak sylwestrowej sytuacji gdzieś tam we mnie tkwił, przez co już nie było między nami tak jak przedtem… i
ja nic nie mogłam na to poradzić. Nie umiałam się bowiem do niego przekonać, na
nowo mu zaufać, nie po tym, co mi zaserwował w ostatni dzień roku… ale przynajmniej widziałam, że się stara. A to było dobrą
wróżbą na przyszłość.
Nie wiedziałam
jednak, jaka ta nasza przyszłość będzie… czy w ogóle jakakolwiek będzie...
- ...prawda, Miły? –
Paweł-Zorro zagadał właśnie do przechodzącego tuż obok nas bałwana Olafa.
Coś czułam, że
przez to moje rozmyślanie ominęło mnie pół monologu Adamajtisa. Ups?
- Ależ
oczywiście! Nasza Smerfetka miała naprawdę zacnego pomysła – zakrzyknął
Zniszczoł, po czym ucałował oba moje policzki.
A raczej
próbował to zrobić, bowiem biała pianka stroju bałwanka mu to uniemożliwiała. I zamiast całusów, to
tylko odbijał się tymi swoimi nowymi, bardziej wydatnymi polikami o mnie.
- Pamiętajcie,
że to nie tylko moja zasługa – hamowałam ich zapędy, bo z każdą kolejną sekundą
ich zachwytów robiło mi się coraz bardziej głupio.
No bo
powiedzcie, nie byłoby wam głupio, gdyby tak nagle Zorro i Bałwan rozpływali
się w zachwytach nad taką skromną i nic nieznaczącą Smerfetką, jaką przecież
jestem?
- A nie
myślałaś, aby zająć się organizacją takich kinderbali na poważnie? – spytał nagle
Paweł, a mi prawie moje białe pantofelki ze stóp spadły, bowiem takiego pomysłu
to się nie spodziewałam usłyszeć i to jeszcze od niego.
- O nie, nie,
nie. Jeden w zupełności mi wystarczy – odpowiedziałam przekonana.
Naprawdę, gdybym
miała to powtórzyć w najbliższej przyszłości, to chyba bym osiwiała. Całe
szczęście, że jestem blondynką i tych siwków nie byłoby widać tak od razu… ale
mimo to nie była to zbyt kusząca propozycja.
- Szkoda… ale
teraz przynajmniej będę miał cię już tylko dla siebie – zaśmiał się Paweł, od
razu jakiś taki bardziej zadowolony, odgarniając swoją pelerynę, by móc objąć
mnie ramieniem bez żadnych przeszkód.
Miły spojrzał na
nas z miną nie do rozszyfrowania.
- Rzeczywiście
szkoda – mruknął zamyślony – bo widać, że masz do tego talent. Piotrek nie może
się ciebie nachwalić i ja wcale mu się nie dziwię.
Pawłowi od razu, jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki, dobry humor minął. Spiął się na
samo wspomnienie o Hajnusie. Wyczuwałam jego reakcję już na kilometr, nie
musiałby mnie nawet w tym momencie obejmować, a i tak wiedziałabym, o co mu
chodzi. A już zwłaszcza, jeśli w grę wchodził Piotrek.
Zirytowałam się
od razu, bo tak nie może być. Tak to my nie będziemy funkcjonować ze sobą.
- Boże,
chłopaki, a co to za kółko wzajemnej adoracji? – spytałam, zrzucając ze swojego
ramienia rękę Adamajtisa. – Czy wy przypadkiem nie chcecie czegoś ode mnie? –
spojrzałam spod byka na Miłego, robiąc poważną minę.
- No coś ty,
Miśka! – zaperzył się Miły. – Po prostu mówimy najprawdziwszą prawdę. Pokazałaś
nam swój kolejny talent.
Spojrzałam na
niego, jakby się przed chwilą w głowę uderzył. I to mocno.
- I nie patrz
tak na mnie, Smerfetko Organizatorko! – rzucił oskarżycielsko. – Wszystko przewidziałaś,
wszystko zaplanowałaś na tip-top, tak, że nie jest w stanie cię nic zaskoczyć,
naprawdę! Chapeaus bas!
Nie wiedziałam,
czy mam go trzepnąć po tym jego bałwanim łbie i się roześmiać, czy spalić
buraka i mu dziękować za te słowa, czy jeszcze co innego. Z impasu jednak
uratowała mnie asystentka naszego komiko-magika, która ni stąd, ni zowąd wypaliła w
moją stronę:
- Już wszystko
gotowe, zaraz zaczynamy, tylko jeszcze na mamę dzisiejszego solenizanta
czekamy.
Popatrzyłam na
nią, jakby z księżyca spadła i zaczęła nam tu odprawiać marsjańskie obrzędy. I
to nawet nie dlatego, że nazwała Olka tak, jakby miał dzisiaj imieniny, a nie
urodziny. Bo, do diabła, o jakiej ona mamie mówiła? Zaczęłam się rozglądać
dookoła siebie w poszukiwaniu osoby, którą ów nieszczęśnica postanowiła
określić rodzicielką Aleksa i najgorsze, że wszystko wskazywało na to, że to o
mnie jej chodziło. Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, jak mam się teraz
zachować. W pomieszczeniu zapanowała dziwna cisza, chyba po raz pierwszy od
początku imprezy można było usłyszeć muchę w sali (o ile by tu się jakaś w zimie uchowała). Jedni
wlepiali swoje gały w panią asystentkę, drudzy we mnie, ale wszyscy oczekiwali jakiejkolwiek
reakcji – obojętnie z której strony. A mnie po prostu zabrakło języka w gębie.
Rzadko mi się to zdarzało, ale nie byłam przygotowana na taką sytuację. Nigdy, w nawet najśmielszych snach, coś takiego nie przyszłoby mi do głowy!
Chłopaki
przechwalili z tym swoim gadaniem, że „nic nie jest w stanie cię zaskoczyć, wszystko masz
tak pięknie zaplanowane”.
I gdy już
Piotrek otwierał buzię, by wyjaśnić pani asystentce jej katastrofalną pomyłkę, usłyszeliśmy spokojny
głos Olka, który chyba dopiero teraz zorientował się, że to o jego mamę tej
babie chodziło.
- Ale ja nie mam
mamy. Moja mama nie żyje.
Zrobiło mi się
cholernie głupio. Wyobrażałam sobie już wszelkie uczucia, jakie w tej chwili
muszą małym targać. Dlaczego ta zła kobieta musiała mu właśnie w jego urodziny
przypominać, że jest pół-sierotą?! I to niemalże od urodzenia?
- Och,
przepraszam – jęknęła zaskoczona kobieta – nie wiedziałam, ja… myślałam, że… –
jąkała się, wyraźnie zakłopotana, nie wiedząc, gdzie podziać swój wzrok.
Nikt nie
wiedział, co powinien teraz zrobić. N I K T. Ja siedziałam na
fotelu obok zesztywniałego Pawła i zapomniałam, jak się oddycha. Piotrek łypał
groźnie na kobietę, zapewne bluzgając na nią w swojej głowie niemiłosiernie. A
reszta towarzystwa przenosiła swój wzrok z jednej strony na drugą i z
powrotem.
I tak oto z super
imprezy tak nagle zrobiła się stypa…
- Ale nie ma za
co, proszę pani – wypalił nagle Olek, zaskakując wszystkich swoimi słowami
bardziej niż jeszcze chwilę temu ów asystentka. – Ja nie potrzebuję mamy.
Wystarczy, że mam Miśkę – dodał, po czym wstał ze swojego miejsca, przydreptał
do mnie, wdrapał się na moje kolana i przytulił się do mnie. Tak mocno,
bezgranicznie, jak nigdy przedtem. – Kocham cię, Misia – powiedział poważnie,
będąc w pełni szczerym. Tak, jak to tylko dzieci potrafią.
Odwzajemniłam
jego uścisk dopiero po kilku chwilach, bowiem zaskoczenie całą tą sytuacją nie
chciało tak łatwo odpuścić. Ponadto wzruszenie odebrało mi mowę do tego
stopnia, że ledwo udało mi się wykrztusić:
- Ja ciebie też.
Bo po raz
pierwszy od dawna poczułam, na czym polega prawdziwa miłość.
____________________________________
PRZEPRASZAM.
Za wszystko.
Po pierwsze: nie przepraszaj, bo naprawdę nie masz za co.
OdpowiedzUsuńPo drugie: jejku, jak ja się cieszę, że w końcu Hajnusy wróciły!
Po trzecie: Adamajtis, spadaj.
Kurczę, ten przez większość tego rozdziału się uśmiechałam od ucha do ucha, zwłaszcza kiedy Piotrek zaczął taką szczerą rozmowę z Miśką. Niestety, wybrał trochę kiepski moment, ale również liczę na to, że ją kontynuują. I powtórzę się po raz kolejny, ale uwielbiam Olka, ten brzdąc jest takim cudownym dzieckiem i okazał tyle miłości Miśce, która zasługuje na to, by być kochaną. A miłość dzieci zawsze jest szczera. Tak więc wysyłam duuuużo weny i będę czekać na 17-tkę choćby i milion lat, ale zawsze chętnie tutaj zajrzę. Pozdrawiam i ściskam <3
O BOŻE. O KURDE.
OdpowiedzUsuń1. TY DURNA KOBIETY TY! Dzięki Bogu, że Olek tak... dobrze zareagował. No i to wyznanie miłości - czy może być coś słodszego i bardziej szczerego? <3
Fakt, Adamajtis mnie wkurzył i czuję, że wcale nie skończył, a nawet dopiero zaczął, ale z drugiej strony Hajnus jest taki... bojaźliwy. Nie lubię takich, jeśli chodzi o ten kontekst. No ale, jak to się mówi, w różnych sytuacjach różni ludzie zachowują się różnie, więc... :>
I nie przepraszaj! Nie masz za co! Bo w taki sposób to "przepraszam" się nigdy nie skończy! :D
Wenki dużo! ♥
Niespodzianką było dla mnie to,że:
OdpowiedzUsuńa) Piotrek nie dokończył ważnej,a tak naprawdę ledwo rozpoczętej rozmowy z Michaliną. Słuchaj,Piotrze,jak już się wreszcie odwazasz na operację na otwartym sercu,to rób to do końca,przecinaj te wrzody niewyjaśnionych spraw,ok? Bo inaczej Ty się denerwujesz tym,że coś Ci przerwało i ja się denerwuję-tym,że coś Ci przerwało,Ty się zdenerwujesz i juz,kurna,drugi raz na wiwsekcję emocjonalną się nie ośmielisz. A to przecież nie o to chodzi! Miałam nadzieję na padniecie wielkich słów o wzajemnym oddaniu,nieuchronnosci pewnych rzeczy,niejednoznacznosci (z kazda chwila mniejszej!) pewnego szalenie milego uczucia... A tu nic! Tak ze Piotrze - ja do Ciebie apeluje niczym na plenum PZPR! Wez sie w garsc i poczuj wkrótce ten sam flow,ktory Cie niósł przez iles sekund,zanim opadl. Hehe.
b) Paweł i Miśka tak na serio? Ona mu wybaczyla czy mnie sie tylko tak niepokojąco wydaje? Fcuk,Misko,do Ciebie tez mam apelowac? Czy my jestesmy w Sejmie? x) A na powaznie - jeeenyyyy,na miejscu Hradeckiej kopnelabym Adamajtisa nie powiem,gdzie (w dupe! co mam zreszta unikac normalnego slowa! xD) i przy okazji wylozylabym mu kilka prawd o zasadach znamionujacych zdrowe uczucie,nietoksyczny zwiazek i te de. Slowo - nie wierzę w cudowna przemiane tego bohatera. Nie ufam mu i juz. Moge se xD Adamajtis od poczatku jest dla mnie troche zawada,jest tak ludzaco correct,ze az sie boje,co mu dymi pod czacha. Jeden popis juz dal,ale obawiam sie,ze moze ich byc wiecej,dlatego - y-y-m,Misko,przybastuj. Niemile sytuacje wyczuwam,Adamajtis emituje wyraznie zle fluidy!
c) Hradecka i Kora porwaly sie na organizacje kinderparty (dla jednego kindera i kinder-siatkarzy). Ale musze im przyznac,ze fantazje to one maja! Wow,alez mi sie przyjemnie czytalo opis tego calego przedsięwzięcia! Tak lekko,ciekawie opisałas przyjecie - miodzio! Reakcja Olka mnie rozczulila na maxa
- ciul z prezentami,co tam goście poprzebierani za postacie z tysiaca bajek - Olek nie ma własnego stroju i caly swiat placze :( Ta scena mnie rozbroila. Nie musze chyba dodawac,ze nie mniej wpłynęła na mnie sytuacja z nieogarnieta pania asystentka-dizajnerskiego-czarodzieja i pozniejszym,wynikajacym ze szczerości i dzieciecej wrazliwosci,wyznaniem Olka. Jeeeeej,jakie to bylo chwytajace za serce-nawet mnie,wzmocniona cynizmem ze wzgledu na obcowanie ze współpracownikami xD Ogolnie rzecz biorąc,rozplywam sie nad Olkiem. Za te jedna chwile szczęścia bylabym gotowa wybaczyc mu wszystkie przewiny,jakich sie kiedykolwiek wobec mnie dopuscil. I czyz nie mialabym jakze slodkiego prawa?
Usuńd) Miska schowała pazurki i pokazala sie z totalnie uladnej strony. Ukladnej,milej,pelnej zdrowego dystansu (o tyle,o ile), profesjonalizmu i zdrowego rrozsądku. Rozumiem - pod pewnymi wzgledami musiala sir hamowac ze wzgledu.na charakter imprezy,w ktorej uczestniczyła,ale mniemam,ze bal byl dla dziewczyny takze forma odpoczynku psychicznego od problemow. Dobrze by bylo,gdyby nie ci dorosli faceci i ich walka o bycir samcem alfa... Coz poradzic,takie geny xD
Teraz juz nie moge pytac o nowke,wiec bede smutna xD A skądinąd ciesze sie,zes sie wreszcie tu zjawila. I missed u <3333 <3333
Kieeedy jakas nowka gdzies indziej? xD
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D